"Polska kraj absurdów" - spotkanie z Januszem Szewczakiem

avatar użytkownika elig

głównym ekonomistą SKOK. Napisał on książkę p.t. "Polska kraj absurdów". Jej promocji było poświęcone spotkanie w Okęckiej Sali Widowiskowej w dzielnicy Włochy /miasta Warszawy/. Odbyło się ono w piątek 13 września 2013.

Feralność dnia objawiła się wyjątkowo niską frekwencją. Przyszło tylko dwadzieścia kilka osób. Przed spotkaniem wiązanki różnych przebojów bardzo pięknie grał na pianinie pan Janusz Kania /m.in. " Miłość ci wszystko wybaczy"/.

O godzinie 18:10 impreza zaczęła się. Pan Janusz Szewczyk stwierdził na wstępie, że wczoraj na spotkaniu w Empiku Junior było jeszcze mniej ludzi. Wydaje się, że znany ekonomista padł ofiarą niezbyt fortunnego zbiegu terminów promocji jego dzieła z demonstracjami związkowców w Warszawie. W piatek była też fatalna pogoda. Lało równo.

Zaprezentował następnie wszem i wobec swoją książkę, na okładce której widniał samolot Dreamliner stojący na rozgrzebanej autostradzie. Stwierdził, że chetnie umieściłby tam również pociąg Pendolino, ale nie byłoby to wtedy czytelne. Podzielił się później refleksją na temat pisania książek z dziedziny ekonomii. Uważa, iż powinny być one zrozumiałe dla zwykłego czytelnika i pozbawione fachowego żargonu. To własnie starał sie osiagnąć w prezentowanej książce. Pisał ją dwa lata.

Przytoczył następnie liczne przykłady absurdów występujących w naszym kraju, zwłaszcza w sądownictwie i służbie zdrowia. W tej ostatniej dziedzinie opisywane historie brzmią zabawnie, ale w istocie chodzi o kwestie życia i śmierci. W książce Szewczak pisze: "To coś wiecej niż tylko zwykłe absurdy, to bezkarne decydowanie o zyciu i śmierci pacjentów, to urzędniczy Sąd Ostateczny.".

Mówił potem o polskim długu publicznym, zbliżającym się już do biliona złotych i o sztuczkach ministra Rostowskiego, próbującego ukryć ten fakt, o masowej emigracji młodych, zapaści kolei oraz sektora budowlanego, o nowelizacji budżetu i "pomyłkach" Rostowskiego. Zastanawiał się, czy cała ta nieudolnośc jest istotnie przypadkowa, czy też jest efektem jakiegoś makiawelicznego planu obrzydzenia Polski Polakom.

Szewczak ocenia obecną sytuację bardzo pesymistycznie i sądzi, że prawdziwy kryzys jeszcze przed nami. Biadał też nad upadkiem polskiego przemysłu i wyprzedażą banków obcemu kapitałowi. Pisze: "Na razie jeszcze Polacy maja za mało, by godnie żyć, a za dużo, by umrzeć w biedzie i zapomnieniu". Mowil także o aferach i aferzystach, wymieniajac n.p. Dariusza Rosattiego, powiązanego ongiś z FOZZ i Warszawską Grupą Inwestycyjną, znana z wielomilionowych przekrętów. Straszył narastajacą drożyzną, podwyżkami cen energii i opału.

Po godzinnej prelekcji przyszedł czas na pytania z sali. Ja przytoczyłam opinię prof. Gwiazdowskiego, który twierdzłl, że nie jest tak żle bo 2/3 polskiego PKB i 3/4 zatrudnienia to sektor małych i średnich przedsiębiorstw radzący sobie nieźle. Szewczak odparł, że i u nich są coraz większe kłopoty. Polacy mają coraz mniej pieniedzy i nie kupują ich wyrobów, a w dodatku rząd wprowadza od pierwszego stycznia niekorzystne dla przedsiębiorców zmiany w podatku VAT.

Inny słuchacz poinformował, że Tusk zgodził się na udzielenie Mazowszu 220 mln zł na zapłacenia tzw. "janosikowego". Prelegent odparł, że dług Mazowsza to obecnie ok. 3 mld zł i nie wynika on z "janosikowego", ale jest efektem takich przekrętów, jak budowa portu lotniczego w Modlinie.

Pod koniec spotkania padlo pytanie o środki zaradcze. Janusz Szewczak oświadczył, że jest to raczej pytanie do rządu i premiera. Gdyby on był na ich miejscu to śladem Orbana na Węgrzech oznajmiłby: "era kolonizacji Polski się skończyła" i posłalby zagranicznych lichwiarzy na drzewo. Z Polski wycieka co roku 40-60 mld za granicę. Trzeba to powstrzymać. Należy spowodować, by zagraniczne banki i firmy płaciły podatki w Polsce. Konieczna jest budowa przemysłu i repolonizacja banków. Poprawa sytuacji nie jest jednak możliwa bez odsunięcia obecnej ekipy rządzącej, doszczętnie skorumpowanej i przegniłej.

Spotkanie zakończyło się o 20:05 na wyraźną prośbę Janusza Szewczaka. Jego książka wydaje się bardzo ciekawa /jeszcze jej nie przeczytałam/. Wiele opisanych w niej faktów znam skądinąd, ale zebrane razem, robia silne wrażenie.

Warto jeszcze wspomnieć, iż imprezę prowadziła niezawodna Dagmara Siemieńska, a patronatem objał ja burmistrz dzielnicy Włochy, p. Wąsik. W dniu 4 października o 18:00 w Okęckiej Sali Widowiskowej /ul 1-go Sierpnia 36/ odbędzie się multimedialna prezentacja zdjeć znanego fotografa p. Dabrowskiego.

3 komentarze

avatar użytkownika UPARTY

1. Zły termin to chyba

nie jedyny powód małego zainteresowania książka Pana Szewczaka. U nas bardzo wielu ludzi nie chce rozwoju ekonomicznego, bo jest on w sprzeczności z ich interesem osobistym. Chyba za dwa lta temu byłem na przyjęciu na którym był dyrektor szkoły ze średniego miasta i był on bardzo zmartwiony tym, że układ przywilejów nauczycielskich jest identyczny z tymi, które były w Grecji i wiedział, że to jest istotna przyczyna kłopotów budżetowych państwa. I teraz pytanie, czy w związku z tym godził się na ich ograniczenie? Absolutnie nie! Bo przecież ona musi żyć "jak człowiek"! Ostatnio znowu mówi sie o prawie do emerytury. Dla mnie zawsze było to świadczenie społeczne wypłacane tym, którzy z powodu wieku nie są w stanie już pracować. Teraz okazuje się, ze jest to nagroda za długoletnie trwanie w systemie gospodarczym i emerytura nie ma żadnego związku z brakiem zdolności do pracy. Przy takim rozumieniu emerytury jest oczywiste, że z powodu coraz niższej społecznej wydajności pracy wiek emerytalny będzie musiał być coraz wyższy. W rezultacie wielu ludzi niezdolnych już z powodu wieku do pracy bezie pozbawionych swoich świadczeń. Powód tego jest oczywisty. To bardzo przyjemnie gdy ma się i etat i emeryturę, więc leciwi sędziowie tak postanowili.
W państwie, w którym o zarobkach decyduje status społeczny danej osoby nigdy nie będzie żadnego rozwoju gospodarczego, bo rozwój gospodarczy zawsze sprowadza się do produkcji dóbr i usług wymienialnych lepiej niż inni. Czyli zawsze jest ryzykowny, zawsze wymaga ciągłych zmian a te są kosztowne, bo trzeba się uczyć, bo trzeba kupować nowe maszyny a nade wszystko trzeba mieć pieniądze na eksperymenty, na ciągłe próbowanie nowych pomysłów ze świadomością, iż większość z nich będzie porażką. By można było to robić sfera produkcyjna nie może być odpowiedzialna za utrzymanie statusu materialnego sfery nieprodukcyjnej, bo jeśli spada dochodowość produkcji to trzeba ponieść dodatkowe koszty na jej modernizację, czyli gdy spada rentowność produkcji to trzeba ograniczyć świadczenia na rzecz budżetu państwa, czyli przekazywać do budżetu jeszcze mniej pieniędzy niż wynikało by to ze spadku rentowności. Można więc powiedzieć, że warunkiem rozwoju gospodarczego jest zmienny poziom dochodów sfery budżetowej, w której zarobki oparte są o osiągnięty status społeczny.
Można powiedzieć, że znowu prekursorem zmian jest Kościół Katolicki, jest papież jeżdżący jeszcze gorszym, choć zapewne czystszym samochodem niż ja. Nie zmienia to faktu, że zdecydowana większość ludzi uważa, że muszą używać przedmiotów statusowych.
Słyszałem o takiej sytuacji, Otóż moi znajomi, ludzie skądinąd bardzo zamożni i mający duże dochody postanowili pojechać do jakiegoś pensjonatu na Wybrzeżu. Gdy okazało się, że przyjechali pociągiem, bo nie chciało się im jechać 7 godzin samochodem stosunek personelu w tym pensjonacie radykalnie się do nich zmienił i czuli się jakby byli nie na miejscu, jakby byli intruzami! Nie miało to znaczenia, że mogli by kupić cały ten personel wszystkie samochody na parkingu za pieniądze, które mają w rezerwie na rachunku bieżącym bez konieczności upłynnienia żadnego z aktywów, bo fakt iż za nic mają przedmioty statusowe jakim są np. samochody wyłączył ich niejako może jeszcze nie ze społeczeństwa ale na pewno z tej społeczności.
W tej sytuacji społecznej trudno się dziwić ludziom stanowiącym administrację państwową, że mając możliwość decydowania o sposobie funkcjonowania państwa dbają przede wszystkim o swój doraźny interes materialny kosztem sfery produkcyjnej. To musi doprowadzić do zaniku produkcji i zubożenia państwa.
Czy jednak wszyscy ci ludzie, którzy zakup samochodu uważają za swój dorobek życiowy zgodzą się dobrowolnie uznać, ze jest to prostackie gadżeciarstwo, że jest to dowód ich głupoty? Bo przecież podróżowanie sportowym samochodem jakiejkolwiek marki w sytuacji ograniczeń prędkości jest idiotyzmem, gdyż samochody te są arcyniewygodne, bo wygodny samochód słabo trzyma się drogi przy większych prędkościach a możliwości trakcyjnych pojazdów nie można wykorzystać w ruchu publicznym. Czyli ci ludzie męczą się za własne pieniądze. To samo dotyczy samochodów za dużych. Otóż czas reakcji kierowcy jest taki sam w każdym samochodzie. Jeśli więc szerokość pasa jezdni jest stała to im węższy jest samochód, tym większy jest dopuszczalny margines błędu kierowcy - to oczywiste. Zresztą samochody rajdowe ścigające się na drogach są dla tego dość wąskie.
I teraz jak to wygląda w praktyce. Otóż, jeśli z tą samą prędkością maja się poruszać dwa samochody po jednej drodze, jeden o szerokości ok 1,0 ma drugi o szerokości 2 m, to trudność jazdy samochodem szerszym jest tak jakby samochód węższy miał jechać po drodze o szerokości ok. 2,2 m a to jest możliwe choć niezwykle trudne, bo w zasadzie bramy garażowe są często szersze. A mimo to ludzie kupują coraz większe samochody a tych, którzy nie chcą sie podporządkować temu trendowi odrzucają! Czy więc ci ludzie chcą słuchać innych z których słów wynika, że są idiotami!
I to jest problem, to jest przyczyna kłopotów ekonomicznych nie tylko Polski ale i całej Europy, co widać nawet przy promocji książki Pana Szewczaka.

uparty

avatar użytkownika elig

2. @UPARTY

Ta historia o samochodach przypomniała mi to, co czytałam o ewolucji gatunków. Zdarza się tak, że dobór płciowy zaczyna preferować całkiem niepotrzebną, a nawet wręcz szkodliwą cechę, n.p. gigantyczne rogi u jeleni, czy niezwykle długi ogon u ptaków. Może to doprowadzić do zagłady całego gatunku.

avatar użytkownika Selka

3. @UPARTY

Sorry, pomijając kwestie czysto ekonomiczne, nie zgadzam się na propagowanie...delikatnie mówiąc - nieprawdy lub półprawd:

..."Zresztą samochody rajdowe ścigające się na drogach są dla tego dość wąskie."

- raczej niskie i - w stosunku do swej masy - szerokie! (bo właśnie "muszą się trzymać drogi"!)
Tak samo - jak samochody wyścigowe - są i niskie i szerokie!; Szerokość drogi w stosunku do szerokości samochodu - zaczyna odgrywać rolę...przy szybkościach, których większość kierowców w ogóle nie rozwija: > 130-140km/godz.! (nie mam na myśli kierowców "świeżych" - dla nich każda droga może być "za wąska" :)
Poza tym - nie sądzę, że w sposób "zaplanowany" mamy szansę powrotu do XVII czy XIX wieku techniki - bo tak będzie taniej! Popyt napędza podaż, czyli produkcję; nie mam osobiście za złe tym, których stać, na kupno dużego i drogiego auta (a tym samym, nie da się ukryć: bezpieczniejszego na drodze!), czy też innych dóbr nazwijmy - luksusowych (nie każdy musi być złodziejem!).
To co cytuje Pan z doświadczenia znajomych, którzy skorzystali z PKP, zamiast swojego bolida - to zwykłe "wieśniactwo" - i nie należy zaprzątać sobie takimi sprawami głowy.
To "wieśniactwo" - to jedna z cech kraju postkolonialnego (post- ?).

Problem widzę gdzie indziej - globalizacja kapitału i rządy tegoż globalnego kapitału, szantaż ekonomiczny całych państw i współczesny wobec tego - neokolonializm itd.

Nic nie zmieni tu postawa skromności wymagań z dobrej woli (??) t.zw. szarych obywateli, wdrażanych już sukcesywnie do niewolnictwa współczesnego pod każdym niemal względem - więc przymuszanych(!) do coraz skromniejszych wymagań, bez "nakazów sumienia" - a z konieczności raczej, szczególnie w czasach kryzysowych.

Ponadto - człowiek prawy, myślący i mądry - nie ma z tymi "wymaganiami" raczej problemu; osobowość prymitywna zawsze będzie szukać "zewnętrznych oznak swojej ważności i przewagi", gdy...rozumu i charakteru nie staje :)

Poza tym - raczej nie chciejmy tęsknić do totalnego równania w dół - bo to mogą sprawić tylko...wojny: szybko i nad wyraz skutecznie!

Selka