Święty Jacek Odrowąż
.
Dnia 16. sierpnia
Święty Jacek, Dominikanin. (1185 - 1257.)
Urodził się św. Jacek z ojca Eustachego i matki Beatrycy we wsi Kamieniu na Szląsku polskim r. 1185 jako potomek znamienitej rodziny Odrowążów. Był rodzonym bratem bł. Czesława, a stryjecznym bratem, jak się zdaje, bł. Bronisławy, Norbertanki; stryj jego, Iwon Odrowąż, został później biskupem krakowskim po bł. Wincentym Kadłubku; jemu to przypisują założenie wspaniałego kościoła Najśw. Maryi Panny w Krakowie. Do dzisiaj zachowała się komnata zamku, w której narodził się św. Jacek; a miejscowość nosi dzisiaj nazwę Gross-Stein i jest własnością hrabiów Strachwitzów.
Pobożni rodzice nie szczędzili zabiegów, aby synowi swemu i jego rodzeństwu - trzeci brat nosił imię Jakóba - dać jak najlepsze wychowanie religijne; ojciec Eustachy słynął z swego miłosierdzia; nazywali go ojcem ubogich. Jacek zaś chętnie poddawał się ćwiczeniom pobożności, a powiadają, że już jako dziecię dopytywał się często, co to jest Bóg; o Bogu też pamiętał w swych zajęciach i zabawach, które zaznaczały się dziwną powagą. Na nauki wysłali Jacka rodzice do Krakowa, Pragi, Bologni. Nie zawiódł nadziei pokładanych, bo nietylko został uczonym teologiem, ale nadto wrócił z swych studyi czysty i nieskażony w obyczajach. To też biskup Wincenty Kadłubek nie ociągał się, aby mu udzielić święceń kapłańskich, a nadto ofiarować mu kanonikat w kapitule katedralnej, aby mieć przy swym boku cnotliwego i światłego doradzcę w zawiłych nieraz rządach dyecezalnych. Był też rzeczywiście św. Jacek, lubo młody jeszcze wiekiem, wzorem życia kapłańskiego, opromienionego cnotami; był gorący i żarliwy w nabożeństwach, mądry i przezorny w obcowaniu z drugimi, przyjemny i przystępny w rozmowie, ostrożny wobec wpływów zewnętrznych; łączył w sobie zalety i właściwości najwzorowszego męża, który jedynie Bogu się poświęcił, a dla Boga miłości chętnie służył bliźnim.
Kiedy bł. Wincenty Kadłubek zrzekł się biskupstwa krakowskiego, aby świątobliwego życia dokonać w klasztornem zaciszu pomiędzy Cystersami w Jędrzejowie, na stolicę biskupią został wyniesiony głosem Leszka Białego, duchowieństwa i ludu Iwon Odrowąż, stryj Jacka. Udał się niezwłocznie do Rzymu, aby uzyskać potwierdzenie swego wyboru przez papieża; zabrał był z sobą i Jacka i brata jego Czesława i kilku innych towarzyszy.
W stolicy całego chrześcijaństwa przebywał wówczas - było to r. 1218 - słynny założyciel zakonu kaznodziejskiego, św. Dominik. Patrzeli Polacy na błogę działalność męża Bożego; Iwon odrazu poznał korzyści, jakieby mógł przynieść zakon w jego ojczyźnie; prosił więc św. Dominika o wysłanie swych synów zakonnych do Polski. Zdawało się, że sprawa się odwlecze, ponieważ pomiędzy Dominikanami nie było dostatecznej liczby takich, którymby można było poruczyć ważną misyą wśród Polaków; nie było takich, coby władali językiem polskim. Opatrzność Boża inaczej wszakże pokierowała sprawą. Otóż w owym czasie dopełnił św. Dominik głośnego cudu, którym wskrzesił siostrzeńca jednego z kardynałów rzymskich; spadł był młodzian z konia i na miejscu się zabił. Widok cudu tego takie zrobił wrażenie na braciach, Jacku i Czesławie, że bez wahania dalszego prosili o przyjęcie do zakonu kaznodziejskiego. Nie opierał się św. Dominik. Razem więc z Hermanem i Henrykiem, z swymi towarzyszami, przyjęli bracia habit zakonny i niezwłocznie rozpoczęli nowicyat, jako przygotowanie na późniejsze zadania. Św. Dominik znalazł w Jacku ucznia nadzwyczaj gorliwego. Ledwie minął rok, a już uznał go za dostatecznie utwierdzonego w doskonałości i w poświęceniu się dla służby Bożej. Wyprawił go więc z towarzyszami do Polski.
W drodze do ojczyzny zatrzymał się św. Jacek kilka miesięcy w Karyntyi, gdzie kazaniami wzbudził taką cześć dla siebie i zakonu, że mógł Hermana zostawić jako przełożonego w nowo zbudowanym klasztorze dominikańskim w Frysak. Kiedy Czesław zwrócił się do Czech, św. Jacek podążał przez Morawy, gdzie Henryka mianował przełożonym nowego klasztoru, do Krakowa. Lud krakowski, który w żywej jeszcze miał pamięci piękne kazania Jacka, powitał męża świętego i jego zakonników z wielką czcią i radością. Biskup Iwon oddał nowemu zakonowi piękny kościół św. Trójcy, a z hojnych ofiar mieszczan stanął wkrótce obszerny klasztor. Obrany przeorem, Jacek św. na wzór wielkiego mistrza swego Dominika, acz z niestrudzoną gorliwością głosił słowo Boże, główny wszakże nacisk kładł na dobry przykład. Był też istotnie żywym wzorem najszczytniejszych cnót chrześcijańskich: pokory, czystości, miłości bliźniego. Cały dzień spędzał na pracy niezmordowanej; zawsze albo się uczył albo modlił albo kazania głosił albo spowiedzi słuchał lub chorych nawiedzał. Brzydził się bezczynnością, bo wiedział, że jest początkiem wszystkiego złego. Każdej nocy aż do krwi się biczował, a nieraz całą noc strawił na modlitwie i rozpamiętywaniach. Snu sobie odmawiał; gdzie pracą znużony upadł, tam się pokrzepił krótkim odpoczynkiem. Postu przestrzegał bardzo ściśle, a w piątki oraz w przededniu świąt uroczystych jadał tylko chleb i pijał wodę. Troskliwy opiekun ubogich gotów był dla nich wszystko uczynić; jeśli dopomódz im nie mógł jałmużną, modlił się do Boga, płacząc często nad niedolą ludzką.
Niezwykłe nabożeństwo miał mąż Boży do przeczystej Matki Zbawiciela. Gdy raz w wigilią Wniebowzięcia Najśw. Panny Maryi modlił się w kościele, zajaśniała świątynia światłością niebieską; ukazała mu się Matka Boska i zapewniła go, że wszystko, o cokolwiek prosić będzie, uzyska u Boskiego jej Syna. Od tego czasu wsławił Bóg Jacka licznymi cudami. Wymieniają liczne uzdrowienia chorych, wypadki niezwykłych nawróceń grzeszników zatwardziałych, troskę skuteczną o uwolnienie więźniów, przywracanie wzroku ślepotą dotkniętym; wymieniają z późniejszych czasów i wskrzeszenia zmarłych.
Nie poprzestał św. Jacek na samym Krakowie; utwierdziwszy wiarę i obyczaje dobre w swej ojczyźnie, pragnął ducha Bożego krzewić także i w innych krajach. Brat jego Czesław działał w Pradze; sam więc ruszył na wschód i północ. Powiadają, że wezbrana Wisła stanęła mu w wędrówce na przeszkodzie; nikt się nie odważył przeprawić Jacka i towarzyszy jego łodzią przez wzburzone nurty. Znakiem Krzyża św. umocnieni przeszli wszyscy przez rzekę suchą nogą jakoby po bitym gościńcu ku zdumieniu licznie nad brzegami zebranego ludu.
Trudno opisać dokładnie, ile mąż święty w swej gorliwości niewyczerpanej, wprost apostolskiej zwiedził krajów, ile założył szkół i klasztorów. Zwiedził Prusy, Pomorze, dotarł nad brzegi Bałtyku, założył klasztory dominikańskie w Gdańsku, Elblągu, Królewcu. Przeprawił się potem przez morze do Danii, Szwecyi i Norwegii. Wybrał się nawet na Ruś, jednał schyzmatyków t. j. chrześcijan greckiego obrządku, nie uznających nad sobą władzy papieża, z Kościołem rzymskim; zakładał domy zakonne w Lwowie i Haliczu. W Kijowie nad Dnieprem pracował pięć lat bez wytchnienia i dopiero dzicy Tatarzy spowodowali go do powrotu do Krakowa r. 1251. Uchodząc z miasta, pożarem objętego, niósł św. Jacek kielich z Najśw. Sakramentem oraz ciężką figurę Matki Boskiej, której nikt dotąd udźwignąć nie zdołał. Przeszedł przez Dniepr, rozkładając na wodach płaszcz swój zakonny.
Zaledwie trochę odpoczął wśród braci w klasztorze, aliści wyruszył znów na dalszą pracę misyonarską. Niestrudzony ten apostoł dotarł do księstwa moskiewskiego, zaszedł aż nad morze Czarne; wiekiem i bezustanną pracą już zgięty zwiedził Azyę aż do Chin, zawsze pieszo, bez grosza, bez przewodnika, z różańcem w ręku i Panem Bogiem w sercu. Czterdzieści lat przebiegał rożne kraje; co wycierpiał, co zdziałał, wie tylko sam Bóg w niebie. Złamany na siłach i osłabiony wrócił nareszcie starzec siedmdziesięcioletni do Krakowa. W wigilią Wniebowzięcia Najśw. Maryi Panny zwołał brać klasztorną, pożegnał wszystkich, a nazajutrz przyjąwszy Sakramenta święte przeniósł się dnia 15. sierpnia 1274 do krainy niebieskiej. Pochowany w Krakowie w kościele OO. Dominikanów zasłynął wielu cudami. Klemens VIII. zaliczył go r. 1524 w poczet Świętych Pańskich i wyznaczył dzień 16. sierpnia na jego uroczystość. Dla Kościoła polskiego przypada uroczystość św. Jacka na Niedzielę po Wniebowzięciu Matki Boskiej.
Nauka
Święty Jacek strawił całe swe życie na znojnej pracy około zbawienia dusz ludzkich. W tej pracy apostolskiej nad zbawieniem dusz my wszyscy nietylko możemy, ale powinniśmy czynny brać udział. Naszym najświętszym bowiem obowiązkiem jest poza miłością Boga miłość bliźniego. A czyż można bliźniemu większą wyświadczyć przysługę nad sprowadzenie go z drogi występku na prawą drogę cnoty? Jak więc mamy pracować nad nawróceniem błądzących współbraci swych? Otóż przez braterskie napomnienie.
Życie ludzkie jest drogą, po której zajść można albo do nieba albo do piekła. Droga wiodąca do piekła, to szeroki, przestronny gościniec; droga do nieba, to wąska ścieżka, na której pełno kamieni i cierni. Mówi tedy niejeden, może nie słowami, ale uczynkami niecnymi: "Pocóż mam się co krok kaleczyć i uderzać o przeszkody, kiedy na tamtej szerokiej drodze pójdę sobie wygodnie? Mówią to i nasi krewni, znajomi, sąsiedzi. Czyż nie powinniśmy natenczas przystanąć, ostrzedz bliźniego, że wszedł na bezdroża, wskazać mu prostą drogę i zawołać nań głosem braterskim: dokądże idziesz? Nie potrzeba tu długich nauk; owszem króciutkie, jędrne a serdeczne upomnienie najwięcej owoców przyniesie. Nie zrażaj się tem, że upomnienie twoje niechętnie przyjmą; prędzej czy później uznają poczciwe twe zamiary i dziękować ci będą. Nie bądź wszakże natrętny: nie upominaj każdego, który ci się nasunie; główną zwracaj uwagę na dzieci, sługi i przyjaciół. Oni to mają przedewszystkiem prawo do opieki twojej. Ale i wobec nich nie bądź szorstki, ażeby to nie wyniosłe i szkodliwe, ale braterskie i skuteczne było upomnienie.
"ŻYWOTY ŚWIĘTYCH PAŃSKICH" - Poznań, dnia 10 lutego 1908.
Na podstawie kalendarza kościelnego z uwzględnieniem dzieła ks. Piotra Skargi T.J.
oraz innych opracowań i źródeł na wszystkie dni całego roku ułożył
Ks. Władysław Hozakowski
* * *
Żywot świętego Jacka, Wyznawcy
(Żył około roku Pańskiego 1257)
Święty Jacek, brat błogosławionego Czesława Odrowąża, urodził się około roku 1183 we wsi Kamień na Śląsku Opolskim. Początkowe nauki pobierał wraz z bratem w szkole katedralnej w Krakowie, po czym udali się na dalsze studia zagranicę, najpierw do Pragi, a potem, zapewne za radą swego stryja Iwona, na uniwersytet paryski, gdzie studiowali teologię i filozofię; stamtąd udali się do Włoch na uniwersytet boloński, na studia z zakresu prawa. Było to w latach 1209 i 1214. Zdobywszy stopnie akademickie powrócili do kraju i przyjęli z rąk Biskupa krakowskiego błogosławionego Wincentego Kadłubka święcenia kapłańskie, a wkrótce potem otrzymali od niego kanonie przy katedrze krakowskiej.
W roku 1216 nastąpiły na krakowskiej stolicy biskupiej ważne zmiany: błogosławiony Wincenty Kadłubek zrezygnował z urzędu, a jego następcą został wybrany Iwon Odrowąż. Wybór był jednomyślny, mimo to jednak Stolica Apostolska odmówiła prośbie księcia i kapituły o przyjęcie rezygnacji błogosławionego Wincentego. Gdy i ponowna prośba nie odniosła skutku, w roku 1218 udał się do Rzymu celem ostatecznego załatwienia sprawy sam Iwon, zabierając z sobą obu synowców, Czesława i Jacka.
W tym samym mniej więcej czasie przybył do wiecznego miasta św. Dominik, aby w nim założyć dwa nowe klasztory swojego zakonu, męski i żeński. Zakon kaznodziejski istniał dopiero trzy lata, ale dzięki nowości idei św. Dominika i jej niezwykłej żywotności był przedmiotem gorącego zainteresowania wszystkich, którym dobro Kościoła prawdziwie leżało na sercu. Niemniej niż zasadniczy cel: kaznodziejstwo poświęcone obronie Wiary i Kościoła, przykuwały ich uwagę środki, jakie obrał św. Dominik, opierając swój zakon na regule, która w przedziwny sposób łączyła życie wewnętrzne z czynnym, gdyż źródłem, z którego jego synowie duchowni mieli czerpać siłę do ratowania dusz pogrążonych w błędach przeciw Wierze lub obyczajom chrześcijańskim, miała być modlitwa i rozmyślanie. Św. Dominik był tedy na ustach całego Rzymu, nie wyłączając dworu papieskiego i Kardynałów. Szczególnie gorąco zajmował się nim i jego zakonem, Kardynał Biskup z Ostii Hugolin, późniejszy Papież Grzegorz IX, dawny towarzysz i przyjaciel Iwona z lat studiów w Paryżu. Iwon odnowił tę zażyłą znajomość, toteż łatwo przyszło do tego, że wraz z swoim otoczeniem zaczął się gorąco zajmować Zakonem Dominikańskim, którego założyciel bawił właśnie w Rzymie. Reszty dokonało osobiste zetknięcie się z św. Dominikiem.
Św. Dominik, jak już wspomnieliśmy, przybył do Rzymu w sprawach swojego zakonu, ale jako gorliwy łowca dusz i tutaj, w stolicy chrześcijaństwa, nie zaniedbywał pracy dla Pana i płomiennymi kazaniami zapalał serca tysięcznych rzesz prawdziwą miłością Bożą. Pewnego dnia pośród słuchaczy jego natchnionych nauk znaleźli się także przybysze z dalekiej Polski, Biskup Iwon i jego towarzysze. Iwon, do głębi przejęty potęgą jego myśli i pełen podziwu dla świętości jego, życia, postanowił sprowadzić do Polski założony przez niego zakon, wielkie jej z tego rokując korzyści. Inna, choć z tego samego źródła płynąca myśl zaczęła kiełkować w sercach jego synowców: porzucić świat, godności i bogactwa, porzucić wszystko, tak jak to zrobił Dominik, jak oni potomek znakomitego rodu, uczony, dostojnik Kościoła - i pójść za nim, stanąć w szeregach jego uczniów, których jedynym celem jest Bóg i ratowanie błądzących ludzkich dusz.
Pragnienia te wprowadzili w czyn pod wpływem niezwykłego zdarzenia, a mianowicie cudu zdziałanego przez św. Dominika, którego byli naocznymi świadkami. Było to w klasztorze św. Sykstusa, w dzień uroczystych obłóczyn pierwszych sióstr dominikanek. Wnętrze kościoła wypełniały tłumy ludu i liczne grono kapłanów, zakonników i dostojników Kościoła, z głębokim skupieniem uczestnicząc w Ofierze Mszy Świętej, którą odprawiał św. Dominik, gdy wtem do kościoła wpadł goniec, i przedarłszy się do sędziwego Kardynała Stefana de Fosseneuve, doniósł mu o śmierci jego synowca, Napoleona Orsiniego, który spadłszy z konia zabił się na miejscu. Nieszczęśliwy starzec, usłyszawszy tę tragiczną wieść, zemdlał z żalu i boleści. Na pełne radości tłumy, zapełniające kościół padł cień żałoby. W chwilę potem wniesiono do kościoła mary, na których spoczywały zwłoki nieszczęśliwego młodzieńca, i złożono je u stóp ołtarza, przy którym św. Dominik składał Bogu bezkrwawą Ofiarę. Odprawiwszy Mszę Świętą, zbliżył się św. Dominik do mar, ukląkł przy nich i począł się modlić, po czym trzykrotnie włożył ręce na martwe ciało młodzieńca i przeżegnawszy je zawołał: "Napoleonie! w Imię Pana naszego Jezusa Chrystusa rozkazuję ci: wstań!"
Z piersi tłumu wydarł się nagle okrzyk trwogi i radości. Oto nieżyjący już od kilku godzin młodzieniec poruszył się i powstał, pełen sił i życia! Pośród uniesionej bezgranicznym zapałem rzeszy stał Biskup Iwon, do głębi przejęty widokiem cudu, a obok niego klęczeli jego synowcy, Czesław i Jacek, pogrążeni w żarliwej modlitwie. W ich serca, dotąd szarpane sprzecznymi uczuciami, zstąpiła cisza. Pojęli, że głos, który odzywał się w ich duszach i nawoływał, aby poszli w ślady świętego męża, jest głosem Bożym.
Gdy wyszli z kościoła, Biskup Iwo podszedł do św. Dominika i zaczął go prosić, aby przysłał kilku braci ze swego zakonu do Polski. Odpowiedź Świętego obróciła w niwecz jego pragnienia i nadzieje. Młody, niedawno do życia powołany zakon za mało jeszcze liczył członków, a poza tym nie było wśród nich nikogo, kto by znał język polski. Gdy Święty skończył, obydwaj bracia, Czesław i Jacek, upadli mu do nóg, prosząc o przyjęcie do zakonu, a za nimi dwóch jeszcze młodzieńców z orszaku Biskupa Iwona, Herman, rodem Niemiec, i Henryk, Morawianin.
Po uroczystych obłóczynach w starożytnym kościele św. Sabiny, w którym po dziś dzień w nawie bocznej znajduje się stare malowidło przedstawiające to wydarzenie, rozpoczęli czterej kandydaci nowicjat. Trwał on krótko, gdyż św. Dominik, pochłonięty sprawami Kościoła i zakonu, w ciągłych podróżach i wędrówkach, nie miał czasu na długie, powolne urabianie duszy swoich uczniów. Były to jednak pierwsze lata istnienia zakonu, kiedy w jego szeregi wiodło ludzi jedynie prawdziwe powołanie, oparte na głębokiej wierze i pragnieniu apostolstwa, a św. Dominik miał dar przenikania ludzkich dusz. Ci, których przyjmował do grona swych uczniów, musieli na to zasługiwać w całej pełni i nie potrzebowali ani zawiłych, mozolnych studiów, ani osobliwych ćwiczeń duchownych, aby mogli godnie sprostać zadaniu. Tak było i z św. Jackiem oraz jego bratem Czesławem i towarzyszami. Kilka miesięcy, które spędzili w nowicjacie, wystarczyło, aby w ich sercach rozgorzał ogień prawdziwej, wszystko ogarniającej miłości Bożej, i aby nabyli cnót, które winny zdobić zakonnika, to też św. Dominik, nie czekając końca rocznej próby, pozwolił im złożyć śluby zakonne, i po czym uroczyście wyprawił ich do ojczyzny.
Podróżowali pieszo, starym rzymskim szlakiem wiodącym przez Tyrol i Karyntię, zatrzymując się często po drodze, aby głosić słowo Boże. Najdłużej, bo około pół roku, zabawili w Fryzaku, mieście leżącym w Karyntii, gdyż kazania ich wzbudziły w jego mieszkańcach taki zapał dla spraw Bożych, że postanowili zbudować klasztor, który wkrótce zapełnił się nowicjuszami. Św. Jacek wraz z bratem Czesławem i towarzyszami pozostali z nimi przez pewien czas, aby wzbudzić w nich ducha zakonnego, a gdy dokonali dzieła, św. Jacek, który był przewodnikiem ich drużyny, ustanowił przeorem nowego klasztoru jednego z towarzyszy, Niemca Hermana. Była to pierwsza placówka Zakonu Dominikańskiego na ziemiach niemieckich.
Dotarłszy do Moraw zatrzymali się znowu przez czas dłuższy w Ołomuńcu, gdyż pod wpływem ich nauk stało się tutaj to samo, co w karyntyjskim Fryzaku. Św. Jacek mianował przeorem klasztoru, wzniesionego przez mieszkańców Ołomuńca, Morawianina Henryka, po czym wraz z Czesławem ruszył w dalszą drogę do niedalekiej już Polski.
Wieści o ich apostolskich czynach dawno już były dotarły do Krakowa, toteż nie tylko Biskup Iwon, który osobiście zetknął się z św. Dominikiem i jego uczniami, ale i książę oraz szerokie warstwy ludu pokładali w nich wielkie nadzieje i niecierpliwie oczekiwali ich przybycia; nic też dziwnego - jakkolwiek pokorni zakonnicy niemało byli tym zdumieni - że gdy zbliżali się do bram Krakowa, wyszedł na ich powitanie Biskup Iwon wraz z duchowieństwem, książę w otoczeniu dworu, oraz ogromne tłumy ludu. Było to pod koniec r. 1219 lub z początkiem roku 1220.
Pierwszym ich pomieszkaniem i skromnym zaczątkiem klasztoru, który miał się stać domem macierzystym późniejszych licznych siedzib dominikańskich na ziemiach polskich, był drewniany dwór biskupi, w którym przebywali przez cztery lata, do 25 marca roku 1223, w którym to dniu uroczyście objęli dawny parafialny kościół Świętej Trójcy i klasztor wybudowany przez Iwona.
Lata, które zabrała Iwonowi budowa klasztoru i nowej świątyni parafialnej pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny, zeszły błogosławionemu Czesławowi i św. Jackowi na gorliwej publicznej pracy apostolskiej i krzewieniu zasad życia zakonnego wśród stale rosnącej gromadki nowicjuszów. Zapał był wielki, mimo to jednak brak odpowiedniego pomieszczenia utrudniał im pracę i zmuszał ich do przebywania w Krakowie, jakkolwiek niwę tę przeorali już do głębi a w ich duszach płonęło pragnienie szerszej działalności. Rok 1223, w którym przenieśli się do nowo wzniesionego klasztoru, rozwiązał im ręce. Nadeszła godzina, w której mieli się rozstać. Błogosławiony Czesław udał się z kilku braćmi do Wrocławia, natomiast św. Jacek pozostał jeszcze jakiś czas w Krakowie, aby rozniecić życie zakonne w nowo wzniesionym klasztorze przy kościele Świętej Trójcy.
Święty Jacek
Dom ten, wzniesiony pod bacznym okiem obu świętych braci, urządzony był niezmiernie prosto i ubogo, stosownie do myśli św. Dominika, który święty Jacek nauczał, że klasztor powinien ułatwiać zakonnikom modlitwę i rozmyślanie. Św. Jacek uczynił z tego skromnego schronienia wspaniałe ognisko miłości Bożej i wszelkich cnót, stając się dla swych uczniów żywym przykładem szczytnego pojmowania i spełniania obowiązków zakonnych. Zawsze pełen pokory, łagodności, miłości i pobożności, wiódł życie niezmiernie surowe i nad wyraz pracowite. Nie przyjąwszy celi, sypiał w krużgankach klasztornych lub w kościele na gołej ziemi, co noc - za przykładem św. Dominika - trzykrotnie się biczował, a w piątki i w wigilie świąt Najświętszej Maryi Panny i Apostołów żywił się tylko chlebem i wodą. Nieprzyjaciel próżnowania, co dzień wygłaszał kazania, albo też pisał, spowiadał grzeszników i odwiedzał chorych, resztę zaś czasu trawił na modlitwie.
Pełen głębokiej czci dla Najświętszej Maryi Panny, był św. Jacek pierwszym krzewicielem Modlitwy Różańcowej w Polsce. Piękne to Nabożeństwo przyjęło się z biegiem czasu w całym narodzie, w wszystkich stanach i warstwach: modlili się na różańcu Biskupi i Kapłani, szlachta i wieśniacy, królowie i magnaci, uczeni i prostacy. Jego znaczenie dla rozwoju życia religijnego w narodzie, nie tylko w czasach kiedy apostołował św. Jacek, ale i w znacznie późniejszych, było wprost ogromne, gdyż sztuka czytania znana była tylko nielicznym jednostkom, wskutek czego stałe obcowanie z Prawdami Wiary musiało się opierać nie na słowie pisanym, lecz na codziennym odmawianiu modlitw i rozpamiętywaniu Żywota Pana Jezusa i Najświętszej Maryi Panny.
Obowiązki przeora klasztoru krakowskiego pełnił św. Jacek około rok, poczym z braćmi Florianem, Benedyktem i Godynem udał się na Ruś, do księcia kijowskiego Włodzimierza. Pomimo oderwania się Rusi od Kościoła powszechnego w wieku XII, katolicyzm, o ile chodziło o cudzoziemców nie był uciskany, a w znaczniejszych miastach istniały nawet kościoły łacińskie. Budowali je i utrzymywali kupcy przychodzący z Zachodu, mianowicie z Skandynawii, Niemiec, Polski i Węgier. Na Rusi północnej istniały świątynie łacińskie w Nowogrodzie, Ładodze, Smoleńsku i jak się zdaje w Połocku, Pskowie i Witebsku, a zachowane wiadomości świadczą, że przez jakiś czas, mianowicie w wieku XII, wywierały one pewien wpływ i na błędnowierczą ludność miejscową; np. w Nowogrodzie matki prawosławne nosiły niekiedy swoje dzieci na modlitwę do kapłanów łacińskich. O Rusi południowej nie mamy tak dokładnych wiadomości, ale i tu, zarówno na Rusi halickowłodzimierskiej jak i kijowskiej, było dużo kościołów katolickich, a w samym Kijowie, który swym bogactwem, wspaniałością i znaczeniem handlowym przewyższał niejedno z najświetniejszych miast Europy zachodniej i był głównym celem licznych wypraw kupieckich z Zachodu, istniało ich prawdopodobnie kilka, a co więcej stały klasztor przy kościele pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny, obsadzony przez benedyktynów irlandzkich. W tym właśnie klasztorze, życzliwie przyjęty przez Irlandczyków, założył św. Jacek pierwszy konwent Dominikański na ziemiach ruskich, który rozwinął szeroką działalność misyjną, obejmując nią nie tylko napływową ludność katolicką, ale i miejscową schizmatycką oraz pogan.
Było ich jeszcze podówczas w niższych warstwach społeczeństwa ruskiego dość dużo, i nawet w samym Kijowie, tuż pod bokiem księcia, dotąd czczono bożyszcza wydobyte z dna Dniepru, do którego je wrzucono za czasów Chrztu Rusi, a więc przed z górą dwustu laty. Św. Jacek i jego towarzysze nawrócili ich w niedługim czasie, za co książę Włodzimierz pozwolił im zbudować pod Kijowem nowy kościół i klasztor. Święty Jacek pozostawił w nim Godyna, sam zaś przeniósł się na północ i przez jakiś czas nawracał mieszkańców Czernichowa, Smoleńska, Włodzimierza i Moskwy, a potem udał się na południe, do Kumanów czyli Połowców, dzikiego, wojowniczego i jeszcze zupełnie pogańskiego ludu, zamieszkującego ziemie nad dolnym Dnieprem aż po ujście Dunaju i południowo-wschodnie Karpaty.
Być może, że polecenie udania się do nich otrzymał św. Jacek jeszcze na kapitule odprawionej w r. 1221 w Bolonii, bo jest wiadomość, że św. Dominik wyprawił stamtąd do Kumanów Pawła, rodem Węgra, Sadoka, który był potem przeorem klasztoru w Sandomierzu i tam z rąk Tatarów poniósł śmierć męczeńską, oraz kilku innych braci, nieznanych z imienia, wśród których mógł być również św. Jacek. Jego praca misyjna na Rusi i u Połowców trwała około pięć lat, bo w r. 1228 znajdujemy go już w Krakowie, w klasztorze Św. Trójcy. Zakon kaznodziejski posiadał już wtedy kilka placówek na ziemiach polskich, bo oprócz krakowskiego i wrocławskiego istniały już klasztory w Sandomierzu, Gdańsku i Chełmnie, wskutek czego na kapitule w Paryżu w roku 1228 stworzono prowincję polską, która obejmowała Polskę, Czechy i Morawy. Pierwszym prowincjałem został Ślązak Gerard. Św. Jacek widocznie nie przyjął tego zaszczytnego urzędu, aby móc się oddać umiłowanej pracy misyjnej, za której teren obrał sobie teraz pogańskie Prusy, gdzie już od dłuższego czasu pracowały misje cysterskie.
Działalność jego wśród pogan pruskich musiała wydawać obfite owoce, gdyż papież Grzegorz IX, pisząc do niego w roku 1233, mówił o niej w słowach pełnych zadowolenia i uznania. W roku 1238 opuścił św. Jacek Prusy i wraz z bratem Florianem powrócił do Krakowa, po czym po raz wtóry wyruszył do Kijowa, aby ratować tamtejszą misję, która zupełnie podupadła, gdyż książę Włodzimierz, z początku przychylny Dominikanom, w roku 1233, idąc za podszeptem schizmatyckiego duchowieństwa, wygnał ich z granic swego państwa.
Tym razem jego pobyt w Kijowie trwał niecałe trzy lata, do straszliwego najazdu tatarskiego w r. 1240. Podanie mówi, że w chwili, gdy horda tatarska wdarła się do Kijowa, św. Jacek odprawiał Mszę Świętą.
Pojąwszy co zaszło, wyjął z Tabernakulum Przenajświętszy Sakrament i zwrócił się ku drzwiom kościoła, gdy wtem od strony ołtarza, na którym stała alabastrowa figura Najświętszej Maryi Panny, usłyszał słodki głos: "Jacku, zabierasz Syna mego, mnie zaś tutaj zostawiasz?" Spojrzawszy na statuę, zasmucił się Święty i rzekł: "Matko moja, Ty wiesz, że nie zapomniałbym o Tobie, ale za słaby jestem, aby udźwignąć Twój posąg!", jednakże gdy Najświętsza Panna rzekła: "Weźmij mnie z sobą, a Syn mój ulży ci ciężaru", bez wahania zdjął ciężką statuę z ołtarza i podążył do braci, po czym bez przeszkód przeprawił się wraz z nimi przez Dniepr i podążył do dalekiej ojczyzny. - Według odwiecznej tradycji alabastrowy posąg Najświętszej Panny, znajdujący się w kościele dominikańskim we Lwowie, ma być jakoby tym samym.
W czasie tego najazdu miało zginąć na Rusi śmiercią męczeńską dziewięćdziesięciu Dominikanów. Była to pierwsza ofiara, jaką polscy synowie św. Dominika złożyli na ołtarzu miłości Boga i ojczyzny, nie daremna jednak, bo zastąpiły ich nowe zastępy misjonarzy, aby dalej pracować nad utwierdzeniem wpływów Kościoła rzymskiego i Polski na Rusi.
Gdy św. Jacek powrócił do Krakowa, był rok 1241, pamiętny w dziejach Polski pierwszym najazdem tatarskim, po którym w znacznej części południowej Małopolski zostały tylko trupy, ruiny i zgliszcza. Św. Jacek niesie teraz pomoc i pociechę ofiarom klęski, zaledwie jednak w kraju nastał spokój, zabiera się do nowego wielkiego dzieła misyjnego, którego podwaliny rzucił może już dawniej za czasów pobytu w Prusiech, a mianowicie do tworzenia placówek misyjnych wśród pogańskich Litwinów i Jadźwingów, ludu później wytępionego, zamieszkującego Podlasie. Obie te misje działały przez pewien czas, później jednak upadły wskutek niepomyślnych warunków politycznych.
Na kilka lat przed śmiercią miał się św. Jacek wybrać w nową, ostatnią już podróż, aby jeszcze raz odwiedzić wszystkie założone przez siebie klasztory i natchnąć je nowym zapałem dla świętej sprawy. Był już wtedy w podeszłym wieku, starany surowym trybem życia i ustawicznymi trudami, mimo to jednak duch apostolski gorzał w nim z niezmniejszoną siłą.
Podróż ta, z której powrócił dopiero tuż przed śmiercią, była jakby dopełnieniem jego apostolskiej działalności, którą prowadził niestrudzenie przez lat bez mała czterdzieści. Płomienny kaznodzieja, wielki zdobywca dusz, siewca klasztorów, duchowy ojciec olbrzymiego zastępu apostołów, rzutkością, przedsiębiorczością i niecofającą się przed niczym energią przerastał współczesne pokolenie, nic zatem dziwnego, że potomność osnuła wokół jego apostolskiej działalności mnóstwo legend, wymieniając pośród krajów, w których przebywał, tak odległe jak Szwecja i Norwegia, wybrzeża morza Śródziemnego, Astrachan, Mongolię, Chiny, Tybet, Indie i Persję. Jest rzeczą oczywistą, że przy ówczesnym stanie dróg i środków komunikacyjnych jeden człowiek nie byłby zdołał przebyć tak olbrzymich przestrzeni, ale i te podróże, które św. Jacek istotnie odbył, są aż nadto wymownym świadectwem jego apostolskiej gorliwości i rzutkości. Legendy te są bez wątpienia echem dalekich podróży, które przedsiębrali jego uczniowie, i stosunków, które utrzymywał z misjonarzami owych dalekich krain. Ślad ich zachował się w wiadomości, że w r. 1246 udzielał wyprawie dominikańskiej Ascelina, dążącej do Mongolii, informacji o stosunkach na Rusi, przez którą wiodła jej droga.
Drugim źródłem głębokiej czci, którą współcześni żywili dla św. Jacka, był dar czynienia cudów. Spełnił ich św. Jacek takie mnóstwo, że papież Klemens VIII w bulli kanonizacyjnej zaznaczył, iż niewielu Świętych mogło się pochlubić tylu cudami, a w starych opisach jego żywota czytamy: "Którędy tylko św. Jacek przechodził, wynoszono tak jak za czasów Chrystusa na ulicę chorych, by się jeno ich dotknął, a byli uzdrowieni", że zaś nie tylko wskrzeszał umarłych i uzdrawiał chorych, ale i na zdrowych czynił cuda - jednym przywracając utracony dobytek, innych ratując z niewoli i więzienia, był prawdziwym pocieszycielem strapionych i nieszczęśliwych, lekarzem chorych i ojcem ubogich.
Z ostatniej swej wędrówki wraca św. Jacek do Krakowa w połowie roku 1257, wiedziony przeczuciem, że nadchodzi koniec jego ziemskiego żywota. W zupełnej samotności, z dala od ludzi i ich spraw, przygotowuje się na śmierć, trawiąc czas na modlitwie i rozmyślaniu.
14 sierpnia, w wigilię Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, opada go nagle śmiertelna niemoc, zwołuje przeto do swego łoża wszystkich braci zakonnych, aby się z nimi po raz ostatni pożegnać i zachęcić ich do gorliwego spełniania obowiązków zakonnych słowami św. patriarchy Dominika: "Pokorę zachowajcie, miłość wzajemną miejcie, dobrowolne ubóstwo dziedziczcie, czystości duszy i ciała z wielką pilnością strzeżcie, o zbawienie dusz ludzkich, rozszerzenie zakonu, rozmnożenie Wiary św. między niewiernymi narodami z poświęceniem życia waszego starajcie się".
Resztę dnia spędził na modlitwie, przygotowując się nad nadchodzącą uroczystość Najświętszej Maryi Panny, a gdy zadzwoniono na jutrznię, nie zważając na śmiertelną słabość, pospieszył wraz z braćmi do chóru. Odprawiwszy pacierze, uczuł, że go zaczynają opuszczać siły, wezwał przeto spowiednika i upadłszy przed nim za kolana odprawił Spowiedź generalną, po czym w głębokim skupieniu ducha wysłuchał klęcząc Mszy Św. i przyjął ostatnie Sakramenta.
Zaopatrzony na drogę do wieczności pozostał w kościele do rannych pacierzy i odprawił je wraz z braćmi, po czym wziął w jedną rękę Krzyż, a w drugą obraz Bogarodzicy, i całując je konającymi ustami, zawołał: "W ręce Twoje, Panie, oddaję ducha mego". To rzekłszy, zasnął spokojnie w Bogu, 15 sierpnia roku 1257. Ciało jego, pochowane w kościele klasztornym, spoczywa tam do dziś dnia.
W tej samej chwili, kiedy św. Jacek skończył swój doczesny żywot, jego siostra stryjeczna błogosławiona Bronisława, przełożona klasztoru Norbertanek na Zwierzyńcu, ujrzała nad kościołem Św. Trójcy wielką jasność, a pośród niej wspaniały orszak, na którego czele szła cudownej piękności Pani, wiodąc za rękę zakonnika w dominikańskim habicie. Zdziwiona i zachwycona zapytała Bronisława "Kto jesteś, Pani?" "Bronisławo, córko moja - usłyszała - jam jest Matka Miłosierdzia, a ten, którego widzisz, to brat twój Jacek, mnie i Synowi memu wielce miłościwy, którego prowadzę do wiecznej chwały".
Podobne widzenie miał w dzień pogrzebu św. Jacka Biskup krakowski Prandota i wiele innych osób, a gdy przy grobie Świętego zaczęły się dziać niezliczone cuda, Zakon Dominikański rozpoczął starania o jego kanonizację. Wojny, zawikłania polityczne i zaburzenia religijne, szarpiące już to Polską, już też całym chrześcijaństwem sprawiły, że rzecz odwlokła się na długie wieki. Urzędowe starania o kanonizację św. Jacka rozpoczął król Zygmunt Stary w roku 1518, a już w roku 1523 wyznaczeni przez Papieża Hadriana VI komisarze zabrali się do spisywania dowodów i przesłuchiwania świadków. Zakończono proces w roku 1526, po czym akta zaopatrzone w pieczęcie i podpisy, przesłano do Rzymu.
Akta te zaginęły już w roku następnym podczas plądrowania Rzymu przez wojska cesarza Karola V, ale na szczęście istniała kopia, którą z polecenia Dominikanów krakowskich sporządził brat Walerian Sołecki z Warszawy. Gdy w r. 1589 wznowiono proces kanonizacyjny św. Jacka, tę właśnie kopię pierwotnego procesu przedłożyli Dominikanie krakowscy w Rzymie. Zbadano ją gruntownie, a można to było uczynić tym skuteczniej, że w samym Rzymie znaleziono drugą kopię procesu z roku 1523. Posiadał ją Tomasz Treter, kanonik kościoła Najświętszej Maryi Panny za Tybrem. Rękopis ten pochodził z archiwum Kardynała Karaffy, późniejszego Papieża Pawła IV (1555-1559), który brał niegdyś czynny udział w procesie kanonizacyjnym św. Jacka. Porównanie obydwóch egzemplarzy okazało, że zostały przepisane z jednego oryginału.
Gdy w roku 1589 na nowo podjęto proces, wcielono do niego w całości wszystkie akta pierwszego procesu z roku 1523, a wraz z nimi i żywot św. Jacka, przepisany urzędowo w pierwszym procesie przez notariusza z starego rękopisu, który w tym celu wydali z skarbca katedry krakowskiej wicekustoszowie Stanisław ze Lwowa i Jan z Krosna. Oprócz żywotu mieściła się w rękopisie pierwotnego procesu księga cudów, spisanych z polecenia prowincjała dominikanów i przeora krakowskiego przez zakonników krakowskich: Wojciecha, bakałarza św. Teologii, i Marka kantora. Cudów tych było 40, z lat 1516, 1517 i 1519.
Kanonizacja św. Jacka odbyła się w Niedzielę Przewodnią po Wielkanocy roku 1549 (17 kwietnia). Przy tej okazji Papież Klemens VIII (dawniej legat w Polsce, Hipolit Aldobrandini) wyznaczył do obchodzenia pamiątki błogosławionej śmierci Jacka dzień 16 sierpnia. W kilkanaście lat później papież Urban VIII postanowił, aby święto jego obchodzono w Niedzielę po Wniebowzięciu Matki Boskiej; obecnie pacierze kapłańskie i Msza Św. o św. Jacku bywają odprawiane 17 sierpnia.
Nauka moralna
Z opisu żywota świętego Jacka widzieliśmy dokładnie, jak niestrudzona była gorliwość tego świętego zakonnika w krzewieniu Wiary Chrystusowej. Od lat młodzieńczych do najpóźniejszej starości nie ustawał on w usiłowaniach nawracania pogan, głoszenia prawdy i w zabiegach o zbawienie dusz.
Zastanówmy się teraz pokrótce, co my czynimy dla szerzenia Królestwa Bożego na ziemi i krzewienia Wiary świętej na tym świecie. Może niejeden odpowie na to: "Nie jestem przecież księdzem, ten obowiązek na mnie nie ciąży". Mylicie się, kochani bracia! Każdy z nas ma tę powinność, i to:
1) Z wdzięczności ku Bogu. Prawdziwa Wiara, jaką nam głosi ustami sług Kościoła Jezus Chrystus i jaką w nas tenże Kościół odżywia i pielęgnuje udzielaniem Sakramentów Św. jest najpożądańszym i nieocenionym skarbem. Wiara ta nie jest naszą zasługą, lecz darem Bożym, który nam Pan Jezus wyjednał trudem, cierpieniem i Męką. Wdzięczność nasza winna odpowiadać wielkości daru, a najmilszą Bogu odpłatą jest nasza żarliwość w naśladowaniu Chrystusa i pozyskiwaniu Mu zbłąkanych owieczek, których ocalenie sprawia w Niebie najwyższą radość. Wdzięcznymi uczniami Pana Jezusa okażemy się tylko wtedy, gdy według możności i sił naszych gorliwie będziemy się przykładać do krzewienia Ewangelii Św. bądź modlitwą, bądź udziałem w pobożnych stowarzyszeniach, bądź ofiarą. Rozważmy, czy czynimy zadość tej powinności wobec dzieci, rodziny i sług, czy ich pouczamy, czy nakłaniamy ich do pilnego uczęszczania na Nabożeństwa i uważnego słuchania kazań, czy dajemy im budujące książki do czytania, czy troszczymy się o misje ? Tylko tym sposobem może prawy chrześcijanin okazać wdzięczność Bogu za to, że go raczył uczynić członkiem Kościoła i uczestnikiem Łask Swoich.
2) Do krzewienia Wiary zobowiązuje nas prócz tego dbałość o własne zbawienie. Duch Święty mówi w Księdze Przysłów: "Pozbądź się grzechów jałmużną, a zdrożności miłosierdziem względem ubogich". Wiara jest najcenniejszym dobrem, nie masz przeto cenniejszej jałmużny, jak pomaganie bliźnim według sił i możności do przejęcia się Wiarą. Obowiązek ten jest tym świętszy, że Wiara jest niezbędnie potrzebna do zbawienia wiekuistego; bliźni pozbawiony Wiary jest na zawsze stracony. Miłosierdzie względem ubogich jest tak ścisłą powinnością, że według słów samego Pana Jezusa tylko miłosierny może liczyć na miłosierdzie. A któż jest biedniejszy na tym świecie jak poganin, nie mający udziału w Łasce Bożej i wystawiony na niebezpieczeństwo utraty zbawienia? Wzgląd przeto na własne zbawienie nakłada na nas obowiązek litowania się nad takimi biedakami, otwierania im oczu na Prawdę i jednania ich dla Kościoła. Oby nas świetny przykład świętego Jacka zachęcił do naśladowania!
Modlitwa
Boże, który nas corocznie uroczystością świętego Jacka, Wyznawcy Twego, uweselasz, dozwól łaskawie, abyśmy czcząc jego chwałę, uczynki jego naśladowali. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku - Katowice/Mikołów 1937r.
* * *
Kard. Stefan Wyszyński wezwał św. Jacka na pomoc Polsce
.
- intix - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
- apostołowie
- chrześcijaństwo
- Cnota czystości
- Cnota pokory
- dominikanie
- krzyż
- Krzyż Chrystusa
- Kult NMP
- Matka Boża
- miłosierdzie
- Msza Święta Tradycyjna
- nawrócenie
- Patroni Polski
- pokuta
- powołanie
- Przenajświętszy Sakrament
- PRZYKAZANIE MIŁOŚCI
- Różaniec Święty
- św. Jacek Odrowąż
- Wiara katolicka
- Znak Krzyża
- Żywoty Świętych Pańskich
4 komentarze
1. ŻYWOT ŚWIĘTEGO JACKA WYZNAWCY ZAKONU ŚW. DOMINIKA
Ś W I Ę T Y C H
PATRONÓW POLSKICH
X. PIOTR PĘKALSKI
ŚW. TEOLOGII DOKTOR, KANONIK STRÓŻ ŚW. GROBU CHRYSTUSOWEGO
Na dzień 16 sierpnia
ŻYWOT
ŚWIĘTEGO JACKA WYZNAWCY
ZAKONU ŚW. DOMINIKA
~~~~~~~~~~~
Jacek święty urodził się przy schyłku dwunastego stulecia (1183 r.) z rodziców znamienitego Odrowążów domu (1), we wsi Kamień (2), w Księstwie Opolskim, diecezji wrocławskiej. Bogobojni rodzice jego widząc, że Jacek zaraz w pierwszych latach swego życia rokował piękną skłonność do pobożności i cnoty, starannie zatem obmyślili mu przykładnych nauczycieli, którzy młody umysł jego w potrzebne umiejętności zbogacając, wiedli go drogą nieskażonego żywota. Skoro ukończył pierwsze nauki w domu swych rodziców i dorósł wieku młodzieńczego, ojciec wysłał go na słuchanie wyższych nauk, najprzód do Pragi a potem do Bononii (Bolonii). W umiejętnościach tak korzystnie postępował, że w naukach i pięknych obyczajach celował nad swych współuczniów. Wykształcony Jacek za granicą w filozofii i teologii, osiągnąwszy stopień doktora obojga prawa, wrócił do swej ojczyzny z wielkim zasobem uzbieranych umiejętności i nieskażoną czystością obyczajów. Iwo Odrowąż, stryj jego, kanonik katedralny a potem biskup krakowski, mąż pobożny i uczony, spostrzegłszy w Jacku życie niemniej pełne cnót i pobożności, jak umysł jego naukami rozjaśniony, oraz prawdziwe powołanie do stanu duchownego, wezwał Jacka do przyjęcia święceń kapłańskich, a następnie Wincenty Kadłubek, biskup, kanonikiem katedralnym krakowskim go uczynił. Na tym dostojeństwie, jako kaganiec na kiercu wystawiony, jaśniał Jacek nauką i pięknymi obyczajami, a życiem prawym i pobożnym nie tylko innych duchownych, ale też samych kanoników przewyższył.
Kiedy Wincenty Kadłubek, mąż prawy i świętobliwy, owioniony duchem pokory, zamyślił utaić resztę dni swego żywota w klasztornym ustroniu księży Cystersów w Jędrzejowie, i złożył urząd biskupi w ręce kapituły w r. 1218; Leszek Biały, książę sandomierski i kanonicy krakowscy, obróciwszy swe oczy na Iwona, nauką i pobożnymi przykłady nad innych wyższego, zgodnymi głosy uradzili poruczyć mu laskę pasterską. W tym więc roku 1218 udał się Iwo do Honoriusza III papieża, w sprawie krakowskiego biskupstwa, by dla Wincentego uzyskać uwolnienie od urzędu, a dla siebie na toż biskupstwo zatwierdzenie. Do swej podróży wezwał Jacka swego ulubieńca i Czesława brata jego. Właśnie w owym czasie, kiedy Iwo przybył do Rzymu i załatwiał swe sprawy, św. Dominik mieszkał w Rzymie, starając się o zatwierdzenie co dopiero przez siebie zawiązanego zakonu. A gdy ten św. Patriarcha zakonu dominikańskiego, ufny w ramię Boże, wskrzesił młodzieńca imieniem Napoleona, bratanka kardynała Fossy, którego koń zrzucił z siebie i za silnym o kamienie uderzeniem życia pozbawił, Iwo, Jacek i Czesław byli obecni temu cudownemu wskrzeszeniu. Jacek od razu zawrzał żywym pragnieniem wpisania się w poczet zakonników św. Dominika. Przyłączył się do niego Czesław brat jego, oraz Henryk, z Morawy, towarzysze Iwona podróży. Niedługo, bo zaledwie trzy miesiące strawił Jacek na próbie zakonnego żywota, ile gdy i św. Dominik nie dłużej wtedy zabawił w Rzymie, bo przy schyłku tego roku powrócił do Hiszpanii. Przejął Jacek w tej pobożnej szkole wszystkie cnoty swego patriarchy: skromność, cierpliwość, głęboką pokorę, nieskażoną niewinność, najściślej wypełniał. A gdy Iwo po załatwieniu sprawy, wracając do Krakowa, prosił Dominika świętego, by wysłał do Polski kilku z uczniów swych dla założenia swego zakonu, zaledwo dał mu Jacka, Czesława, Henryka z Morawy i Hermana z Niemiec; nie miał bowiem innych posiadających język słowiański. Kiedy ci nowi zaciężnicy w zakonie kaznodziejskim, za zezwoleniem papieża, z potrzeby, przed ukończonym rokiem nowicjatu uczynili śluby zakonne, wracając z Iwonem do Polski, przybyli do Karyntii; zatrzymawszy się w mieście Fryzaku, gorliwymi kazaniami obudzili w umysłach ludu taką łaskę pobożności, że mieszkańcy usilną swą prośbą skłonili ich do założenia w tym mieście dominikańskiego konwentu. Rękodzielnicy gorliwie zajęli się wystawieniem klasztoru, i w sześciu miesiącach stanęła budowa. Do tego klasztoru zgromadził się od razu niemały poczet świeckich kapłanów i wyższych święceń duchownej młodzi, zapisując swe imiona pod chorągiew Dominika św.; a Jacek uczynił nad nimi przeorem Hermana, rodem z Niemiec (3), współtowarzysza swojego. Gorliwy ten kaznodziejskiego zakonu rozkrzewca w prowincjach północnych, dopełniając zleceń Dominika św., udał się potem z Czesławem i Henrykiem do Krakowa. Przybył do tego miasta w roku 1219. Duchowieństwo krakowskie i cała powszechność przyjęli go z wielką radością, a Iwo wsparty obywateli pomocą, dał mu kościół Świętej Trójcy (4), i klasztor przy nim dla dominikanów wystawił. Obywatele krakowscy zagrzani świętobliwym życiem i nauką Jacka i Czesława, nie szczędzili swego mienia na wspaniałą klasztoru budowę, w nadziei, że się rychło zakon św. Dominika powiększy na polskiej ziemi; i nie zawiodły ich nadzieje. Taki to był duch i zapał religijny w owym XII i XIII stuleciu do dźwigania zakonnych zakładów. Jacek zawiązał zgromadzenie kaznodziejskie w klasztorze krakowskim; a wyuczony w szkole św. Dominika, zaczął prowadzić życie ścisłe i pracowite, chowając czystość nieskażoną, przodkował wszystkim ujmującą łagodnością umysłu i głęboką pokorą do pobożności, a wrzącą w sercu miłością wszystkich ku sobie przygarniał. Prawdziwa litość nad nędzą bliźniego do łez go skłaniała; bardzo też często za biednych, modły swe do Boga przesyłał. Najulubieńsze przebywanie jego było w kościele; nie szukał on pewnego miejsca dla spoczynku, ale na twardej podłodze tam się krótkim snem ukrzepiał, gdzie go utrudzone ciało skłoniło. Każdej nocy srogo się biczował; w piątki i wigilie do Najświętszej Panny Maryi i śś. apostołów o chlebie i wodzie pościł. Z niedbalstwem i próżnowaniem nieustanny bój zwodził; zawsze czynny, to pisaniem, to kazywaniem, to modlitwą lub słuchaniem spowiedzi pokutujących grzeszników był zajęty; prosił za nich miłosiernego Boga o odpuszczenie im grzechów. Bardzo rad odwiedzał chorych, i w cierpieniach słodką udzielał im pociechę. Dokładał Jacek wszelkiego usiłowania, by się zrównał ze swym patriarchą w cnocie i pobożności; ku Najświętszej Boga Rodzicy wielce był nabożnym; wszystkie sprawy i modły swoje, we dnie i w nocy, przed Jej wizerunkiem odprawiał i za Jej pośrednictwem do Boga przesyłał. I kiedy jednego razu w dzień uroczysty wniebowzięcia Najświętszej Maryi, gorąco modlił się przed Jej ołtarzem w kościele xx. Dominikanów w Krakowie, a w czasie swej modlitwy głęboko zanurzył się w rozważaniu wielkiej tajemnicy i niepojętej Jej chwale, którą w ten dzień Kościół Boży obchodzi: wtedy duch jego pełen słodkiej radości, w szybkim wzniesieniu przebiegał pobożnie wszystkie Tajemnice Wcielenia Syna Bożego, i wzniecił w sercu jego żywe pragnienie osiągnienia szczęścia wiecznego. W tej zatem chwili, w której Jacek wzniósł myśl swoją do najwyższej rozwagi, Najświętsza Panna pocieszyła duszę jego Swym objawieniem, w rozjaśnionej postaci, i powiedziała mu w duchu:
"Jacku, synu mój, ciesz się z tego, że gorące modły twoje przyjęte zostały przed obliczem Syna mojego, a Zbawcy ludzkiego rodzaju; odtąd więc o co tylko przez imię moje prosić go będziesz, wszystko otrzymasz".
To objawienie, duszy jego uczynione, napełniło serce Jacka wielką ufnością i nadzieją. To wdzięczne widzenie taką w Boga wiarą napełniło jego umysł, że nawet rzeczy siłę przyrodzenia przewyższające, ale u Boga możne, łatwo i od razu u Niego uprosił. Od tego też czasu Jacek, ufny w ramię Boże, czynił tak wielkie cuda, jakie rzadko komu po apostołach były udzielane. Tajemne to widzenie wyjawił on dwom braciom zakonnym, Florianowi i Gaudynowi, a zachęcając ich do nabożeństwa ku Maryi, upewnił ich zarazem, że Ona jest szczególną opiekunką ich zakonu.
W roku 1221 d. 27 września, w doroczną pamiątkę przeniesienia zwłok św. Stanisława męczennika, krakowskiego biskupa, wypadło Jackowi iść do katedralnego kościoła na zamek; gdy się przeprawiał przez rzekę Wisłę (Wandal) bardzo wezbraną, która w owym czasie pomiędzy Krakowem a zamkiem miała swe koryto, napotkał na drugim brzegu rzeki gromadę ludzi ze szlachty i pospólstwa złożoną; smutny wypadek zajmował ciekawość tej gromady, albowiem młodzieniec Piotr szlachcic ze wsi Pleszowa, szybkim rzeki pędem uniesiony, spadł z konia i utonął. Matka jego Falisława, dziedziczka tej wioski, znając świętobliwe Jacka życie i głośną w nim łaskę Bożą, padła mu do nóg i ze łzami prosiła go: "Mężu Boży, ojcze Jacku, nie tajno mi żeś sługą Boga, pełen pobożności i miłosierdzia, spojrzyj i zważ nieszczęście moje; miałam jednego syna, oto widzę go przez utonięcie nieżywego; co pocznę biedna wdowa, utraciłam męża i kochanego syna mojego!". Poruszony Jacek zwykłą sobie litością nad nieszczęściem bliźnich, oddalił się na ustronie, padł na kolana i rzewną modlitwę przesłał do Boga, dawcy życia; a wróciwszy ku ciału, zapytał matkę jego: Córko, Falisławo, kiedyż syn twój utonął? Odpowiedziała: wczoraj przed wieczorem, ale teraz go dopiero znaleziono, dobry ojcze, pociesz mnie ciężko stroskaną. Zbliżył się Jacek ku ciału, i ujął za rękę nieżywego młodzieńca, mówiąc: "Piotrze, Pan nasz Jezus Chrystus, którego ogłaszam chwałę, niechaj cię przywróci do pierwszego życia za wstawieniem się Przebłogosławionej Panny Maryi". Wstał niezwłocznie Piotr, i za swe powrócenie do życia dziękował Bogu i słudze Jego Jackowi. Cudowne to zdarzenie zaświadczyli wszyscy obecni wskrzeszeniu Piotra: Lasocki szlachcic, Żegota podczaszy, X. Prandota, dziekan kapituły a potem biskup krakowski, X. Filip kanonik katedralny i całe pospólstwo przytomne.
W roku 1222, drugiego dnia po uroczystości Świętej Trójcy, niewiasta imieniem Judka z Kościelca, rodu szlacheckiego, została paraliżem tknięta na mowę tak mocno, że słowa wyrzec nie mogła. Prandota jej syn, z miłości ku matce, znaczną kwotę pieniędzy wydał na lekarzy, ale ci nie zrządzili żadnej ulgi; a gdy sztuka lekarska chybiała celu swojego, słysząc Prandota o świętobliwym życiu Jacka w Krakowie, przywiózł ją do niego i usilnie prosił go, mówiąc: "O szczęśliwy Jacku! przywiozłem do ciebie córkę twoją, a matkę moją, która już od sześciu tygodni ani słowa wyrzec nic może, błagam cię na wszystko, co święte, abyś twoim wstawieniem się za nią do Boga wyratował ją z tego kalectwa". Jacek powiedział jej: "Ufaj córko moja Judko, Pan nasz Jezus Chrystus niechaj cię uwolni od tej choroby i wyraźną przywróci mowę". Sparaliżowanie języka od razu ustąpiło; a Judka z łatwością mówiąc, wielbiła Boga, który czyni dziwy przez święte sługi Swoje. Temu uzdrowieniu było wiele ludzi przytomnych.
Pewna pani znamienitego rodu niebezpieczną złożona chorobą, już była bliską śmierci; a utraciwszy wszelką nadzieję w ludzkiej pomocy, przyszło jej na myśl wezwać do siebie Jacka świętego; skoro przyszedł do niej, prosiła go: "O! szczęśliwy Jacku, proszę cię byś położył twą rękę na nieznośnie cierpiącą głowę moją, a twą modlitwą wyjednał dla mnie pokrzepienie zdrowia u Miłosierdzia Bożego". Skoro to uczynił, z wielkim wszystkich podziwem od śmiertelnej choroby uwolnioną została, i przez zasługi św. Jacka do czerstwego wróciła zdrowia. To rychłe uzdrowienie w urzędzie poświadczono d. 30 września 1222 r.
Kiedy Jacek dokonał zamiaru Iwona biskupa w zaprowadzeniu dominikanów w Krakowie, gorliwy ten rozkrzewca nauki Kościoła Chrystusowego wysłał Czesława brata swego z Henrykiem towarzyszem do Czech na opowiadanie temu narodowi słowa Bożego. Przybywszy do Pragi, Czesław, ognistą wymową i pobożnymi czyny rozbudził zamorem niedbalstwa uśpione umysły słuchaczów i do bogobojności je zagrzewał. Swymi kazaniami to uczynił, że po kilku dniach jego apostolstwa, obywatele Pragi, klasztor i kościół pod wezwaniem świętego Klemensa oo. Dominikanom wystawili. Z Pragi udał się Czesław na Śląsk; Wrocławianie poszli za przykładem Prażan, wystawili dla dominikanów klasztor z kościołem pod imieniem św. Wojciecha. W tym klasztorze po długiej a gorliwej pracy około zbawienia dusz swych rodaków, Czesław dokonał świętobliwego żywota swojego. Kiedy Czesław na Śląsku pracował, tymczasem Jacek poszedł ku wschodowi, głosić naukę Zbawiciela. Niełatwo skreślić wielką liczbę ludów zbłąkanych, których on swą nauką i żywym przykładem wyprowadzał z manowców błędu, a na niemylną drogę prawdy przywodził. W tej pracy około zbawienia dusz ludzkich, gorliwy i niezmordowany ten mąż apostolski, podejmując wielkie trudy w podróży, odbywał ją pieszo i w niczym nie folgował ciału swojemu, ale je ustawicznym postem i umartwieniem uciskał, nigdy nie zdjął z siebie włosiennicy, na twardym posłaniu sypiając, czuwał nieustannie nad zmysłami ciała, by czystą i nieskażoną duszę swoją aż do zgonu zachował. Jakoż Zbawiciel wysyłający robotników do swej winnicy, pracę jego w nawracaniu ludów do pokuty i na łono Kościoła św. rozmaitymi uwieńczył cudami. Odbywając Jacek, z trzema swego zakonu towarzyszami, misję do Kijowa, przyszedł ku Wyszogrodowi, pod którym Wisła szerokim płynie korytem; chcąc przeprawić się na drugą stronę tej rzeki, bardzo wtedy wezbranej, nie zastał przy niej ani łodzi, ani też przewoźnika, któryby go przez rzekę przeprawił; a tak pozbawiony ludzkiej pomocy, udał się do Boga, ufny w obietnicy Najświętszej Panny, z żywą wiarą i pobożnie mówił do swych zakonników Floriana, Gaudyna i Benedykta: Bracia najmilsi, prośmy Boga Wszechmocnego, któremu są posłuszne niebo i ziemia, morza i rzeki, by nam dał przejść tę bystrą i głęboką rzekę. Zakonnicy z nim razem padli na kolana i prosili Boga; po modlitwie wstał Jacek, uczynił na rzece znamię Krzyża Św. i zaczął iść po wodzie, która za rozkazem Bożym stała mu się jakby twarda materia. Przodkując swym towarzyszom po wodzie niezmaczaną nogą, powiedział im: w Imię Chrystusa idźcie za mym śladem i ufajcie potędze Wszechmocnego. Ale bracia zdumieni nad tym nader rzadkim cudem, a słabi w wierze apostolskiej, wahali się iść za nim. Wraca on ku nim, zdejmuje z siebie kapę (czarny płaszcz dominikański) i rozpościera ją na wodzie, mówiąc im: czego się wahacie kochani synowie? Uczyniwszy powtórnie znamię Krzyża Św.: niechaj, rzecze, kapa ta będzie mostem Jezusa Chrystusa, po nim przejdziemy w Imię Jego przez tę szeroką rzekę; bezpiecznie na jego płaszczu przeprawili się przez Wisłę, mając pod nogami wodę, na kształt stałej materii; kapą sam św. Jacek ku miastu kierował. Mieszkańcy Wyszogrodu widząc ten dziw rzadki, pojąć go nie mogli, błogosławili Boga cuda czyniącego przez święte sługi Swoje; wprowadzili Jacka z wielką czcią do miasta. Rzeczywistość tego zdarzenia poświadczają nie tylko dziejopisowie nasi: DŁUGOSZ i MACIEJ Z MIECHOWA (5), ale i obcy pisarze.
Z Wyszogrodu puścił się potem w drogę z towarzyszami do Kijowa na Ukrainę, z wielką wszędzie korzyścią siejąc słowo Boże, kazywał do ludu; nałogiem zahartowanych grzeszników do szczerej nakłaniał pokuty, a łaską Bożą ogrzanych do pobożności zachęcał. Bawiąc w Kijowie przez cztery lata, mieszkańców tego miasta w ciemności błędów pogrążonych oświecał a nauki swej cudami dowodził. Za jego też staraniem Kijowianie wystawili kościół na cześć Najświętszej Panny Maryi, a przy nim klasztor dla dominikanów. Do wystawienia tego klasztoru nad Dnieprem na przedmieściu Padół zwanym, czynnie przyłożyła się córka Włodzimierza III księcia kijowskiego, którego Jacek na łono Kościoła katolickiego pozyskał, a ciemnej córce jego przywrócił władzę widzenia. Do wystawionego klasztoru w Kijowie zgromadził Jacek zewsząd garnących się kapłanów i braci, odziawszy ich szatą Dominika świętego.
W piątym roku swego w Kijowie bawienia, nawróciwszy na łono Kościoła wielką liczbę różnowierców i pogan, Jacek, umyślił wrócić do Polski. Gdy jednego dnia sprawował Najświętszą Ofiarę przez Chrystusa ustanowioną, polecając się Boskiej Opatrzności na podróż przedsięwziętą: w tej samej chwili horda Tatarów nagle i niespodzianie wtargnęła do miasta; stąd więc rozlegać się zaczął po mieście krzyk straszliwy, który doszedł do klasztoru. Bracia zakonni niezmiernie tym strwożeni popłochem, czym prędzej przybiegli do kościoła, w którym ten mąż Boży już prawie kończył Mszę Św. i z wielkiej bojaźni mówili mu: "Ojcze wielebny, już po nas; uciekajmy czym prędzej, byśmy zdołali ujść mordu od niewiernych Tatarów, którzy niespodzianie miasto zalali i już gwałtem wyłamują bramę do klasztoru". Skoro to Jacek usłyszał, będąc w kościelny aparat u Mszy Św. ubrany, wziął z cyborium puszkę z Najświętszym Sakramentem, spiesznie uchodził z bracią swą; na idącego przez kościół zawołała Najświętsza Maryja z alabastrowego posągu, około dwóch centnarów ciężkiego: "Jacku! rzecze, synu mój, uchodzisz przed ręką pohańców z Synem moim, a mnie tu zostawiasz? bym zgruchotaną i zdeptaną została: weź mnie z sobą". Jacek Jej głosem zdziwiony, powiedział: "O! Panno Błogosławiona, Twój wizerunek jest bardzo ciężki, jakże go udźwignę?". Odpowiedziała mu Maryja: "Weź mnie, bo Syn mój ciężar jego lekkim uczyni". Wtedy Jacek, w jednej ręce trzymając Najświętsze Ciało Chrystusa, drugą wziął posążek Najświętszej Panny, który jakby trzcina lekki się wydawał i przy pomocy Boskiej przeszedł z bracią przez klasztor bez napaści wpośród barbarzyńców, którzy już burzyli mieszkania i mordów się dopuszczali.
Uchodząc Jacek z Kijowa przed hordą tatarską, spiesznie szedł z Florianem, Gaudynem i Benedyktem, niósł w swych rękach puszkę z Najświętszym Sakramentem i posążek Najświętszej Panny; a przyszedłszy ku Dnieprowi (Boristen), nie zastał u brzegu ani przewoźnika ani łodzi, bo przed nawałą barbarzyńców wszystko pierzchało; party pogonią Tatarów, rozpostarł na wodzie czarną kapę swoją, jak dawniej pod Wyszogrodem; na niej przeprawił się na drugi brzeg Dniepru, i tym cudownym sposobem siebie z bracią swoją ocalił od niebezpiecznej przygody. Potem skierował swą podróż ku Rusi Czerwonej, i po długiej podróży przybył do Halicza; tu uznojony odpoczywając, w kościele halickim umieścił ów Najświętszej Panny alabastrowy posążek, do którego potem wrócił ciężar naturalny (6). Z Halicza odbywał Jacek misję w polskiej i pruskiej prowincji, siejąc wszędzie z wielkim pożytkiem pomiędzy ludem słowo Boże; a przybywszy do Gdańska, w tym mieście gorliwie każąc, rozniecił pragnienie w sercach wielu miłośników pobożności do przyjęcia sukni Dominika św. Stąd więc Gdańszczanie religijną gorliwością zagrzani, stawiać zaczęli klasztor dla Dominikanów (7). Przy rozpoczętej budowie w Gdańsku zostawił brata Benedykta, on zaś z bracią Gaudynem i Florianem puścił się w drogę do ulubionego Krakowa.
Gdy św. Jacek z kijowskiej misji w r. 1240 przybył do krakowskiego klasztoru, Klemencja dziedziczka włości Kościelca, dowiedziała się o jego powrocie, prosiła go uprzejmie, jako swego spowiednika, by łaskaw był odwiedzić ją w jej wsi, aby odetchnął po tak dalekiej podróży i ukrzepił siły swoje. Przybył rzeczywiście Jacek w wigilię św. Małgorzaty do Kościelca, lecz niestety, zastał na polach w tej okolicy wszystkie zboża gwałtownym wichrem, ulewnym deszczem i gradem zupełnie zniszczone, że tylko na stajaniach jakoby zmierzwiona ścierń została. Dziedziczka do nóg Jackowi upadła, i z wielkim płaczem i żałosnym narzekaniem powiedziała mu: "O wielebny ojcze Jacku! co będę czyniła, nie wiem do kogo się udać mam; zaprosiłam cię do siebie na pociechę moją duchowną, lecz oto przyjmuję cię do mego domu z wielką serca boleścią i w ciężkim strapieniu pogrążona; wszystkie zasiewy na mych polach zniszczył grad w jednej godzinie. Proszę cię, wspomóż mnie, oto całą ufność moją w skutecznej modlitwie twojej pokładam". Jeszcze nie dokończyła swej mowy, przybiegło ku niemu mnóstwo włościan, mężczyzn i niewiast, do nóg mu padając, z rzewnym płaczem i wielkim narzekaniem wszyscy przekładali mu smutne swe położenie i niespodzianą przygodę i prosili: "O! święty ojcze Jacku, słyszeliśmy o żywej Wierze twojej i niezawodnych skutkach czynów twoich, ratuj nas nieszczęśliwych, bo w tej biedzie naszej głodną pomrzemy śmiercią; wszelkiej żywności, jak widzisz, przez gradobicie pozbawieni jesteśmy. Przekonaliśmy się z wielu rzeczy, że cię Bóg Miłosierny i Wszechmocny w każdej prośbie twej wysłuchuje, przeto błagamy cię, zlituj się nad niedolą naszą". Łzami dziedziczki Kościelca i nieszczęśliwych jej poddanych do litości poruszony, z nimi razem zapłakał; następnie rzekł do nich: "Synaczkowie mili, bądźcie spokojni, cierpliwie znoście tę twardą próbę nieszczęścia waszego. Bóg jest Ojcem Miłosierdzia i źródłem wszelkiej pociechy; skoro człowiek cierpliwie zniesie utrapienie, odpuszcza On grzechy, a potem się nad nim lituje i pociesza go". Po ich odejściu, Jacek całą noc następną bez snu przepędził, zanosząc gorące modły do Boga za nieszczęśliwych i strapionych. Dziwna rzecz i nade wszystko uwagi godna, bo skoro słońce wzeszło i rzuciło swe dobroczynne promienie na ziemię, wieśniacy ujrzeli w dzień św. Małgorzaty wszystkie swe pola okryte dźwignionemi kłosy pszenicy i innego zboża, jakby nigdy nie były gradem przytłuczone. Rzadkie to cudo, jedynie św. Jackowi przypisali, przez którego Bóg udzielił im Swe Miłosierdzie. Zgromadziwszy się ze swymi sąsiadami, powtórnie padli mu do nóg, dziękując Panu Bogu, że przez Jacka, wiernego sługę Swojego, dziwy zdziałał i ulitował się nad Swym stworzeniem.
Dzieje narodowe poświadczają następne w r. 1241 wydarzenie: pewna pani, Felicja Gruszowska, dziedziczka rozległych włości, żyjąc z mężem swoim już lat dwadzieścia, potomkiem go nie ucieszyła, i wcale niepłodną została; stąd więc stała się dla męża swego przedmiotem nienawiści i wzgardy, często bowiem urągał się jej i złorzeczył. Gorąco zatem prosiła Boga, jak druga Anna, matka Samuela, by ją uwolnił od tej zelżywości i dał jej potomka, a dziedzica ich obszernych włości. Długi czas ciężko dręczona, przyszła jednego dnia do Jacka z nieutulonym płaczem i wynurzyła przed nim wielkie swe strapienie: "O! ojcze Jacku, co będę czyniła nieszczęśliwa przy tylokrotnych obelgach od męża mojego znoszonych? bo i mąż mój i krewni moi nienawidzą mnie dla mej niepłodności; proszę cię na wszystko, wesprzyj mnie swą u Boga modlitwą, z którego dobroci wszelki dar łaski i miłosierdzia na ludzki rodzaj spływa, a który już nazywa z imienia to, czego jeszcze nie ma, jakby już było; który nawet z niemożnych rzeczy, możne wywodzi; wiem o tym, i mocno wierzę, że za twoją modlitwą potomkiem cieszyć się a zarazem uwolniona będę od sromotnej niepłodności i wzgardy". Na jej prośbę, ciężko westchnął i rzewnie zapłakał ten sługa Boży, litując się nad nią, rzekł: "Córko Felicjo, idź spokojna do twego domu, pokładasz jak widzę w Bogu z żywą wiarą mocną nadzieję, obdarzy On cię potomkiem. Niezawodnie powijesz syna, z którego rodu wiele biskupów i szlachty będzie pochodziło". Nieskończenie ucieszona odeszła do domu; przepowiednia ziściła się, bo w krótkim czasie poczęła z męża swojego, i porodziła syna, którego odkarmiwszy, przywiodła do Krakowa, czule dziękując Panu Bogu i Jackowi za ten dar wielki przez modły jego wyproszony; opowiadała ona potem to dobrodziejstwo wiarygodnym osobom.
W roku 1244 kapituła krakowska wezwała Jacka z kazaniem do katedralnego kościoła, na uroczystość przeniesienia św. Stanisława biskupa i męczennika, patrona narodu polskiego. Na to nabożeństwo zgromadziło się bardzo wiele ludu rozmaitego stanu; bo wszyscy radzi byli słyszeć słowo Boże, usty tego misjonarza gorliwie głoszone. Idąc Jacek z klasztoru, gdy się zbliżał ku wzgórzu Wawelu, tu niewiasta szlachcianka, imieniem Witosławska, siedząc na wozie, wiozła z sobą na to nabożeństwo dwóch synów swych, ślepo urodzonych; ujrzawszy Jacka, zbiegła czym prędzej z wozu, padła mu do nóg i ze łzami prosiła go: "O! wielebny ojcze Jacku, wiadomo nam wszystkim, że się szczerze litujesz nad strapionymi; błagam cię, zważ wielkie udręczenie serca mojego, już siedm lat dobiega, jakem porodziła tych dwóch synków ślepotą oszpeconych. Wiem, że Bóg wysłuchuje twoje modlitwy, proszę cię mężu Boży, wstaw się za nimi do Pana, który wzrokiem oświeca ślepych na ten świat przychodzących; słyszałam ojcze, i z ust twoich, że Bóg skłania wolę swoją ku prośbie człowieka, prośby jego słucha i uzdrawia go. Ty ojcze! coś mocą Bożą wskrzesił umarłego, po wodzie chodziłeś, i wiele innych dziwów za modlitwą do Boga uczynioną, w przygodach ludzkich okazałeś, wyjednaj i dla mnie u wszechmocności Bożej ten dar błogi, by i synaczkowie moi przejrzeli, bo u Boga nic nie ma niepodobnego, może On nie tylko synów moich wzrokiem obdarzyć, ale i z kamieni stworzyć i obudzić synów Abrahama". Zatrzymał się na chwilę ten mąż święty, z głębi serca swego ciężko westchnął i łzami się zalał; potem w żywym swej duszy uczuciu prosił Boga za przyczyną Najświętszej Panny Maryi, by się nad tymi ślepymi zlitował. Skończywszy umysłową modlitwę, zbliżył się ku pacholętom, uczynił znamię Krzyża Św. na oczach obudwóch, i rzekł do nich: "Pan nasz Jezus Chrystus z Niepokalanej Dziewicy narodzony, który ślepego wzrokiem objaśnił, niech wam udzieli wzroku dobrodziejstwo". Rzecz wielkiego podziwu godna, zaledwo co mąż św. mowy dokończył, zaraz w tych miejscach, w których nie było śladu oczu, ukazały się źrenice cielesne i wzrokiem jak drugich ludzi były obdarzone. Witosławska z pacholęty wzrokiem objaśnionymi, ten wielki cud zasługom św. Jacka przyznając, cześć Bogu oddawała; i wielkie to dobrodziejstwo opowiedziała całemu ludowi na nabożeństwo zgromadzonemu. Głośna wieść tak rzadkiego cudu szybko rozeszła się, nie tylko pomiędzy ludem krakowskim, ale też po odległym narodzie polskim.
Przybysława, szlacheckiego urodzenia, w r. 1257 posłała syna swego jedynaka Wisława do św. Jacka, swego spowiednika, zapraszając go do Sernik, dziedzicznej swej wioski, z kazaniem na uroczystość św. Jakuba Apostoła, którego odpustowym nabożeństwem czcił w tej wiosce kościół parafialny. Nie odmówił Jacek żądaniu, i powiedział Wisławowi: "Jedź pierwej kochany synu, ja za tobą wkrótce przybędę". Pospieszył Wisław z radością, by wcześniej zawiadomił matkę o niezawodnym męża czcigodnego przybyciu; ale przyjechawszy konno ku rzece, Raba zwanej, która z deszczu w przeszłej nocy bardzo wezbrała, chciał przejechać rzekę, mając z sobą konnego sługę swojego; wjechawszy w wodę, nie mógł się oprzeć pędowi rzeki, a tak nawałą wody z konia zerwany, utonął, sługa zaś zaledwo się wyratował. Przyjechawszy do swej pani, nabożeństwa św. Jacka, i syna oczekującej, smutną z płaczem przywiózł wieść o utonięciu jej syna. Straszliwą tą dotknięta przygodą, bez zmysłów padła na ziemię. Skoro odzyskała przytomność, z boleści serca, wyrywając włosy z głowy, z wielkim płaczem, w towarzystwie kilku niewiast i mężczyzn, zgromadzonych na słuchanie kazania, pobiegła ku rzece, w której utonął Wisław, jej syn jedyny; i gdy z głębi serca wywodziła nieutulony żal i narzekania, przybył Jacek św. z socjuszem Klemensem, a przeprawiwszy się przez rzekę na statku, przyszedł na brzeg, na którym stała Przybysława, bolesnym smutkiem dotknięta, otoczona mnóstwem osób społem z nią nad wypadkiem jej syna rozrzewnionych; ta z wielkim narzekaniem padła do nóg jego, mówiąc: "O! szczęśliwy Jacku, w czymże ci zawiniłam? mając jednego syna, wysłałam go po ciebie żywego, tyś mi go odesłał bez życia; oto wracając z Krakowa, niestety! na tym miejscu w rzece utonął. Co będę czyniła nieszczęśliwa, nie mając już teraz ani męża, ani syna? zgasła cała rodu mojego nadzieja!". Odszedł od niej Jacek kilka kroków, padł na kolana i modlił się z żywym uczuciem serca swojego; po niedługiej chwili wstał z modlitwy, a zbliżywszy się ku zgromadzonym osobom, powiedział im: "Bądźcie spokojni, zaraz ujrzycie chwałę Bożą". I w tym momencie ciało utoniętego młodzieńca przeciw najsilniejszemu pędowi wody potęgą Bożą prowadzone, przypłynęło ku brzegu, na którym wszyscy stali; wydobywszy je z wody, położyli przed nogami Jacka świętego. Wtedy matka z nieukojonym płaczem i wszyscy temu przytomni, upadli do nóg jego i usilnymi głosy prosili go: "O! szczęśliwy Jacku, za twą modlitwą oddałeś nam umarłego, oddaj nam i żywego!". Z mocną ufnością, jaką zawsze w Bogu miał, zbliżył się ku ciału utoniętego młodzieńca i rzekł: "Synu Wisławie, Pan nasz Jezus Chrystus, którego mocą wszystko żyje, niechaj cię ożywi". Od razu wstał młodzieniec do życia przywrócony. Widząc matka i całe obecne ludu zgromadzenie ten cud, wielbili Boga z dziękczynieniem, który wskrzesza umarłych i cieszy strapionych. Ten cudowny wypadek nabrał po całej Polsce rozgłosu.
Po długiej a gorliwej misji apostolskiej dobiegł Jacek doczesności kresu i pełnego żywota; skołatany wiekiem, złamany pracą w winnicy Pańskiej około zbawienia bliźnich swoich; okazawszy tyle łask cudownych, które Bóg Wszechmocny na prośbę jego uczynił dla ludu przygodami uciśnionego; zawrzał gorącym wiecznego szczęścia pragnieniem i chciał szczerze złożyć z duszy swojej cały ciężar ciała śmiertelnego, a połączyć się z Chrystusem w niebieskim przybytku. Rzewnie prosił Boga dobroci, by spełnić raczył jego pragnienie. Wysłuchał też Pan modlitwę jego i objawił mu dzień zejścia. Zaczem dnia 4 sierpnia w uroczystość św. Dominika słabość zachwiała jego zdrowie; poznał od razu że już zbliżył się ku zgonowi. A gdy wzmogła się choroba, w wigilię Wniebowzięcia Najświętszej Panny Maryi, kazał przywołać braci zakonnych klasztoru krakowskiego, i w krótkich wyrazach czule do nich przemówił: "Najmilsi, rzecze, synowie moi, za wezwaniem Bożym jutro pożegnam was na zawsze; przeto com usłyszał z ust Dominika, ojca naszego, to wam w spuściźnie jako drogi upominek po sobie zostawiam: wkładając na was ścisły obowiązek, byście mieli serce łagodne ku braci i bliźnim waszym, umysł uprzejmy; a przede wszystkim kochajcie się nawzajem prawdziwą miłością, przestrzegajcie ubóstwa i życia niewinnego; to dla was w testamencie przekazałem". – Wyrzekłszy te pożegnalne wyrazy, uciszył się na chwilę. Dnia 15 sierpnia 1257 r. odmówił pacierze kapłańskie, a gdy został opatrzony Świętymi Sakramentami, gronem braci zakonnych, w czułym rozrzewnieniu modlących się za niego, otoczony: wzniósł pobożnie oczy ku niebu i zaczął odmawiać Psalm: "W tobie Panie nadzieję miałem, niech nie będę zawstydzon na wieki"; a gdy przyszedł do wyrazów: "W ręce twoje Panie polecam ducha mojego", o godzinie dziewiątej z rana zasnął słodko w Bogu, Zbawicielu swoim. Zgon jego obudził nieukojony płacz we wszystkich obecnych zakonnikach, że z wielkiej boleści serca, nawet słowa wyrzec nie mogli.
W tym samym dniu, w którym Jacek żyć przestał, o godzinie dziewiątej przed południem, świętobliwa Bronisława, jego krewna, a zakonnica klasztoru zwierzynieckiego przy Krakowie, podczas modlitwy w zachwycenie uniesiona, widziała nad kościołem Świętej Trójcy oo. Dominikanów w Krakowie, jak w nadprzyrodzonej jasności zstąpiwszy z nieba Najświętsza Panna Maryja, otoczona orszakiem niebian, prowadziła za lewą rękę męża, ze świetną twarzą w śnieżnym habicie dominikańskim. Nadzwyczajnym tym, niepojętej a nigdy przedtem niewidzianej światłości, zjawiskiem, Bronisława bardzo zdumiona, ośmieliła się spytać najdostojniejszej Boga Rodzicy świętych dziewic orszakiem otoczonej: "O Pani Święta! powiedz mi, kogóż to z sobą prowadzisz do wiecznych przybytków?"; odpowiedziała Najświętsza Panna: "Nie zdumiewaj się córko, żem zstąpiła na ten padół waszej śmiertelności; jestem Matką Miłosierdzia, a mąż ten jest to brat Jacek zakonu kaznodziejskiego, który za życia wielce był ku mnie nabożnym, więc go w uroczystej procesji wiodę z sobą do Królestwa wiecznej chwały". Wymówiwszy te słowa wdzięcznym głosem wesoło zanuciła: "Pójdę na wzgórze miry i na pagórki Libanu". Duchy anielskie śpiewając dalej ów hymn pocieszający, wznosiły się w niepojętej jasności z Jackiem ku niebu (8). Skoro Bronisława wyszła z zachwycenia, zwołała zaraz siostry zakonne, opowiedziała im to wielkie i radosne widzenie; a wziąwszy z sobą dwie siostry Fabisławę i Małgorzatę, od razu udała się z nimi do klasztoru oo. Dominikanów krakowskich, i wobec wszystkich zakonników, oraz wielu świeckich osób opowiedziała porządkiem to nadprzyrodzone widzenie (9). Rozeszła się po całym Krakowie rychła i żałosna wieść o zgonie Jacka św., schodzili się gromadnie mężczyźni i niewiasty odwiedzić skrzepłe zwłoki św. rodaka. Pogrzeb jego odprawił z przyzwoitym czci okazem pobożny Prandota biskup krakowski. Bolesnym żalem do rzewnych łez pobudzony, płakał go cały gmin krakowski i z postronnych okolic zgromadzona powszechność. Bóg Wszechmocny cudem wsławił ten sam dzień pogrzebu wiernego sługi Swojego: albowiem szlacheckiego urodzenia młodzieniec, Żegota, niebacznie rozpędził konia pod sobą, na polu za kościołem św. Floriana, spadł z niego, kark złamał i od razu życie zakończył. Rodzice nieszczęśliwego młodzieńca nagłym a smutnym wypadkiem śmierci jego dotknięci, z wielkim płaczem i narzekaniem zanieśli nieżywe ciało syna do kościoła xx. Dominikanów i położyli je przy trumnie bł. Jacka, podczas odprawiającego się pogrzebu, prosząc go o wstawienie się za nimi do Boga. Po upływie zaledwo jednej godziny, młodzieniec rzeczywiście nieżywy, ożył i wstał wobec wszystkich, zdrowy, bez najmniejszego śladu stłuczenia, wdzięczny Bogu i Jackowi św. za to, że za jego zasługami wrócił do życia, wyznał zarazem, iż go widział pomiędzy niebianami. Potem wyszedł z kościoła razem z ludźmi po ukończonym pogrzebowym nabożeństwie.
Świętobliwy Jan Prandota, biskup krakowski, przy pogrzebie zwłok Jacka św. obrzędem utrudzony, wracając z kościoła oo. Dominikanów, wszedł do kościoła katedralnego pomodlić się dla uczczenia Najświętszej Panny; gdy uklęknął przed Jej ołtarzem modląc się, w słodkiej rozwadze rzeczy niebieskich głęboko zanurzony, obudził w sercu swym żal, że przez zgon Jacka utracił w kościele swoim zacnego męża, rozkrzewcę chwały Bożej; usiadł potem w ławce, nieco znużony, zdrzemnął się lekkim snem na chwilę. Wtem z rozporządzenia Bożego ukazali mu się młodzieńcy w szatach rozjaśnionych do chóru kościelnego ze świecami w ręku wchodzący, za którymi szli dwaj szanowni mężowie niebieskiej chwały światłem otoczeni, z których jeden aparatem biskupim odziany, właśnie jakby miał uroczyście Mszę Św. odprawiać, drugi zaś w habicie dominikańskim nad śnieg bielszym, którego głowę zdobiły dwa wieńce lśniące się drogimi kamieniami. Prandota nieskończenie ucieszony owym widzeniem, pragnął wiedzieć, kto by ci mężowie byli; niebianie łatwo przenikają myśli nasze, przeto mąż w aparat biskupi uroczyście ubrany, obrócił uprzejmą twarz swoją ku Prandocie, i powiedział mu: "Jam jest Stanisław biskup krakowski, ten zaś który ze mną idzie jest brat Jacek, zakonu kaznodziejskiego, niosący na swej głowie dwa wieńce, jeden doktorski, drugi dziewiczy, onego to w szyku Aniołów prowadzę dziś do osiągnienia niebieskiej chwały". Powiedziawszy te słowa, zaśpiewał antyfonę: "Światłość wiekuista niechaj świeci świętym Twoim Panie"; i w tym uroczystym hymnie prowadzili święci Pańscy bł. wyznawcę Jacka do szczęścia wiecznego. Gdy zniknęło widzenie, przebudził się Prandota, wysławiał Boga, który wieńczy świętych Swoich niepojętą nagrodą, i odezwał się do stojących przy boku swym kapłanów: "Wróćmy do klasztoru oo. Dominikanów opowiedzieć dziwy Boże, które o św. Jacku objawił Pan niegodnemu słudze Swojemu. Przyszedłszy do klasztoru w towarzystwie kanoników i kapłanów, kazał przywołać przeora i braci zakonnych, opowiedział im ze łzami i w głębokim ukorzeniu cudowne to widzenie. Ale świadectwo dane prawdzie, według słów Pisma św. ma być stwierdzone usty dwóch lub trzech świadków; przeto duch Boży, zgon św. Jacka słynnego z czynów nadprzyrodzonych, objawił pewnemu pustelnikowi, życie samotne i świętobliwe w Węgrzech pomiędzy górami wiodącemu. Ten bogomodlec za natchnieniem Bożym przyszedłszy do klasztoru oo. Dominikanów krakowskich, prosił przeora, by mu pozwolił przepędzić noc na modlitwie w kościele Świętej Trójcy, u grobu św. Jacka. Jakoż uzyskał pozwolenie, a czuwając przez noc całą, ujrzał około północy trzy wielkie promienie światła z nieba zstępujące na grobowiec Jacka św.: jeden nad głową, drugi nad środkiem a trzeci nad nogami. Zdziwiony tą jasnością, jakiej jeszcze w swym życiu nigdy nie widział, czym prędzej pospieszył do braci zakrystianów, Hieronima i Floriana, obudził ich i do kościoła przyprowadził, i to niezwykłe nad grobem św. Jacka ciągle trwające ukazał światło. Z głębokim uszanowaniem wszyscy upadli na posadzkę kościelną, oddając cześć należną światłu nadprzyrodzonemu, i dziękując Bogu, że taką jasnością ozdobić raczył grób św. sługi Swojego. W pierwszym ranku, trzej ci wiarogodni mężowie, cudowne to światła zjawienie opowiedzieli wszystkim zakonnikom, oraz krakowskim mieszkańcom. Z wielką zatem pociechą wrócił ów bogomodlec do pustyni. Wielki poczet łask nadprzyrodzonych Bóg cudowny w świętych Swoich udzielać raczył u grobu Jacka św., za jego przyczyną, rozmaitą niemocą i przygodami uciśnionemu ludowi; z tych niektóre tylko przywiedziemy:
Roku 1262 syn jedynak Andrzeja, z Jakubowic, szlachcica, ciężko zachorował; niestosowne lekarstw zapisywanie, zamiast do zdrowia, do zgonu go przywiodło, i kiedy rodzice, krewni i przyjaciele, już konającego rzewnie płakali, wtedy właśnie młodzieniec życie zakończył. Rodzice jego w ciężkiej żałości z śmierci jedynego syna pogrążeni, że dziedzictwo ich w cudze przejdzie ręce; kiedy sztuka lekarska zupełnie ich zawiodła, udali się z ufnością do Boskiej pomocy. Matka umarłego padła na kolana i zaczęła gorąco wzywać przyczyny Jacka św., prosząc go, by syna jej, srogą wydartego śmiercią, przez swe zasługi do życia przywrócił, i przyrzekła u grobu jego złożyć ofiarę. Takoż i ojciec uczynił z przyjaciółmi swymi. Skoro te śluby z żywą ufnością i wiarą uczynili, w tej chwili młodzieniec podniósł się w trumnie, w której już na katafalku leżał, prosząc, by go zesadzili, że jest zdrów i za przyczyną Jacka św. do życia przywołany; w przytomności licznego ludu dzięki składał Panu Bogu za okazane nad nim Miłosierdzie.
Roku 1268 pewna pobożna niewiasta, Cecylia, od młodości swej wiernie służąc Bogu, przez trzydzieści lat znosiła wielki ból oczu, a potem przez osiem lat kalectwo ślepoty. Szczególnym nabożeństwem czcząc św. Jacka, kazała przyprowadzić się do grobu jego, a dotknąwszy się go zawołała: "O! Jacku św., przez ciebie Bóg dziwy działa, to umarłych wskrzesza, to ślepotą dotkniętym wzrok przywraca; racz litościwie spojrzeć na mnie biedną już ośm lat ciemną, i od tej utraty wzroku uwolnić". Po wyrzeczonych słowach, przytknąwszy oczy do trumny jego, zaraz Miłosierdzie Boże żywą jej wiarę w skutku okazało, bo od razu choroba ślepoty z jej oczu znikła i upragnioną władzę widzenia odzyskała, w przytomności wielu osób, wielbiących za ten dziw dobroć Boską.
Gdy w r. 1372, sługa pewnego kapłana z Krakowa chciał przepłynąć na małej łódce rzekę Wisłę, która wówczas bardzo wylała, nawała wody przewróciła łódkę, ów sługa utonął i długo był w wodzie zanurzony. Zbiegło się mnóstwo ludzi, szukając utoniętego, i nierychło rybacy wynaleźli, do pogrzebu, ciało jego. Aż do tego czasu ów kapłan nie wiedział, że sługa jego utonął, i już nieżywy, skrzepły, leży na brzegu Wisły; gdy to usłyszał, wzdrygnął się tego wypadku, spiesznie zatem pobiegł ku utoniętemu, którego mnóstwo ludu otaczało; rzewnie płacząc prosił obecnych, by padli na kolana i pomodlili się o przebaczenie mu grzechów w tak niespodziewanej śmierci jego. Lud pobożny z kapłanem udał się do Boga ze łzami i prosił go za przyczyną św. Jacka o przywrócenie sługi do życia, by za swe grzechy tu odpokutował; ofiarowali go do grobu Jacka św. Zaledwo skończono modlitwę, zaraz utonięty i skrzepły wstał żywy i zdrów, jakby nigdy żądłem śmierci nie był dotknięty. Niezwłocznie więc ów kapłan z ludem zaprowadził go ku grobowcu św. Jacka, wysławiając Wszechmocność Bożą. Ten cud wydarzył się za czasów ojca Mariana przeora oo. Dominikanów.
Roku 1499, pewna niewiasta w Krakowie miała czteroletniego syna, który, podczas jej nieobecności, gdy kupowała żywność na rynku krakowskim, bawiąc się z dziećmi na brzegu rzeki Rudawy, wpadł do wody i utonął; chłopcy, obawiając się kary, uciekli do swych domów, nikomu nic nie powiedziawszy. Matka po swym z rynku do domu powrocie, wszędzie i pilnie upatrywała swego synka, lecz nigdzie go naleźć nie mogła: dowiadywała się o niego w sąsiednich domach, ale nikt nie umiał jej o nim nic powiedzieć. Na koniec pewna kobieta powiedziała jej, że widziała chłopców bawiących się na brzegu rzeki, lecz gdzie by poszli, nie wiadomo. Wzdrygnęła się tych słów stroskana, pobiegła ku rzece Rudawie i skrzętnie żelaznymi widłami szukała chłopczyka w wodzie; zębem wideł szczęśliwie trafia na niego i spiesznie wydobywa go z wody na brzeg, ciekawie ogląda, czy to jest jej dziecię; niestety! poznała swego chłopczyka, z nieutulonym płaczem narzekać i krzyczeć zaczęła, że niespodzianą śmiercią przez nieostrożność utraciła jedynego syna swojego. Zbiegły się niewiasty na płacz i głośne narzekanie ciężką przygodą strapionej matki, razem z nią płacząc. Za radą więc jednej osoby, nieszczęsna rodzicielka pobożnym sercem ofiarowała nieżywe pacholę do grobu Jacka św. Rzecz podziwu godna! chłopczyk nieżywy w przytomności wszystkich nagle ożył, i jakby nigdy nie był utopiony, poszedł zdrowy z matką swą do grobu św. Jacka, swego wskrzesiciela i słuchał Mszy Św. odprawianej na jego intencję. Matka wdzięczna Bogu za przywrócenie jej synaczka do życia, ogłosiła ten cud ludowi, i odzież w której utonęło pacholę, na pamiątkę u grobu zawiesiła.
Kiedy ten święty rodak nasz głośniejszymi coraz wsławiał się u grobu swego cudami, które za jego przyczyną ramię Boże działało, i cześć należną od ludu odbierał: Paweł III papież dozwolił r. 1538 dźwignąć szczęty jego z grobu i na jawią dla przystępnego uczczenia wystawić. W roku zaś 1594 Klemens VIII papież, wziąwszy pod ścisłą rozwagę wszystkie cudowne Łaski Boże, za prośbą Jacka ludowi udzielane, któreśmy tu w małej bardzo liczbie przytoczyli; z wielką uroczystością w Niedzielę Przewodnią po Wielkanocy kanonizował i w poczet Świętych imię jego zapisał, a święto jego dnia 16 sierpnia corocznie obchodzić naznaczył. Na większą cześć i chwałę Boga, i na pociechę pobożnych Polaków, Amen (10).
Żywoty Świętych Patronów polskich, napisał X. Piotr Pękalski Ś. T. Dr. Kan. Stróż Ś. Grobu Chrystusowego. Z ośmią rycinami. Kraków 1862, ss. 372-399.
Przypisy:
(1) TOMASZ PESSINA, rodem Czech, biskup samandryński a dziekan kapituły praskiej, w drugiej części swego dzieła o wojnach morawskich, tom 2, r. 5, na str. 170, jaśniej wywodzi herb i przydomek familii Odrowążów, niźli SZYMON OKOLSKI dominikanin w tomie 2, str. 299, Orbis Poloni. Pisze PESSINA, że niejaki rycerz Saul, rodem Morawianin, wypuszczoną strzałą z łuku, odarł wierzchnią wargę z wąsami pewnemu wielkoludowi, przychodniowi z Grecji do Morawy, czy też z Bawarii, wzywającemu do pojedynku wojaków na dworze króla morawskiego będących. Wargę tę z wąsami Saul przyniósł na tarczy królowi, który za czyn ten bohaterski nadał mu herb: Odrifaus (odrowąs); ta zatem rodzina rozkrzewiła się nie tylko po Morawie, ale też po Czechach, Polsce, Litwie, Rusi, Kroacji, Dalmacji i innych krajach słowiańskich.
(2) DŁUGOSZ mówi w ks. 6 swej hist. Pols. pod r. 1218, że św. Jacek krewny Iwona biskupa krakowskiego urodził się we wsi Lanka, Księstwie Opolskim; pewnie wsie Kamień i Lanka były dziedzictwem jego rodziców.
(3) LEANDER ALBERT, dominikanin bonoński, z którego dzieła niektóre ustępy życia Jacka św. bierzemy, pisze w r. 1. §. 3, że ten Herman nie był kapłanem, ale konwersem czyli braciszkiem, lecz mylnie: bo MALWENDA w rocznikach dominikańskich r. 1218 r. 24 i BZOWSKI dominikanie, temu zaprzeczają, owszem nazywają go mężem uczonym, trzy języki posiadającym: łaciński, niemiecki i czeski; przypuścić nawet tego nie można, by św. Jacek miał uczynić laika przeorem nad księżmi w fryzackim klasztorze.
(4) Iwo nie stawiał kościoła Świętej Trójcy, bo kościół ten już dawniej był wystawiony, jako parafialny.
(5) DŁUGOSZ ks. 7, rok 1257, MIECHOWITA ks. 3, hist. pol. rozdział 13. – FERNAND DE CASTILLO, ALBERT LEANDER, i inni dziejopisowie dominikańscy. – Nie wierzą temu ci ludzie, którzy wszechmocność Boga łokciem zmierzyć usiłują. I nie tylko to Jacek św. uczynił, ale też św. Rajmund z Penefortu podobnym wsławił się cudem, gdy z wyspy większej Balearyi do Barcynony wracając, na rozpostartym swym płaszczu na morzu, 60 mil w sześciu godzinach po wodzie przepłynął.
(6) SEWERYN, Dominikanin klasztoru krakowskiego; podaje w żywocie św. Jacka rozdz. 12 w Rzymie w roku 1694 wydanym, że św. Jacek z Kijowa udał się najprzód do Gdańska z posążkiem N. P. Maryi; a zostawiwszy w tym mieście przy budowie klasztoru brata Benedykta, przyszedł z owym posążkiem do Krakowa; lecz klasztor krakowski ojców Dominikanów nie ma żadnego śladu w aktach swych o przyniesionym z Kijowa przez św. Jacka alabastrowym posążku N. P. Maryi. – Kiedy ojciec Donat Piątkowski, Dominikanin klasztoru lwowskiego, w pisemku swym w roku 1850 we Lwowie wydanym, jasno przywodzi podróż św. Jacka z Kijowa na Ruś Czerwoną, oraz jego przybycie do Halicza w r. 1238 z posążkiem alabastrowym, wyobrażającym wizerunek N. P. Maryi z dziecięciem Jezus, opierając ten fakt na stałym i niemylnym podaniu, przytacza zarazem od początku r. 1238 nieprzerwaną cześć przez lud prawowierny w Haliczu Najświętszej Pannie przed tym posążkiem, a po przeniesieniu onego do Lwowa po dziś dzień oddawaną, którą to cześć x. Jakub Strepa, arcybiskup halicko-lwowski, w r. 1401 urzędownie zatwierdził i odpustem uświęcił; nie omylimy się, gdy przyznamy, że św. Jacek wprzód przybył do Halicza, bo nawet bliższa droga przywiodła go do tej prowincji, a potem dopiero przez polską krainę z opowiadaniem słowa Bożego udał się do Gdańska, stamtąd na koniec do Krakowa.
(7) DŁUGOSZ pisze w ks. VII, str. 752 pod r. 1257, że za staraniem Jacka pięć klasztorów dominikańskich wystawiono: we Fryzaku, w Krakowie, w Pradze, w Wrocławiu i w Gdańsku; w Kijowie zaś, w Haliczu, oraz w innych miasteczkach klasztory dominikańskie pokrył milczeniem.
(8) Kongregacja świętych obrzędów nie umieściła tego zjawiska w pacierzach kapłańskich w czasie beatyfikacji Bronisławy w r. 1839 w Rzymie odbytej.
(9) Pisze o tym MACIEJ Z MIECHOWA w swej kronice rozdz. 53.
(10) Kończąc niniejszy Żywot, nie od rzeczy będzie nadmienić, iż jeszcze do naszych czasów utrzymuje się to niemylne podanie, że św. Jacek zostawszy kanonikiem krakowskiej katedry, mieszkał w kapitulnym domu, obecnie pod L. 116/108 w Gm. I istniejącym, z którego cztery okna wychodzą w ulicę Grodzką, cztery w ulicę Kanoników, a siedem okien na plac św. Marii Magdaleny. Dom ten ozdobiony jest w narożniku od ulicy Kanoników popiersiem św. Jacka, a od ulicy Grodzkiej popiersiem bł. Bronisławy. Powszechność krakowska zwała go domem św. Jacka. W r. 1676 dnia 31 stycznia z okna tegoż domu, od ulicy Kanoników na kościół Marii Magdaleny wychodzącego, przypatrywał się Jan III pogrzebowemu pochodowi, towarzyszącemu prowadzeniu zwłok dwóch polskich monarchów: Jana Kazimierza i Michała Wiśniowieckiego.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
ZOBACZ => DLACZEGO PAD zawetował Nowelizację ustawy Prawo oświatowe?! <=
2. Litania do św. Jacka Odrowąża
†
Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z Nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu, Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.
Święta Maryjo, módl się za nami.
Bogarodzico Dziewico, módl się za nami.
Królowo Polski, módl się za nami.
Święty Jacku, módl się za nami.
Najświętszej Maryi Synu umiłowany, módl się za nami.
Kwiecie niebieskiego ogrodu, módl się za nami.
Bezcenny kamieniu na polskiej koronie, módl się za nami.
Patriarchy Dominika wielki naśladowco, módl się za nami.
Ojcze polskich braci kaznodziejów, módl się za nami.
Apostole Dobrej Nowiny wśród ludów pogańskich, módl się za nami.
Wiemy stróżu Chrystusa w Eucharystii i Matki Najświętszej, módl się za nami.
We wszelkich chorobach cudowny lekarzu, módl się za nami.
Konających nadziejo i pociecho, módl się za nami.
Uciśnionych i prześladowanych troskliwy Opiekunie, módl się za nami.
Odnowicielu życia chrześcijańskiego w Polsce, módl się za nami.
Ostojo Wiary w czasach burzliwych, módl się za nami.
Zatroskany o jedność Kościoła, módl się za nami.
Przykładzie cnót kapłańskich i zakonnych, módl się za nami.
Wielki cudotwórco, módl się za nami.
Powalone gradem zboże modlitwą dźwigający, módl się za nami.
Smutnym i udręczonym z pomocą spieszący, módl się za nami.
Darem proroctwa ozdobiony, módl się za nami.
Przemożny opiekunie Krakowa i jego mieszkańców, módl się za nami.
Skuteczny orędowniku u Najświętszej Maryi, módl się za nami.
Abyśmy wzrost i rozkwit naszej świętej Wiary oglądać mogli, módl się za nami.
Abyśmy z nawrócenia grzeszników się cieszyli, módl się za nami.
Abyśmy biskupów i kapłanów pełnych Ducha Bożego mieli, módl się za nami.
Abyśmy w pokoju Pana Boga i Jego Matkę Najświętszą chwalili, módl się za nami.
Abyśmy od głodu, ognia i wojny zachowani byli, módl się za nami.
Abyśmy wiszącej nad nami kary za grzechy uniknęli, módl się za nami.
Abyśmy przez prawdziwą pokutę z grzechów powstali, módl się za nami.
Abyśmy w Wierze, Nadziei i Miłości Bożej coraz bardziej wzrastali, módl się za nami.
Abyśmy bez skruchy i Sakramentów Świętych nie umierali, módl się za nami.
Abyśmy po śmierci łaskawego sądu doznali, módl się za nami.
Abyśmy z Jezusem i Maryją wiecznie królowali, módl się za nami.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie,
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie,
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.
K. Módl się za nami, święty Jacku.
W. Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.
Módlmy się:
Boże, Ty obdarzyłeś świętego Jacka szczerym charyzmatem słowa, dzięki któremu wiele ludów przywiódł do światła Prawdy, pobudzaj nas do pełnienia dobrych czynów, aby ludzie widząc je chwalili Ciebie. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen.
ZOBACZ => DLACZEGO PAD zawetował Nowelizację ustawy Prawo oświatowe?! <=
3. Hymn CHRISTI FIDELIS NUNTIUS
https://youtu.be/z6597F_xux4 .
Hymny o św. Jacku
ZOBACZ => DLACZEGO PAD zawetował Nowelizację ustawy Prawo oświatowe?! <=
4. Św. Jacku, módl się za nami.
Z dzieła Życie i cuda świętego Jacka, spisane przez Stanisława z Krakowa, lektora Zakonu Kaznodziejskiego (Wyd. L. Ćwikliński, MHP, IV, 1961, s. 841-894).
„Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką”. Stwórca wszechświata na początku tworząc niebo i ziemię, pozostawił ciemności nad bezmiarem wód. I rzekł: „Niechaj się stanie światłość. I stała się światłość”. I w ten sposób Bóg oświecił świat. A to, co uczynił u początku, dokonał też i przez błogosławionego Jacka. On, niby promień nowego słońca, rozproszył w Polsce ciemności grzechu, a serca Polaków oświecił światłem wiary. Światło dzienne przynosi ulgę w cierpieniach, budzi śpiących, każe śpiewać ptakom, a dzikie zwierzęta zapędza do ich kryjówek. Tak i święty Jacek, wysłany do Polski przez błogosławionego Dominika, wyzwolił Polaków z występków, obudził ich z uśpienia, skierował ku niebu i oswobodził z władzy szatana.
Imię Jacek wywodzi się ze słowa hiacynt, które oznacza zarówno kwiat, jak i szlachetny kamień. Oba te znaczenia dobrze się odnoszą do błogosławionego Jacka. Hiacynt bowiem jest rośliną o purpurowym kwiecie, Jacek zaś był w pokorze serca jak roślinka, co nie wystrzela wysoko w górę, był jak kwiat czysty i zdobny dobrowolnym ubóstwem. A szlachetny kamień tej samej nazwy, o blasku czerwieni, jest podobny do złota i jak złoto trwały. Tak i błogosławiony Jacek jaśniał światłością życia i głoszeniem Ewangelii, niezłomny w szerzeniu katolickiej wiary. Tak więc się tłumaczy znaczenie tego imienia.
Błogosławiony Jacek surowość życia przejął jak ze źródła od świętego Dominika. Odznaczał się bowiem pokorą serca, dziewiczą czystością, gorącą miłością Boga i bliźnich; była ona tak wielka, że widok strapionych i płaczących wyciskał z jego oczu strumienie łez i z płaczem błagał dla nich o zmiłowanie Boże. Miał zwyczaj spędzać noce w kościele i rzadko kiedy udawał się na spoczynek, a zmęczony czuwaniem, kładł się na kamieniu przed ołtarzem lub na ziemi i tak odpoczywał, a ciało swoje co noc aż do krwi chłostał. W piątki oraz w wigilie błogosławionej Dziewicy i Apostołów pościł o chlebie i wodzie, a wszystkie chwile swojego życia Bogu poświęcał. Zawsze bowiem oddawał się czy to nauce, czy głoszeniu słowa Bożego, czy słuchaniu spowiedzi, czy modlitwie lub też nawiedzaniu chorych i tak słowem i przykładem budował bliźnich.
W przeddzień uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny święty Jacek modlił się przed Jej ołtarzem w kościele swojego zakonu w Krakowie i gdy tak we łzach i modlitewnym uniesieniu rozważał Jej radosne i cudowne Wniebowzięcie, ujrzał wielkie światło spływające na ołtarz. Zbliżyła się do niego błogosławiona Dziewica i rzekła: „Synu mój, Jacku, raduj się, albowiem twoje modlitwy miłe są mojemu Synowi i Zbawicielowi i o cokolwiek będziesz prosił za moją przyczyną, to otrzymasz”. To rzekłszy, wśród świateł i chórów anielskich odeszła do nieba. A święty mąż Jacek, pocieszony tym objawieniem, z ufnością wypraszał u Boga to, czego pragnął.
N.B. Hagiograf pisze: „serca Polaków oświecił światłem wiary”. W czasach zamętu powszechnego należy sprecyzować, co następuje. Była to wiara katolicka – taka, jaką Kościół Katolicki wiernie przekazywał przez wieki. Nie były to odkształcone, zmutowane wersje doktryny katolickiej, które jawnie szerzy się od pięćdziesięciu lat.
https://verbumcatholicum.com/2016/08/17/sw-jacku-modl-sie-za-nami/
– – –
treści katolickie:
sacerdoshyacinthus.com
verbumcatholicum.com
twitter.com/SacHyacinthus
ZOBACZ => DLACZEGO PAD zawetował Nowelizację ustawy Prawo oświatowe?! <=