Największe rozczarowania 2008 r.
FreeYourMind, śr., 31/12/2008 - 09:46
Nie wiem, czy to jest rzeczywista nadzieja, czy raczej pewien zabobon, podzielany dość powszechnie, że przeskoczenie z jednej daty na drugą może coś przynieść lepszego w dziejach świata czy choćby naszego państwa. Przypomnijmy sobie okres "przełomu tysiącleci", czyli wchodzenia w XXI w. Najpierw była histeria związana z elektroniczną Apokalipsą w postaci "milenijnej pluskwy", potem były spory, w którym roku wiek XX tak naprawdę się kończy, równocześnie snuto prognozy związane z tzw. końcem historii, aż w końcu w USA nadszedł "11 września" i okazało się, że wiek XXI niczym specjalnym się od poprzednich nie różni - ludzie dalej się zabijają z rozmaitych powodów, dalej istnieją dyktatury, dalej grasują zboczeńcy oraz psychopaci, dalej istnieje korupcja (kto wie, czy w skali dającej się w ogóle opanować, po tych cudach na giełdach, które widzieliśmy w 2008 r.), dalej wybuchają wojny (vide Rosja, Izrael), dalej pojawiają się prześladowania za przekonania religijne (vide np. ludobójstwo chrześcijan w Indiach w 2008 r.), dalej podtrzymywane są obłędne utopijne pomysły neomarksistowskiego "zmieniania świata". A poza tym my robimy się coraz starsi. Właściwie, gdyby człowiek nie był wierzący, gdyby swych ostateczntych nadziei nie wiązał z Panem Bogiem i Jego spojrzeniem na te porąbane nieraz, ludzkie dzieje, to o jakikolwiek optymizm życiowy byłoby niezwykle trudno.
Jeśli chodzi o świat, to największym rozczarowaniem okazały się dla mnie Stany Zjednoczone. Najpierw istne szaleństwo związane z "ratowaniem stojących nad przepaścią bankrutów", które sprowadziło się do pompowania gigantycznych pieniędzy podatników do prywatnych instytucji (jak już dziś wiemy, nie tylko finansowych czy ubezpieczeniowych). To, że to socjalistyczne "udoskonalanie" wolnego rynku (na którym przecież bankructwo kogoś, kto przeholował ze swoją ekonomiczną działalnością jest naturalnym procesem) rozlało się potem na Stary Kontynent, nie było akurat niczym nadzwyczajnym. Europa (zwł. zachodnia) od dawna dokonuje tzw. konwergencji, czyli upodabnia się do dawnego ZSSR (nie tylko pod względem politycznym, ale i gospodarczym). Nie da się też ukryć, że Polska, obecnie jako państwo wciągnięte w proces konwergencji (zwany eufemistycznie tworzeniem superpaństwa Unii Europejskiej), ponosi także koszty kolejnego "eksperymentu społecznego", po którym będziemy się otrząsać, jak po peerelu (po którym nie otrząsnęliśmy się tak naprawdę do dziś). Pal tam diabli Europę, powiadam, do tej pory bowiem USA stanowiło jakiś kraj pionierski, jeśli chodzi o przemiany gospodarcze (pomijam społeczno-kulturowe, bo politpoprawność amerykańska to częstokroć czysty obłęd), a tu nagle pojawia się stary, ale wciąż jary, jak wiemy socjalizm, który, żeby było śmieszniej sami obywatele Stanów Zjednoczonych przyjmują wzruszeniem ramion. Jakby tego było mało, w wyborach prezydenckich zwycięża kandydat wycięty z kolorowego magazynu i stanowiący, można powiedzieć, egzemplifikację "końca historii".
Być może mówienie o socjalizmie czy (jak chcą inni) interwencjonizmie państwowym w USA etc. jest nadmiernym teoretyzowaniem. Prostsze bowiem (i nawet o wiele lepiej uzasadnione) wydaje się twierdzenie, że mamy do czynienia z takim porządkiem (nazywanym w celach propagandowych) "demokratycznym", w którym sfery wielkiego biznesu są tak zrośnięte ze środowiskami polityków, że w chwili, gdy jednym "coś się sypie w interesach", drudzy ich wspierają (oczywiście za pomocą pieniędzy podatników, przecież nie swoich) i vice versa: kiedy politykom potrzeba tzw. dofinansowania kampanii takiej czy owakiej, przychodzą "darczyńcy" z finansjery i "wspomagają". Po ludzku zwyczajnie można ten mechanizm nazwać globalnym złodziejstwem, ale przecież ludzie w najdroższych garniturach, którzy, jak się domyślamy, dokonują jedynie "operacji bankowych", nikogo nie mogą okradać, bo są zbyt eleganccy.
Cały świat, ale "Europa" szczególnie pokazały klasę w trakcie konfliktu rosyjsko-gruzińskiego. Na dobrą sprawę trudno było oczekiwać jakiegoś innego zachowania "cywilizowanego świata" wobec Moskwy, skoro eksterminacja Czeczenów czy urządzanie zamachów terrorystycznych przez FSB na terenie Rosji, uszła Kremlowi zupełnie płazem. To zresztą szczególnie ciekawa prawidłowość (nasuwająca dość mocne skojarzenia z "ruchami pacyfistycznymi" (za czasów zimnej wojny) opisanymi swego czasu przez W. Bukowskiego), że gdy USA prowadzi jakąś wojnę, to przez cały świat przelewają się fale protestów, a artyści - od amatorskich zespołów po gwiazdy szołbiznesu tworzą dzieła piętnujące "amerykański imperializm" i "faszystowskiego prezydenta" - kiedy zaś Rosja dokonuje inwazji na takie czy inne państwo, ze świecą można szukać jakiechkolwiek kontestatorów. Można to nazwać oczywiście, przypadkiem, gdyby to nie był geopolityczny "stały fragment gry", jak wykonywanie rzutów wolnych na piłkarskim boisku. Stąd jednak krok do twierdzenia, że wszystko na tym świecie jest pod kontrolą, a nastrojami społecznymi można sterować, jak samochodzikiem na baterie. Gdyby zaś tak było, to zamiast mojego posta, PT. Czytelnicy mieliby do dyspozycji jedynie teksty mędrców takich jak Czuchnowski, Wroński, Wielowieyska, Żakowski (że o pseudoblogerach nie wspomnę) - więc jeszcze tak "absolutnie źle" nie jest. Wszelako z drugiej strony trudno się oprzeć wrażeniu, że wywoływanie rozmaitych "spontanicznych" ruchów społecznych przychodzi w XXI wieku Sternikom w rozmaitych częściach świata o wiele łatwiej niż jeszcze pół weku temu. Zapewne dzieje się tak, ponieważ lata rozwoju "środków przekazu" (czyt. tub propagandowych, po prostu) doprowadziły do wypracowania jeszcze doskonalszych niż przed kilkudziesięciu laty technik perswazji (za pomocą obrazu i odpowiednich z nim asocjacji), ponadto edukacja (nie tylko w Polsce) schodzi na psy (co opisywał obszernie A. Bloom i T. Sowell), a więc, powiedzmy szczerze, kształci się ludzi na coraz niższym poziomie (choć tego się studentom otwarcie nie mówi), a po trzecie - czego też nie musimy specjalnie kryć: ludzi myślących jest o wiele mniej niż zwykłych matołów, dlatego świat wygląda dokładnie tak, jak wygląda.
No ale pal diabli świat, skoro my tu na polskiej ziemi ciężko na chleb zarabiamy. Rok 2008 to kolejne 12 m-cy w plecy i to bez najmniejszych wątpliwości. Przyznam szczerze, gdy w 2007 r. zwyciężyło PO, to myślałem: trudno, głupia opcja polityczna wzięła górę, lecz może (o, święta naiwności!), może!, powtarzam, może!!, myślałem, uda im się jakoś "nadludzkim wysiłkiem woli" (tak jak w słynnej scenie u M. Hłaski wrzuconej w "Pięknych dwudziestoletnich") dokonać przynajmniej zmian ekonomicznych, typu poważne obniżenie podatków, uproszczenie prawa gospodarczego (a ściślej likwidowanie obszarów koncesjonowanych), wypracowanie podstaw do jakiegoś poważnego rozwoju państwa. PO miało niezwykle korzystną sytuację na starcie, przejmując władzę po dwóch latach gospodarczej hossy (przyjmowanej przez "analityków" ze zdumieniem, bo straszono, że z nadejściem rządów kaczystów Polska się ekonomicznie stoczy), niewiele więc trzeba było, by pójść za ciosem i rozbujać gospodarkę tak, by nawet ci, co byli wrogo nastawieni do PO (jak choćby ja) mogli stwierdzić: ale przynajmniej sprawili, że stopa życiowa rośnie i faktycznie łatwiej jest prowadzić działalność gospodarczą, podatki spadają, lepiej się zarabia etc. W najśmielszych snach nie przypuszczałem jednak, że będzie to rząd takich ciemniaków. Naprawdę. I chyba rząd stworzony przez komunistów nie wywoływałby u mnie takiej awersji, jak obecna ekipa, ponieważ po czerwonych nigdy niczego dobrego nie można się spodziewać, gdyż są zwyczajnymi złodziejami i/lub zbrodniarzami, zaś PO sprawiało wrażenie, że chce się czymś od czerwonych odróżniać, a nie przewyższać komunistów w indolencji i głupocie.
Nie da się jedak ukryć, że rozczarowujące okazało się też polskie społeczeństwo, które rządy ciemniaków przyjęło z zadziwiającą wprost obojętnością. Wydawać by się mogło, że jeśli ktoś najpierw nam obiecuje niesamowity start życiowy, a potem okazuje się oszustem, to ostatnia rzecz, jakiej może się po nas spodziewać, to aprobata dla dalszych jego działań i kolejnego blagowania. Gdy ktoś chce mi sprzedać dom, który znakomicie wygląda na folderze reklamowym, zaś na miejscu okazuje się kompletną ruderą, to ostatnią rzeczą, której się podejmuję, jest zakup takiej nieruchomości. Tymczasem PO oszukała wielu wyborców, wciskając im wizję "gospodarczo cudownie rozwijającej się Polski" (i to rozwijającej się ekspresowo - Tusk na słynnej debacie z Kaczyńskim, dziwował się, że szef PiS-u nie wie, jak to jest proste sprawić, by Polska błyskawicznie stała się Irlandią 2), zaś ci ostatni nie tylko łyknęli całą blagę bez szemrania, lecz i łykają następne idiotyzmy wymyślane przez rząd ciemniaków i jego zupełnie odjechanych propagandzistów. Głupota jest nieuleczalna, rzekłbym, zachodzi więc zapewne jakieś wzajemne uzupełnianie się osób, które chcą być ogłupiane - z osobami, które jedynie ogłupiać (a nie rządzić) potrafią. Można by to nazwać nawet cudem, lecz tak naprawdę to jakaś psychopatologia.
Oczywiście ta patologia nie byłaby możliwa bez "przyjaznych" ciemniakom środowisk dziennikarskich, toteż do największych rozczarowań
należy zaliczyć polskie media. Z. Łabędzki napisał niedawno (w polemice ze mną) na stronie POLIS Miasta Pana Cogito, że tak naprawdę wielu ludzi pracujących jako dziennikarze, nie powinno być w ten sposób nazywanymi, ponieważ nie troszczą się o prawdę, nie traktują swojego zawodu jako służby obywatelom, no i są generalnie oderwani od realnego świata, zajmując się w gruncie rzeczy propagandą, a nie relacjonowaniem faktów i dostarczaniem bezstronnych opinii. To wszystko prawda i powinniśmy konsekwentnie wprowadzać do debaty publicznej pojęcie pseudodziennikarzy (tak jak funkcjonują pojęcia pseudonauki, pseudoautorytetu, pseudoeksperta itp.), ponieważ stan, w którym ludzie uważają się za dziennikarzy tylko dlatego, że zatrudniono ich na takich stanowiskach w takich a takich mediach, wymaga jakiegoś odpowiedniego, krytycznego opisu szczególnie w sytuacji, gdy ci ludzie mają tak niewiele do powiedzenia, co widzimy od lat. Pomijając już bowiem różnice ideologiczne (a ściślej wewnątrzśrodowiskowe) w światku dziennikarskim, to przecież olbrzymia większość tekstów wychodzących spod piór dziennikarzy poraża swą jałowością, banałem i stylistyką. Od lat, powtarzam.
Niemniej jednak ewolucja środowiska dziennikarskiego w Polsce zmierza w kierunku jeszcze bardziej niebezpiecznym niż jeszcze parę lat temu się wydawało. Dziennikarze zaczynają się na tyle zbliżać do sfer politycznych, że sami czują się władni dokonywać działań politycznych. W okresie kaczyzmu widać to było wyraźnie, gdy dziennikarze włączali się czynnie w "protesty przeciwko władzy" i sztucznie generowali niepokoje społeczne (groteskowe wprost protesty przeciwko zmianom lektur), zaś jeśli te niepokoje miały dość żałosną skalę (jak choćby "protest pielęgniarek"), to dbali oto, by była ona tak wyolbrzymiona, by ciemnemu ludowi się zdawało, że to cały świat niemalże zamarł, odkąd władzę przejęli faszyści z PiS-u. W kampanii wyborczej PO dodziennikarze już nawet nie udawali, że pełnią tak naprawdę funkcje polityczne w mediach, nie zaś informacyjno-komentatorskie (bo już, nie daj Boże, krytyczne), zaś po zwycięstwie tej partii i powstaniu rządu ciemniaków, zajęli się "osłoną" działań PO, nawet nie próbując go w żaden sposób rozliczać za te wszystkie banialuki oraz łgarstwa, które posłużyły mu do przejęcia władzy w państwie.
Zaangażowanie dziennikarzy w politykę, nie zaś patrzenie politykom na ręce i bezstronne rozliczanie ich z takich czy innych działań, to nie jest jednak sytuacja, która powstała dziś. Tak właśnie skonstruowano świat mediów po "historycznym kompromisie". Model takiego pseudodziennikarstwa wypracowała "Polska Rzeczpospolita Ludowa" z jej wielkim zastępem politruków, zaś udoskonaliła III RP, oczywiście dzięki prekursorskim pracom redakcji "GW", która od pierwszych lat transformacji "nadawała ton" wszystkim środowiskom oraz dostarczała wzorców nowoczesnego dziennikarstwa. Nie lepiej zresztą było w mediach publicznych. Zamiast zrównać z ziemią TVP (z całym jej dobytkiem) i zbudować wolne media publiczne, które rządziłyby się własnymi prawami bez względu na zmiany polityczne - pierwsze co zrobiono, to zachowano status quo (słynne credo Drawicza dotyczące pozostawiania legitymacji partyjnych w przedpokoju), czyli całą zgraję ludzi, których należało na taczkach z budynków przy Woronicza powywozić (jeśli nie postawić przed sądem np. za działania dezinformacyjne na masową skalę), a ponadto podporządkowano TVP politykom. W ten sposób patologia stała się swego rodzaju paradygmatem. Nic dziwnego więc, że "peerelowskie złogi", jak to elegancko kiedyś określono, na zasadzie doskonałego rozpoznawania zmian w natężeniu "wichru zmian", były w stanie dostosowywać się do wymogów każdej ekipy rządzącej, choć ze szczególnym upodobaniem do powracających (do władzy) jak koszmar z ulicy Wiązów, komunistów. Z nieprawdopodobną konsekwencją więc dokonywano takiej konstrukcji polskiego państwa, by bałagan stał się istotą nowego ustroju. Bałagan ten jednak był cały czas pod ścisła kontrolą. W mediach publicznych choćby nikomu peerelowskie złogi przez kilkanaście lat nie przeszkadzały, a prawdziwe problemy zaczęły się dpiero, gdy do tychże mediów zaczęto wpuszczać ludzi "z niszowych pisemek prawicowych". Wtedy dopiero zagrożona została "niezależność i misyjność" tychże mediów.
Rok 2008 żegnamy bez żalu, jak rok zmarnowany w polityce i gosodarce. Ja mam poczucie takie, jakbym żył w epoce Millera. To samo załganie w mediach, to samo załganie polityków i to samo dobre samopoczucie pseudodziennikarzy oraz Sterników. Rządowi ciemniaków życzę więc wszystkiego najgorszego w 2009 r., a naszym rodakom otrzeźwienia, otrząśnięcia się i dojrzenia, że "król jest nagi" - że właściwie to nie jest żaden król, tylko zwykły żul. Zaś żula należy pogonić, a nie jego władzy się poddawać. Życzmy sobie jak najmniej rozczarowań i wiele sił w walce o lepszą Polskę.
- FreeYourMind - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
37 komentarzy
1. FreeYourMind
2. FYMie
3. Jerzy Urbanowicz
4. 1950
5. FYM
6. żula należy pogonić, a nie jego władzy się poddawać.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
7. FYMie
8. Tusk udziela wywiadu "kwiatowi" żulii dziennikarskiej
9. Marylo
10. 1950
11. Andrzej Chrzanowicz
12. P.s
13. Andrzeju :)
14. Jerzy Urbanowicz
15. FYM
16. wiza do POLIS
@FYM
przekazuję Tobie część problemów. Ze strony BM24 Czarek sprawe juz załatwił, prosba o pomoc z dostaniem sie do POLIS.
Pani Marylo! Ratunku!!
Droga Pani proszę mi pomóc.
Na blogmedia24 na podany e-mail niżej podpisany niie otrzymał hasła dostępu i dwie następne próby też nic nie dały.
Czy może Pani spowodować aby e-mail z hasłem doszedł?
I bajdełej. Dostałem od FYM'a wizę i też nie wiem jak tam się zalogować. :)
Dobrego Nowego Roku. Pozdrawiam.
31.12.2008 - 13:45
@ ckwadrat
Ale obsługa!
Super. Dzięki.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
17. FYM - "myślę, że nie można generalizować"
18. Andrzej Chrzanowicz
19. Marylo
20. Foxx
21. TrustMe
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
22. Maryla
23. FreeYourMind
24. Życzenia dla FYM
hrabia Pim de Pim
25. TrustMe,
26. 1950
27. Ciekawostka: http://rkrawczyk
:::Najdłuższa droga zaczyna się od pierwszego kroku::: 'ANGELE Dei, qui custos es mei, Me tibi commissum pietate superna'
28. Unicorn,
29. Uuuu... jeżeli nie chodzi o problemy technologiczne
30. Unicorn - tu jakis dramat się rozgrywa
w duszy Autora: ...
Z niecierplwością czekam aż Orliński lub jeden z jego kolegów zażąda ostaecznego rozwiązania kwestii salon24.pl. W końcu tradycja zobowiązuje.
A Ty nic nie widzisz!
To wyglada, jak walka o zycie, a co najmniej byt ziemski!
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
31. Kasa, misiu, kasa. Może się
:::Najdłuższa droga zaczyna się od pierwszego kroku::: 'ANGELE Dei, qui custos es mei, Me tibi commissum pietate superna'
32. Wszystkim ludziom dobrej woli
33. :) i dla Polis
34. @FYM
35. Pozdrawiam wszystkich noworocznie :)
36. FYM'ie,
"Ogół nie umie powiedzieć, czego chce, ale wie, czego nie chce" Henryk Sienkiewicz
37. Pelargonia