DLA TYCH KTÓRZY NIE MAJĄ WYJŚCIA
Aleksander Ścios, pon., 17/02/2014 - 20:45
Zgoda Jarosława Kaczyńskiego na telewizyjną „debatę” z Donaldem Tuskiem stwarza całkowicie „nową jakość” w relacjach reżim-opozycja i wyznacza koniec pewnego etapu posmoleńskiej rzeczywistości.
Na moim blogu miał dziś znaleźć się tekst o „Programie Prawa i Sprawiedliwości 2014”. Programie tyleż dobrym dla państwa prawa i demokracji, co całkowicie nieprzydatnym w III RP. Porażającym polityczną schizofrenią i niekonsekwencją, w którym wyśmienite czasem stwierdzenia kłócą się z fatalnymi receptami i strategią samobójcy.
Informacja o propozycji „debaty” z Tuskiem może prowadzić do wniosku, że partia Jarosława Kaczyńskiego nie traktuje tego programu serio, a tym bardziej nie oczekuje krytycznych ocen. Jeśli prezes Prawa i Sprawiedliwości składa taką deklarację dzień po ogłoszeniu dokumentu, w którym napisano: „Podstawową siłą „systemu Tuska” są media, które przez długi czas bezwzględnie i niezależnie od okoliczności go popierały, a i dziś, choć popierają go nieco słabiej, ciągle uczestniczą w procederze dezawuowania opozycji, a dokładnie jedynej realnej opozycji.” – mamy do czynienia z lekceważeniem własnych diagnoz albo z pogardą dla wyborców.
To bodaj najważniejsza konkluzja z obecnej sytuacji.
Nie da się również pogodzić propozycji „rzeczowej dyskusji” z innym stwierdzeniem „Programu”: „System Tuska” jest wypaczeniem istoty demokracji zarówno w odniesieniu do jej treści, jak również procedur i mechanizmów charakteryzujących ten ustrój polityczny. Ponadto „system Tuska” ujawnił już swój antyrozwojowy charakter, blokujący możliwości osiągania pozytywnych zmian gospodarczych i społecznych. Z tych powodów program Prawa i Sprawiedliwości na najbliższe lata nie jest wyrazem ani kontynuacji, ani reformowania dotychczasowego systemu. Jesteśmy zwolennikami głębokich i konsekwentnych zmian.”
Tak wyrazista deklaracja musi prowadzić do postawienia pytania: po co zatem i o czym rozmawiać z tymi ludźmi? Skoro nie znajdujemy innych odpowiedzi poza „standardami demokracji”, wrażenie niekonsekwencji jest tym bardziej przygnębiające.
Nie ma więc sensu tracić czasu i uwagi czytelników na roztrząsanie dokumentu, którego tezy mają zostać poddane młynom propagandy i stanowić okazję do medialnego „zaistnienia” kilku panów z PiS.
Trzeba jednak skomentować to szczególne wydarzenie – jeśli nawet do upragnionej „debaty” nie dojdzie. Jest to wskazane tym bardziej, że podobnych ocen nie możemy oczekiwać ze strony przedstawicieli „naszych” mediów oraz tzw. ekspertów. Z łatwością przychodzi im mówić o „praktykach z PRL-u”, deliberować o „metodach bezpieki” i „propagandzie rządowych mediów”, a nawet zachwycać się twardymi słowami prof. Cieszewskiego. Trudniej - przyjąć konsekwencje tych słów, zdobyć na adekwatne reakcje lub na nazwanie propagandystą kolegi- „dziennikarza”.
Nawet świadomość, że „polityka wizerunkowa jest w istocie masowym systemem manipulacji służącej promocji osoby premiera i jego otoczenia, (…) nieprzebierającej w środkach w dyskredytowaniu głównej siły opozycyjnej i alternatywy programowej.”, zaś „manipulacja o podobnie wielkim zasięgu jest możliwa tylko przy poparciu udzielanym przez grupy interesu, które bezpośrednio lub pośrednio dysponują mediami” (z programu PiS) - nie chroni „naszych” środowisk przed akceptacją pomysłu „debaty”.
Jakie są konsekwencje tego wyboru? Przede wszystkim burzy on dotychczasowe granice moralnego konsensusu wyznaczone słowami Jarosława Kaczyńskiego z dnia 10 lipca 2010 roku. Prezes Prawa i Sprawiedliwości powiedział wówczas: „Nie będę współpracował z nikim, kto był nie w porządku wobec mojego brata i innych poległych. Bo zachowania wobec nich były haniebne, one politycznie i moralnie wykluczają współpracę. Absolutnie wykluczam mój udział we współpracy do czasu daleko posuniętej ekspiacji z ich strony”.
Propozycja „debaty” z człowiekiem, wobec którego wielokrotnie wysuwano zarzut osobistej odpowiedzialności za kampanię nienawiści i pogardy, której rezultatem była tragedia smoleńska, człowieka, który nigdy nie dokonał najmniejszego aktu ekspiacji i od którego nazwiska Prawo i Sprawiedliwość wywodzi nazwę patologicznego systemu III RP – stanowi bez wątpienia „nową jakość” i przesuwa te granice poza normę przyzwoitości.
Nie chcę twierdzić, że Jarosław Kaczyński właśnie zdezawuował ustalone przez siebie zasady i przekreślił powagę własnych deklaracji, ale przyznaję, że taka ocena nie byłaby pozbawiona podstaw.
„Otwarcie” na rozmowę z politykami reżimu ma bezpośredni związek z zabobonną „wiarą w demokrację”, w media oraz tzw. wyniki sondaży. To druga, fatalna dla nas wiadomość.
W „Programie” PiS napisano: „Sytuacja zmieniała się jednak, gdy Prawo i Sprawiedliwość w sondażach wyprzedziło PO, co wiązało się zarówno ze znaczną utratą poparcia przez partię rządzącą, jak i ze wzrostem siły opozycji. Coraz gorsze oceny zaczął otrzymywać rząd, a z czasem także sam premier. Prawo i Sprawiedliwość wyszło na prowadzenie w sondażach i nie straciło go po ostrym ataku medialnym. Musiało to dodatkowo zwiększyć niepokój i wywołać przeświadczenie, że władze jednak można stracić”.
Nietrudno zrozumieć, że pomysł „debaty” z Tuskiem jest efektem przeświadczenia genialnych strategów PiS-u, iż podczas transmisji telewizyjnej dojdzie do publicznego obnażenia słabości i ograniczeń premiera, co w konfrontacji z „rzeczowymi argumentami” prezesa Kaczyńskiego wywoła korzystny dla opozycji efekt wizerunkowy.
Przekonanie to jest oczywiście sprzeczne z elementarnym doświadczeniem.
Prezes PiS-u najwyraźniej zapomniał swoją debatę z Bronisławem Komorowskim, z czasu kampanii prezydenckiej. Wprawdzie operował faktami i racjonalną argumentacją, wprawdzie rozgromił wówczas rozmówcę, zostawiając go z pustą szklanką i z pustą głową, to Polakom zafundowano dwudniowy spektakl propagandowy, w którym funkcjonariusze medialni prześcigali się w zapewnieniach o wygranej Komorowskiego. Ilustracją tej hucpy był sondaż telefoniczny GfK przeprowadzony natychmiast na zlecenie „Rzeczpospolitej”, w którym zwycięzcą okrzyknięto marszałka Sejmu.
Od wielu lat wiadomo, że podobne „debaty” nie mają najmniejszego znaczenia informacyjnego. Ich końcowe przesłanie jest zależne wyłącznie od ocen dokonywanych przez funkcyjne media. Cokolwiek zatem powie Kaczyński i jakkolwiek skompromituje się Tusk, ośrodki propagandy okrzykną zwycięzcą polityka PO i taki przekaz otrzymają Polacy.
Dlatego wyborców PiS powinna szczególnie zasmucić wiadomość, że politycy tej partii nawet po siedmiu latach srogich doświadczeń nie wyzbyli się zabobonnej wiary w magię „szklanego ekranu” i równie zgubnej wiary w „mechanizmy demokracji”.
Widok prezesa Prawa i Sprawiedliwości traktującego z atencją bełkot ludzi PO, potyczka faktów z blagierstwem, wiedzy z głupotą - szczególnie ucieszy ośrodki propagandy. Obraz ten zostanie wykorzystany jako propagandowy glejt i posłuży uwiarygodnieniu polityki grupy rządzącej. Będzie swoistą legitymizacją dla „systemu Tuska” i zostanie użyty do podważenia moralnych fundamentów, na których opozycja zbudowała ocenę tego systemu.
Przekaz z takiego wydarzenia, nie tylko nie przyniesie korzyści Jarosławowi Kaczyńskiemu, ale zdecydowanie osłabił jego wizerunek – jako człowieka o trwałych, moralnych zasadach.
Dla tych wyborców PiS, którzy uwierzyli, że „zasługują na więcej”, może być to nie do zaakceptowania.
Przed kilkoma laty, Tomasz Sakiewicz podzielił się taką uwagą: „Ostatnio znany z dyplomatycznych talentów polityk PiS Adam Lipiński przekonywał mnie, że wyborcy nie mają wyjścia i muszą poprzeć jego partię i wyznaczonego przez nich kandydata na prezydenta: bez względu na to, co PiS zrobi i z kim się zbrata.”
Myślę, że pan Lipiński oraz wielu innych polityków Prawa i Sprawiedliwości, nadal trwają w takim przeświadczeniu. Tym łatwiejszym, że znajdują wsparcie w przyzwalającym milczeniu „naszych” środowisk, którym każda krytyczna uwaga na temat PiS wydaje się niedopuszczalna.
Do kolejnego „testu demokracji” dzieli nas zaledwie rok. Można go roztrwonić na uprawianie partyjniactwa i politycznej mitologii. Można uwierzyć w głupotę naszych rodaków oraz wierność tych, „którzy nie mają wyjścia”.
Nie wolno jednak zapomnieć, że przegrane wybory nie będą zaledwie „porażką” polityków opozycji, ale tragiczną, historyczną klęską Polaków. Taką, której się nie wybacza.
- Aleksander Ścios - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
3 komentarze
1. Szanowny Panie Aleksandrze
kolejnego „testu demokracji” dzieli nas zaledwie rok. Można go
roztrwonić na uprawianie partyjniactwa i politycznej mitologii. Można
uwierzyć w głupotę naszych rodaków oraz wierność tych, „którzy nie mają wyjścia”.Nie wolno
jednak zapomnieć, że przegrane wybory nie będą zaledwie „porażką”
polityków opozycji, ale tragiczną, historyczną klęską Polaków. Taką,
której się nie wybacza."
Mamy wciąż w pamięci ostatnie wybory 2011, mobilizację społeczeństwa i lekceważenie tej mobilizacji przez "sztab wyborczy PiS" pod wodzą Hofmana. Ten sam Hofman znów stoi na czele kolejnej kampanii. Będzie "powtórka z rozrywki".
A oto odpowiedź ze sztabu Tuska na "pojednawczy gest" Kaczyńskiego.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. bez komentarza....
FPF Miller na debacie? "Premier rozdaje karty, ja się określiłem"
- Premier tutaj rozdaje karty. Jeżeli inicjuje
debatę, to pozostali politycy powinni się określić. Ja się określiłem -mówił w "Faktach po
Faktach" szef SLD Leszek Miller. Polityk chce wziąć udział w debacie z
premierem Donaldem Tuskiem, do której szef rządu zaprosił już prezesa
PiS Jarosława Kaczyńskiego.
Palikot też "idzie na debatę". Do dziennikarzy: Weźcie nas wszystkich za mordę
Kaczyński ma ustalać reguły gry: z kim rozmawia, a z kim nie -...
czytaj dalej »
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
3. Czy rozmawiać z Trynkiewiczem?
Szanowni,
Diagnoza Aleksandra Ściosa nie potrzebuje obrony. Nie można - faktycznie - tak traktować wyborców.
Od siebie ledwie dodam, że absolutnym błędem jest wyrażana przez czołowych działaczy PiS, a szczególnie - mocno akcentowana w szeregu wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego (co determinuje wszak przekaz tej partii) zgoda na przestrzeganie tzw. standardów demokracji tzw. europejskiej. Albo się chce rewolucji, a właściwie w warunkach Polski - kontrrewolucji, albo gada się tak, że dla większości "czytaczy" i "oglądaczy" mediów, nie oszukujmy się, nie silących się na jakoweś wysublimowane rozważania polityczne, powstaje wrażenie "takosamości" wszystkich. Orban pokazał, i pokazuje nadal, że ostry język, ale w służbie prawdy, może zdziałać więcej niż właśnie taki "udział w demokratycznych debatach".
Polsce nie jest potrzebna zmiana ustawy. Żyjemy w czasach wymagających stosów. Nawet jeśli miałyby to być tylko stosy palenia się ze wstydu zdrajców.
Serdecznie pozdrawiam,
Warszawa1920
Warszawa1920