(I) Z TAJEMNIC GDYŃSKIEGO GRUDNIA 1970

avatar użytkownika Nonne

      W  2011 r. zdecydowałem się opracować kwestię autorstwa „Ballady o Janku Wiśniewskim” w zakresie zdarzeń (głównie) z lat 1999-2011 – których byłem obserwatorem a niekiedy i uczestnikiem – a  które to zdarzenia ujawniły kontrowersję i trudną do rozwiązania zagadkę dotyczącą tego autorstwa.  Zacząłem jednak od zapoznania się z literaturą i dokumentami dotyczącymi wszystkiego, co dotyczyło gdyńskiego Grudnia 70, a zwłaszcza przebiegu wydarzeń ulicznych w dniu 17 grudnia 1970 r. Wielkie było moje zaskoczenie po zorientowaniu się co do stanu badań nad wydarzeniami ulicznymi w Gdyni. Dlatego weryfikacja relacji świadków, uzyskanie nowych w (metodyczny) inny sposób ich odbierania niż dawniej, weryfikacja twierdzeń historyków co do nawet najpowszechniej uznanych ustaleń lecz w rzeczywistości bez żadnych (!) podstaw w faktach (jak zwłaszcza twierdzeń podawanych do wierzenia przez prof. Jerzego Eislera) albo pozornych uzasadnień, krytyczna analiza (w tym  dokumentów) sprawiły, że moje opracowanie zaczęło dotyczyć głównie tej podstawowej część „grudniowej” historii.         Ucieszyłem się z tego bardzo, gdyż rozjaśnienie sprawy autorstwa grudniowej ballady traktowałem jako wyjątkowo przykry obowiązek (niekiedy naprawdę źle odsypiany), a tym samym schodziła ona na dalszy plan, jako jeden z mnóstwa (mnóstwa!) wątków, które trzeba było podjąć na nowo a  jeszcze częściej po raz pierwszy. Jednak poznawanie zagadek gdyńskiego Grudnia wiązało się z licznymi zwrotami w tym procesie: zaskoczeniami, przebiegunowaniami znaczenia poszczególnych faktów i całych ich złożeń. Jednym z nich okazało się dobitnie i to, że odpowiedź na pytanie kto napisał balladę nie jest obojętna dla interpretacji obrazu zdarzeń z 17 grudnia – z liczbą ofiar włącznie.

      Nie zauważamy też chyba zupełnie tego, że symbole gdyńskiego Grudnia, które stały się symbolami całej historii Grudnia 70 i jednymi z grupy najważniejszych dla Polaków w historii najnowszej (jak fotografia zabitego niesionego na drzwiach i jej dotychczasowe objaśnienia, ballada, ale i „Zbigniew Godlewski syn oficera” LWP), nagminnie stają się w jakoś nieświadomie przyjmowanych interpretacjach, mechanicznych zbitkach słów, elementami nieprawdziwego obrazu, do którego musiałaby się nagiąć nasza tożsamość. Dlatego i te zagadnienia musiałem bardzo mocno poruszyć, czy to cytując wypowiedzi scenarzysty filmu „Czarny Czwartek”, czy pytając: o którym jeszcze z zabitych kiedykolwiek słyszeliśmy, jakiego zawodu był jego ojciec, tak jak tysiące razy słyszeliśmy i czytaliśmy ”obowiązkową” zbitkę: „Zbigniew Godlewskiego syn oficera LWP”,  albo nawet wojska polskiego?                                               Poruszyłem też problem wyłaniania postaci symbolicznej na tle innych przypadków.

     Chciałbym przedstawić Państwu nieco materiału z tych moich dociekań. Nie jest to proste, gdyż drobiazgowe analizy ogromnej liczby faktów i licznych dokumentów są bardzo obszerne. Przedstawię wobec tego najpierw podsumowanie głównego zakresu moich badań, cytując je z książki w którą przerodziło się moje opracowanie, wydanej własnym nakładem w grudniu 2014 r., pt. „Na ulicach Gdyni – 17 grudnia 1970” (podtytuł: „nowe fakty – nowe interpretacje”).

       Andrzej Fic

 

             Podsumowanie  i  wnioski  końcowe do  pierwszych pięciu  rozdziałów  książki

       "Jeśli chodzi o Zbigniewa Godlewskiego wykazałem, iż nie ma żadnych (przynajmniej znaczących) faktów przemawiających za tym, że jest on zabitym z fotografii E. Peplińskiego – „Jankiem Wiśniewskim”, jak powszechnie nazywany jest ów poległy. Wręcz odwrotnie, jest wiele faktów i przesłanek silnie przemawiających za przeciwną tezą, włącznie z zeznaniem Ś. Jaszczenki z 1971 r. (czy raczej może z udzieleniem przez niego jedynie informacji podprok. H. Lewińskiemu – bez formalnie  odebranego  zeznania). Ta pierwsza notatka z rozmowy z tym świadkiem (z 1971 r.), wbrew twierdzeniu M. Przylipiaka z jego artykułu w „Tygodniku Powszechnym” (z 1994 r.), że stanowi dowód na tożsamość Z. Godlewskiego i „Janka Wiśniewskiego”, jest – jak wykazałem – najwyżej niezbyt mocną przesłanką przemawiającą za tym, że Z. Godlewski mógł być niesiony przez jakiś inny pochód, wraz z innym krzyżem niż znany z fotografii, bo z zawieszoną na nim szarfą z czarnej krepy.                                                                                                                       Na marginesie zaznaczę – dla zrozumienia łatwości upowszechniania się potocznego twierdzenia, że „Godlewski to ‘Wiśniewski’” – że przez 20 lat ta bezkrytyczna interpretacja notatki przez M. Przylipiaka nie była przez nikogo kwestionowana, a bibliografie dołączone do licznych przecież publikacji  nieomal  zawsze  wymieniały  ów  artykuł.                                                                    Inne świadectwo na które powoływano się w tej kwestii w dotychczasowych publikacjach, czyli druga rozmowa z dr Jaszczenką (z 1981 r.), jeżeli nie jest rezultatem nieudanej rekonstrukcji dokonanej przez W. Kwiatkowską zaginionego zapisu rozmowy ze świadkiem, to musiałaby być wynikiem manipulacji ze strony kogoś, kto przekazał tę notatkę komisji historycznej. W takim przypadku byłaby sporządzona w oparciu o zapis podprokuratora H. Lewińskiego z 1971 r. (czyli w okolicznościach dostępu do utajnionych akt) i pod kątem dopasowania opisu do upowszechnionej fotografii (krzyż bez szarfy,  bez  wizerunku  Chrystusa,  ale  za  to  z  podstawką).                       Nie wydaje się zbyt prawdopodobna trzecia ewentualność, że tak istotnie wybiórcza treść notatki z 1981 r., byłaby jedynie wynikiem  sugestii  świadka  wiedzą  upublicznioną  w  1981 r. Oczywiście, każda z tych trzech ewentualności przekreśla przedstawioną przez W. Kwiatkowską notatkę z rozmowy z dr Jaszczenką spisaną w 1981 r. – w jej książce „Grudzień 1970 r. w Gdyni” –   jako  dowód  na  to  kim  był  zabity  ze  zdjęć.

        W oparciu o dostępne dokumenty wykazałem również, że pozwalają one na sformułowanie tezy – co najmniej w znaczącym stopniu prawdopodobnej – iż polecenie Komendanta MO (którego nazwiska por. R. Guzikowski nie podaje w notatce służbowej z 25 stycznia 1971 r.) nakazujące R. Guzikowskiemu ustalić wspólnie z podprokuratorem H. Lewińskim kogo niesiono na drzwiach, oznaczało w istocie polecenie sprawdzenia (z powodów ideologicznych i propagandowych): w jaki   sposób możliwe jest uzasadnić, że tym zabitym był Z. Godlewski  –  zgodnie  z  rzeczywistością, czy choćby  wbrew  niej.                                                                                                                          Nie jest łatwo uwierzyć, że prowadzący wspólne ustalenia dotyczące identyfikacji zabitego niesionego na drzwiach, prokuratury i milicji, rzeczywiście nie dopatrzyli się np. tego, iż krzyż w opisie Ś. Jaszczenki i krzyż okazany H. Lewińskiemu nie są tożsame z obrazem krzyża na fotografiach wykonanych przez SB. Moim zdaniem, to jednak nie to samo, co nie zauważyć tej kwestii przez ostatnich 20 lat w naszych publikacjach historycznych i dziennikarskich, odkąd znane są konieczne do tego materiały źródłowe. Czy śledczy korzystali z fotografii SB z ulic? Może nie zostały im umyślnie pokazane?  Na te pytania nie znajdziemy już pewnej odpowiedzi, ale samo ich  postawienie  przybliża  nas  do  zrozumienia  problemu.                                                                   W książce tej zostało także przedstawionych bardzo dużo nowych faktów i dowodów na to, że przemarszów ze zwłokami poległych pod siedziby władzy było więcej niż jeden. Wynikają one z odmiennych, naocznych świadectw wyglądu samych zabitych jak i pochodów w których byli niesieni, zasadniczych różnic w opisach wyglądu niesionych krzyży, z faktu zabrania drzwi z dwóch baraków, również z odmienności drzwi z fotografii E. Peplińskiego i tych odnalezionych przez M. Niezabitowską. Trudno obalić tyle nie tylko niesprzecznych ze sobą świadectw, ale często wręcz zbieżnych w kwestiach istotnych lub szczegółowych, które przemawiają na rzecz tezy o kilku pochodach niosących zabitych. W każdym bądź razie nie sposób obalić tej tezy po prostu na rzecz przeciwnej – o jednym pochodzie z zabitym na drzwiach – gdyż jak wynika z przedstawionych analiz, dopiero wówczas wielość sprzeczności  staje  się  nie  do  wyjaśnienia  i  uporządkowania.   Z drugiej jednak strony, zachowana dokumentacja wytworzona przez organa państwowe w 1970 i 1971 r. nie stwierdza faktu wielości pochodów niosących poległych, choć zawiera fakty pomocne w uzasadnieniu tej tezy – jak np. analizowana notatka podprokuratora H. Lewińskiego z 23 stycznia 1971 r. w zestawieniu z fotografiami. Pewnym wyjątkiem jest amatorskie nagranie  rozmów SB z 17 grudnia, które jednak nie pozwala na rozstrzygniecie tej kwestii, gdyż ostatecznie funkcjonariusze SB najpierw sami gubią się wobec nieprecyzyjności meldunków, następnie odstępują od jej omawiania z obawy przed podsłuchiwaniem ich w eterze, a decydujące w analizie tego materiału określenie odstępów czasowych następujących po sobie meldunków, jest bardzo trudne (choć może badanie oryginałów tych nagrań byłoby na to szansą).                                                  Domaga się wielkiej uwagi fakt niezgodności fotografii wykonanych Z. Godlewskiemu po śmierci w zestawieniu z opisem  obrażeń  przypisanych  temu  poległemu  w  dokumentach  z  sekcji  zwłok. Jak wytłumaczyć tę niezgodność i czy wzbraniać się w tej kwestii przed odwoływaniem się – celem jej wyjaśnienia – do tezy  o  zamierzonej  manipulacji  faktami? Może z pomocą innych jeszcze źródeł wiedzy niż do tej pory znane, będzie dane powrócić kiedyś do  tych pytań.

        Przejdźmy do sprawy braku filmów i fotografii dokumentujących  inne  pochody  z  zabitymi. Autorzy albumu „Zbrodnia bez kary” w rozdziale „Walka o prawdę”, przywoływanymi archiwaliami udokumentowali twierdzenie, że „’bezpieka’ postawiła sobie za cel także przechwycenie wszystkich zdjęć, filmów i nagrań dźwiękowych wykonanych  podczas ‘wydarzeń grudniowych’”; „zawzięcie zbierano najdrobniejsze nawet informacje o osobach z aparatami fotograficznymi i kamerami”  120. Przeprowadzano rewizje i konfiskaty  negatywów  i  odbitek  fotograficznych.                                                                                                                                         Nieliczne znane zdjęcia pochodu z zabitym wykonane prywatnie 17 grudnia 1970 r. pochodzą zaledwie od dwóch osób, co stało się wiadome już w latach 80–81. Z tego powodu władza tym bardziej mogła później dostrzec szansę korzyści politycznej w zniszczeniu zdjęć i dokumentów w    jej zbiorach, które świadczyłyby o wielości pochodów niosących zabitych. Gdybyśmy znali zdjęcia jednego tylko z tych przemarszów niosących poległego (tak jak zresztą jest), ale wykonane amatorsko przez dużą liczbę osób, byłby to  przesądzający z ogromnym prawdopodobieństwem dowód (graniczący  z  pewnością)  –  że  taki  pochód  rzeczywiście  był  tylko  jeden. Ponieważ zdjęcia pochodzą zaledwie od dwóch osób, zwykły przypadek, iż akurat ukazują one ten sam pochód nie jest niskiego prawdopodobieństwa. W dodatku możliwość, by jedno z zaledwie dwóch źródeł tych fotografii było pod jakąś kontrolą ośrodka manipulacji (nawet przy nieświadomości manipulowanego), byłaby pod tym względem łatwa do urzeczywistnienia przez SB.                                 Z drugiej strony, gdyby manipulacja miała polegać na wysunięciu na pierwszy plan Z. Godlewskiego spośród kilku innych zabitych, i jeśli przyjąć za moimi w tej książce wynikami, że najbardziej znane zdjęcia (te z „Jankiem Wiśniewskim”) nie przedstawiają Z. Godlewskiego, to można zapytać, dlaczego zdjęcia pochodu rzeczywiście niosącego Z. Godlewskiego nie zostały choćby podrzucone, czy inaczej ujawnione  przez  manipulatorów? Może dlatego, że SB nie wszystkie pochody zdołała sfotografować (i właśnie tego nie), co w tamtych warunkach jest możliwe (chaosu i trudnościach w pracy SB na ulicach dowodzą nagrania ich rozmów), albo po prostu nie był on niesiony na drzwiach. Przesłanki przemawiające za tą ostatnią możliwością  rozpatrywaliśmy.                                                                                                                                 A jeśli był niesiony na drzwiach i zdjęcia były, to w sytuacji niekontrolowanego przez władze ukazania się zdjęć pochodu z Jankiem Wiśniewskim (czy kimkolwiek był ów zabity, nie będąc jednak Z. Godlewskim), propagandowe ujawnienie przez władze zdjęć z drugim pochodem – niosącym właśnie Godlewskiego – stałoby się nieaktualne i wręcz niebezpieczne. Równałoby się bowiem przyznaniu, że zabitego z fotografii E. Peplińskiego nie ma na oficjalnej liście ofiar, ponieważ do tego zdjęcia chyba jeszcze dużo trudniej byłoby wówczas przypisać innego poległego z wcześniej  ogłoszonej listy.                                                                                                                                    Zatem widzimy też teraz wyraźniej, że ukazanie się w 1980 r. fotografii E. Peplińskiego (z poległym nie występującym – jak pozwolę sobie sądzić – na oficjalnej liście ofiar), z jednej strony wywołało społeczny, spontaniczny odruch odniesienia zdjęcia do kogoś z tej listy, a z drugiej strony było w interesie władzy, żeby to poszukiwanie powiodło się – w pierwszym rzędzie nawet dlatego, aby nie został podbudowany sceptycyzm co do oficjalnej liczby ofiar.                                                              Niektóre dokumenty powstałe pod koniec grudnia 1970 r. i na początku 1971 r., wbrew intencji ich autorów, wskazują na wielość pochodów poprzez używane w nich sposoby radzenia sobie ze sprzecznościami ujawniającymi się, gdy chciano elementy charakteryzujące różne przemarsze i epizody z nimi związane łączyć w opisie jednego pochodu. Mówi się w nich np. o drzwiach (w liczbie pojedynczej – str.142) „na których demonstranci nosili zwłoki po ulicach Gdyni” [podkreślenie A.F.]   – a nie w celu przeniesienia ich (pod siedzibę władzy). „Nosili”, czyli jakby nie dążąc do żadnego z góry wytyczonego celu pojawiali się w różnych, przypadkowych miejscach w mieście – zapewne wówczas po wielokroć w tych samych i stąd, jakoby, złudzenie wielości pochodów niosących zwłoki.        Za sposób radzenia sobie ze sprzecznościami w relacjach świadków trzeba też uznać sformułowanie: „pochód krążył po ulicach”. Sugeruje ono wielokrotne pojawianie się go w tych samych miejscach. Odnajdujemy je przede wszystkim w książkach prof. J. Eislera jako adekwatny opis, choć wiemy, że przemarsze wybierały najkrótsze trasy do centrum miasta i siedzib jego władz. Autor nigdy nie powołał się na żadne fakty mogące być podstawą tego twierdzenia, ani nie opisał owych kręgów za-taczanych przez  wskazywany  przezeń  pochód  ze  znanych  zdjęć (do  kwestii  tej  wrócę  w  przypisie 133  na  stronach  238-239).                                                               Cytowany wcześniej ściśle tajny dokument por. R. Guzikowskiego określił trasę przemarszu z ciałem Z. Godlewskiego – w uzgodnieniu z prokuratorem – już bez uciekania się do efektu „noszenia zwłok po ulicach”, dając – mimo swej skrótowości – i tak zauważalne połączenie zdarzeń z różnych pochodów. Tak czy owak, bez możliwości krytycznego ocenienia źródeł wiedzy tego funkcjonariusza i poznania sposobu dopracowania się końcowego wyniku ujętego w tym        opisie, nie ma on większej wartości.

        Trudno oprzeć się myśli i intuicji, że jest nieprawdopodobieństwem niemożność zidentyfikowania zabitego na drzwiach (uwiecznionego na fotografiach) z którąkolwiek ofiarą z oficjalnej listy, wobec tylu faktów, które jednak znamy, a które nie tylko nie przybliżają nas do celu (choćby pozostawiając wątpliwości), lecz oddalają od niego – po przez znaczną część badanych faktów przecząc poszukiwanej tożsamości jednoznacznie, precyzyjnie, logicznie.                         Jeśli zdać sobie sprawę, że nie tylko do fotografii E. Peplińskiego nie udaje się dobrać ofiary z oficjalnej listy, ale i do kilku przekonujących i potwierdzających się wzajemnie naocznych świadectw dotyczących innych poległych niesionych w pochodach, to nieprawdopodobieństwo tego stanu rzeczy wręcz potęguje się. Szczególnie w odniesieniu do zabitego z jasnymi włosami i bardzo zakrwawioną szyją z relacji trzech świadków, czy do zabitego w szkolnym mundurku z relacji dwóch świadków: R. Kowalskiego i funkcjonariusza straży kolejowej. I weźmy też pod uwagę, przy jak małej całkowitej liczbie relacji, którymi dysponujemy, mamy te trzy i te dwa zgodne świadectwa. Nie przy wielu dziesiątkach czy setkach. W tej książce mogłem korzystać z opowieści dwudziestu siedmiu naocznych świadków. Wszystkich z bezpośrednio pozyskaną wiedzą, których czy to odnaleźli przede mną badacze Grudnia, czy to w tej książce po raz pierwszy byli cytowani, czy – jak informacje pochodzące od H. Lewiński o okazanym mu krzyżu, albo funkcjonariusza straży kolejowej  –  zawarte były w  dokumentach.                                                                                Mimo to, znalazły się istotne  i  złożone  zgodności  w  opisach   przekazanych przez nich, zatem nie będące efektem właściwym dla wielkiej liczby obserwatorów, gdy same tylko przypadkowe pomyłki relacjonujących musiałyby wytworzyć takie podobieństwa – może nawet te wieloelementowe, jakich mogliśmy dopatrzyć się zestawiając opowieści E. Karczewskiej, Z. Kalinowskiego i W. Malinowskiego.                                                                                                    Czy w takiej sytuacji można nie szukać wyjaśnienia niemożności identyfikacji tych zabitych niesionych na drzwiach w braku  tych  ofiar  na  oficjalnej  liście  zabitych? I czy można bardzo poważnie nie liczyć się z tym, że niezgodność wyglądu zwłok Z. Godlewskiego na zdjęciach (twarzy, głowy; kwestia zapiętej kurtki) z opisem i rysunkiem z sekcji zwłok przypisywanych mu, to właśnie efekt „zagubienia” takiej  ofiary  spoza  listy??                                                                           Zaczyna być teraz widoczny szeroki kontekst realności takiej postaci jak Janek Wiśniewski, w znaczeniu prawdopodobieństwa jej obecności w grudniowej tragedii. Obecności postaci niesprzecznej z rozpatrywaną rzeczywistością, której doświadczenie nazwiska, imienia i fizycznego bytu było udziałem jednego ze świadków, i którą to realność rozpatrywaliśmy (w rozdziale II), jeszcze przed dopracowaniem się w krytycznej analizie dość całościowego obrazu rzeczywistości (przynajmniej jej bardzo ważnych wydarzeń) na ulicach Gdyni. Zaczyna być widoczna   wręcz  potrzeba  takiej   postaci  jak  Janek  Wiśniewski  dla  domknięcia  obrazu  rzeczywistych  wydarzeń.                                                                                                                                       Cóż za paradoks, wobec faktu absolutnie rzeczywistej utraty życia przez Z. Godlewskiego, że po tylu latach badań okazuje się on być mniej realnym „Jankiem Wiśniewskim” – mówiąc najoględniej wobec wykazanych faktów, które tę możliwość wykluczają w odniesieniu do zabitego z fotografii E. Peplińskiego –  niż  sam  nieodnaleziony  Janek  Wiśniewski,  rzekomo  nawet  fikcyjny.                Ale tu nie tylko o tego fizycznie rzeczywistego człowieka niesionego od przystanku trolejbusowego przy kładce chodzi (może właśnie o tym imieniu lub nazwisku, w każdym bądź razie niebędącego Zbigniewem Godlewskim), lecz przynajmniej o kilku (5.-6.) zabitych niesionych na drzwiach – wraz z owym blondynem z przestrzeloną szyją. Bo są jeszcze ci rozstrzelani młodzi ludzie z relacji Władysława Z. Przecież do tego przypadku też właściwie nie sposób wyłonić ofiar z oficjalnej listy.   Bo albo wiemy, że nie zginęli na Wzgórzu Nowotki, albo nie bardzo zgadza się ich wiek, a tych  zabitych  musiałoby  być  kilku.                                                                                                        Jeżeli nawet przyjęlibyśmy, że pojedyncza relacja Władysława Z. o wystrzelanych chłopakach na torach przy Wzgórzu Nowotki nie jest pewna, albo szacunki liczby ofiar tego świadka są mylne, to w przypadku zabitego ze znanych fotografii i zabitego blondyna z przestrzeloną szyją, wyjaśnienie w oparciu  o  tezę  o  nieujęciu  ich  na  oficjalnej  liście  ofiar,  staje  się  być  koniecznością.               Z podobnym problemem mamy do czynienia w przypadku zabitego leżącego pod Prezydium, analizowanym w oparciu o notatkę z rozmowy z komd. dr Z. Betlejewskim, do którego                     (w tym dramatycznym momencie) zgłosiła się siostra poległego. Negatywny wynik wysiłku wskazania w oparciu o oficjalną listę ofiar kim mogło być to rodzeństwo, stanowi kolejną przesłankę za niekompletnością tej listy. Fakt, że rodzina (zwłaszcza siostra) zabitego nigdy nie dali znać o swym istnieniu, oczywiście nie falsyfikuje relacji Z. Betlejewskiego. Jedno z wytłumaczeń „zniknięcia” tych ludzi, jako problem  milczących  rodzin,  rozważane  było  w  przypisie  36.  Innym,  byłoby potajemne pozbycie się części zwłok, na co wskazywały też materiały publikowane przez W. Kwiatkowską, autorkę  licznych artykułów na ten temat. Mamy też relację Władysława Z. o zabitej kobiecie (całkowicie  wykluczającą  pomyłkę), która wprawdzie nie ma potwierdzenia – jak wiele innych świadectw, które wcześniej były przyjmowane, lecz do tej pory w żadnym przypadku nie okazywały się być niezgodne z najlepszą  wiedzą  świadków.

       Taką możliwość skrytego uporania się przez totalitarne, wszechmocne państwo z gdyńskim problemem niezwykle spektakularnych, podsycających pamięć o dramacie 1970 r. pochodów niosących pod siedziby władzy poległych, których nazwisk nie udaje się po dziś dzień ustalić, pozwoliłem sobie przedstawić ocenie Czytelników, którzy zechcieli razem ze mną analizować  dostępne  nam  fakty.                                                                                                            Pozostałe dwa rozdziały są, w znacznej mierze, suplementem do niektórych poruszanych już  zagadnień".

Fragment z książki: „Na ulicach Gdyni – 17 grudnia 1970” (podtytuł: „nowe fakty – nowe interpretacje”); autor: Andrzej Fic

 

 

 

1 komentarz

avatar użytkownika Maryla

1. Andrzej Fic -autor książki o Grudniu'70, Jerzy Fic -autor ballad

2014-12-15, prezentacja książki Andrzeja Fica 'Na ulicach Gdyni-17 grudnia 70' -Cech Rzemiosła, Gdynia

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl