Życzenia i wicepremier M. Morawiecki - Musimy odbudować polski kapitał!

avatar użytkownika Krzysztofjaw

W te Święta Narodzenia Pańskiego życzę Wam wszystkim - moim pochlebcom i adwersarzom - wszystkiego, co najlepsze. Niech Dobry Bóg da Wam łaski dobra, miłości i mądrości. Chciałbym, abyście każdego dnia byli szczęśliwi i radośni ciesząc się z osobistych sukcesów, nawet bardzo drobnych. Życzę Wam Ojczyzny dbającej o nas wszystkich, niezależnie od poglądów i przekonań - Ojczyzny, z której będziemy dumni i w której będziemy chcieli żyć i pracować.

 

To skromne życzenia, ale porzućmy waśnie i spory. Teraz liczymy się My - Polacy i wierzmy, że tak już będzie. Niech nasze dzieci, siostry, teściowie, rodzice, bracia, przyjaciele, partnerzy i wszyscy nam bliscy sercu będą w te Święta wśród nas i niech ich dobro będzie naszym celem....

 

---------------------------------------

 

Muszę na swoim blogu przedstawić wywiad (obiektywnie nie cały niestety) wicepremiera i ministra rozwoju M. Morawieckiego. Muszę bo chciałbym go sobie przypomnieć w przyszłości.

 

Nie dlatego, że się w całości z wicepremierem zgadzam, ale dlatego żeby pokazać Polakom myślenie państwowca a za takiego - mam nadzieję - można uważać M. Morawieckiego. Państwowca z doświadczeniem ekonomicznym  w teorii i praktyce, który w imię służby państwowej był w stanie zrezygnować z profitów jako prezes (nie doradca bez odpowiedzialności jak milioner R. Petru) jednego z największych banków zagranicznych w Polsce a pensja sięgała wielu dziesiątek  tys. zł miesięcznie przy kilkunastu jako wicepremier i minister.

 

Też się zastanawiałem, czy to odpowiedni człowiek na tym stanowisku, co wyraziłem w swoim poście "Czy M. Morawiecki jest dobrym wyborem dla Polski?" [1].

 

Język jakim operuje M. Morawiecki jest być może nieraz zbyt trudny, ale dla wielu jak najbardziej zrozumiały. Dla mnie też.

 

Być może (na pewno) piszę to na blogu po raz pierwszy, ale jestem ekonomistą, zarówno marketingowcem, jak i finansistą. Byłem doktorantem w dziedzinie wiedzy jaką jest ekonomia i zarządzanie, product managerem w firmie niemieckiej, właścicielem firmy prywatnej m.in. zajmującej się badaniami sondażowymi, dyrektorem ds. ekonomiczno-finansowych spółki skarbu państwa a... poza tym jestem autorem setek postów. I nie mówię tego po to, aby się wypromować lub pochwalić, ale jedynie po to, aby moje zdanie - jako merytoryczne - było postrzegane jako dbałość o Polskę i Polaków. Bo wiem, co mówię.

 

M. Morawiecki - mimo moich zastrzeżeń - podobnie jak M. Kamiński, A. Macierewicz i wielu innych jest państwowcem. I takich jest potrzeba wielu. Mogą się spierać, dyskutować i rozdzierać szaty, ale dobro Polski muszą mieć na pierwszym miejscu. I sądzę, że taki jest rząd premier B. Szydło. Chce dobrze i pozwólmy mu, aby to udowodnił. Chociaż przez 100 dni albo nawet jak kiedyś apelował D. Tusk - 500 dni.

 

Przez wiele lat pisałem o najgorszych rządach PO - PSL i WSI-owego B. Komorowskiego (WSI - nigdy nie zweryfikowane spec-służby wojskowe podległe rosyjskiemu GRU) jakie Polskę mogły spotkać. Tysiące afer (strata miliardów złotych)  i wyprzedaż Polski, imbecyle i karierowicze a nawet przestępcy na szczytach władzy (afera hazardowa czy taśmowa), niemal mafiozi a na pewno kłamcy (Smoleńsk na "metr w głąb", inwestorzy katarscy w stoczniach, niecne i z potrzeby chwili śluby katolickie - D. Tusk przed wyborami), ludzie intelektualnie i osobowościowo puści, szaleni kłamcy omotani chyba jakąś psychiczną chorobą obłąkańczej nienawiści (jak moim zdaniem donosiciel do komunistycznej SB S. Niesiołowski) i bez honoru z D. Tuskiem i E. Kopacz na czele.

 

I zawsze jedno mnie dziwiło... jak to możliwe, że jakikolwiek Polak mógł ich popierać. Do teraz tego nie rozumiem...

 

Nie rozumiem jak jakikolwiek Polak może popierać obecną PO, Nowoczesną i KOD, popierać kretyńskie hasła i wyssane z palca problemy zagrożenia jakiejś demokracji. Chyba, że nie są to Polacy albo Polacy całkowicie otumanieni propagandową papką sączoną nam wszystkim od 26 lat III RP.

 

Ale szanuję poglądy innych Polaków, choćby bezpardonowo zostali zmanipulowani i przesiąknięci od lat propagandą nienawiści wobec prawicowych przekonań a w szczególności wobec braci Kaczyńskich, chociaż dzisiaj anty-Polacy chętnie się na L. Kaczyńskiego powołują (sic! i wielka  podłość i małomiasteczkowość połączona z perfidią i nienawiścią do Polski). Tych zmanipulowanych szanuję, bowiem kiedyś tak samo zostałem zamanipulowany - jako młody ekonomista - przez T. Mazowieckiego, L. Balcerowicza, J. Kuronia, W. Kuczyńskiego, J. Lewandowskiego, może J. Hartmana i A. Smolara z G. Sorosem i J. Sachsem i całą tą ferajną III RP (niestety z pochodzenia wszyscy nie są Polakami).

 

Tak... każdemu, który jest w stanie merytorycznie mnie zapytać o okres ostatnich 26 lat tzw. "wolnej Polski" i transformacji ustrojowej niszczącej Polskę jestem w stanie udzielić prawdziwej odpowiedzi i proszę, aby takie głosy się znalazły.

 

Teraz oddaję głos M. Morawieckiemu, który udzielił wywiadu Gazecie Polskiej:

 

- Naszym obowiązkiem patriotycznym jest odbudowanie polskiego kapitału! Przez ostatnie 26 lat nasz PKB rósł, ale ten wzrost zależał od importu kapitału. W efekcie dzisiaj mamy jeden z największych długów zagranicznych na świecie. Z tego zadłużenia wypłacamy zagranicy blisko 100 mld zł rocznie. Dlatego musimy pomagać naszym przedsiębiorcom, wspierać polskie marki – mówi Mateusz Morawiecki, wicepremier i minister rozwoju, w rozmowie z „Gazetą Polską”.

 

Czy „dobra zmiana” się uda? Od chwili powołania nowego rządu uaktywniły się „złe moce”, które oskarżają państwo o łamanie demokracji.

 

Uda się. Mimo że trudno liczyć na przychylność większości mediów, bo wiadomo, jakie one mają profil. Chciałbym, żeby przekazywano rzetelną informację o najważniejszych aktywnościach naszego rządu, jednak zamiast tego mamy bezpardonowe ataki. Ale niezależnie od nich, w rządzie będziemy robić to, do czego się zobowiązaliśmy, to znaczy będziemy zarówno wypełniali obietnice wyborcze w taki sposób, żeby zachować stabilność finansów państwa, jak również wprowadzać zmiany gospodarcze i społeczne, które obiecaliśmy i które będą dobrze służyć Polsce.

 

Ludzie, którzy w czasach PRL radośnie budowali sojusz z ZSRS, oceniają stan demokracji i są wszechobecni w mediach, a nestorzy antykomunistycznej opozycji z rzadka mają szansę zabrać głos. Są obecni w mediach, ale proporcje w kształtowaniu opinii publicznej są tu niewspółmierne. Dlaczego tak się dzieje?


Brak elementarnej równowagi w mediach przez ostatnie 26 lat stanowił i stanowi jeden z podstawowych deficytów demokratycznych w III Rzeczypospolitej. To jeden z kluczowych jej grzechów, ponieważ bez niezależnych mediów, uczciwie oceniających zarówno rządzących, jak i opozycję, bez mediów, które trafiają wszędzie, czyli pod przysłowiowe „strzechy”, trudno o właściwą ocenę posunięć politycznych. Formacja polityczna, która rządzi Polską od miesiąca, była przez ogromną większość czasu trwania III RP w opozycji i brakowało jej możliwości przedstawiania w głównych mediach swojego punktu widzenia. To wielka ułomność ładu panującego w Polsce niezmiennie od lat PRL. Ten stan rzeczy odpowiada bowiem za wiele patologii czasów dzisiejszych: brak rzeczywistej lustracji i dekomunizacji, ogromny deficyt sprawiedliwości i solidarności czy lansowanie polityki historycznej opartej na poczuciu wstydu, a nie dumy z polskości i polskich bohaterów.

 

Jak przeciwdziałać tej medialnej histerii? Jak przejść do kontrofensywy?


Na pewno trzeba być aktywnym. Nie zwracać uwagi na argumenty pozamerytoryczne, na krzyk w mediach, tylko robić swoje, bo ludzie w ciągu najbliższych kilku miesięcy – jestem o tym przekonany – zauważą i odczują zmiany na lepsze. Jednocześnie trzeba tłumaczyć i efektywnie komunikować wszystko, co robimy. Ale również budować i wzmacniać media, które będą dostarczały społeczeństwu rzetelną informację.

 

Porozmawiajmy teraz o Panu. Wielu ludzi uważa Pana za wariata, który z lukratywnej i spokojnej posady prezesa banku dobrowolnie zrezygnował na rzecz kiepskiego wynagrodzenia i zawodu, który cieszy się słabą reputacją. To chyba wątpliwy interes...


Dla mnie polityka jest służbą publiczną i osobiście tylko w taki sposób na to patrzę. To piękny i szlachetny zawód, który cenię i szanuję, choć wiem oczywiście, jak bywa oceniany. Politycy powinni zawsze działać na rzecz dobra wspólnego i dlatego powinni cieszyć się największym szacunkiem. Chciałbym moim przejściem do służby publicznej choć trochę przyczynić się do tego, aby tak kiedyś było. Nawet jeśli to tylko idea czy ideał, to trzeba do niego dążyć.

 

Jednocześnie – ponieważ Pan jest bankowcem – część ludzi dziwi się, że zaufano Panu i powierzono tak odpowiedzialne zadanie jak koordynacja polityki gospodarczej. Co odpowie Pan wątpiącym?


Z tego punktu widzenia szef banku jest akurat w bardzo odpowiednim położeniu, ponieważ dostrzega zarówno sferę mikrogospodarczą, czyli małe, średnie i wielkie przedsiębiorstwa, jak i gospodarstwa domowe. Ale jednocześnie z bliska widzi sferę makroekonomii: pracę regulatorów, ministrów gospodarki, finansów, skarbu, a także Narodowego Banku Polskiego. Z tej perspektywy dobrze widać rynek międzynarodowy i rynek krajowy, problemy średnio uposażonej rodziny, mikrofirmy, ale też problemy np. KGHM czy Orlenu. Widać giełdę i rynek obligacji. Będąc na tej pozycji, można wypracować głęboki i obiektywny ogląd sytuacji w gospodarce. Z powyższych względów trudno mi wyobrazić sobie lepszą rolę do zrozumienia gospodarki niż praca na wysokim stanowisku w dużym banku komercyjnym. To w moim przekonaniu bardzo dobra szkoła przed objęciem ważnej funkcji publicznej. Jest tylko jeden warunek – trzeba być państwowcem.

 

Wspomniał Pan, że chce pomagać realnej gospodarce, bo ona wygląda inaczej niż w tabelkach Excela. Co Pan wie o realnej gospodarce?


Bank finansuje realną gospodarkę. Od tego jest. Co roku przemierzałem dziesiątki tysięcy kilometrów po kraju, odwiedzając przedsiębiorstwa, rozmawiając z tysiącami klientów, zarówno indywidualnych, jak i firmowych. To nie był tylko fragment mojej pracy, lecz jej główna część. Wszystkie moje tezy i poglądy na temat polskiej gospodarki, jej kondycji, dobrych i złych stron oraz wyzwań, jakie przed nami stoją, biorą się z moich dość intensywnych doświadczeń zawodowych ostatnich 25 lat. W banku i w małych firmach. A także z paru przeczytanych książek i przebytej ścieżki edukacyjnej też, ale stolarz nie nauczy się robienia dobrego stołu na wykładach.

 

W związku z opcjami walutowymi i kredytami we frankach szwajcarskich, które zrujnowały wiele firm i zwykłych obywateli, zaufanie do sektora bankowego w Polsce znacznie zmalało. Czy słusznie?


W obu przypadkach zawiódł regulator, czyli Komisja Nadzoru Finansowego, która powinna zabronić pewnych zachowań na rynku. Z jednej strony różni uczestnicy życia gospodarczego powinni postępować uczciwie, ale to regulator widzi, czy w jakiejś kategorii produktu finansowego narasta ryzyko, czy nie. Bo gdybyśmy kredyty we frankach szwajcarskich oferowali tylko ludziom majętnym albo takim, którzy zarabiali w euro czy we frankach, to wtedy byłoby ich 20–30 razy mniej niż dzisiaj i nikt by się nimi nie przejmował. Nikt nie miałby pretensji do regulatora, że w jakiejś niszy gospodarczej dopuścił do takiej sytuacji. Ale ten produkt stał się szeroko dostępny i to był błąd. Także błąd banków i klientów. Sam wielokrotnie nawoływałem do tego, żeby nie udzielać kredytów we frankach szwajcarskich, o czym świadczą wciąż dostępne wywiady prasowe ze mną. Niestety, wiele banków udzielało tych kredytów. Podobnie było z opcjami walutowymi. Nikt tego problemu nie wyłapał na czas. Na szczęście w tym przypadku problem był dużo mniejszy – choć bolesny, dotyczył niewielu firm w porównaniu z ich ogólną liczbą i nie nabrzmiał do takich rozmiarów, żeby zagrozić gospodarce czy niektórym jej sektorom.

 

Powiedział Pan, że w polskiej gospodarce za mało jest „polskiej gospodarki”. Czy miał Pan na myśli repolonizację niektórych sektorów i branż?

 

To nie takie proste. Przede wszystkim miałem na myśli to, że mało jest polskiej własności, polskiego kapitału. Dlatego tak bardzo zależy nam na wsparciu małych i średnich firm. Żeby mogły rozwijać się i eksportować. Rosnąć i zdobywać kolejne rynki, uczyć się świata. To w perspektywie przełoży się na wyższą dochodowość firm i dochody pracowników, podniesie poziom zaawansowania technologicznego gospodarki i wspomoże budowę polskiego kapitału, który będzie inwestowany w Polsce. Dziś można powiedzieć bez przesady, że przez ostatnie 26 lat potencjał polskiej gospodarki bardziej wykorzystywali inni niż my sami. Czas najwyższy wzmocnić naszą rodzimą gospodarkę, krajowe firmy. Nie kosztem czy zamiast inwestorów zagranicznych, ale obok nich czy nawet we współpracy z nimi, ale tworząc polskie marki, których siła przełoży się na lepsze „jutro” dla polskich firm i ich pracowników. Dziś wszystkie wynagrodzenia w gospodarce to łącznie nieco ponad 50 proc., licząc razem z rentami, emeryturami czy osobami działajacymi na własny rachunek. W Europie Zachodniej ta sama miara przekracza znacznie 60 proc., a niekiedy 70 proc. To pokazuje, że w Polsce w mniejszym stopniu korzystamy z owoców własnej pracy.

 

Do tej pory brakowało działań wzmacniających naszą rodzimą gospodarkę, polski kapitał?


Takich działań systemowych, prowadzonych według długofalowej i konsekwentnie realizowanej strategii, zabrakło na pewno. Proszę zauważyć, że jesteśmy pod względem potencjału szóstym krajem Unii Europejskiej, a strukturą naszej gospodarki wciąż przypominamy kraje małe i zależne – na przykład ponad połowę polskiego eksportu wypracowują firmy z kapitałem zagranicznym. A różnica między tym, co jesteśmy winni zagranicy, a tym, co za granicą posiadamy, wynosi dziś 1,3 bln złotych i w ciągu ośmiu ostatnich lat ten „minus” powiększył się o jedną trzecią. Poza tym małym firmom, które w Polsce przeważają, zawsze jest trudniej w starciu z wielkim kapitałem. I to właśnie małym i średnim firmom trzeba pomóc, bo to one tworzą najwięcej pozytywnego „fermentu” w gospodarce. Na dodatek dostarczają ponad połowę polskiego PKB i zatrudniają ponad 65 proc. ogółu pracowników. Małe i średnie firmy to sól ziemi naszej polskiej gospodarki i powinny stanowić oczko w głowie każdego odpowiedzialnego rządu.

 

Jest Pan ministrem rozwoju, a na rozwój potrzeba pieniędzy. Skąd je wziąć, skoro państwowe finanse są w fatalnym stanie?


Zanim odpowiem na to pytanie, jedna uwaga. Jeśli w rządzie mówimy o potrzebie głębszej korekty modelu rozwoju gospodarczego Polski (a mówimy), to muszę wspomnieć o tym, że nie znam kraju, który osiągnął trwały sukces, opierając swój rozwój jedynie na długu zagranicznym, zagranicznym kredytowaniu i zagranicznych dotacjach, nawet jeśli są one unijne. Najzdrowsze fundamenty wzrostu i rozwoju to: inwestycje, własny eksport, pomnażanie rodzimego kapitału w gospodarce i tworzenie warunków do pomnażania oszczędności przez obywateli. Podobną drogę do bogactwa przeszły wszystkie najsilniejsze dziś państwa Zachodu i azjatyckie „tygrysy”, np. Korea Południowa.

 

No ale skąd brać pieniądze?  


Środki na inwestycje zamierzamy brać z kilku różnych źródeł. Chcemy korzystać z dostępnych oszczędności, ale chcemy też wykorzystać to, że obecnie pieniądz jest bardzo tani i, jak mawia Larry Summers (amerykański ekonomista i polityk, w latach 1991–1993 główny ekonomista Banku Światowego – przyp. red.), grzechem jest nie skorzystać z tych możliwości. To wiąże się z tym, że największe banki centralne świata po kryzysie zaczęły zalewać świat pieniądzem po to, by nie wybuchł jeszcze większy kryzys. W związku z tym cena euro, dolara, jena czy franka nigdy nie była tak niska w sensie stóp procentowych. Również odsetki w złotych są bardzo niskie. A zatem nawet pożyczenie pieniędzy po bardzo niskich stopach procentowych i zainwestowanie ich w rentowne przedsięwzięcia da dobrą stopę zwrotu. To kolejne źródło. Trzecie to fundusze unijne. Czwarte to szczupłe, ale ważne zasoby budżetu państwa, bo chcemy przekierować jak najwięcej środków na inwestycje w zaawansowane produkty, w badania, w rozwój, w innowacje. To bardzo ważne, bo dziś konkurencyjność to nie niskie płace, ale operowanie z wyższego szczebla drabiny technologicznej. Kolejnym źródłem są środki firm na rachunkach bankowych, które są uśpione – w tym sensie, że przedsiębiorcy nie mają okazji do ich zainwestowania. To ok. 250 mld zł. Te środki przynajmniej częściowo można aktywizować. Jeżeli powstaną setki projektów, które pokażą perspektywę inwestycyjną, eksportową, perspektywę ekspansji gospodarczej dla tych firm, to one zaczną inwestować. Chcemy też zaprosić kapitał prywatny, zarówno polski, jak i zagraniczny, zwłaszcza w układzie hybrydowym, żeby współfinansował duże projekty infrastrukturalne czy wzmacniał rozwój tych sektorów, które dobrze sobie radzą, jak Dolina Lotnicza, koleje czy odradzający się w różnych miejscach Polski przemysł motoryzacyjny. Ten słynny już „bilion złotych na rozwój” to symboliczna, ale wiarygodna dźwignia finansowa, jaką można uruchomić w Polsce na przestrzeni 7–8 najbliższych lat.

 

Co Pan myśli o zamiarze poluzowania tzw. reguły wydatkowej czy o zwiększeniu deficytu budżetowego? To konieczne? To niebezpieczne?


Na pewno musimy bardzo ostrożnie zarządzać finansami publicznymi. W tym kontekście wzrost deficytu ze względu na niższą, niż założył poprzedni rząd ściągalność VAT, na pewno martwi. Tego podatku wpłynie do budżetu w 2015 r. mniej o 12–14 mld zł. A cała luka w ściąganiu VAT to od 40 do 55 mld zł. W związku z tym musimy mierzyć zamiary według sił, które mamy. Bo to delikatna materia. A siły budżetowe są ograniczone przez deficyt budżetowy, który nie powinien przekroczyć 3 proc. PKB, bo jeśli przekroczy tę granicę w dwóch kolejnych latach, Komisja Europejska może nam zagrozić odbiorem unijnych środków. To może nie jest najważniejsza rzecz na świecie, ale na pewno pojawią się zarzuty, że przez rząd, który nie potrafi porozumieć się z Unią Europejską, zabierają nam fundusze. Można sobie wyobrazić wrzawę, jaka by się wtedy pojawiła. Nie widzę wielkiego problemu w jednorazowym przekroczeniu wspomnianych 3 proc. PKB, np. do poziomu 3,3 proc. Popatrzmy, każde 0,1 proc. PKB to ok. 1,7 mld zł. Jeśli więc mówimy o zwiększeniu deficytu o 0,3 proc., to mówimy o 5 mld zł. Kwotowo to sporo, ale jeśli chodzi o przekroczenie progu ostrożnościowego, to czy będziemy na poziomie 2,9 proc., czy 3,2 proc. PKB, to mam nadzieję, że dla Komisji Europejskiej będzie to akceptowalne. Zwłaszcza jeśli polskie finanse w dłuższej perspektywie będzie KE widziała jako stabilne. Jesteśmy w dialogu z Komisją. W ogóle odnoszę wrażenie, że my w naszym dyskursie politycznym zbyt często posługujemy się przesadną interpretacją negatywną. Przypomnę więc może, że na koniec 2014 r. aż w dwunastu państwach UE deficyt budżetowy przekraczał 3 proc. ich PKB. Mało tego, Wielka Brytania i Francja w ostatnich dziesięciu latach tylko dwukrotnie miały deficyt poniżej 3 proc. i nikt nie bił na alarm, bo te odchylenia były uzasadnione długoterminową strategią finansów publicznych.

 

Co zamierza Pan zrobić, aby lepiej wykorzystywać fundusze UE? W poprzedniej perspektywie finansowej nie wykorzystano ich jak należy i trzeba zwrócić Brukseli 30 mld zł. Jak to w przyszłości poprawić?


Jeśli chodzi o starą perspektywę finansową, obecnie w ramach mojego resortu pracujemy bardzo intensywnie, by nie trzeba było oddawać tych środków. Wierzę, że podejmowane przez nas kroki pozwolą nam utrzymać te fundusze, a przynajmniej ich ogromną większość. Jeśli zaś chodzi o nową perspektywę, żeby się zabezpieczyć przed koniecznością zwrotu unijnych środków, konieczna będzie tzw. nadkontraktacja, czyli wygenerowanie większej liczby projektów po to, żeby w sytuacji, gdy jakieś projekty wypadną lub będą się opóźniały, w ich miejsce mogły wejść inne, które będą mogły skorzystać z tych środków. Chcemy to zrobić, bo nasi poprzednicy popełnili ogromny błąd i nie wykonali tego kroku w wystarczającym rozmiarze. Dziś mój zespół, nowo tworzone ministerstwo, musi gasić ten pożar. Rzeczywiście – grozi nam utrata aż do 30 mld zł z poprzedniej perspektywy 2007–2013.

 

Jak jeszcze zabezpieczyć środki? Jak je lepiej wydawać?


Nie bardzo podoba mi się to sformułowanie „wydawać”. Nie chodzi właśnie o to, żeby wydawać dla samego wydawania – na nikomu niepotrzebne szkolenia, na jedenasty aquapark w województwie, na hotel dla psów czy pole golfowe. Chodzi o to, żeby inwestować te pieniądze z myślą o zwiększeniu potencjału gospodarczego Polski. Podkreślam to rozróżnienie, bo my przez tych jedenaście lat członkostwa w UE dokonaliśmy skoku cywilizacyjnego pod znakiem wygody (mamy lepsze drogi, właśnie aquaparki, dobre pokrycie siecią internetową, nowe stadiony etc.). Teraz czas na skok cywilizacyjny, którego podstawowym wyznacznikiem będzie dobrobyt społeczeństwa, czyli skok cywilizacyjny w obszarze realnej polskiej gospodarki. Ale żeby tego dokonać, zmianie musi też ulec działalność samej administracji rządowej. To dla przedsiębiorców jest jasne – a sam czuję się przedsiębiorcą – potrzebny będzie rzetelny nadzór i rygorystyczne zarządzanie projektami unijnymi. Chodzi o to, by w tym obszarze było jak w biznesie, a więc codzienne rozliczanie, czy prace są wykonywane we właściwym tempie, by nie dopuścić do sytuacji jak w wypadku gazoportu, którego budowa ma trzyletnie opóźnienie. To taki duch korporacyjny, który dobrze się sprawdza w codziennym funkcjonowaniu wielu administracji publicznych, zwłaszcza z obszaru państw o kulturze anglosaskiej.

 

Na koniec wolna trybuna, czyli Hyde Park.


Jesteśmy dziś w Polsce w bardzo trudnej sytuacji z pewnego powodu, o którym mało kto mówi. Przez ostatnie 26 lat nasz PKB rósł. Niektórzy się tym chwalą, mówią, że mamy fantastyczny wzrost. Tyle że ten wzrost zależał od importu kapitału. W związku z tym dzisiaj mamy jeden z największych długów zagranicznych na świecie. Chodzi o zadłużenie zagraniczne łącznie – prywatne i publiczne. Nie tylko publiczne. Bo co do długu publicznego, to jest wiele krajów bardziej zadłużonych. Ale to niewiele mówi. Polska ma 50 proc., a Japonia 250 proc. Ale ja wolałbym, żebyśmy mieli 250 proc. w takich warunkach jak Japonia niż nasze 50 proc. Dlaczego? Bo te 250 proc. japońskiego długu jest – w uproszczeniu rzecz ujmując – w rękach Japończyków. U nas jest niestety inaczej. Nasze łączne zadłużenie zagraniczne brutto jest na poziomie polskiego PKB, czyli wynosi 1 bln 750 mld zł. Z tego zadłużenia wypłacamy zagranicy blisko 100 mld zł rocznie w postaci dywidend, odsetek od kredytów handlowych i korporacyjnych, odsetek od obligacji, odsetek od depozytów, reinwestowanych zysków i innych pomniejszych pozycji. To niewyobrażalna dla obywatela suma, o której nikt nie mówi. Trzykrotność naszego budżetu obronnego. 15 razy tyle, ile państwo wydaje na innowacje. Król Persji, Dariusz Wielki, kazał sobie przy każdej uczcie przypominać swoim sługom: „Panie, pamiętaj o Ateńczykach” (którzy wsparli powstanie jońskie przeciw niemu). Ja będę takim sługą, który będzie przypominał o tym, że musimy zmienić dotychczasowy paradygmat rozwoju. Musimy pobudzić nowe myślenie. Anglicy mają powiedzenie „Elephant in the room”, czyli „Słoń w pokoju”, które jest metaforą oczywistego i ważnego, a jednak ignorowanego problemu. Otóż my mamy takiego słonia w Polsce, który nie był zauważony. Jak to się dzieje, że przez 25 lat nikt o tym za bardzo nie mówił?! Mainstreamowi ekonomiści są z siebie strasznie zadowoleni. Wszyscy mówią: „Ale mieliśmy fenomenalny rozwój gospodarczy przez 25 lat”. Pewnie że lepszy niż na Ukrainie czy w Rumunii i też jestem z tego zadowolony, ale jednocześnie wyhodowaliśmy sobie gigantyczną zależność od zagranicy. Dawniej mówili jeszcze, że kapitał nie ma narodowości, że nierówności są zawsze dobre, że państwo nie jest nam do niczego potrzebne. Ostatnio jakoś już tego nie powtarzają. OK. To jest diagnoza. Teraz o tym, co z tym zrobić. Nic z tym nie zrobimy w krótkiej perspektywie, ponieważ własność już jest u kogoś innego. Ale możemy oszczędzając, inwestując więcej i budując polski kapitał, promując polskich przedsiębiorców przez kolejne 25 lat odkręcać te proporcje. Poprzez pomoc polskim firmom w ekspansji zagranicznej i w eksporcie możemy spowodować, że to my zaczniemy ściągać pieniądze do Polski, bo jak nasza firma eksportuje, to ktoś jej za to płaci i jakąś marżę ta polska firma za to uzyskuje. Przez wiele kolejnych lat musimy z mozołem budować polski kapitał. Od czasów rozbiorów zajmowaliśmy się walką „o wolność Naszą i Waszą”. Rządy zaborców, dwie wojny światowe i pół wieku komunizmu sprawiły, że nie mogliśmy się zatroszczyć o nasz rozwój w tym samym stopniu co inne kraje Zachodu. Teraz musimy budować polski kapitał, jedna warstwa po drugiej. I to jest także nasz patriotyczny obowiązek! My już moglibyśmy być drugą Danią, gdybyśmy co roku nie wysyłali tych 100 mld zł za granicę. Jedno pragnę mocno podkreślić – tu nie chodzi o niechęć wobec zachodniego kapitału. My musimy po prostu zbudować u siebie podobny potencjał systemowy, by skutecznie i na równych prawach uczestniczyć w międzynarodowej wymianie gospodarczej, z korzyścią dla naszych obywateli. Kapitał i inwestycje zagraniczne same w sobie są dobrą rzeczą i rząd dalej będzie im sprzyjał. Problemem jest to, że nie mamy dla nich własnej przeciwwagi. Jeśli tak pozostanie, to się w końcu przewrócimy, dlatego działania naszego rządu będą miały charakter pozytywny. Nie chcemy ujmować, tylko dodać coś po drugiej – tej polskiej – stronie szali. Dla osiągnięcia stabilnego, zrównoważonego rozwoju. Budować inteligentne specjalizacje. Wspierać takie samorodki jak Dolina Lotnicza. Tworzyć warunki do rozwoju kolejnych. Z tego powodu potrzebujemy teraz rządu, który skoncentruje się na wszystkim, co pomaga polskim przedsiębiorcom. Będziemy promować polskie marki, zachęcać do inwestycji i innowacji, pomagać komercjalizować polskie wynalazki. Chcemy pomagać polskim firmom, jak najwyżej rozwinięte kraje pomagają swoim. Rozpoczniemy też przynajmniej dyskusję o partycypacji pracowniczej, bo musimy budować dochody Polaków z kapitału [2]

 

Całość wywiadu w najnowszym, świątecznym wydaniu tygodnika "Gazeta Polska". Znajdą w nim Państwo specjalny 16-stronicowy dodatek kolędowy, a także mnóstwo ciekawych tekstów, w tym obszerne wywiady z premier Beatą Szydło, ministrem rozwoju Mateuszem Morawieckim i szefem dyplomacji Witoldem Waszczykowskim.

 

-----------------------------------------------------------------------------------------------

 

To tyle. Jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się, jakie jest moje zdanie zapraszam do dyskusji i od razu zaznaczam, że nie jestem członkiem ani bezwarunkowym zwolennikiem PiS. Jestem Polakiem, może - mam nadzieję - również państwowcem.

 

 

[1] http://krzysztofjaw.blogspot.com/2015/11/czy-m-morawiecki-jest-dobrym-wyborem.html

[2] http://niezalezna.pl/74213-musimy-odbudowac-polski-kapital-mowi-wicepremier-i-minister-rozwoju-mateusz-morawiecki

 

 

Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...

http://krzysztofjaw.blogspot.com/

kjahog@gmail.com3

3 komentarze

avatar użytkownika gość z drogi

1. Panie Krzysztofie :)

w ten Wigilijny Dzień,życzmy Polsce ,by była Polską a wszystkim,tym którym Polska leży na sercu
by mieli siły ,by Ją Naprawić...a państwowcom...zdrowia,zdrowia i uśmiechu..radości z odradzającej się Matki Polski :)Pobłogosław Dziecię Boże Polskę i Nas Twój Wierny Lud,w tę cudowną Noc Wigilijną...
serdecznosci poranne :)

gość z drogi

avatar użytkownika Krzysztofjaw

2. gość z drogi

Droga jest wyboista. Dzisiaj rozmawiałem z moim niemalże mentorem, jednym z wielu księży, orionistą, który jest zrozpaczony myśleniem wielu Polaków. Ja też tak to odczuwam. To jest niemożliwe, aby Polacy dali się tak otumanić. Liczę na przebłysk świadomości, naprawdę liczę... bo inaczej czeka nas wojna, wojna Polaków ze zdrajcami i nie-Polakami.

Pozdrawiam i życzę Świąt w zdrowiu i radości

Krzysztof Jaworucki (krzysztofjaw)

avatar użytkownika gość z drogi

3. i mnie przeraża ta druga POłowa

panie Krzysztofie,ale miejmy Wiarę i Nadzieję,ze damy radę...
wieczorne pozdrowienia :)

gość z drogi