OD ALBINA DO GOWINA
Aleksander Ścios, czw., 09/05/2013 - 08:26
Gdyby na miano ludzi prawych zasługiwali ci, których wyrzucano z reżimowej ferajny, musielibyśmy je przyznać Bucharinowi i Zinowjewowi – usuniętym z partii bolszewickiej za „opozycyjność” i „prawicowe odchylenie”. W realiach PRL-u powinniśmy nimi obdarzyć Gierka i Jaroszewicza, których nie tylko wykluczono z komunistycznej zgrai, ale internowano i próbowano sądzić.
Dla ludzi trzeźwo oceniających obecną rzeczywistość, wydaje się oczywiste, że oparcie oceny prawości na tak niepewnym gruncie, jest głęboko niedorzeczne i fałszywe.
Jak zatem wytłumaczyć zachowania tych polityków i publicystów, którzy od wielu dni fundują nam żenujący spektakl „Gowiniady” i próbują przedstawić postać byłego ministra sprawiedliwości jako niezłomnego, prawego „konserwatystę”, skrzywdzonego przez Donalda Tuska?
Zagadka jest tym mocniej intrygująca, że ci sami ludzie, deklarujący dziś „uchylanie drzwi” dla Gowina, dopatrują się w naszej rzeczywistości analogii z czasami PRL-u, otwarcie mówią o władzy monopartii dążącej do „miękkiego totalitaryzmu” i obarczają reżim Tuska odpowiedzialnością za setki poważnych afer oraz śmierć polskiej elity.
Jarosław Gowin miałaby być w tym układzie „szlachetnym wyjątkiem” - tylko dlatego, że w jakiś marginalnych kwestiach przeciwstawiał się szefowi rządu, został pozbawiony stanowiska i wyrzucony z państwowej posady.
Trudno byłoby wskazać inne przyczyny, bo budowane ad hoc opowieści o „konserwatyzmie” Gowina, można włożyć między bajki. Zrozumie to każdy, kto prześledzi zachowania tej postaci od czasu dojścia do władzy koalicji PO-PSL lub dostrzeże sejmowe wybory Gowina w sprawach związanych z tragedią smoleńską czy licznymi aferami koalicji PO-PSL. Te elementarne kryteria pozwalają uznać, że mamy do czynienia z konformistą podążającym zawsze za linią partii, którego pryncypialność ogranicza się do werbalnych deklaracji.
Obecny spektakl ma jednak głębsze przyczyny. Do ulubionych zajęć wielu publicystów i tzw. analityków życia politycznego III RP, należy opowiadanie historyjek o „wewnętrznych konfliktach”, „walkach frakcyjnych” i „podziałach” w łonie partii rządzącej. W ostatnich latach powstało kilkaset tekstów, których autorzy zachłystywali się wojną Tuska ze Schetyną, wieścili rychłą zemstę „schetynistów”, dopatrywali w PO istnienia frakcji konserwatywnej lub oczekiwali na kontratak „liberalnego skrzydła”.
Opowieści o „decydującym starciu” Tuska z Gowinem należą do najnowszych odmian owych dykteryjek. Mają nas przekonać o nadchodzącej klęsce Tuska i dowieść istnienia w PO zróżnicowanych i skonfliktowanych środowisk. Nie warto nawet przypominać, ileż to razy w czasie ostatnich sześciu lat miało dochodzić do podobnych rozłamów itp. kataklizmów politycznych. Miarą prawdziwości takich analiz jest oczywiście fakt, że do tej chwili w reżimowej monopartii nie nastąpił żaden podział, nikt nie zagroził pozycji premiera i w żadnym obszarze nie widać oznak rozpadu. Gdyby wywody owych analityków miały jakikolwiek sens, powinniśmy już wielokrotnie doświadczyć zbawiennych skutków takich „wojen” i być świadkami przyspieszonych wyborów parlamentarnych. Jedynie słabej pamięci odbiorców zawdzięczamy fakt, że podobne opinie są bezkarnie rozgłaszane. Chcąc zrozumieć - skąd biorą się takie analizy trzeba cofnąć się w odległą acz niezamkniętą przeszłość.
Przez kilkadziesiąt lat PRL-u funkcjonowały propagandowe mity o „frakcjach” w łonie partii komunistycznej. W latach 50. wyodrębniano podziały na „puławian” i „natolińczyków”, dziesięć lat później na „grupę śląską” i „partyzantów”, w latach 80. słyszeliśmy zaś o rozbiciu na „skrzydło liberalno-postępowe” i konserwatywny „partyjny beton”. Przedstawicielem pierwszego miał być tow. Rakowski, drugi zaś godnie reprezentował tow. Siwak. U podłoża tych podziałów miały leżeć „różnice ideologiczne” wśród członków PZPR, stosunek wobec Moskwy, chęć „wybicia na niezależność” lub „dążenia do przeprowadzenia reform”. W rzeczywistości, chodziło zawsze o wykreowanie nowego rozdania, podział łupów lub likwidację jednej bandy przez drugą.
Warto pamiętać, że dzięki stosowaniu tej retoryki mogła wyłonić się tzw. lewicowa opozycja, w ramach której, członkowie PZPR – Kuroń i Modzelewski podjęli krytykę partii za „odejście od prawdziwego socjalizmu”. Z tego nurtu zbudowano później środowisko „komandosów”, by po latach arcymistrzowskiej gry dezinformacyjnej przekonać Polaków, że ludzie, którzy byli zaledwie schizmatykami wiary komunistycznej, stali się „demokratyczną opozycją” i wspólnie z pewnym elektrykiem obalili ustrój komunistyczny.
W obecnej odmianie tej mitologii, mamy do czynienia z projekcją poglądu, jakoby ludzi PO należało różnicować - ze względu na wyznawany system wartości, stosunek do problemów etycznych, ambicje polityczne czy reakcje wobec opozycji. Zdaniem niektórych komentatorów wśród członków Platformy powinniśmy dostrzegać przeciwników dyktatury Tuska, zdeklarowanych konserwatystów czy liberałów. Ma to prowadzić do konkluzji, że w łonie grupy rządzącej są ludzie mniej i bardziej zdegenerowani, a nawet tacy, z którymi można prowadzić dialog i traktować ich jak sprzymierzeńców. Wielu też sądzi, że szansa na zmianę sytuacji tkwi w „rozgrywaniu” jednych przeciw drugim, w stosowaniu makiawelicznej strategii gier i politycznych podchodów.
Głosiciele takich opinii zdają się zapominać, że prawdziwym „credo” wokół którego integruje się wyznawców PO nie są żadne programy polityczne ani kwestie moralne, ale najbardziej prostacka nienawiść do partii Jarosława Kaczyńskiego, niechęć wobec polskości i niepohamowana żądza władzy. Dzięki temu pod szyldem PO znajdziemy wszelkiej maści renegatów, wyrachowanych cwaniaków i nieudaczników - co czyni z tego środowiska skansen agresywnych, twardogłowych typów, złączonych wspólnotą interesu i żądzą odwetu. Po 10 kwietnia 2010 roku doszła równie silna motywacja – ukrycia win, zatuszowania aktów zaprzaństwa i uniknięcia odpowiedzialności. Ona decyduje o tym, że członkowie PO mogą wprawdzie kierować się ambicjami, wzajemnie zwalczać lub nienawidzić, jednak w stosunku do „wroga” muszą stanowić monolit. Próba znalezienia wśród nich sojuszników lub postaci "świadka koronnego" jest skazana na porażkę – nie tylko dlatego, że nie ma tam ludzi honorowych i godnych zaufania, ale przede wszystkim z tej przyczyny, że każdy wie, co czeka tych, którzy próbowali zerwać patologiczne więzy.
Kto chciałby zatem różnicować tych ludzi i głosić pochwałę Gowina nad Niesiołowskim, niech wpierw się zastanowi - jak zachowywali się w obliczu śmierci naszych rodaków i jak postępowali w sprawach tragedii smoleńskiej. Bez uwzględnienia tego kryterium, wszelkie rozważania „o wyższości dżumy nad cholerą” – są bezwartościowym bełkotem, po którym pozostaje czkawka niestrawnego relatywizmu.
Trwający dziś festiwal „Gowiniady” jest dobrą okazją, by uświadomić sobie jak groźna jest mitologia wywodząca się z komunistycznej strategii podstępu i dezinformacji. Prowadzi nie tylko do zafałszowania polskiej rzeczywistości i narzucenia nam tematów trzeciorzędnych, ale skutecznie tumani wyborców PiS-u, zwalnia ich z głębszej refleksji i konkretnych działań. Jest rodzajem medialnego narkotyku i erzacem pseudodemokracji, po których odbiorca nabywa przeświadczenia o „normalności” życia politycznego III RP. Sprawia, że wielu zaczyna wierzyć, iż nadzieje na zmianę sytuacji można pokładać w „grach frakcyjnych” lub w aktywności ludzi pokroju Gowina czy Schetyny. Podobne spustoszenia wyrządza w szeregach partii opozycyjnej, skłaniając niektórych polityków do poszukiwania „trzecich dróg” i głoszenia zwodniczych konsensusów.
Ludzie prezentujący takie oceny wyrządzają większą szkodę niż propaganda reżimowych gadzinówek i póki Polacy nie zrozumieją, jak głęboki fałsz kryje się w podobnych „analizach”, póty pozostaną pod władzą miernot i cwaniaków.
Artykuł opublikowany w nr 19/2013 Gazety Polskiej.
- Aleksander Ścios - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
2 komentarze
1. Szanowny Panie Aleksandrze
" Trwający dziś festiwal „Gowiniady” jest dobrą okazją, by uświadomić sobie jak groźna jest mitologia wywodząca się z komunistycznej strategii podstępu i dezinformacji. Prowadzi nie tylko do zafałszowania polskiej rzeczywistości i narzucenia nam tematów trzeciorzędnych, ale skutecznie tumani wyborców PiS-u, zwalnia ich z głębszej refleksji i konkretnych działań."
Przypomnę tylko sprawę konwencji o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet, przyjętej przez rząd pomimo protestów stowarzyszeń kobiecych broniących rodziny.
Konwencja nakłada na państwo zobowiązanie, aby aktywnie wspierało zmiany społeczno-kulturowe, promując inne niż tradycyjne modele zachowań i relacji społecznych, gdyż według jej autorów to one są źródłem przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Takim tradycyjnym modelem relacji jest m.in. małżeństwo, trwały związek kobiety i mężczyzny, który kulturowo opiera się rzekomo na wizji kobiety podporządkowanej, dbającej o dom i mężczyzny zaangażowanego w samorealizację zawodową. Stąd konwencja nakłada obowiązek promowania alternatywnych form relacji, podnoszących aktywność zawodową i niezależność kobiet, a także nieformalnych i mniej trwałych prawnie związków partnerskich, w tym również jednopłciowych.
Gowin dla Stefczyk.info pytany o lewicowy dryf PO :
Gowin nie zgadza się z opinią, że Platforma dryfuje na lewo, czego dowodami miałyby być m.in. przyjęcie przez rząd Konwencji o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet, którą on sam jeszcze niedawno mocno krytykował jako zbyt ideologiczną czy wprowadzenie rządowego programu dofinansowującego in vitro
' Nie widzę takiego dryfu. Platforma nie jest co prawda taką partią, jaką była na początku, czyli centroprawicową. (...) Akurat w sprawie konwencji wypracowaliśmy bardzo rozumny kompromis, rząd podpisał konwencję, ale opatrzoną deklaracją, że będzie realizowana tylko w zakresie, w którym jest zgodna z polską konstytucją. To ma zapobiec ziszczeniu się niebezpieczeństw zapisanych w tej konwencji, które od początku dostrzegałem, jak choćby próbie forsowania legalizacji związków homoseksualnych jako równorzędnych małżeństwu."
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. Jarosław Gowin we wszystkich
Jarosław Gowin we wszystkich kwestiach, poza związkami partnerskimi, głosował tak jak reszta PO. Np. choćby za dalszym procedowaniem projektu ustawy rozszerzającej karalność za "mowę nienawiści".
Jako minister sprawiedliwości sprzeciwił się inicjatywie zniesienia art. 212 kk (karanie za zniesławienie, paragraf, z którego skazywani są blogerzy i dziennikarze).
Również firmował swoim nazwiskiem projekt ustawy umożliwiającej dalsze, bezterminowe więzienie w specjalnym ośrodku przestępców, którzy już odbyli swoją karę, a którzy zostaliby uznani za niebezpiecznych uwagi na "zaburzenia osobowości" na podstawie opinii psychiatrów i psychologa:
http://sierp.libertarianizm.pl/?p=1145
Podpisał się też pod projektem dwukrotnego zwiększenia maksymalnych grzywien za różne wykroczenia z kodeksu wykroczeń - w tym np. takie, jak zużywanie oleju opałowego dla celów napędowych, żebranie, nieumieszczenie tabliczki z numerem porządkowym nieruchomości, niepoddanie się obowiązkowym szczepieniom, "nieobyczajny wybryk", umieszczenie w miejscu publicznym "nieprzyzwoitego zdjęcia" czy zbieranie gałęzi w lesie.