WIDZIAŁEM NA WŁASNE OCZY

avatar użytkownika Aleksander Ścios

Józef Mackiewicz o swoim pobycie na miejscu zbrodni w Katyniu.  

Znany literat i dziennikarz wileński p. Józef Mackiewicz powrócił przed kilku dniami ze Smoleńska, gdzie był obecny przy wydobywaniu zwłok w lesie katyńskim pomordowanych oficerów polskich. Współpracownik naszego pisma zwrócił się do p. Mackiewicza z prośbą o wywiad. Odpowiedzi, które przytaczamy poniżej, oddane są z dokładnością stenograficzną i przez p. Mackiewicza autoryzowane.

Pierwsze pytanie jest najtrudniejsze i dlatego wypada trochę bezprzedmiotowo: – „Więc był pan tam?” – Oczywiście wiedzieliśmy, że był.
– Tak jest. Widziałem na własne oczy.
I znów nasuwają się pytania, których liczbę i formę trudno od jednego razu opanować: – „Jak to wygląda?” – „Jak tam jest?” – „Więc istotnie?” – „Czy bardzo strasznie, wstrząsająco, okropnie?” – Właściwie chodzi o wszystko razem, o ogólny obraz, całokształt wrażenia i jednocześnie szczegóły, jak najwięcej szczegółów. Interpelowany nie chce nam pomóc przy pierwszych krokach, być może jest tylko zmęczony podróżą.
  Jest pan ciągle pod wrażeniem?
– Nie wiem, czy podobna to nazwać „wrażeniem”. Wrażenie zyskuje się raczej na skutek jakiegoś, najczęściej pojedynczego zdarzenia czy faktu, w sobie ograniczonego. Smoleńsk, który widziałem, Katyń, zbrodnie, trupy, ruiny, bolszewizm, który sam przeszedłem, i listy, listy dzieci do swych ojców, zaczynające się od słów: „Kochany Tatusiu”, czy „Kochany Ojczulku”, wydobywane dziś ze stosów sprasowanych, cuchnących ciał, z tej mazi śmierci lub na wpół zasuszonych mundurów polskich... Tak, wszystko to razem wytwarza jakby długi łańcuch asocjacji, myśli, refleksji, zapadający głęboko w duszę. Nie nazwałbym tego wrażeniem. To raczej przeżycie.
– Czy mógłby pan zatem przedstawić nam w kolejności obrazy, jakie rzuciły się panu w oczy, tam, w Katyniu?
– Był to chłodny dzień... Słusznie pyta pan tylko o „obrazy”. Nie mam bowiem zamiaru powtarzać całego materiału rzeczowego, tylokrotnie już opublikowanego w licznych komunikatach, enuncjacjach, raportach komisji międzynarodowej, tudzież Polskiego Czerwonego Krzyża.  To są rzeczy znane.  Prace nie zostały jeszcze ukończone. Trafiłem na ich tok, jakkolwiek zbliżać się wydają ku końcowi. – Był tedy chłodny dzień i nad Smoleńsk, od strony frontu ciągnęły szkwałowe chmury, zlewając deszczem okoliczne ruiny domów. Jechaliśmy do Katynia pośród tych ruin, zwalisk żelaza, wypalonych wozów i wagonów, sterczących sztab żelaznych i łóżek żelaznych, tkwiących jeszcze w rumowiskach. Ludzie obyci twierdzili, że jest to pogoda najodpowiedniejsza. Zimno i deszcz, wiatr rozpędza swąd trupi, no i nie ma much. Można zatem wytrzymać. W pewnym miejscu szosa przekracza szyny kolejowe i biegnie wśród wyrębów. „Tu” – powiedział ktoś – „zaczyna się ta Golgota”...
– Przepraszam, jak to „tu”, to znaczy gdzie?
– To znaczy od stacji Gniezdowo. Na stację Gniezdowo przywożono naszych oficerów. Stąd tylko cztery kilometry do lasku katyńskiego. Te cztery ostatnie kilometry swego życia jechali tak samo jak my teraz, mijając te same drzewa, powiedzmy, tę oto czy tamtą brzózkę, której wygląd chciałbym sobie zapamiętać, ale która, jak to bywa, zatraca się zaraz w pamięci wśród szeregu innych brzózek i innych krzaków. Lasek Katyński nie jest duży. Obejmuje kilka hektarów. Dziś wjazd do niego strzeżony jest przez wartę, szlaban i tablicę z odpowiednim napisem. Droga gruntowa w głąb wyślizgana gumami  samochodów. Stąd już tylko kilkanaście kroków. Przy wyjściu z auta uderza nas wnętrze lasu, odpowiadającego strefie naszego klimatu, a więc takiego samego jak nasz, wileński, gdy się składa z młodych sosenek, brzózek, mchu i świeżej, wiosennej trawy. Ale nie pachnie tam ani wilgotnym mchem, ani igliwiem. Przytłacza ohydnie cuchnący, słodkawy, lepki swąd trupi. Był on pomimo zimna i wiatru tak dotkliwy, że cofnąłem się odruchowo o krok w tył i właśnie wtedy nastąpiłem na przedmiot, który się ugiął pod nogą. Była to czapka oficera polskiego o ciemnozielonym otoku naszej artylerii. Podniosłem ją i odłożyłem na dywanik rosnących w tym miejscu nieśmiertelników. Może zakrawa to trochę na patos, że zwróciłem uwagę na rosnące kwiatki...
– Proszę, proszę, niech pan opowiada dalej.
– A więc podłoże lasu w tym miejscu wygląda brzydko. Wygląda po prostu tak, jak powiedzmy, podmiejski lasek opuszczony przez majówki i wycieczkowiczów niechlujnych, którzy w niedzielę rozkładają się pod drzewami, a później pozostawiają po sobie odpadki, niedopałki, papiery, śmiecie. W Katyniu pomiędzy tymi śmieciami rosną nieśmiertelniki. Przy bliższym przyjrzeniu stajemy przykuci niezwykłym widokiem. Nie są to bowiem żadne śmiecie.  Osiemdziesiąt ich procent stanowią pieniądze. Polskie papierowe banknoty złotowe, przeważnie wyższych emisji. Leżą niektóre w paczkach po sto, po pięćdziesiąt złotych, po dwadzieścia. Leżą pojedynczo i drobniejsze, wojennej emisji dwuzłotówki, w jednym wypadku widziałem czerwońce. Wyblakłe, oblazłe, przesiąkłe trupim odorem i cieczą trupów. Tuż obok cygarniczki drewniane, papierosy, strzępy sowieckich gazet, guziki z orłami, rękawiczki, kawałki mundurów, chustki do nosa, skórzane portmonetki... Wszystko to są rzeczy wydobyte z grobów. Dzieje się tak nie na skutek lekceważenia lub braku sumienności ze strony pracującej tu komisji Polskiego Czerwonego Krzyża, która przeciwnie, jak to opowiem dalej, z pełnym samozaparciem i poświęceniem pracuje nad zidentyfikowaniem pomordowanych i zachowaniem pozostałych po nich pamiątek. Dzieje się tak dlatego, że pomordowane tysiączne ofiary, rzucane były do straszliwych dołów łącznie z całym ich osobistym życiowym balastem codzienności. Jest tego strasznie dużo, co każdy człowiek nosi przy sobie i czym wypycha kieszenie za życia, gdy się to mu wydaje ważne. Ale po śmierci ważne są tylko rzeczy niektóre. Dla komisji przede wszystkim wszystko, co służy do zidentyfikowania zwłok, jak legitymacje, listy, pamiętniki itd. Poza tym wszystkie przedmiotu metalowe, nie ulegające psuciu, podlegające oczyszczeniu, mogące pozostać drogą relikwią dla rodziny. Wszystko inne, bezwartościowe, na wpół przegniłe, przesiąkłe na wieki już jadem rozkładu, usuwa się na razie na bok. I to leży. Leży teraz w postaci świadectwa, straszliwego, ponurego świadectwa, bezładnymi strzępami wśród drzewek lasu katyńskiego.
– A właściwe groby, czy doły z trupami, znajdują się obok?
– Tak, jest ich, a raczej było, siedem. W dwóch największych warstwa trupów sięgała dwunastu rzędów w głąb.
– I pan to widział?
– Czy widziałem! Straszliwy odór przyprawił mnie w pierwszej chwili o mdłości, zanim całym wysiłkiem woli zdołałem się opanować. Poszliśmy ścieżką usianą wydobytymi już rzędami trupów i tam, za grubą sosną, za wałem świeżo wykopanego piasku, spojrzałem w dół.
– Straszne...
– Straszne. Jeden, dwa, trzy trupy ludzkie robią już ciężkie i przygniatające wrażenie. Proszę sobie wyobrazić ich tysiące, tysiące, i wszystkie w mundurach oficerów polskich... Kwiat inteligencji, rycerstwo Narodu! Tworzą warstwy w głąb, warstwy ciał ludzkich jedne na drugich. W tej okropnej chwili przychodzi mi straszliwe porównanie ich do wielkiej skrzyni sardynek. Ułożone są jak sardynki, przekładane nawzajem to nogami, to głową, sprasowane, spłaszczone w trupim soku, który na dnie niektórych dołów ustaje się nieraz w postaci zielonej, martwej cieczy, nie odbijającej ani wierzchołków drzew, ani obłoków na niebie. Obnażyliśmy głowy i stali nieruchomo, jakieś ptaszki ćwierkały na sośnie. Deszcz akurat przestał padać, błogosławiony wiatr odegnał na przeciwną stronę grobu odurzający swąd. I nawet na chwilę wyjrzało słońce. Był to moment, którego nie zapomnę nigdy, bo promienie tego słońca padły i zabłysły nagle na złotym zębie czyichś tam, w głębi, na wpół otwartych ust. Odchyliłem głowę, by zmienić kąt odbicia i nie patrzeć na te słoneczne igraszki. W takich chwilach samo życie wydaje się cynizmem. Wiosna nad dołem splątanych nawzajem rąk, nóg, wykrzywionych twarzy, zlepionych włosów, oficerskich butów, strupieszałych mundurów, pasów. Pomyśleć sobie, że każda z tych pozycji leżących, skrzywienie kolana, odrzut głowy był ostatnim odruchem najwyższej męki, rozpaczy, strachu, bólu... czy ja wiem zresztą, jakich najgorszych odczuwań ludzkich.
– Nie stawiali oporu?
– Owszem, stawiali. Znaczna część skrępowana była sznurami, niektórzy pokłuci bagnetami. Tego dnia, gdy opuszczałem Katyń, wydobyto zwłoki, które tym się różniły od innych, że nie były strzelane tym stereotypowym strzałem w potylicę czaszki, jak to już powszechnie wiadomo, a wykazywały postrzał z tyłu między łopatki, przebite poza tym prawie na wylot bagnetem i kilkakrotnie jeszcze pokłute w różnych miejscach. Właśnie stawiających opór, jak to wykazały badania, krępowano. Widziałem ten charakterystyczny węzeł. Nie potrafię go powtórzyć, ale chodzi w nim głównie o to, że którąkolwiek bądź rękę poruszy delikwent, zaciska wszystkie więzy. Niektórym sznury założone były na szyi, w takim wypadku szarpnięcie skrępowaną ręką zaciskało jednocześnie pętlę na szyi i dusiło. Ostatni raport dr Mariana Wodzińskiego, przesłany do centrali Polskiego Czerwonego Krzyża mówi, że 0,4 procent zwłok wykazało podwójny postrzał w potylicę, zaś 1,5 procent podwójny postrzał szyi. Kaliber jak wiadomo był zawsze ten sam 7,63,  nie dający zresztą dużej detonacji. Również na kilka dni przed moim przybyciem dokonano wstrząsającego odkrycia, o którym doprawdy mówić można tylko przez zaciśnięte zęby: oto w jednym z dołów znaleziono warstwy oficerów, których kładziono żywcem twarzami na dół na poprzednio już zabite warstwy albo jeszcze drgające w konwulsjach przedśmiertnych, i strzelano ich w pozycji leżącej.
– Ach, jakież to straszne! W jaki sposób fakt ten został ustalony?
– W ten sposób, że delikwent leżał twarzą w dół, w czapce. Daszek tej czapki był załamany na czole, a kula tkwiła w daszku. W każdej innej pozycji taka okoliczność byłaby niemożliwa.
– Jak dokonywano tych zbrodni? To znaczy chodzi mi o techniczny po prostu przebieg. Przecież tyle tysięcy oficerów...
– Widzi pan, poruszamy tu temat może kulminacyjny tej tragedii, która dziś nie jest już tragedią poszczególnych osób czy ich rodzin, ale całego Narodu. Wiem, że pytanie postawione jest po to, aby odpowiedź, czy opowieść następnie opublikować. Jestem zupełnie głęboko przekonany i nie wstydzę się tego, i nie ukrywam, i nie ukrywałem nigdy, że najszersze warstwy naszego Narodu, jak zresztą wszystkich narodów, powinny zrozumieć głębszy sens i niebezpieczeństwo bolszewizmu. Sięgamy tu jednak w dziedzinę okropności. Dla obcych być ona może źródłem sensacyjnych dreszczów tylko. Dla Polaków winna być sprawą ich wewnętrznej przeżywanej dziś męki. Nie chciałbym, aby cokolwiek powiem, miało posmak sensacji. Otóż pytanie, które pan postawił, przyznam, mrożące krew w żyłach, zadawałem sobie i innym w Katyniu nieraz. W tej chwili nie znamy świadka, który by na nie mógł dać wyczerpującą odpowiedź. Istnieją hipotezy, które ozdobić możemy literacko-psychologiczną fantazją.
[…]
– Poza już wymienionymi zeznaniami świadków, byłem obecny przy pracy wydobywania zwłok i następnej identyfikacji. Zaznaczyłem już na początku, że trafiłem w chwili, gdy prace te były w toku. Prace prowadzi Polski Czerwony Krzyż. Delegacja składa się z siedmiu osób, na czele z panem Wodzinowskim.  Kieruje zaś robotami zaproszony przez Polski Czerwony Krzyż dr Marian Wodziński z Instytutu Medycyny Sądowej w Krakowie. Tak jak wszystko w Katyniu widziałem również na własne oczy, jak się to robi.
– Mianowicie...
– Mianowicie robotnicy miejscowi wkraczają do dołów, w których spoczywają zabici, oddzielają pojedyncze zwłoki, często przy tym zmuszeni są je odrywać, tak bardzo spłaszczone i sprasowane są warstwy trupów. Układają je na nosze i niosą na wolną przestrzeń, gdzie zostają złożone na ziemi. Inna grupa robotników, pod ścisłym kierownictwem członków i funkcjonariuszów Polskiego Czerwonego Krzyża wydobywa wszystko, co się przy zwłokach znajduje. Widziałem stan zwłok i stan mundurów. Gleba piaszczysto–gliniana sprzyja częściowo mumifikacji znanej w nauce pod nazwą „tłuszczowosk”. Mundury są oczywiście sprasowane, zlepione, kleiste, bezbarwne. O odpinaniu guzików mowy być nie może. Operuje się nożami. Rozcina się więc kieszenie i kieszonki, nawet cholewy butów, aby wydobyć wszystko, co człowiek ten nosił przy sobie za życia. I oto nastaje chwila, w której niemy, ponury grób zaczyna przemawiać. Przed oczyma naszymi przesuwają się obrazy prywatnego życia i politycznego, i duchowego, i rodzinnego, i więziennego, i... no i tak dalej. Przy niektórych zwłokach znajdują się tylko drobne ułamki ich osobistych spraw. Przy niektórych liczne i nawet bardzo liczne wskazówki, które pomagają stwierdzić datę, historię ostatnich tygodni, nastroje, nazwiska, stan rodzinny, stopień wojskowy, zawód cywilny. Nie wstydźmy się powiedzieć, że z grobu tego, z cuchnącej zbrodni, o której pokoleniom zapomnieć nie będzie wolno, idzie ku nam człowiek już nie żywy, który kiedyś żył jak inni, cieszył się, cierpiał, marzył, pił, modlił, romansował, płakał, czytał, pisał, myślał, grał, miał wady i zalety. Na światło dnia tej wiosny, wydobywane jest z grobu wszystko, co było jego: zgniecione zapałki, ostatnie nie wypalone papierosy, pieniądze, medaliki i legitymacje, ordery i portmonetki, książeczka do nabożeństwa obok gazety sowieckiej, świadectwa szczepienia w Kozielsku, pamiętnik i fotografie, a nade wszystko listy. Atrament i chemiczny ołówek najczęściej nie wytrzymują próby wilgotnego grobu. Natomiast świetnie zachowuje się pisane ołówkiem zwykłym i słowo drukowane. Oto proszę pana...
Pan Mackiewicz ma w tej chwili wyraz człowieka nad wyraz zmęczonego, gdy sięga po plik fotografii.
– ...oto proszę zobaczyć, jak się to robi, jak rozcina mundury, bada i sprawdza, segreguje rzeczy potrzebne od niepotrzebnych. A oto jeszcze dowód, bardzo przykry, bardzo cuchnący, ale cóż począć...
Sięga teraz po paczkę, zawiniętą w ogromną ilość gazet. Rozwija. Zwolna w powietrzu zawisa swąd trupi. Jeszcze jeden papier, jeszcze jeden papier. Potem widzimy mały, drewniany portcygar, w nim trzy, dobrze zachowane papierosy. Obok guziki z orłami. Gazetę sowiecką z grudnia 1939 roku. Papierowe 2 złote. Kulę wyjętą z czaszki. Naramienniki majora z liczbą trzy i naramienniki kapitana.
– I tak mniej więcej wyglądają wszystkie te rzeczy tam, w Katyniu. Taki jest ich stan. Oto na przykład kładą na stole zwłoki o nieco podkurczonych nogach, z głową odrzuconą na bok, z czoła której zieje dziura wylotowa kuli. Władysław Bielecki. Kartka pocztowa doskonale zachowana.  Stempel pocztowy wskazuje datę. Białystok 14.I.1940 r. W bocznej kieszeni „Głos Radziecki” z dnia  29 marca 1940 r. Druk przebija wyraźnie poprzez lepką wilgoć: „Towarzysze. Idziemy ku lepszemu jutru. Przychodzą nowi ludzie, którzy naszą ojczyznę... Towarzysz Stalin...” no itd. Następny. List do Kozielska. Nazwisko nieczytelne. Książeczka do nabożeństwa. Portfel. Doktór Wodziński otwiera go i nagle na nas wszystkich, którzyśmy zbliżyli głowy, patrzy mokra, tak dziwnie wyraźna, kobieta, jasna, o dużych oczach, blondynka, z dzieckiem na ręku. Może ma na tej fotografii trochę niemodną i przydługą suknię, może się komuś wydać banalną... To jego żona z córeczką. Poszedł z nimi do grobu. Kula siedzi mu jeszcze w czaszce, co się zdarza rzadko.
– Tak, proszę panów – mówi dalej pan Mackiewicz – fotografie i listy, to drugi tom tej tragedii, a dla mnie osobiście ten tom drugi wydaje się jeszcze smutniejszy, jeszcze bardziej rozdzierający. Mówiłem poprzednio o kulminacyjnym punkcie tematu. Dotyczy on wszakże strony niejako rzeczowej, tych oficerów, tych mężczyzn rodaków naszych, którzy ginęli mordowani w nieludzki sposób przez największego z naszych wrogów. Jest jeszcze inny punkt kulminacyjny, gdy oderwawszy wzrok od trupów pomordowanych ojców, skierujemy go na listy ich dzieci. Te które miałem w ręku, wszystkie pisane były do Kozielska.
„Kochany Tatusiu. Jesteśmy niespokojni, bo nie mamy wiadomości ani listu. Wysłaliśmy 100 rubli i paczkę, i rzeczy, o które Tatuś prosił. My jesteśmy zdrowi i na tym samym miejscu. Proszę się o nas nie bać. Gdy się zobaczymy... Podpisane: Twoja Stacha. 15 lutego 1940 r.”
„Drogi Ojczulku. Dziękuję Ci bardzo i życzę również zdrowia i wszystkiego, wszystkiego najlepszego. Do szkoły nie chodzę. Z powodu mrozów jest zamknięta. Na Hnidówce nie byliśmy bo daleko i mróz. Znaczki pocztowe zbieram...”
Jakże ważną wydawała się ta wiadomość synka, która turkotała po szynach sowieckich kolei, zanim dosięgła ojca na niewiele dni przed jego straszliwą śmiercią: Tadzio zbiera znaczki. Tadzio wierzy: „...kiedy wrócisz” – pisze. Ten refren powtarza się ciągle: „gdy wrócisz”, „jak będziemy razem”, albo: „zobaczysz”, „Tatuś zobaczy”... Nie!! nie zobaczył już nigdy! Dzieci są pełne zaufania. Wierzą w dobry koniec, w samo przez się zrozumiały powrót do domu. Przebija w nich taka doza wiary i tęsknoty, że czytając te listy, tam w Katyniu, nad przedziurawionymi czaszkami, jakaś gorzka ślina dusi w gardle. Tu mam jeszcze jeden, tak pełny miłości dziecinnej, tak tchnący troską o los „najukochańszego Tatusia”, a jednocześnie wiarą i otuchą, że nie ważę się go przytoczyć, ani wymienić imienia. Mimo wszystko byłoby to świętokradztwem. List ten doszedł na krótko przed końcem. Widziałem na własne oczy, jak w stosie trupów wyglądał ten, do którego był adresowany. Złożył on to pismo dziecinne, pisane ołówkiem, wielkimi literami, skrupulatnie we czworo i schował w portfelu. Teraz dopiero go wydobyto z cuchnącego padołu. Ale nie zdaje mi się, żeby pisany był daremnie. Dziś już przeadresowany jest na imię Boga i wołać będzie o pomstę.
[…]

„Goniec Codzienny” Wilno, nr 577; 3 czerwca1943 r.

Tekst (z moimi skrótami) pochodzi z książki Józef Mackiewicz – „Katyń-Zbrodnia bez sądu i kary”, (oprac. Jacka Trznadla) Polska Fundacja Katyńska Wydawnictwo ANTYK 1997 t.2 str. 209-216

12 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

1. Szanowny Panie Aleksandrze

"List ten doszedł na krótko przed końcem. Widziałem na własne oczy, jak w stosie trupów wyglądał ten, do którego był adresowany. Złożył on to pismo dziecinne, pisane ołówkiem, wielkimi literami, skrupulatnie we czworo i schował w portfelu. Teraz dopiero go wydobyto z cuchnącego padołu. Ale nie zdaje mi się, żeby pisany był daremnie. Dziś już przeadresowany jest na imię Boga i wołać będzie o pomstę. "

Dzisiaj nie żądamy pomsty, chcemy tylko prawdy i przywrócenia honoru pomordowanym. Tego też nam się odmawia. W imię polityki Sikorskiego i Komorowskiego "pragmatycznych stosunków z Rosją".

I dostajemy kolejny postrzał, tym razem jeszcze nie starzał w potylicę, ale obelgę i zastraszenie. Sikorski z Komorowskim milczą. Dla nich to element "pragmatycznych stosunków z Rosją".

"Polsce brak "elementarnej przyzwoitości" w stosunkach z Rosją .słowa Jurija Bondarienki, dyrektora Centrum Rosyjsko-Polskiego Dialogu i Porozumienia. Padły one podczas konferencji "Rosja i Polska: historia, która przeszkadza wzajemnemu zrozumieniu." W dzień po obchodach społecznych Marszach Katyńskich w całej Polsce, bo Tusk i Komorowski nie obchodzili,dwa dni po 13 kwietnia , Dniu Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej.

"Zapominają przy tym, że była to zbrodnia wojenna, a nie ludobójstwo; że ludzi unicestwiano nie według kryterium narodowego. Nie trzeba być historykiem - wystarczy poczytać Marksa, Engelsa, Lenina (...) by zrozumieć, że ci ludzie byli przedstawicielami klasy burżuazyjnej."

Robert Śmigielski z Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia, komentując słowa Bondarienki ocenił, że zarysowała się tu "pewna odmienna wrażliwość na przeszłość historyczną" między Polakami a Rosjanami.
Zaznaczył również, że polskie centrum nie będzie wchodzić w polemikę i ma nadzieję na współpracę z rosyjskim centrum przy konkretnych projektach, np. związanych z wymianą młodzieży.

Chca nam wyrwać nawet pamięć.

" I tylko p a m i ę ć została
Po tej katyńskiej nocy…
Pamięć n i e d a ł a s i ę się zgładzić,
Nie chciała ulec przemocy

I woła o s p r a w i e d l i wo ś ć
I p r a w d ę po świecie niesie –
Prawdę o jeńców tysiącach
Zgładzonych w katyńskim lesie."

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

2. VI Katyński Marsz Cieni 14.04.2013

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

3. NARODOWE SIŁY ZBROJNE


Przez
lata komunistyczna propaganda sowiecka i jej gorliwe sługi nad Wisłą,
gdy ciężko już się kłamstwo katyńskie przyjmowało, używała argumentów,
jakoby "wtedy nie było tak do końca wiadomo kto mordował, niemcy, czy
sowiety". Otóż dla części społeczeństwa już wtedy wszystko było jasne.
SZANIEC z 19 kwietnia 1943 roku donosił:

"TAK, TO PRAWDA.

Kilkanaście tysięcy internowanych oficerów i podchorążych polskich z
obozu w Kozielsku, funkcjonariusze rządu sowieckiego wymordowali na
rozkaz Stalina.
Wyjątkowo ten jeden raz, gadzinówka niemiecka nie łże, daje sprawozdanie rzetelne.

Stajemy, załamawszy ręce, z poszarzałą twarzą, a piersią zdławioną
ciężarem tych kilku warstw ziemi, które trzy lata temu padły na ciała
tamtych nieszczęsnych naszych ojców, synów, braci, mężów, kolegów,
przyjaciół, towarzyszy broni.
Kilkanaście tysięcy !
I ta śmierć haniebna z tamtych plugawych rąk !"

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Aleksander Ścios

4. Szanowna Pani Marylo,

Nie powinniśmy niczego oczekiwać od tych ludzi. Nie są reprezentantami polskich interesów, nie mówią w naszym imieniu. Nie po to też tworzono TPPR-bis, by ludzie tej instytucji bronili nas przez sowieckimi oszczercami. Owo Centrum Polsko - Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia, stworzone przy udziale Turowskiego, ma za cel zadekretowanie "przyjaźni" katów i ofiar. Jakże więc może dbać o prawdę historyczną?
Z wielkim niesmakiem patrzę na reakcje niektórych polityków PiS-u i publicystów, domagających się od reżimu reakcji na wystąpienie rosyjskiego łgarza. Po co? Komu to jest potrzebne?
Przypomnę też, jak przed dwoma laty założyciel Instytutu Katyńskiego Adam Macedoński wspominał w „Gazecie Polskiej”, że w 1979 roku chciał przekazać Michnikowi i Lityńskiemu komplet materiałów wydawniczych na temat Katynia, w celu ich dalszego druku i rozpowszechniania. Usłyszał wówczas od Lityńskiego, że KOR nie jest za ujawnianiem sprawy Katynia: ”bo to pogłębi przepaść między Rosjanami i Polakami”. Podobnie zareagował Michnik, stwierdzając, że „to jest przeszłość, a KOR się nią nie interesuje”. Ten przykład powinien nam uświadomić, że zakładnicy kłamstwa katyńskiego nadal decydują o polskiej historii.

Pozdrawiam serdecznie

avatar użytkownika Maryla

5. Szanowny Panie Aleksandrze

niczego od tych ludzi nie oczekuję, zbyt dobrze ich znam. Myslę, że nikt z nas niczego od nich nie oczekuje. Poza jednym - niech idą precz.

Mnie cieszy każdy dowód na to, że nasze polskie geny znów grają w naszej młodzieży. I tej z liceów jak i tej z trybun. Jak Polska długa i szeroka. Miasta, miasteczka... odkrywają swoje korzenie samodzielnie. Zaden Michnik czy Komorowski nie zatruje ich swoimi kłamstwami. Jak ci młodzi, którzy nie czekaja, aż ktoś się nimi zainteresuje i przyjedzie z wykładem. Uczą się sami historii Polski z przekazów , które docierają do wszystkich.

Historia w Kinie

"Historia w Kinie" to cykl spotkań odbywających się w leszczyńskim CKiS, podczas których uczestnicy mają okazję obejrzeć produkcje filmowe dotyczące historii naszej Ojczyzny.
Szczegóły:
https://www.facebook.com/LeszczynscyP...

Dziękujemy wszystkim za pozwolenie na użycie materiałów.
W szczególności:
- Kapeli Zjednoczony Ursynów - http://www.youtube.com/user/zjednoczo...
- Dar0s Studio - http://www.youtube.com/user/iDar0s
- Tadek Firma Solo - http://www.youtube.com/user/bosskiskr...

By Czarny

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

6. Szanowny Panie Aleksandrze

a propos - poszli precz.

Michniki z Komorowskim wymyślili kolejną akcję RAZEM. Ogłosił ją Kurski na portalu GW.

Bardzo niefortunna dla nich zbitka :)) Jak widać, zapomnieli już myśleć po polsku.
Skojarzenie jest natychmiastowe i jednoznaczne.

Z Programem III Polskiego Radia we wspólnej kampanii społecznej "Orzeł może" zamierzamy rozprawić się ze stereotypem Polaka - nadętego pesymisty, smutasa, który wszystko ma wszystkim za złe.

Akcja rozpocznie się 2 maja, w dniu narodowej flagi, wielkim marszem w Warszawie. Na czele pochodu - do którego dołączy prezydent - jechać będzie orzeł z białej wedlowskiej czekolady. Będzie też masa innych atrakcji. Zakończymy kampanię 4 czerwca toastem za wolność. Więcej o akcji można się będzie dowiedzieć, słuchając Trójki i czytając "Gazetę".

Pamiętajcie: "Orzeł może!".

Plan zdjęciowy filmu



"Zamach" Yael Bartany - Anda Rottenberg przemawia na wiecu Ruchu

Odrodzenia Żydowskiego w Polsce.

 Organizatorzy akcji: "Gazeta Wyborcza", Program III Polskiego Radia, akcja pod patronatem Prezydenta RP

A mnie natychmiast sie skojarzyło :)))

"Człek człekowi nie dorówna,dusa dusy zajrzy w oczy, nie polezie orzeł w
gówna”.
A my wiemy: nie polezie orzeł w GWna

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika kazef

7. @Marylo

Brzydzę się wszelkimi hasłami, które wywodza się z GazoWni, na dodatek trują w Trójce i otrzymały patronat (czytaj: nadzorcę) w osobie lokatora Belwederu.
Dlatego nie umiałbym nawet tego sloganu powtórzyć.
Uważam, że używanie polskiego symbolu narodowego przez trujące gazownie jest celowym deprecjonowaniem i obniżaniem rangi Orła Biąłego.

Hasło, które miało przeobrazić tożsamość Polaków i nauczyć ich niby-zaradności, niby-optymizmu itd. już nam kiedyś zresztą zadekretowano.
Historia się powtarza.
Czterdzieści lat temu slogan brzmiał całkiem podobnie: "Polak potrafi".
Tak, tak.
Początek epoki towarzysza Gierka, budowa "drugiej Japonii" (Polak jak Japończyk - też miał potrafić) i próba podkupienia poparcia Polaków hasłem kreującym entuzjazm dla ekonomicznej ofensywy nowego pierwszego sekretarza. Gierek stawiał kombinaty za pożyczki z Zachodu, ale hojnie dzielił się pozyskiwanymi dewizami i wytworami przemysłu z nadzorcą - lokatorem Kremla.
W 1971 r. stawił się osobiście w Moskwie, gdzie usłyszał, iż kierunek na zmianę wizerunku obrał właściwy. Na kilka lat starczyło; udało się Polaków uspokoić.

Cel i wtedy, i dzisiaj mieli taki sam. Oni mieli.
Romantyczny, żołniersko-buntowniczy, tradycyjny polski patriotyzm odsyłano do lamusa. Miał go zastąpić tzw. patriotyzm społeczny, "robotniczo-chłopski", który wiązano z podporządkowaniem się kierowniczej roli partii i pracą dla socjalistycznej ojczyzny (konieczna mała litera w słowie "Ojczyźna" jako "ojczyzna socjalistyczna"). Kłania się inżynier Karwowski, baran zaangażowany emocjonalnie w budowę trasy WZ, któremu partia łaskawie przydzieliła M-4 i wyprała łepetynę.

To pocieszające, że lokator Belwederu nakazał tę akcję powtórzyć w 2013 r.
Widać, że tradycyjny patriotyzm Polaków wciąż trzyma się mocno. Może wręcz rośnie w siłę? Stąd tym razem zamiast enigmatycznego "Polak potrafi" (co potrafi?), zagnano do propagandowej roboty polskiego orła, który tym razem ma "móc".
Slogan nie dopowiada, co orzeł "może", tak jak kiedyś nie głosił, co Polak miał "potrafić".

Pojawia się natomiast inne pytanie: czy przypadkiem nie chodzi w gruncie rzeczy o to, by dumnemu orłowi z propagandowego hasła odebrać jego wolnościową symbolikę, a potencjalne "może", które czytać można "ale nie musi", zamienić na twarde "musi". Podporządkować się Unii i Rusi. Orzeł i Polak.

avatar użytkownika Maryla

8. @kazef

sam pomysł, żeby Godło zrobić z czekolady i wozić w ryku lewackiego rechotu po Warszawie, bo przeciez NIKT poza Czerską i okolicami NIKT z Komorowskim nie będzie chodził, to jest hucpa.

I co potem z tym Orłem?
Rozerwą go na sztuki pod tytułem, wszystkie dzieci głodne są białej czekolady?

Przypominam marszowanie Komorowskiego RAZEM w ub. roku. Okazało sie, że RAZEM z nim szły setki przebranych funkcjonariuszy służb specjalnych.
Bo podobno było zagrożenie przez Agrobombera.

Akurat. Wysłali funkcjonariuszy, zeby Bronek nie maszerował RAZEM tylko ze swoją kancelarią i "ekspertami".

Ciekawe, jakie zagrożenie wymyslą 2 maja? To bostońskie?
Czy tez służby juz namierzyły i prowadzą kolejnego "terrorystę"?

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

9. a w Polsce 2 maja?

Manewry antyterrorystyczne w dziewięciu krajach europejskich

Manewry pod nazwą Atlas Wspólne Wyzwanie 2013, mające na celu
skoordynowanie działań służb antyterrorystycznych, rozpoczęły się w
środę w Austrii, Belgii, Irlandii, Hiszpanii, Rumunii, Szwecji, we
Włoszech oraz na Słowacji i Łotwie.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika kazef

10. @Maryla

Owsiak mógłby rzucić hasło: trzeba orła podzielić między głodne dzieci, dlaczego nie użyć go do tego celu (i orła i Owsiaka)? W ten oto sposób konstytucyjnie chroniony symbol Polaków stanie się "szczawiem" dla głodnych dzieci. Stefan N. się ucieszy.

avatar użytkownika Maryla

11. @kazef

Stefan N. sie ucieszy, a pani Dziadzia wyciągnie ze spiżarki mirabelki, żeby dzieci nie dostały mdłości, jak się najedza białej czekolady.
Bronek pobigosuje o tym, że te mirabelki rosły na drzewie przodków, a przepis Dziadzia dostała od siostry szwagra wuja.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

12. (Brak tytułu)

Zdjęcie

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl