Obyś nie zdychał jak świnia
W ubiegły piątek 13 grudnia oglądałem w programie drugim telewizji publicznej koncert piosenek, a właściwie pieśni Jacka Kaczmarskiego poprzedzony krótkim zagajeniem prezydenta Komorowskiego, jako że odbywało się to w kolejną rocznicę wprowadzenia stanu wojennego i ojciec narodu musiał błysnąć na ekranie.
Raz uhonoruje zbrodniarza i zdrajcę Jaruzelskiego, otoczy się komuchami typu Nałęcz i kapusiami komunistycznych służb, a kiedy trzeba pochyli się także nad ich ofiarami, ale z nimi niestety już się nie gości na swoich salonach. Co to, to nie. Ot taki ludzki pan prezydent co to i na żagiel popłynie i na parę.
Może nie warto byłoby cokolwiek pisać na ten temat gdyby nie udział we wspomnianym koncercie Macieja Maleńczuka, który demonstracyjnie wystąpił z zawieszonym na piersi odwróconym krzyżem, symbolem satanistów i robił co mógł, aby ta jego demonstracja została zauważona i poszła w świat.
Na nie raz już ujawnianą publicznie poprawność polityczną i podporządkowanie się Salonowi tego żałosnego pozbawionego kręgosłupa błazna i klienta izb wytrzeźwień zwróciłem uwagę jeszcze w maju ubiegłego roku, kiedy tuż przed wydaniem swojej płyty „Psychocountry” rozpaczliwie zabiegał o rozgłos w mediach i udało mu się to dopiero, gdy sprytnie sobie wykombinował, że najlepszym na to sposobem będzie wierutne kłamstwo i oplucie śp. Lecha Kaczyńskiego. W udzielonym Onetowi wywiadzie powiedział wtedy:
- Lech Kaczyński narobił takiego obciachu, że ten obciach ciągnie się za nim do dzisiaj. Teraz zwala się wszystko na Jarosława, bo nie pamiętamy już jaki był Lech. Lech był ciapowaty, wiecznie podpity i wykłócający się o samolot. Szlag mnie mały trafił, kiedy Lecha pochowali na Wawelu. Myślałem, że trzeba zginąć w boju, a nie w zwyczajnym wypadku, żeby sobie na taki pochówek zasłużyć (…) Ja już się na tym doskonale znam i wiem kiedy ktoś jest na bani. A Leszek na wielu wystąpieniach państwowych był podpity. (...) Widziałem po oczach, że Lech Kaczyński był podpity. Bywał wesoły, miał iskierki w oczach, uśmiech pojawiał się na jego twarzy z niewiadomego powodu…
Maleńczuk jest zapewne zbyt tępy i za mało rozgarnięty by zrozumieć, że chcąc sobie zaskarbić uznanie salonowych lewaków, tym odwróconym krzyżem po raz kolejny opluł osobę już nieżyjącą, tym razem Jacka Kaczmarskiego, któremu ów koncert był poświęcony.
Bard „Solidarności” nie zachowywał się nigdy jak pajac i nie obwieszał jak Maleńczuk satanistycznymi symbolami, choć podobnie jak on był hedonistą czerpiącym garściami z uroków życia niestroniącym od tego, co w skrócie określamy trzema słowami, wino kobiety i śpiew.
Mówiąc najdelikatniej, Jackowi Kaczmarskiemu przez całe życie nie było po drodze z Bogiem i religią, ale nie biegał z tym do mikrofonów czy przed telewizyjne kamery by demonstrować publicznie tę swoją coraz modniejszą w dzisiejszym świecie postawę. Tak o Jacku mówił jego przyjaciel, niestety również już nieżyjący, śp. Przemysław Gintrowski: Jacek zawsze był zawieszony pomiędzy tymi dwoma światami: katolickim i niekatolickim. To się wyraźnie czuło, ale z nikim o tym tak naprawdę nie rozmawiał
Otóż salonowy klaunie Macieju Maleńczuku wbij sobie w ten hedonistyczny pusty i lokajski czerep jedno. Gdybyś miał w sobie, choć krztynę przyzwoitości i człowieczeństwa oraz szacunku dla śp. Jacka Kaczmarskiego to podczas tego jednego jedynego koncertu powinieneś ów odwrócony krzyż pozostawić w garderobie.
Mój rówieśnik (rocznik 1957), Jacek Kaczmarski odszedł do Pana w Wielka Sobotę, 10 kwietnia 2004 roku w szpitalu na gdańskiej Zaspie. Na kilka godzin przed śmiercią zupełnie świadomie przyjął chrzest oraz pojednał się z Bogiem i zapewne w ten zeszłotygodniowy piątkowy wieczór, 13 grudnia 2013 roku z politowaniem żalem i współczuciem zerkał z góry na wykolejonego celebrytę, który z odwróconym krzyżem na szyi pląsa po scenie śpiewając jego piosenki i nie zdając sobie nawet sprawy z tego jak bardzo jest głupi, infantylny i żałosny.
Maleńczuk jest cztery lata młodszy od Jacka Kaczmarskiego, ale i dla niego nadejdzie kiedyś ten dzień, kiedy będzie świadom, że odchodzi. Życzę mu z całego serca, aby w tych ostatnich chwilach zawrócił i uwierzył tak jak bard „Solidarności”, czy tacy za życia wojujący ateiści i antyklerykałowie jak Aleksander Małachowski, Zygmunt Kałużyński, czy choćby Fryderyk Chopin, który przyjmując wiarę i leżąc już na łożu śmierci powiedział do swego przyjaciela, ks. Aleksandra Jełowickiego: "Bez Ciebie, mój drogi, byłbym zdechł jak świnia" .
Często tak bywa, że prowadzący bujne światowe życie celebryci dopiero tuż przed śmiercią odkrywają, że umierając są tak naprawdę podczas tej ziemskiej wędrówki, po raz pierwszy i niestety już ostatni, sam na sam z sobą i ze swoją duszą. Wcześniej nie mieli na to czasu oraz nie odczuwali potrzeby takiego spotkania.
Maciejowi Maleńczukowi i setkom jemu podobnych życzę z okazji Świąt Bożego Narodzenia tego, aby również w porę zawrócili, choćby tylko po to by móc kiedyś na łożu śmierci powiedzieć z ulgą, Bogu Dzięki nie zdycham jak świnia.
Na koniec muszę jeszcze dodać, że lubię słuchać śpiewającego Maleńczuka, mam nawet jego płyty i pewnie nie jestem w tym odosobniony. Szczerze radzę moim rodakom jednak pewną ostrożność. Pamiętajcie, że ten kto pięknie śpiewa nie zawsze jest równie pięknym człowiekiem. Szczególnie zalecam to tym, którzy łatwo dają się uwieść politykom wśród których najpiękniej i najdonośniej śpiewają zwykli zdrajcy.
Artykuł opublikowany w tygodniku Warszawska Gazeta
- kokos26 - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
1 komentarz
1. SEN O ŚNIE
Z zimna drżąc przy domowym ognisku
Zasłuchani w głodowy kiszek marsz
Po ostatnim wypijmy kieliszku
Zanim świecy dotli się blask
Papierosa puśćmy dokoła
Przeczytamy z zakazanych coś ksiąg
Bo nad ranem nikt przecież nie woła
Nikt nie wywoła nas stąd
Gdzie łajdak pokaja się szczerze
Gdzie złodziej odda swój łup
Gdzie ktoś zanim powie nie wierzę
Świętemu upadnie do stóp
Gdzie krzywdy nie będą pomszczone
Lecz wynagrodzone do cna
Gdzie dziecko bezpiecznie zrodzone
Siądzie obok jagnięcia i lwa
Otuleni w swoją obecność
Czując w ustach wspomnienia smak
Nie dbajmy o świadomą konieczność
Co w twarze sypie nam mak
Noc jest jedna a świt jest po nocy
Pod zamkniętą powieką trwa blask
I nikomu nie zabraknie pomocy
Dopóki nie zabraknie mu nas
Gdzie zdrada to wtręt obcej mowy
Podobnie jak przemoc i gwałt
Gdzie myśli nie chowa się w słowa
Lecz jawny jej daje się kształt
Gdzie rozpacz i ból są kojone
I żadna nie kala się łza
Gdzie dziecko bezpiecznie zrodzone
Siądzie obok jagnięcia i lwa
Ktoś powie to senne marzenie
Nie ma nic prawdziwszego od snu
Więc w obecność swą otuleni
Wspólnie wyśnijmy go tu
Jacek Kaczmarski
1981