W 75 – lecie deportacji Polaków z Kresów na Syberię i za koło polarne
Autor nad jeziorem Lonawli ( Indie)
♣
Władysław Grodecki – W 75 – lecie deportacji Polaków z Kresów na Syberię i za koło polarne
Cz. I.
„Bóg po to pozwala niektórym ludziom oglądać piekło za życia i wracać , aby dali świadectwo prawdzie”.
(Zofia Kossak-Szczucka)
SIOSTRA WALENTYNA
Znakomity filozof i kaznodzieja ks. prof. Andrzej Zwoliński, mój uczeń (uczestniczył w wycieczkach po Krakowie, gdzie ja byłem przewodnikiem, a później w dwóch wielkich wyprawach zagranicznych do Turcji oraz do Hiszpanii i Portugalii ), a później nauczyciel powiedział kiedyś: „tylko pielgrzym wie dokładnie dokąd zmierza, jaki jest cel jego wędrówki”.
Tak, każda wyprawa, poza aspektem przygodowym powinna mieć jakieś głębsze przesłanie. Choć głównym celem mojej pierwszej wyprawy dookoła świata 1992-94 było upamiętnienie 500 – rocznicy odkrycia Ameryki, jednak już po kilku tygodniach od wyjazdu z Polski miały miejsca dwa wydarzenia, które w zasadniczy sposób przesądziły o moim stosunku do sposobu i celu wędrówek.
Pierwsze, to spotkanie starego Persa na Wielkim Majdanie w Isfahanie w Iranie, który wspominał pobyt polskich sierot w tym mieście w czasie II wojny światowej, a drugie to spotkanie z jednym z nich, siostrą Walentyną w Lonawli k/Bombaju w Indiach. To były wydarzenia, które mną wstrząsnęły! Od tej pory polonica, losy Polaków, a zwłaszcza wojenna i powojenna ich tułaczka stały się celem każdej większej wyprawy.
Siostrę Walentynę w Lonawli odwiedziłem dwukrotnie w czasie moich wielkich ekspedycji. Po raz pierwszy w grudniu 1992 r. chyba w najbardziej dramatycznym momencie całej podróżniczej kariery; rozpadł się zespół, samochód i kamera video pozostały w Pakistanie, niemal bez pieniędzy planowałem wylot do Australii!
W ciszy krużganków Auxilium Salesian Convent w Lonavli starałem się wyciszyć i wszystko przemyśleć, zastanowić się czy podołam ogromnym trudom kilkunastomiesięcznej samotnej wędrówki po świecie. W tym „przedsionku raju” (cudowny klimat, bujna tropikalna roślinność i ogromna ilość ametystów nad brzegiem jeziora wulkanicznego) uwierzyłem, że warto podjąć to wyzwanie losu.
Po raz drugi odwiedziłem s. Walentynę w styczniu 1998 r., przed „skokiem” za Ocean Indyjski do Afryki Wschodniej (gdzie były w czasie II wojny światowej polskie sierocińce) i uroczystościami odsłonięcia Pomnika Polskich Uchodźców z Rosji w parku Mahawiry w Kolhapur- Valivade!
Po dramatycznych przeżyciach na „nieludzkiej ziemi”, a może i pod wpływem obaw by to zło nie powróciło do dziś Sybiracy niechętnie wspominają tamte okropne czasy? Trudno się temu dziwić. Zbigniew Jan Dąbrowski Sybirak, były więzień Kołymy powiedział mi kiedyś w Toronto: ”Wiadomości, które docierają do mnie z Polski, świadczą o tym, że wielu moich Rodaków o innych niż moje doświadczenia, nadal nie może sobie wyobrazić masowości sowieckiego ludobójstwa, wyzysku, poniżenia, niewolniczej pracy, chłodu i głodu oraz wielu innych szatańskich przewrotności , które w PRL osłaniane były milczeniem lub propagandowymi kłamstwami o „sowieckim raju”.
Nawet dziś w czasach III Rzeczypospolitej pewne tematy są przemilczane, lub przypominają o nich ocaleni z niewoli sowieckiej. Pomniki, płyty pamiątkowe, place czy skwerki fundują przeważnie ci, którzy przeżyli.
Oto jeden znamienny przykład; 2 marca 1998 r. w Parku Mahaviry w Kolhapurze w 50 rocznicę rozwiązania obozu w Valiwade, po 25 latach starań Związku Indian (byłych mieszkańców obozów w Indiach) i Konsula RP w Bombaju odsłonięto pomnik polskich dzieci. W uroczystościach uczestniczyło 13 osób dawnych mieszkańców obozu przybyłych tutaj z USA i Wlk. Brytanii. Ja byłem jedyną osobą z Polski. To prawda, że był p. Konsul RP I. Makles z Bombaju i Konsul Dębicki z Delhi, ale zabrakło ówczesnego Ambasadora RP Krzysztofa Mroziewicza!
Wróćmy jednak do s. Walentyny, niechętnej do zwierzeń, jednak ku mojemu zdumieniu zaproponowała spacer po parku. Weź pan kartkę i długopis. Po chwili usiedliśmy na ławce pod okazałym figowcem i zacząłem notować. Czułem się jak kapłan w konfesjonale, tym bardziej, że jak zaznaczyła byłem drugą osobą, której po wielu latach odważyła się opowiedzieć o okropnościach „jej sowieckiej nocy”.
„Urodziłam się w Czeleszczewiczach k/Kobrynia. Jako małe dziecko wraz z rodzicami 10 lutego 1940 r. o godz. 5.oo rano zostaliśmy zmuszeni do opuszczenia domu. Zostaliśmy wydani przez miejscowego Żyda (tu siostra pokazała mi interesujący obraz brata Sergiusza przedstawiający tę scenę, Żyd z kartką papieru jak Judasz wydający Chrystusa wskazywał na tych, którzy w pierwszej kolejności należy ująć)! Żydzi współpracowali z NKWD, sporządzali dla nich listy Polaków, urzędników państwowych, lekarzy, oficerów, leśników itp.
Ojciec miał ok. 30 sztuk bydła i był gajowym zarządzającym miejscowymi lasami. Najbardziej potrzebne rzeczy załadowano na sanie. Brat i siostra nie zmieścili się i musieli biec 10 km. na stację. Wieczorem pociąg ruszył, rano stanął i stał do wieczora. Tak było przez dwa tygodnie. W okręgu Archangielskim gdzie w końcu dotarli karczowaliśmy lasy. Tylko ci co pracowali mieli prawo do życia. Głód, zimno i katorżnicza praca sprawiła, ze ludzie umierali masowo. Umarł ojciec!
W tym najtrudniejszym okresie s. Walentyna przyrzekła Bogu: „Jeśli przeżyję to będę służyć innym!”
Po 22 czerwca 1941r i najeździe Niemiec na Rosję ogłoszono „amnestie” i ci co nie mieli już żadnej nadziei, że opuszczą „nieludzką ziemię”, znowu uwierzyli!
Niestety tylko nielicznym się to udało! Nawet nie wszystkim, którzy byli już w pociągu „do wolności”. Rodzina Walentyny zmierzała już w kierunku Krasnowodska, nagle w miejscowości Mołotow, pociąg stanął. Zapowiedziano 30 minut przerwy, ale po 5 minutach ruszył. Wyszedł brat by coś kupić, wybiegła za nim siostra Kasia. On wrócił, ona pozostała, na zawsze…O jej los i brata Bazylego zapytano kiedyś O. Pio- ten odpowiedział: „proszę pogodzić się z wolą Bożą”!
Walentyna jej matka i brat ocaleli Niestety tylko Walentyna pozostała w Indiach. Wywędrowała do Madrasu. W 1950 r. przyjęła śluby zakonne i kolejno przebywała w Cotegree, w Madrasie, Polurze, Walere, znowu w Madrasie i w 1951r w Bombaju. W 1961r. przybyła jako pierwsza do Lonawli. Zakładała szkołę prowadzona przez ss. Salezjanki. Wciągu wielu lat była nauczycielką śpiewu, szycia, gotowania i muzyki. Wychowała trzy pokolenia żon i matek, stworzyła i przez lata pielęgnowała rozległe założenia parkowo- ogrodowe w Lonawli.
Szkoła początkowo mała, dziś rozrosła się do b. dużej kształcącej młodzież z Lonawli i Malavi. Od żłobka do 10 klasy na różnych poziomach uczyło się tu ponad 2000 dzieci.
Koszty rozwoju i utrzymania finansowała włoska organizacja INSIEME ( „Razem” ), niewielka pomoc płynęła z Czech i Słowacji. Przestała napływać pomoc z Polski!
Czyżby społeczeństwo polskie stawało się mniej wrażliwe na niedostatki innych; zwłaszcza tych, którzy jako pierwsi przyszli z pomocą zadręczanym na „nieludzkiej ziemi” polskim sierotom.
To siostra Walentyna spłaca dług wdzięczności za te lata gościny. Gdy wspominała czasy swego dzieciństwa i młodości, gdy mówiła o Polsce nie potrafiła ukryć wzruszenia. Wszystko co polskie było jej b. bliskie i drogie, a jednak nie myślała o odwiedzeniu swej ojczyzny. Może z braku pieniędzy, a może nie miała odwagi iść i prosić o polski paszport do Konsulatu RP w Bombaju?
Władysław Grodecki
Cdn.
♣
Deportacje Polaków na wschód 1940-1941
- Józef Wieczorek - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
2 komentarze
1. Hymn Sybiraków
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. smutne i bardzo wzruszające wspomnienia
ale najbardziej bolesne to zdanie z terażniejszości :" Przestała napływać pomoc z Polski!"
o czym świadczy ?
serd pozdrowienia
gość z drogi