W okowach postpamięci - Janina Hera
My już wtedy w Warszawie, gdy patrzyliśmy na jej gruzy, zrozumieliśmy, że w tej wojnie nie zwycięży ani zasada prawdy, ani piękna, ani dobra – zapisał w swych wspomnieniach Stanisław Zadrożny kierujący powstańczą radiostacją „Błyskawica”. „Że jesteśmy zbłąkanym narodem rycerskim wśród cynicznych kupców”.
Ani „prawdzie”, ani „dobru”, nie mówiąc nawet o „pięknie”, nie dano w Polsce po wojnie szansy na zwycięstwo. Mogłyby bowiem stać się bronią silniejszą jeszcze niż wprowadzone po wojnie przez nowego okupanta terror i prześladowania. Zgodnie z przewidywaniami Urzędów Informacji i Propagandy, Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, czyli cenzury, a także twórców i pisarzy pełniących rolę „inżynierów dusz ludzkich”, brak ich w sferze publicznej szybko zrodził „nowego człowieka”. Istotę bezwolną, posłuszną, pozbawioną „własnego rozumu”, zdolności wartościowania, wyciągania logicznych wniosków. Myślącą „tak jak wszyscy” dokoła.
Nowy człowiek
Najpierw oczywiście zadbano o to, by Polaka do owych przemian osobowości przygotować. Wpoić mu przekonanie o własnej nicości. Ośmieszyć, zohydzić i wydrwić wyznawane dotąd przez niego wartości i ludzi, których szanował. Należało go też w tym celu upokorzyć. Tak jak we Wronkach w 1949 roku. Nowo przybyłym więźniom przy akompaniamencie wyzwisk i wulgarnych wymyślań kazano „padać na kolana” pod każdą bramą w więzieniu, aby ich brutalnie w końcu zapędzić biegiem na korytarz. A tam na podłodze namalowany „spoczywał olbrzymi i wspaniały, biały i dumny, nasz biały polski Orzeł!”. Popędzani razami wpadali na niego z impetem, a ich bose stopy deptały „po jego dumnej przegiętej na bok głowie”. Dopiero wtedy do bicia zabrali się więzienni funkcjonariusze. Przy akompaniamencie „najordynarniejszych przekleństw i wyzwisk” krzyczeli: „Wy sukinsyny! Tak znieważać święte godło Polaków!”. Jak zrozumiał po latach jeden z pobitych, dwudziestotrzyletni wtedy Zdzisław Węglarski, „były to metody ’konieczne’, żeby złamać człowieka, przetopić jego złość i upór, by można było z niego ulepić wzór obywatela socjalizmu”. Który, tak jak zaraz po wojnie Czesław Miłosz, witać będzie z radością „wyzwolenie z przymusów obowiązku”.
Po latach Polacy, przyjąwszy ze zrozumieniem, jak na prawdziwych Europejczyków przystało, „wyzwolenie” z „przymusu” patriotyzmu, rozumiejąc przy tym konieczność „tolerancji” w nowym tego słowa znaczeniu, pochyleni z troską nad przeżyciami narodu niemieckiego, szczególnym zainteresowaniem otaczają jednak Muzeum Powstania Warszawskiego. Sentymentem też niektórzy z nich darzą żołnierzy Powstania. Najwyższy więc czas, aby położyć temu kres. Jak czyni to ostatnio choćby Muzeum Powstania Warszawskiego. Zapraszając na przykład w 69. rocznicę Powstania na spektakl Teatru Nowego „Kamienne niebo zamiast gwiazd” (opowieść o Powstaniu Warszawskim „z perspektywy ukrywających się i uwięzionych w piwnicy cywilów”). Przedstawienie to – czy też raczej „działania performatywne” – opowiadające o „degradacji kondycji ludzkiej”, zrealizowane zostało przez „twórców” „podążających tropem postpamięci” odkrytej przez Marianne Hirsch, rumuńsko-amerykańską profesor, podczas studiów nad „Woman, Gender and Sexuality” (czyli kobiecością, płciowością i seksualnością).
Do obejrzenia widowiska ma nas zachęcić scena z przedstawienia, kiedy to pięciu młodych chłopaków, „uwięzionych w piwnicy cywilów”, oddaje się najwyraźniej „badaniom nad płciowością i seksualnością”. „Nas”, a więc nielicznych już, ale żyjących jeszcze warszawian pamiętających Powstanie. Także rodziny powstańców, młodzież uczącą się historii, a zwłaszcza naszych bliskich zachodnich i wschodnich sąsiadów, którzy sami tak bardzo dbają o własny wizerunek. Jeden z występujących w „działaniach performatywnych” mężczyzn, w gustownej zresztą sukience, przytula do siebie chłopaka w spodniach i męskiej koszuli. Tło tworzą trzej weseli chłopcy w kolorowych pasiastych trykotach. Dlaczego mamy się pochylać nad problemami współczesnych ofiar „postpamięci”? W ramach prób zrozumienia, „w jaki sposób Powstanie Warszawskie koduje się w pamięci ’drugiego’ i ’trzeciego’ pokolenia”? „W jaki sposób Powstanie wciąż żyje?”. Zachęcają nas do tego „twórcy”: Krzysztof Garbaczewski i Marcin Cecko. Typowi, jak się wydaje, ludzie teatru XXI wieku.
A nam pozostają wątpliwości. Czy uszanowana zostanie w Warszawie pamięć o ostatnich przedstawicielach „zbłąkanego narodu rycerskiego”. I czy, aż strach pomyśleć, „niemiecki duch” nie zwycięża przypadkiem od czasu do czasu w Warszawie? W Polsce?
Degradacja polskości
Przed możliwością taką ostrzegały w czasie wojny pisma wydawane przez Polskie Państwo Podziemne: „Biuletyn Informacyjny”, „Walka”, „Rzeczpospolita Polska”, „Polska Żyje!”, „Nurt”, „Wiadomości Polskie” czy „Przegląd Spraw Kultury”. Broszura „Walka z wrogiem”, wydana w 1943 r. przez Kierownictwo Walki Cywilnej, opisywała niemieckie dążenia do „moralnego nas zatrucia” i „duchowego złamania” poprzez rozbijanie rodziny, „wbijanie klina między Kościół i naród”, i między „różne warstwy społeczne”. A także propagowanie pornografii i „sceny kabaretowej”, któremu towarzyszyło zamykanie szkół ogólnokształcących i wyższych uczelni. Zgodnie z instrukcją wydaną przez Generalne Gubernatorstwo w czerwcu 1940 r. „polskie życie kulturalne” sprowadzać się miało do „imprez o charakterze rozrywkowym i zabawowym”, a w życiu teatralnym „nie należało się przeciwstawiać dążeniom do trywializowania lub erotyzowania programów”. „Nie wolno w szkołach uczyć geografii ani historii Polski”, przypominał w 1941 r. „Biuletyn Informacyjny”. Lecz „tolerowana jest erotyzacja w widowiskach kabaretowych i w beletrystyce”, „pornograficzne powieścidła” drukowane w polskojęzycznych pismach. I „niestrudzenie uprawiana jest propaganda, która poniewiera przeszłość naszą, naszą kulturę, nasz charakter narodowy”. Po to, by „młode pokolenie o Polsce zapomniało”, „zatraciło wiarę w Polskę i siebie”. By Polacy, widząc „zniszczenie godeł państwowych”, „uwierzyli Hitlerowi i Frankowi, że Polski już nigdy nie będzie”.
Po wojnie miało być zupełnie inaczej. Już w 1941 r. „Rzeczpospolita Polska” opowiadała, jak to ze sceny przemówi Mickiewicz i Słowacki. A „przyszła wolna Polska” miała nie dopuścić do „używania ich mowy” „ludziom, którzy samowolnie zakwalifikowali się jako rzecznicy trywialności i pornografii”. Ustąpić mieli miejsca innym artystom. „Mającym lepsze pojęcie o obywatelskich obowiązkach i narodowej godności”. Sami nadal mieli występować „w teatrzykach, w których nie bardzo odróżnia się aktorkę od fordancerki, a aktora od linoskoczka”. Takie bowiem „teatrzyki” sami sobie kiedyś upodobali.
Janina Hera
Autorka jest badaczem dziejów najnowszych,
przygotowuje „Biogramy Polaków ratujących Żydów w latach 1939-1945” dla Instytutu Pamięci Narodowej
http://www.radiomaryja.pl/polecamy/w-okowach-postpamieci/
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz