Historia dla krótkowidzów

avatar użytkownika FreeYourMind
W jednym z tekstów w Mieście Pana Cogito powiedziałem, że mamy od dłuższego czasu do czynienia z dekontrukcją współczesnej historii polskiej - tezę tę potwierdza artykuł A. Friszke, z którym dość stanowczo polemizuje P. Gontarczyk na łamach "Rz". Dekonstrukcją nazwałbym specyficzne rozmywanie rozmaitych kryteriów, rozmywanie takie jednak, że - pech chce - w ostateczności uzyskujemy obraz przeszłości niewiele różniący się od tego, jaki serwowano w podręcznikach historii z okresu "Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej" (w postmodernizmie zresztą też - niby nastają czasy "postfilozofii", tylko że wiele dróg prowadzi akurat do marksizmu). Dekonstrukcja polskiej historii polega też na tym, że niby się do przeszłości wraca, ale w jej opisie rozkłada się akcenty w taki sposób, że to, co było istotne podlega relatywizacji i bagatelizowaniu, zaś to, co stanowiło wydarzenie o charakterze drugorzędnym, urasta do rangi niemalże przełomu (np. marzec 1968). Można więc powiedzieć - mimo że tej dekonstrukcji nie dokonują tylko niedawni marksistowscy historycy (w ich przypadku deformowanie przeszłości to podstawowy metodologiczny cel opracowań), ale naukowcy, których z marksizmem oraz postmodernizmem raczej się nie wiąże - nastają czasy posthistorii. Nie o to bynajmniej chodzi, że dzieje dobiegły końca - choć dla piewców III RP, tak - sądzą oni bowiem, że 4 czerwca 1989 nastąpił koniec świata, a potem już tylko była budowa "nowoczesnego i wolnego państwa polskiego". Chodzi o to, że dzieje są czymś zamglonym, opalizującym wieloma sensami, zabełtanym, zawirowanym, pozbawionym wyrazistości i jako takie powinny być przedstawiane. Oczywiście jedną z podstawowych konsekwencji takiego podejścia do historii jest zanik jasnych rozgraniczeń moralnych. W rezultacie - żadna ze stron jakiegoś poważnego konfliktu nie musi mieć racji. Zresztą, czymże są racje wobec wyższych konieczności dziejowych? Ja wiem, że w ten sposób dochodzimy tylnymi drzwiami do budynku z napisem 'materializm dialektyczny', ale cóż na to poradzić, skoro właśnie tak zaczyna portretować powojenne polskie losy Friszke? "Dokonywana co najmniej po raz drugi w tym roku w polskiej publicystyce akceptacja morderstw czy nawet wojny domowej jako jednego z możliwych i akceptowanych scenariuszy rozwiązywania dylematów politycznych jest zjawiskiem nowym od kilku pokoleń i wystawia świadectwo autorom takich pomysłów. Trzeba wyjątkowego zacietrzewienia i odrzucenia dekalogu, by kreować jako pozytywny scenariusz wojny domowej i mordowania przeciwników politycznych" - pisze niegdysiejszy członek kolegium IPN i już w tym cytacie jest pomieszanie z poplątaniem, którego nie powstydziłby się żaden rasowy postmodernista. Po pierwsze, Friszke w ogóle nie bierze pod uwagę specyfiki stawiania oporu zbrojnego okupantom i zgodnej z prawem wojennym i po prostu koniecznością obrony ojczyzny i ludności, czynnej walki ze zdrajcami - używając takich określeń jak "morderstwa" czy "wojna domowa". Gdyby zastosować tę "logikę" konsekwentnie, to moglibyśmy dojść jedynie do filozofii biernego oporu a la Gandhi ewentualnie do hippisowskiego "make love not war". Jest bowiem oczywiste, że w warunkach wojny ludzi współpracujących z wrogiem się zabija - zwłaszcza, jeśli są to obywatele polskiego pochodzenia. Nie ma w tym jednak nic szczególnego - tak postępuje się w każdym kraju w tego rodzaju warunkach. Nie ma też nic nadzwyczajnego w tym, że są historycy, którzy opisują z aprobatą zbrojny opór stawiany okupantom i fizyczne eliminowanie zdrajców czy kolaborantów. Po drugie więc, Friszke rozdziera szaty nad czymś, co stanowi jakiś przejaw zdrowego rozsądku w prezentowaniu historii. Po trzecie jednak, i to jest szczególnie bałamutne, dla uwydatnienia swojej dezaprobaty wobec historyków popierających zbrojną walkę z sowieckim okupantem, odwołuje się do dekalogu. Sprawy więc na głowie postawione, tak jak to uwielbiają robić postmoderniści i chyba od dziś zacznę Friszkego do ich grona zaliczać. Protestuje on szczególnie przeciwko "konstruowaniu alternatywnych scenariuszy historii", tzn. takich, które przewidywałyby jeszcze większy opór stawiany komunistom, co postulował w swoich wielu tekstach Gontarczyk. Ja osobiście także jestem zdania, że Polskie Państwo Podziemne zbagatelizowało komunistyczne zagrożenie. "Mimo rozległej wiedzy na temat istoty i metod działalności PPR kierownictwo polskiego podziemia nie zastosowało wobec komunistów żadnych poważniejszych środków odwetowych czy zaradczych. Wydaje się, że (…) dominowało lekceważenie problemu i powszechne przekonanie o tym, że z komunistycznym nowotworem niepodległe państwo rozprawi się po wojnie. Raczej nie dopuszczano myśli, że może być odwrotnie" - twierdzi Gontarczyk. Natomiast Friszke, stając (być może nieświadomie) w obronie komunistów, pisze o nich w taki sposób, jakby byli to idealiści w stylu Żeromskiego, przywołuje zresztą dwa nazwiska komunizujących działaczy, z których jeden zginął z rąk UB, drugi zaś związał się z PSL-em, a potem wyemigrował. Cały kontekst przedwojennego prosowieckiego zaangażowania KPP, kontekst wojny z bolszewikami, której zwrot dokonał się na przedpolach Warszawy, kontekst paktu Ribbentropa z Mołotowem, kontekst wywózek i ludobójstwa czynionego przez sowietów, a wreszcie kontekst tworzenia nielegalnych zupełnie struktur władzy składających się z NKWD-owskich agentów kompletnie znika i oto mamy w wizji Friszkego niemalże jakieś "nastroje prokomunistyczne" wśród ludności polskiej oraz zbrojne podziemie uganiające się za przesadnie idealizującyni czerwonymi. Jak na moje ucho, to brzmi to niemalże jak propagandowe opowiastki o historii z akademii w szkołach peerelowskich. Można by jeszcze sięgnąć do rozmaitych książek wspomnieniowych "partyzantów ludowych", których to książek mieliśmy nadmiar za "ludowej ojczyzny". Friszke zresztą pisze wprost: "Wojna toczyła się jednak z Niemcami i pod niemiecką okupacją, to był przeciwnik główny, który do ostatnich chwil dokonywał ludobójczych zbrodni. Mordował polskie elity i wysiedlał z Zamojszczyzny polskich chłopów, rozstrzeliwał zakładników na ulicach i torturował podejrzanych w katowniach gestapo. Wobec tego okupanta panowała niemal powszechna mobilizacja, która była siłą Polski podziemnej. Naruszenie tej solidarności byłoby niezrozumiałe. Dla większości Polaków i dla świata." W ten sposób jeszcze raz podkreśla to, że status komunistów w Polsce nie był taki jak volksdeutschów czy innych kolaborantów z okupantem. Innymi słowy, nie stawia znaku równości między Niemcami a Rosjanami, tak jakby sowieci nie mordowali polskich elit, nie dokonywali wysiedleń, nie rozstrzeliwali i nie torturowali Polaków. Znakomicie taka wizja Polski z końca II wojny i z okresu powojnia, kiedy toczono zbrojną walkę z czerwonymi, uzupełnia się z obrazem III RP jako pokojowej kontynuacji peerelu, który może czasmi nieco ludzi "podociskał", ale generalnie ewolucyjnie odszedł od błędów i wypaczeń, co, jak niedawno określił Michnik w rozmowie z Żakowskim na łamach "Polityki", czyni z Jaruzelskiego jednego z ojców transformacji. Pod takimi auspicjami najwyraźniej może kwitnąć taka, jak proponuje Friszke, historia. http://www.rp.pl/artykul/2,239804.html http://www.rp.pl/artykul/237005.html http://www.polis2008.nazwa.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=64:rola-blogosfery-w-polskiej-rzeczywistoci-medialnej&catid=18:cafe-rodmiejska&Itemid=7

4 komentarze

avatar użytkownika Unicorn

1. x

Takie obrony są bardzo często wplatane w wątek antysemicki aby rozmyć całkowicie obraz czerwonych, jako kolaborantów. Po raz kolejny kłania się być może prymitywna dla naszych nowoczesnych badaczy, kwestia rodowodów. Dlatego denerwujące jest gadanie o wojnie domowej, sugeruje bardzo mylne pokrewieństwo nie tylko ideowe lecz i narodowe. Później dostaliśmy powtórkę tego mitu- wszyscy Polacy to antysemici, wszyscy donosili itd. Przydałby się wykaz, swoista lista umoczonych historyków. Umoczonych tzn. donoszących...

:::Najdłuższa droga zaczyna się od pierwszego kroku::: 'ANGELE Dei, qui custos es mei, Me tibi commissum pietate superna'

avatar użytkownika janekk

2. Trudno chyba mówić o tym, że

Trudno chyba mówić o tym, że Polskie Państwo Podziemne zbagatelizowało komunistów. Moim zdaniem nie mogło przewidzieć tego, co sie póżniej wydarzyło a co przeszło wszelkie wyobrażenia. Polskę załatwiła Jałta i ogólnie poświęcenie Polski przez zachodnich aliantów w imię jakichś własnych celów. W obliczu sowieckiej potęgi i tak wszelkie akcje zbrojne były skazane na niepowodzenie, co oczywiście w żaden sposób nie umniejsza bohaterskich zasług tych co mieli jeszcze nadzieję i odwagę walczyć. Smutne jest jedynie to, że tyle lat po upadku komunizmu ludzie kolaborujacy z najeźdźca dalej są u wladzy. W takiej sytuacji nic dziwnego, że wiele osób tańczy tak aby tej władzy się podobało. Inni, tak jak my może sobie co najwyzej popisać na swoich blogach i to też nie jest pewne czy na długo. Pozdrawiam

janekk

avatar użytkownika janekk

3. Dobrze jest posiedzieć przy Żubrze

Chyba każdy pamięta reklamę piwa, gdzie sprytny zając znalazł bezpieczne schronienie u boku żubra. Niektóre środowiska umiejętnie wykorzystują fakt silnej pozycji organizacji żydowskich w Ameryce i wystarczy że coś nie idzie po ich myśli a żubr zaraz ryknie na cały świat pod pretekstem antysemityzmu. Pozdrawiam

janekk

avatar użytkownika Maryla

4. postkomuna zaciera ślady zbrodni w "imię miłości"

warto przypomniec sprawę "pakietu katyńskiego" jaki negocjuje komisja pod wodza Adama Rotfelda z Rosjanami. Walka z prawda historyczna idzie na wszystkich frontach. prof. Andrzej Nowak, historyk, specjalista ds. Rosji Tekst apelu komisji jest niezrozumiały. Co to znaczy „wyjaśnienie” sprawy Katynia? Przecież my wszystko wiemy. Wiemy, kto zamordował naszych oficerów. Naszym postulatem jest, aby Rosja uznała tę zbrodnię za ludobójstwo i zadość- uczyniła rodzinom ofiar. Dopiero wówczas będzie można uznać sprawę za zamkniętą. Nawet wtedy jednak nie wolno nam przestać o niej mówić. Tu chodzi o pamięć o ofiarach i wierność prawdzie. Jeżeli zaś prawdą są doniesienia rosyjskiej prasy o oferowanym nam „katyńskim pakiecie” (otwarcie archiwów w zamian za milczenie o Katyniu – przyp. red.), to jest to kompromitacja. Dostęp do źródeł historycznych nie może być bowiem przedmiotem targów. http://www.rp.pl/artykul/211641.html

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl