Historia dla krótkowidzów
FreeYourMind, sob., 27/12/2008 - 09:21
W jednym z tekstów w Mieście Pana Cogito powiedziałem, że mamy od dłuższego czasu do czynienia z dekontrukcją współczesnej historii polskiej - tezę tę potwierdza artykuł A. Friszke, z którym dość stanowczo polemizuje P. Gontarczyk na łamach "Rz".
Dekonstrukcją nazwałbym specyficzne rozmywanie rozmaitych kryteriów, rozmywanie takie jednak, że - pech chce - w ostateczności uzyskujemy obraz przeszłości niewiele różniący się od tego, jaki serwowano w podręcznikach historii z okresu "Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej" (w postmodernizmie zresztą też - niby nastają czasy "postfilozofii", tylko że wiele dróg prowadzi akurat do marksizmu).
Dekonstrukcja polskiej historii polega też na tym, że niby się do przeszłości wraca, ale w jej opisie rozkłada się akcenty w taki sposób, że to, co było istotne podlega relatywizacji i bagatelizowaniu, zaś to, co stanowiło wydarzenie o charakterze drugorzędnym, urasta do rangi niemalże przełomu (np. marzec 1968). Można więc powiedzieć - mimo że tej dekonstrukcji nie dokonują tylko niedawni marksistowscy historycy (w ich przypadku deformowanie przeszłości to podstawowy metodologiczny cel opracowań), ale naukowcy, których z marksizmem oraz postmodernizmem raczej się nie wiąże - nastają czasy posthistorii.
Nie o to bynajmniej chodzi, że dzieje dobiegły końca - choć dla piewców III RP, tak - sądzą oni bowiem, że 4 czerwca 1989 nastąpił koniec świata, a potem już tylko była budowa "nowoczesnego i wolnego państwa polskiego". Chodzi o to, że dzieje są czymś zamglonym, opalizującym wieloma sensami, zabełtanym, zawirowanym, pozbawionym wyrazistości i jako takie powinny być przedstawiane.
Oczywiście jedną z podstawowych konsekwencji takiego podejścia do historii jest zanik jasnych rozgraniczeń moralnych. W rezultacie - żadna ze stron jakiegoś poważnego konfliktu nie musi mieć racji. Zresztą, czymże są racje wobec wyższych konieczności dziejowych? Ja wiem, że w ten sposób dochodzimy tylnymi drzwiami do budynku z napisem 'materializm dialektyczny', ale cóż na to poradzić, skoro właśnie tak zaczyna portretować powojenne polskie losy Friszke?
"Dokonywana co najmniej po raz drugi w tym roku w polskiej publicystyce akceptacja morderstw czy nawet wojny domowej jako jednego z możliwych i akceptowanych scenariuszy rozwiązywania dylematów politycznych jest zjawiskiem nowym od kilku pokoleń i wystawia świadectwo autorom takich pomysłów. Trzeba wyjątkowego zacietrzewienia i odrzucenia dekalogu, by kreować jako pozytywny scenariusz wojny domowej i mordowania przeciwników politycznych" - pisze niegdysiejszy członek kolegium IPN i już w tym cytacie jest pomieszanie z poplątaniem, którego nie powstydziłby się żaden rasowy postmodernista.
Po pierwsze, Friszke w ogóle nie bierze pod uwagę specyfiki stawiania oporu zbrojnego okupantom i zgodnej z prawem wojennym i po prostu koniecznością obrony ojczyzny i ludności, czynnej walki ze zdrajcami - używając takich określeń jak "morderstwa" czy "wojna domowa". Gdyby zastosować tę "logikę" konsekwentnie, to moglibyśmy dojść jedynie do filozofii biernego oporu a la Gandhi ewentualnie do hippisowskiego "make love not war". Jest bowiem oczywiste, że w warunkach wojny ludzi współpracujących z wrogiem się zabija - zwłaszcza, jeśli są to obywatele polskiego pochodzenia.
Nie ma w tym jednak nic szczególnego - tak postępuje się w każdym kraju w tego rodzaju warunkach. Nie ma też nic nadzwyczajnego w tym, że są historycy, którzy opisują z aprobatą zbrojny opór stawiany okupantom i fizyczne eliminowanie zdrajców czy kolaborantów. Po drugie więc, Friszke rozdziera szaty nad czymś, co stanowi jakiś przejaw zdrowego rozsądku w prezentowaniu historii. Po trzecie jednak, i to jest szczególnie bałamutne, dla uwydatnienia swojej dezaprobaty wobec historyków popierających zbrojną walkę z sowieckim okupantem, odwołuje się do dekalogu.
Sprawy więc na głowie postawione, tak jak to uwielbiają robić postmoderniści i chyba od dziś zacznę Friszkego do ich grona zaliczać. Protestuje on szczególnie przeciwko "konstruowaniu alternatywnych scenariuszy historii", tzn. takich, które przewidywałyby jeszcze większy opór stawiany komunistom, co postulował w swoich wielu tekstach Gontarczyk. Ja osobiście także jestem zdania, że Polskie Państwo Podziemne zbagatelizowało komunistyczne zagrożenie.
"Mimo rozległej wiedzy na temat istoty i metod działalności PPR kierownictwo polskiego podziemia nie zastosowało wobec komunistów żadnych poważniejszych środków odwetowych czy zaradczych. Wydaje się, że (…) dominowało lekceważenie problemu i powszechne przekonanie o tym, że z komunistycznym nowotworem niepodległe państwo rozprawi się po wojnie. Raczej nie dopuszczano myśli, że może być odwrotnie" - twierdzi Gontarczyk.
Natomiast Friszke, stając (być może nieświadomie) w obronie komunistów, pisze o nich w taki sposób, jakby byli to idealiści w stylu Żeromskiego, przywołuje zresztą dwa nazwiska komunizujących działaczy, z których jeden zginął z rąk UB, drugi zaś związał się z PSL-em, a potem wyemigrował. Cały kontekst przedwojennego prosowieckiego zaangażowania KPP, kontekst wojny z bolszewikami, której zwrot dokonał się na przedpolach Warszawy, kontekst paktu Ribbentropa z Mołotowem, kontekst wywózek i ludobójstwa czynionego przez sowietów, a wreszcie kontekst tworzenia nielegalnych zupełnie struktur władzy składających się z NKWD-owskich agentów kompletnie znika i oto mamy w wizji Friszkego niemalże jakieś "nastroje prokomunistyczne" wśród ludności polskiej oraz zbrojne podziemie uganiające się za przesadnie idealizującyni czerwonymi. Jak na moje ucho, to brzmi to niemalże jak propagandowe opowiastki o historii z akademii w szkołach peerelowskich. Można by jeszcze sięgnąć do rozmaitych książek wspomnieniowych "partyzantów ludowych", których to książek mieliśmy nadmiar za "ludowej ojczyzny".
Friszke zresztą pisze wprost:
"Wojna toczyła się jednak z Niemcami i pod niemiecką okupacją, to był przeciwnik główny, który do ostatnich chwil dokonywał ludobójczych zbrodni. Mordował polskie elity i wysiedlał z Zamojszczyzny polskich chłopów, rozstrzeliwał zakładników na ulicach i torturował podejrzanych w katowniach gestapo. Wobec tego okupanta panowała niemal powszechna mobilizacja, która była siłą Polski podziemnej. Naruszenie tej solidarności byłoby niezrozumiałe. Dla większości Polaków i dla świata."
W ten sposób jeszcze raz podkreśla to, że status komunistów w Polsce nie był taki jak volksdeutschów czy innych kolaborantów z okupantem. Innymi słowy, nie stawia znaku równości między Niemcami a Rosjanami, tak jakby sowieci nie mordowali polskich elit, nie dokonywali wysiedleń, nie rozstrzeliwali i nie torturowali Polaków. Znakomicie taka wizja Polski z końca II wojny i z okresu powojnia, kiedy toczono zbrojną walkę z czerwonymi, uzupełnia się z obrazem III RP jako pokojowej kontynuacji peerelu, który może czasmi nieco ludzi "podociskał", ale generalnie ewolucyjnie odszedł od błędów i wypaczeń, co, jak niedawno określił Michnik w rozmowie z Żakowskim na łamach "Polityki", czyni z Jaruzelskiego jednego z ojców transformacji. Pod takimi auspicjami najwyraźniej może kwitnąć taka, jak proponuje Friszke, historia.
http://www.rp.pl/artykul/2,239804.html
http://www.rp.pl/artykul/237005.html
http://www.polis2008.nazwa.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=64:rola-blogosfery-w-polskiej-rzeczywistoci-medialnej&catid=18:cafe-rodmiejska&Itemid=7
- FreeYourMind - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
4 komentarze
1. x
:::Najdłuższa droga zaczyna się od pierwszego kroku::: 'ANGELE Dei, qui custos es mei, Me tibi commissum pietate superna'
2. Trudno chyba mówić o tym, że
janekk
3. Dobrze jest posiedzieć przy Żubrze
janekk
4. postkomuna zaciera ślady zbrodni w "imię miłości"
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl