Z cyklu: „Od Mazowieckiego do Tuska” (9) – Jan Olszewski
- „Panowie, policzmy głosy". To wezwanie Donalda Tuska w nocy z 4 na 5 czerwca 1992 roku położyło kres w odwołaniu rządu Premiera Jana Olszewskiego.
Jan Olszewski jest uznawany przez wielu na polskiej scenie politycznej jako postać kontrowersyjna. Nie będę polemizował o słuszności tej opinii. Przedstawiając jego biografię oraz wiele faktów, ocenę tej postaci pozostawiam Czytelnikom.
Jan Ferdynand Olszewski ps. „Koala”
Urodził się 20 sierpnia 1930 roku w Warszawie w rodzinie kolejarzy, w której były pielęgnowane tradycje polskiego robotniczego ruchu niepodległościowego. Jego matka była stryjeczną siostrą Stefana Okrzei – założyciela Organizacji Bojowej PPS, straconego przez Rosjan w roku 1905. W czasie okupacji niemieckiej od roku 1943 kilkunastoletni Janek był członkiem konspiracyjnego harcerstwa – Szarych Szeregów. W latach 1946–1947 uczestniczył w kampanii wyborczej na rzecz PSL Stanisława Mikołajczyka, choć z racji niepełnoletności nie mógł być czynnym wyborcą. W 1949 ukończył w Warszawie XIII Liceum Ogólnokształcące, a 4 lata później został absolwentem studiów prawniczych na Uniwersytecie Warszawskim.
Jan Olszewski jako „świeżo upieczony” magister prawa w roku 1953 podjął pracę w Ministerstwie Sprawiedliwości, w którym pracował przez rok, a po odbyciu stażu podjął pracę w Zakładzie Nauk Prawnych Polskiej Akademii Nauk. Tam też pracował przez kolejne 2 lata. W latach 1956–1957 był członkiem zespołu redakcyjnego tygodnika „Po prostu”. Wraz z Walerym Namiotkiewiczem i Jerzym Ambroziewiczem 11 marca 1956 napisał dość odważny tekst zatytułowany „Na spotkanie ludziom z AK”, w którym autorzy wezwali do rehabilitacji żołnierzy Armii Krajowej. Został on opublikowany na łamach tego periodyku. Często w swoich artykułach młody Jan Olszewski wskazywał nadużycia w sądownictwie i wymiarze sprawiedliwości, opisywał symbiozę aparatu partyjnego ze środowiskiem przestępczym na tzw. prowincji. W roku 1957 komunistyczna cenzura wydała dziennikarzowi 2-letni zakaz publikowania.
Działalność wolnomularska Jana Olszewskiego
Jeśli w pierwszych słowach niniejszego opracowania wspomniałem o kontrowersyjności tej postaci, to miałem między innymi na myśli jego aktywność masońską, która a priori wykluczała popieranie i wspieranie Kościoła Katolickiego w Polsce. W kartach jego biografii odnotowano, iż w latach 1956–1962 należał do paramasońskiego Klubu Krzywego Koła, a od 1958 do 1961 wchodził w skład zarządu tego klubu. Po rozwiązaniu tej organizacji uczestniczył w spotkaniach u Jana Józefa Lipskiego. Według noty opracowanej przez Ludwika Hassa w słowniku biograficznym, 32-letni Jan Olszewski został przyjęty do wolnomularstwa 1 maja 1962 w niezależnej loży "Kopernik" w Warszawie. W loży tej 24 października 1964 nadano mu stopień mistrza. W latach 1971–1973 piastował godność II dozorcy, a między 1975–1981 i 1986–1991 – mówcy. W 1991 został wybrany wielkim przysposobicielem Wielkiej Loży Narodowej Polski. Jednakże po zorientowaniu się, w którym kierunku zmierza działalność wolnomularzy, wycofał się z działalności masońskiej. Sam Jan Olszewski w wywiadzie-rzece „Prosto w oczy” stwierdził, że reaktywowana loża „Kopernik” miała służyć jedynie jako kamuflaż dla kontynuowania pewnych wątków działalności Klubu Krzywego Koła w konspiracji.
Działalność publiczna Jana Olszewskiego w czasach PRL-u
Jako młody i dynamiczny prawnik, skutecznie angażował się jako obrońca w procesach politycznych. Między innymi w latach sześćdziesiątych był obrońcą w procesach politycznych Melchiora Wańkowicza, Jacka Kuronia, Karola Modzelewskiego, Janusza Szpotańskiego, Adama Michnika i Jana Nepomucena Millera. W latach 1968–1970, w związku z obroną studentów aresztowanych w czasie manifestacji marcowych w Warszawie, został zawieszony w prawie wykonywania zawodu. Po około roku przymusowego urlopu powrócił do pracy jako adwokat. W 1970 brał udział jako obrońca w procesie działaczy niepodległościowej organizacji Ruch. W grudniu 1975 roku był inicjatorem oraz współautorem wraz z Jackiem Kuroniem i Jakubem Karpińskim tzw. Listu 59. zawierającego protest przeciwko projektowanym zmianom w Konstytucji PRL oraz deklarację celów opozycji. Jako sygnatariusz złożył go do Sejmu. W styczniu 1976 napisał też z Wojciechem Ziembińskim List 14 do Sejmu przeciwko wprowadzeniu do konstytucji zapisu o nienaruszalności sojuszu z ZSRR. Podpisał oświadczenie 14 intelektualistów z czerwca 1976, solidaryzujące się z protestami robotniczymi.
Działalność polityczna Jana Olszewskiego
W 1976 roku Jan Olszewski znalazł się wśród założycieli Polskiego Porozumienia Niepodległościowego. W okresie swojej działalności w PPN w latach 1976–1980 ogłosił ponad pięćdziesiąt publikacji programowych. W 1977 napisał poradnik zatytułowany „Obywatel a Służba Bezpieczeństwa”, który został wydany przez tę organizację, a następnie wznawiany w ramach drugiego obiegu wydawniczego. Ów poradnik stał się w okresie stanu wojennego instrukcją dla opozycjonistów rozpracowywanych przez funkcjonariuszy SB. Jan Olszewski należał do ścisłego, czteroosobowego kierownictwa PPN wraz ze Zdzisławem Najderem, Andrzejem Kijowskim i Janem Józefem Szczepańskim.
Karty biografii Jana Olszewskiego z roku 1976 mówią o jego uczestnictwie w zakładaniu Komitetu Obrony Robotników, który to komitet wzbudził po latach sporo negatywnych opinii. Olszewski celowo nie został umieszczony na liście członków KOR, aby bez przeszkód natury formalnej mógł udzielać pomocy prawnej robotnikom represjonowanym i sądzonym po wydarzeniach czerwcowych. W czerwcu 1977 uczestniczył z ramienia KOR-u w ustalaniu rzeczywistych okoliczności zabójstwa Stanisława Pyjasa.
We wrześniu 1980 Olszewski włączył się w organizowanie niezależnego związku zawodowego w Warszawie. 17 września tego samego roku na spotkaniu przedstawicieli niezależnych związków w Gdańsku wystąpił z koncepcją, by wszystkie nowo powstałe związki zjednoczyły się w jedną strukturę ogólnopolską. Władze poszczególnych związków zawodowych uznały tę koncepcję za trafną i ją zaakceptowały.
Od października 1980 roku był doradcą Krajowej Komisji Porozumiewawczej, a następnie Komisji Krajowej) NSZZ „Solidarność” oraz zarządu Regionu Mazowsze. Tak silna organizacja związkowa, jaką był NSZZ „Solidarność” wymagała statutu. I tu związkowcy mogli liczyć na nieocenioną pomoc mecenasa Olszewskiego. Nie tylko był autorem tego statutu, ale ponadto jako pełnomocnik związku zawodowego wraz z Wiesławem Chrzanowskim poprowadził postępowanie rejestracyjne związku przed sądem w Warszawie. Nie ograniczał się tylko do działalności na rzecz braci robotniczej miast. Był także aktywny w postępowaniu rejestracyjnym NSZZ Rolników Indywidualnych "Solidarność". W grudniu 1980 współtworzył Komitet Obrony Więzionych za Przekonania, powołany przez Krajową Komisję Porozumiewawczą. Od stycznia 1981 wchodził w skład rady programowo-konsultacyjnej Ośrodka Prac Społeczno-Zawodowych przy KKP.
Jan Olszewski w stanie wojennym i w latach 80-tych
Po wprowadzeniu stanu wojennego Jan Olszewski wraz z Wiesławem Chrzanowskim bezskutecznie zabiegał o to, aby internowany Lech Wałęsa zaapelował do władz podziemnej "Solidarności" o odwołanie protestów planowanych na 31 sierpnia 1982. Z ramienia sekretarza Episkopatu Polski arcybiskupa Bronisława Dąbrowskiego prowadził rozmowy z przedstawicielami władzy w sprawie zwolnienia z więzień i obozów internowania osób chorych. Brał udział w procesach przeciwko organizatorom strajków i podziemnym wydawcom. Był obrońcą m.in. Lecha Wałęsy, Zbigniewa Romaszewskiego i Zbigniewa Bujaka. Wiosną 1983 był inicjatorem wspólnego oświadczenia podziemnego NSZZ "Solidarność", związków branżowych i autonomicznych, zawierającego protest przeciwko delegalizacji wszystkich związków zawodowych w Polsce. Został wówczas zatrzymany na 48 godzin, po czym – prosto z aresztu – pojawił się na sali sądowej jako obrońca w procesie podziemnego Międzyzakładowego Robotniczego Komitetu "Solidarności".
Okres stanu wojennego zbliżył Jana Olszewskiego do środowisk katolickich, także do hierarchów Kościoła. W latach 1984 i 1985 ksiądz prymas Józef Glemp upoważnił go do występowania w charakterze oskarżyciela posiłkowego w procesie zabójców księdza Jerzego Popiełuszki. Był też pełnomocnikiem rodziny duchownego. W mowie oskarżycielskiej, transmitowanej wówczas przez radio, przedstawił swoją wersję wydarzeń, twierdząc, że morderstwo miało być polityczną prowokacją, której celem było rozpętanie w kraju zamieszek.
Należał do sygnatariuszy oświadczenia z 31 maja 1987, wydanego przez grono osób zaproszonych przez Lecha Wałęsę, zawierającego podstawowe cele opozycji. Po zatrzymaniu ukrywającego się Kornela Morawieckiego miał być jego obrońcą, ale skutecznie nakłonił go do emigracji z PRL w kwietniu 1988 roku. W maju tego samego roku z ramienia Episkopatu Polski był jednym z mediatorów (wraz z Haliną Bortnowską i Andrzejem Stelmachowskim) w rozmowach podczas strajku w Hucie im. Lenina. Potem uczestniczył w rozmowach księdza Alojzego Orszulika z generałami Czesławem Kiszczakiem i Zbigniewem Pudyszem w MSW, gdzie dyskutowano na temat „potrzeby ratowania kraju". W grudniu 1988, w związku z planowanymi rozmowami Okrągłego Stołu współtworzył Komitet Obywatelski przy Przewodniczącym NSZZ „Solidarność”. Podejmował działania celem wyjaśnienia okoliczności zabójstw dokonanych w 1989 na księżach Stefanie Niedzielaku, Stanisławie Suchowolcu i Sylwestrze Zychu.
Działalność Jana Olszewskiego w latach 1989–1991
Zarówno władza, jak i środowisko solidarnościowe szykowały się do obrad przy Okrągłym Stole, które odbyły się od 6 lutego do 5 kwietnia 1989 roku. Nie zabrakło w nich Jana Olszewskiego. Był uczestnikiem w charakterze eksperta strony solidarnościowej w podzespole ds. reformy prawa i sądów. Po ustaleniach dotyczących Sejmu kontraktowego nie zdecydował się do niego kandydować. W latach 1989–1991 pełnił funkcje zastępcy przewodniczącego Trybunału Stanu. W 1989 został członkiem Niezależnego Komitetu Historycznego Badania Zbrodni Katyńskiej, a w 1990 był współzałożycielem i fundatorem Polskiej Fundacji Katyńskiej.
Od roku 1990 zasilił szeregi Porozumienia Centrum pod przywództwem Jarosława i Lecha Kaczyńskich. Jesienią tego samego roku współuczestniczył w przygotowaniu programu wyborczego Lecha Wałęsy i był jego mężem zaufania w Państwowej Komisji Wyborczej w wyborach prezydenckich. W roku 1991 został członkiem Komitetu Doradczego przy Prezydencie RP Lechu Wałęsie.
W wyborach parlamentarnych w roku 1991 uzyskał mandat posła na Sejm I kadencji z listy Porozumienia Obywatelskiego Centrum. Zasiadał w Komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego, a także w komisjach sejmowych: nadzwyczajnej do rozpatrzenia projektów ustaw konstytucyjnych, Komisji Sprawiedliwości oraz Administracji i Spraw Wewnętrznych. Ponadto brał udział w pracach podkomisji podstaw ustroju politycznego i społeczno-gospodarczego oraz podkomisji organów władzy ustawodawczej, wykonawczej i samorządu terytorialnego.
Jan Olszewski premierem
Dnia 6 grudnia 1991 roku Sejm I kadencji na wniosek Prezydenta powołał go na stanowisko Prezesa Rady Ministrów, gdy nie powiodła się misja kandydata prezydenckiego Bronisława Geremka, ani próba pozostawienia na stanowisku urzędującego premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego. Niemożność zbudowania trwałej koalicji programowej zniechęciła premiera Olszewskiego, który w połowie grudnia złożył rezygnację z utworzenia rządu, której Sejm jednak nie przyjął. W końcu 23 grudnia 1991, dopiero po drugiej turze długich negocjacji, dzięki poparciu AWS-u i PSL-u, udało się stworzyć gabinet koalicyjny, w którym zasiadali przedstawiciele zaledwie 4. partii, tj.:PC, ZChN, PSL-PL oraz PChD. Łącznie dysponowały one zaledwie 114 głosami na 460 w Sejmie. Rząd Jana Olszewskiego nie dysponował trwałą większością parlamentarną. Nie powiodły się próby rozszerzenia jego zaplecza najpierw o Unię Demokratyczną, Kongres Liberalno-Demokratyczny i Polski Program Gospodarczy, a potem o Konfederację Polski Niepodległej. Trzeba tu zaznaczyć, iż czynnikiem, który dodatkowo osłabiał rząd, był narastający konflikt między premierem a Jarosławem Kaczyńskim – szefem partii, która miała w rządzie najwięcej ministrów. Przyczyną konfliktu były głównie sprawy personalne i wzajemny brak zaufania.
Deklaracje i decyzje premiera Olszewskiego miały definitywnie zerwać z reżimem komunistycznym, co nie spotkało się z aprobatą zatwardziałego „betonu” komunistycznego i neolibertyńskiego, a szczególnie Wojskowej Służby Informacyjnej. Deklarował on bowiem między innymi:
– zahamowanie wprost bandyckiej prywatyzacji majątku państwowego,
– dekomunizację w MON, MSW, UOP i w Policji,
mimo iż rząd nie przygotował rozwiązań prawnych w tym zakresie, a na Sejm nie miał co liczyć.
Zatem rząd Jana Olszewskiego rozpoczął proces dekomunizacji w Wojsku Polskim i Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Zmienił także koncepcję prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych. Całkowite zahamowanie prywatyzacji spowodowało otwarty konflikt rządu z ugrupowaniami liberalnymi w parlamencie, szczególnie z Kongresem Liberalno-Demokratycznym Donalda Tuska. W marcu 1992 r. konsternację wywołało wysunięcie przez Lecha Wałęsę niekonsultowanych z rządem koncepcji NATO-bis i EWG-bis, które podważały dotychczasową euroatlantycką linię nakreśloną przez rząd Olszewskiego.
Rządowi Jana Olszewskiego przyszło działać w jakże nowym otoczeniu międzynarodowym. 8 grudnia 1991 bowiem przestał istnieć Sowietskij Sojusz, a wraz z nim pakt militarny – Układ Warszawski. To skłoniło ekipę Olszewskiego do podjęcia działań mających na celu integrację Polski z NATO i Wspólnotami Europejskimi. Tak też 16 grudnia 1991 roku w nocy Leszek Balcerowicz podpisał układ stowarzyszeniowy z trzema Wspólnotami Europejskimi: Europejską Wspólnotą Gospodarczą, Europejską Wspólnotą Węgla i Stali oraz z Euratom-em. Po raz pierwszy w oficjalnych dokumentach MON-u pojawiło się stwierdzenie, że członkostwo w NATO jest strategicznym celem polityki obronnej Rzeczpospolitej. Przyspieszono zatem rozpoczęte w październiku 1990 roku negocjacje mające na celu wycofanie armii rosyjskiej z Polski.
22 maja 1992 premier Jan Olszewski sprzeciwił się podpisaniu klauzuli polsko-rosyjskiego traktatu o przyjaźni i dobrosąsiedzkiej współpracy, który na osobistą prośbę Lecha Wałęsy w dołączonym osobnym protokole mówił także o przekazywaniu baz wojsk rosyjskich wycofujących się z Polski w ręce międzynarodowych spółek polsko-rosyjskich joint venture o statusie eksterytorialnym. Nie chodziło tylko o majątek, o grunty. Owe spółki handlowe – nota bene mające handlować bronią – miały być tylko przykrywką dla nowo tworzonych sowieckich baz szpiegowskich. Gdy pomimo zdecydowanego sprzeciwu premiera porozumienie polsko-rosyjskie zostało przez MSZ parafowane, doszło do otwartego konfliktu rządu z prezydentem Lechem Wałęsą i ministrem spraw zagranicznych Krzysztofem Skubiszewskim. By nie dopuścić do podpisania protokołu do zasadniczego traktatu, premier przekazał sprzeciw rządu wysyłając depeszę szyfrową do Moskwy, na ręce Lecha Wałęsy wówczas tam przebywającego. Po latach Jan Olszewski wspomina: „Specjalna uchwała Rady Ministrów odrzucająca ten projekt została przekazana Lechowi Wałęsie już w trakcie wizyty. Poleciłem jednocześnie zbadanie, kto wydał zgodę na parafowanie tego projektu wbrew stanowisku Rady Ministrów. Wskutek odwołania rządu nigdy nie zostało to wyjaśnione”. Nazajutrz po powrocie z Moskwy prezydent zgłosił wniosek o odwołanie tego gabinetu.
Odwołanie rządu Jana Olszewskiego – geneza i skutki
W końcu maja 1992 Unia Demokratyczna złożyła wniosek o wotum nieufności dla rządu Olszewskiego, co zbiegło się z uchwałą sejmową o udostępnieniu posłom nazwisk parlamentarzystów i wysokich urzędników państwowych, figurujących jako tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa. Uchwałą Sejmu z 5 czerwca 1992 Jan Olszewski został pozbawiony urzędu na skutek uchwalenia wotum nieufności. Głosowanie złożonego w maju wniosku o odwołanie rządu zostało przyspieszone w związku z działaniami ministra spraw wewnętrznych Antoniego Macierewicza w ramach wykonywania tzw. lustracyjnej uchwały Sejmu i sporządzeniem listy Macierewicza. Premier, popierając decyzję Macierewicza, zaproponował w porozumieniu z I Prezesem Sądu Najwyższego Adamem Strzemboszem powołanie niezależnego organu dla oceny prawdziwości przedstawionych materiałów. Sejm nie zdążył jednak rozpatrzyć tego wniosku. Na przyspieszenie rozpatrywania wniosku o dymisję rządu wpłynął niewątpliwie prezydent Lech Wałęsa, który złożył 4 czerwca 1992 własny wniosek o odwołanie premiera.
Było to w nocy z 4/5 czerwca 1992 roku. Z obawy przed wykonaniem sejmowej uchwały lustracyjnej mającej doprowadzić do ujawnienia listy donosicieli, kapusiów i współpracowników UB i WSW oraz pracowników aparatu przymusu reżimu komunistycznego, ówczesny prezydent Lech Wałęsa wraz ze swoimi kolesiami obalił rząd Jana Olszewskiego.
„Bohaterami” tej „nocnej zmiany” byli: Lech Wałęsa, jego były kierowca Mieczysław Wachowski, Donald Tusk, Waldemar Pawlak, Stefan Niesiołowski, Bronisław Geremek, Tadeusz Mazowiecki, Leszek Moczulski, Aleksander Łuczak i Paweł Łączkowski. Ciekawą postacią w tym gronie był Mieczysław Wachowski. Był zaufanym TW „Bolka”, biegle mówiącym po rosyjsku. Niemal tak samo swobodnie, jak dzisiaj Paweł Graś – przepraszający Rosjan prowadzących śledztwo smoleńskie.
Według Piotra Naimskiego – byłego szefa UOP, Antoniego Macierewicza czy samego Jana Olszewskiego – powodem odwołania gabinetu był sprzeciw premiera Olszewskiego wobec planowanej przez prezydenta Lecha Wałęsę umowy z Rosją na przekazanie rosyjsko-polskim spółkom joint venture majątku po byłych bazach rosyjskich na terytorium Polski i zamiar utworzenia w nich sowieckich baz szpiegowskich. Dzień po odwołaniu rządu Olszewskiego prezydent Lech Wałęsa desygnował na szefa rządu prezesa PSL Waldemara Pawlaka, którego Sejm wybrał na nowego premiera.
Tuż przed głosowaniem sejmowym nad natychmiastowym odwołaniem rządu, Jan Olszewski swoje wystąpienie zakończył tymi oto słowami, cyt.: „(…) chciałbym stąd wyjść tylko z jednym osiągnięciem. I jak do tej chwili mam przekonanie, że z nim wychodzę. Chciałbym mianowicie, wtedy kiedy ten gmach opuszczę, kiedy skończy się dla mnie ten – nie ukrywam – strasznie dolegliwy czas, kiedy po ulicach mojego miasta mogę się poruszać tylko samochodem albo w towarzystwie torującej mi drogę i chroniącej mnie od kontaktu z ludźmi eskorty, że wtedy kiedy się to wreszcie skończy – będę mógł wyjść na ulice tego miasta, wyjść i popatrzeć ludziom w oczy. I tego wam – Panie Posłanki i Panowie Posłowie życzę po tym głosowaniu”.
W nieplanowanym wystąpieniu telewizyjnym premier Olszewski 4 czerwca 1992 r. o godz. 22.00 powiedział, cyt.: „Mój rząd był pierwszym, który chciał odsłonić dawne, tajemne powiązania ludzi, którzy z własnej woli weszli w ostatnich latach do organów nowej władzy. Uważam, że naród polski powinien mieć poczucie, że wśród tych, którzy nim rządzą, nie ma ludzi, którzy pomagali UB i SB utrzymywać Polaków w zniewoleniu. Uważam, że dawni współpracownicy komunistycznej policji politycznej mogą być zagrożeniem dla bezpieczeństwa wolnej Polski. Naród powinien wiedzieć, że nieprzypadkowo właśnie w chwili, kiedy możemy oderwać się ostatecznie od komunistycznych powiązań, stawia się nagły wniosek o odwołanie rządu”.
Po wielu latach Jan Olszewski w wywiadzie ze Stanisławem Żarynem powiedział, cyt.: „Jako pretekst do mojego odwołania posłużyła tzw. lista Macierewicza. Jednak upadek mojego rządu był podyktowany de facto innymi czynnikami. Stały za tym przede wszystkim pieniądze. Chodziło o podział majątku, który został po PRL-u. On był jeszcze „do wzięcia”, gdy ja byłem premierem. W ramach procesu transformacji grupy interesu chciały się zabezpieczyć. I to właśnie nastąpiło. (…) Jedna z naszych ustaw dotyczyła procesu prywatyzacji, powoływała instytucję – akcjonariat narodowy, która miała się zajmować procesem prywatyzacji. Jednak trudno sobie wyobrazić, by ci, którzy chcieli zarabiać na uwłaszczeniu, dopuścili do takich zmian. Uderzenie w ich interesy było do przewidzenia. (…) W mojej ocenie chodziło o kwestie finansowe, własnościowe. Pierwszą decyzją mojego rządu, którą sam podjąłem, było wstrzymanie wszystkich prywatyzacji, które w wielu wypadkach były przygotowane lub nawet prowadzone. Ci, którzy chcieli na tym, zarabiać, wiedzieli, że sprawy potoczą się w bardzo złym kierunku, jeśli mój rząd będzie dalej funkcjonował”.
W opinii doradcy prezydenta Lecha Kaczyńskiego ds. bezpieczeństwa – prof. Andrzeja Zybertowicza, po 1989 r. nieszczęściem Polski było to, że: „(…) osoby pełniące kluczowe funkcje w najważniejszych, strategicznych instytucjach państwa nie miały rzeczywistego interesu w tym, żeby budować państwo prawa. (…) Na przykład wymiar sprawiedliwości, prokuratura i sądownictwo, ludzie, którzy po 1989 r. mieli budować państwo prawa, gdyby robili to konsekwentnie – musieliby samych siebie stawiać przed sądem. To pokazuje, że nie mogli działać skutecznie. (…) Konflikt interesów dotyczył także tajnych służb. Funkcjonariusze tajnych służb, którzy mieli neutralizować i zwalczać afery prywatyzacyjne musieliby przeciwstawiać się swoim szefom i swoim przyjaciołom, którzy te afery konstruowali” – powiedział prof. Andrzej Zybertowicz w rozmowie z PAP.
Jan Olszewski po roku 1992
Po dwóch latach członkostwa w Porozumieniu Centrum, Jan Olszewski wystąpił z tej partii i założył Ruch dla Rzeczypospolitej (RdR), w którym objął funkcję przewodniczącego. Ale po rozłamie RdR-u w 1993 został honorowym jego przewodniczącym RdR Stanisława Węgłowskiego. Razem z m.in. Partią Wolności Kornela Morawieckiego i Akcją Polską Antoniego Macierewicza zawiązał przed wyborami parlamentarnymi w 1993 Koalicję dla Rzeczypospolitej, która z wynikiem 2,7% nie przekroczyła progu wyborczego.
Jan Olszewski po utracie mandatu poselskiego brał udział w różnych inicjatywach integrujących pozaparlamentarne ugrupowania prawicowe (m.in. w ramach Konwentu Świętej Katarzyny. W wyborach prezydenckich w 1995 zajął 4. miejsce, uzyskując 6,86% poparcia. W II turze nie poparł żadnego z kandydatów. Wkrótce po tych niezbyt korzystnych dla niego wyborach, założył nową partię pod nazwą Ruch Odbudowy Polski (ROP), która w 1996 w sondażach uzyskiwała nawet kilkanaście procent poparcia. Pozycja nowego ugrupowania zaczęła słabnąć w związku z powstaniem Akcji Wyborczej Solidarność (AWS), do której przystąpiła znacząca większość pozasejmowych partii. W wyborach w 1997 ROP odniósł względną porażkę, uzyskując 5,56% głosów i otrzymując tylko 6 mandatów poselskich w Sejmie III kadencji. Jeden z nich przypadł Janowi Olszewskiemu. Jako poseł został członkiem Komisji Spraw Zagranicznych oraz Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka. Ponownie zarejestrował się jako kandydat na urząd prezydenta w wyborach w roku 2000. Wycofał się jednak przed dniem głosowania, udzielając poparcia Marianowi Krzaklewskiemu. Wcześniej – w sierpniu tego samego roku – został ranny w wypadku samochodowym, w którym zginął członek władz ROP Waldemar Grudziński. W wyborach parlamentarnych w 2001 po raz trzeci został posłem z okręgu warszawskiego, tym razem z listy Ligi Polskich Rodzin. Ponownie brał udział w pracach Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka. W 2002 wystąpił z klubu LPR, współtworząc z dwoma posłami Koło Poselskie ROP.
Wraz z Antonim Macierewiczem i Gabrielem Janowskim przed wyborami parlamentarnymi w 2005 stworzył federacyjną partię pod nazwą Ruch Patriotyczny, która w wyborach do Sejmu uzyskała 1,05% głosów. Sam Jan Olszewski w tych wyborach bez powodzenia ubiegał się o mandat senatora w okręgu warszawskim, uzyskując 16,22% poparcia, zajmując 6. miejsce.
W latach 2005–2006 ponownie został zastępcą przewodniczącego Trybunału Stanu, a od 10 kwietnia 2006 był doradcą prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego do spraw politycznych. 9 listopada 2007 objął stanowisko szefa komisji weryfikacyjnej WSI, zastępując na tym stanowisku Antoniego Macierewicza. 20 stycznia 2011 zrezygnował z funkcji przewodniczącego Ruchu Odbudowy Polski.
Jan Olszewski w rozmowie z red. Agnieszką Żurek z Naszego Dziennika
Wypowiadał się niedawno między innymi w sprawie walki o miejsce na cyfrowym multipleksie dla TV Trwam. Powiedział, cyt.; ”Sytuacja mediów, zwłaszcza elektronicznych, jest w tej chwili sytuacją monopolu medialnego. Telewizja publiczna została całkowicie przejęta przez obóz rządzący. Świat mediów - poza marginesami, na które usiłuje się zepchnąć prasę niezależną i katolicką - został opanowany przez dwa lub trzy koncerny prasowe, które popierają układ rządzący i całkowicie pomijają zjawiska, które mogłyby przedstawić rząd w niekorzystnym świetle. W warunkach stotalizowania - nie waham się użyć tego słowa - środków masowego przekazu jedyna telewizja niekomercyjna, czyli Telewizja Trwam, jest dla tego systemu szczególnie niewygodna. W tym właśnie kontekście trzeba patrzeć na podjętą przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji decyzję odmowy przyznania jej miejsca na cyfrowym multipleksie. Jedyny niezależny i niekomercyjny, utrzymujący się z ofiarności publicznej nadawca został pozbawiony możliwości bezpłatnego nadawania. Fakt, że jest to nadawca katolicki, ma tutaj zasadniczą wagę, ale jest tylko dodatkowym elementem pogłębiającym ten skandal. (…) Akcja protestacyjna w sprawie Telewizji Trwam jest ogólnonarodowym plebiscytem. Tylko w ten sposób możemy obronić podstawowy zakres swobód obywatelskich”.
Satyr
______________________
Przy opracowywaniu niniejszego materiału posiłkowałem się:
1) Michał Balcerzak (reżyser filmu), Nocna zmiana (1994),
2) A. Dudek, Pierwsze lata III Rzeczypospolitej. 1989-2001, s. 235-238,
3) Giną dokumenty o zasadniczym znaczeniu, naszdziennik.pl, 3 marca 2012,
4) L. Hass, Wolnomularze polscy w kraju i na świecie 1821–1999, Słownik biograficzny. Warszawa 1999, s. 352,
5) Informacja o składzie członkowskim Niezależnego Komitetu Historycznego Badania Zbrodni Katyńskiej, październik 1989. Warszawa 2007. s. 196, seria: „Zeszyty Katyńskie” nr 22,
6) J. Kurski, P. Semka, Lewy czerwcowy. Mówią: J. Kaczyński, A. Macierewicz, J. Parys, A. Glapiński, Z. Kostrzewa-Zorbas, Warszawa, Wyd. Editions Spotkania, 1993,
7) Olszewski: Oczekuję działań rządu ws. Smoleńska, stefczyk.info, 28 marca 2012,
8) A. Orszulik, Czas przełomu. Notatki z rozmów z władzami PRL w latach 1981–1989, Warszawa-Ząbki: 2003, s. 333–335,
9) A. Paczkowski, Wojna polsko-jaruzelska. Stan wojenny w Polsce 13.12.1981–22.07.1983. Warszawa: 2006, s. 189,
10) Prosto w oczy. Z Janem Olszewskim rozmawia Ewa Polak-Pałkiewicz, Wyd. Ad Astra, Warszawa 1997, s. 119–121,
11) Przerwana premiera. Z Janem Olszewskim rozmawiają Radosław Januszewski, Jerzy Kłosiński, Jan Strykowski, Warszawa: Wyd. nakładem „Tygodnika Solidarność”, 1992,
12) W. Reszczyński: Wygrać prezydenta. Rozmowy Wojciecha Reszczyńskiego z kandydatami na Urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej (wybory'95). Warszawa: Wydawnictwo von Borowiecki, 1995,
13) Rówieśnicy: Jan Olszewski, Stefan Olszowski, rp.pl, 31 marca 2008,
14) J. Skórzyński (red. nacz.), Opozycja w PRL. Słownik biograficzny 1956-89. Warszawa: Tom 1. Wyd. Ośrodek Karta, 2000,
15) Strona sejmowa posła IV kadencji,
16) D.Wilczak, Bilet w jedną stronę, "Newsweek" nr 39/2006,
17) http://realkonkret.salon24.pl/352726,policzmy-gl...
18) http://www.naszememento.pl/swiadectwa/nasza-rozm...
19) http://www.bibula.com/?p=10011
20) Maryla, http://blogmedia24.pl/node/56237
21) http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120303&typ=my&id=my03.txt
- Satyr1 - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
4 komentarze
1. Satyr
przynależnośc do loży Kopernik to jedyna ciemna plama na życiorysie męża stanu Jana Olszewskiego. Poza tym cała Jego droga życiowa jest służbą Polsce. Gdyby udało się utrzymać rząd obalony Nocną Zmianą, wtedy w pełni moglibysmy docenić Jego wizję Polski.
Polecam wywiad po 10 kwietnia 2010;
Z mec. Janem Olszewskim, byłym premierem RP i byłym doradcą śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, rozmawia Mariusz Bober
Pan Premier również miał być w tym samolocie. Jaka była Pana pierwsza reakcja na wieść o katastrofie?
-
Rzeczywiście w samolocie zarezerwowano dla mnie miejsce, jako doradcy
prezydenta. Jednak prawie w ostatniej chwili zgłosiła się do mnie pani
Bożena Mamontowicz-Łojek z pytaniem, czy nie mógłbym pomóc w
znalezieniu miejsca dla przedstawiciela Rodzin Katyńskich. Wiele z tych
osób z różnych powodów, m.in. wieku, miało problem z zorganizowaniem
wyjazdu do Katynia, gdzie zginęły najbliższe im osoby. Odstąpiłem więc
swoje miejsce. 10 kwietnia, z rana, jak zwykle oglądałem wiadomości
telewizyjne. Najpierw usłyszałem nieprecyzyjną wzmiankę, że były
problemy z lądowaniem polskiego samolotu w Smoleńsku. Ale wkrótce potem,
szukając informacji w innych stacjach, usłyszałem o katastrofie. Dla
ludzi z mojego pokolenia naturalne było skojarzenie z katastrofą
samolotu z gen. Władysławem Sikorskim na pokładzie z 1943 r., która -
choć pośrednio - również była związana ze zbrodnią katyńską. Będąc
przedstawicielem pokolenia, które wychowywało się podczas II wojny
światowej, byłem "obyty" ze śmiercią. A jednak tragedia w Smoleńsku,
m.in. ze względu na swoją skalę i na to, że zginęło w niej tak wielu
znanych mi od lat ludzi, bardzo mnie przygnębiła. Zaraz potem pojechałem
do Kancelarii Prezydenta, by zorientować się w sytuacji. To był bardzo
trudny dzień.
Udało się Panu dowiedzieć trochę więcej niż nam, śledzącym te wydarzenia w mediach?
-
Sytuacja była bardzo trudna - w katastrofie oprócz prezydenta zginął
szef jego kancelarii, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, czyli
ludzie, którzy w sytuacjach, gdy coś stanie się prezydentowi, przejmują
inicjatywę i to na nich spada część obowiązków związanych z
funkcjonowaniem tego urzędu. Dlatego przedstawiciele kancelarii starali
się przygotować plan działań. Wiadomo, że w sytuacji nagłej śmierci
prezydenta zastępuje marszałek Sejmu. Wkrótce potem minister Andrzej
Duda poinformował, że Bronisław Komorowski poprosił przedstawicieli
kancelarii na spotkanie, na którym miał ogłosić swoje pierwsze decyzje.
Wówczas uznałem jednak, że w tym momencie zakończyła się moja rola,
ponieważ pełniłem funkcję doradcy Lecha Kaczyńskiego. Wobec tego
skupiłem się na pomocy w przygotowaniach uroczystości żałobnych.
W pierwszych dniach po katastrofie docierały do nas niepokojące
informacje o szybkim i budzącym wątpliwości sposobie przejmowania władzy
przez Platformę Obywatelską. Pan nie był zaskoczony tym pospiesznym
trybem?
- Moje zdziwienie wzbudziła decyzja o szybkim powołaniu
nowego szefa Kancelarii Prezydenta. Co prawda dotychczasowy szef -
minister Władysław Stasiak - zginął w katastrofie, ale swoją funkcję
nadal pełnił jego zastępca, minister Jacek Sasin. Jeśli już nawet p.o.
prezydent Komorowski chciał zmienić szefa, to można było to zrobić
później. Początkowo myślałem także, że będąc w moralnie niezręcznej
sytuacji, jako zastępujący prezydenta w związku ze śmiercią, Bronisław
Komorowski - by nie wzbudzić wątpliwości co do wiarygodności sprawowania
tej funkcji - zrezygnuje z kandydowania na to stanowisko. Jednak
postąpił on inaczej.
Wiele z ofiar katastrofy znał Pan osobiście. Świętej pamięci
Lecha Kaczyńskiego poznał Pan jeszcze w okresie działalności w
"Solidarności"?
- Tak. Ale najpierw poznałem Jarosława
Kaczyńskiego, którego spotykałem jeszcze w połowie lat 70. w biurze
interwencji Komitetu Samoobrony Społecznej KOR. Ja jako prawnik
udzielałem tam porad, podobnie jak Jarosław Kaczyński. Wiedziałem, że
ma brata bliźniaka, ale jakoś wypadło mi to z głowy, gdy pierwszy raz
spotkałem śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Było to w sierpniu 1980
roku. Najpierw do Warszawy przyjechał wysłannik Komitetu Strajkowego,
prosząc o przygotowanie statutu Wolnych Związków Zawodowych. Bowiem
zgoda na ich rejestrację była głównym przedmiotem pertraktacji ze
stroną rządową. Posiadanie statutu było zaś warunkiem formalnym
rejestracji. Wraz ze śp. mec. Władysławem Siłą-Nowickim i prof.
Wiesławem Chrzanowskim przygotowaliśmy taki statut. Trzeba go było
szybko dostarczyć do stoczni: szczecińskiej i gdańskiej, które były
głównymi ośrodkami strajków na Wybrzeżu. Mnie przypadła rola
dostarczenia tekstu do stoczni w Gdańsku. Zmieniając wielokrotnie środki
lokomocji, udało mi się dojechać następnego dnia do stoczni (mec.
Siłę-Nowickiego bezpieka zatrzymała na dworcu w Warszawie). Gdy dotarłem
do stoczni, ze zdziwieniem zobaczyłem właśnie śp. Lecha Kaczyńskiego,
którego początkowo wziąłem za Jarosława... Byłem zdziwiony, bo
poprzedniego dnia żegnałem się z nim w Warszawie. Dopiero po chwili
uświadomiłem sobie, że widzę brata bliźniaka Jarosława. Leszek bardzo
pomógł mi wtedy dotrzeć do komitetu strajkowego i dostarczyć projekt
statutu związku. Później zaś w pewien sposób przyczynił się do tego, że
"Solidarność" została zarejestrowana jako związek ogólnopolski.
W jaki sposób?
- Następnego dnia po podpisaniu porozumień
gdańskich związkowcy zaczęli zastanawiać się, w jaki sposób
zarejestrować związek zawodowy. Bowiem przewidziana w porozumieniach
formuła, że mogą to być związki regionalne lub branżowe, stwarzała
niebezpieczeństwo, że będzie ich bardzo dużo, będą działały w sposób
nieskoordynowany, a władze PRL dzięki temu zdobędą ogromne możliwości
manipulowania nimi. Dlatego dla mnie od początku było jasne, że należy
złożyć wniosek o rejestrację jednego, ogólnokrajowego związku
zawodowego. 17 września 1980 r. została zwołana w Gdańsku narada
przedstawicieli wszystkich powstających w Polsce Wolnych Związków
Zawodowych. Okazało się, że członkowie komitetu strajkowego, a
zwłaszcza doradcy Lecha Wałęsy uważali, że skoro w porozumieniach z
władzami PRL znalazł się inny zapis, to należy zarejestrować tylko
samodzielny związek pracowników. Pojawił się też problem, jak wprowadzić
mój postulat do porządku dziennych obrad. Co prawda uczestniczyłem w
nich wraz z delegacją regionu Mazowsze, ale jako doradca związkowy i
adwokat nie mogłem sam być członkiem związku, a więc nie miałem prawa
głosu. Wtedy Jarosław Kaczyński poprosił o pomoc właśnie Leszka, który
porozmawiał z przewodniczącym obradom literatem Lechem Bądkowskim, by
pozwolił mi zabrać głos. I udało się. Nie chcąc, by udaremniono me
zamiary, już w pierwszych swoich słowach zgłosiłem propozycję
rejestracji ogólnopolskiego związku zawodowego, bo słyszałem już szmer
zaniepokojenia wśród doradców Lecha Wałęsy, gdy tylko zapowiedziano moje
wystąpienie. Entuzjastyczna reakcja zebranych na tę propozycję
sprawiła jednak, że nie mogło być już mowy o innym rozwiązaniu. Lech
Wałęsa, który umiał wyczuwać nastroje ludzi, nie sprzeciwiał się temu,
ale później podszedł do nas i powiedział: Wrobiliście nas, panowie,
przygotujcie więc teraz taki statut, żeby władze nie mogły odmówić
rejestracji. Gdy wieczorem tego dnia spotkaliśmy się z braćmi
Kaczyńskimi, mieliśmy poczucie, że razem udało nam się zrobić coś
ważnego.
To był początek współpracy ze śp. prezydentem?
-
Powiedziałbym, że nawet więcej - początek przyjaźni. Co prawda oni
reprezentowali pokolenie dużo młodsze, ale tego wieczoru zaproponowałem
im, byśmy zwracali się do siebie po imieniu. Także później łączyły nas
bliskie relacje, ponieważ byłem obrońcą Lecha Kaczyńskiego, gdy został
internowany w Strzebielinku. Miał wówczas dramatyczną sytuację
rodzinną. Żona została sama z małym dzieckiem. Rola obrońcy w takich
przypadkach jest zawsze szczególna. Jako jedyny miałem możliwość
przekazywania nieocenzurowanych informacji w obie strony. Leszek czytał
przy mnie listy od żony, potem szybko musieliśmy je palić, by nie
został po nich żaden ślad. Następnie pisał swoje listy, których uczyłem
się na pamięć i "odtwarzałem" je z pamięci jego żonie. W taki sposób
poznałem, jaki był rzeczywisty kontakt między tym dwojgiem młodych
ludzi. Nigdy o tym nie mówiłem, ale łączyło ich niezwykłe, piękne
uczucie. Może to zabrzmi okropnie, ale mam wrażenie, iż to, że zginęli
razem, jest swoistą "łaską losu". Trudno mi sobie wyobrazić, jaki ból
przeżywałoby jedno po stracie drugiego...
Czy nasze władze zdały egzamin w obliczu katastrofy smoleńskiej, jak twierdzi rząd?
-
Premier może mieć takie przekonanie, że skoro nastąpiło szybkie i
sprawne przejęcie władzy na stanowiskach pełnionych przez niektórych
wysokich urzędników państwowych, którzy zginęli w katastrofie, to
wszystko jest w porządku, tym bardziej że rządząca partia uzyskała pełny
monopol władzy.
Katastrofa smoleńska wstrząsnęła Polską. Ale wbrew oczekiwaniom
nie zasypała wewnętrznych podziałów, wręcz je zaostrzyła, co pokazały
chyba wybory prezydenckie.
- Sytuacja Jarosława Kaczyńskiego w
okresie wyborów była niezwykle trudna z różnych powodów, bo ciosy i
obowiązki, które na niego spadły po tragicznej śmierci brata,
przekraczały wręcz normalną, ludzką wytrzymałość. Dlatego mogę
zrozumieć, że dał sobie narzucić koncepcję prowadzenia kampanii
wyborczej. Ale ona była absolutnie wadliwa. Bowiem nie można było po
prostu wykluczyć w sztuczny sposób tematyki katastrofy smoleńskiej z
dyskursu publicznego. Przecież jej tło tkwi głęboko w naszej
rzeczywistości politycznej i wymaga pełnego wyjaśnienia. Ówczesny sztab
kampanii wyborczej, który - jak wiadomo - wystąpił z PiS, nie rozumiał
tego. Moim zdaniem, zachowania takie jak posła Pawła Poncyljusza, który
w komicznej czapeczce występował w jakiejś dyskusji przed kamerami,
robiły wprost wstrząsające wrażenie. Zastanawiam się, czy taka właśnie
polityka nie doprowadziła do przegranej Jarosława Kaczyńskiego.
Przed wyborami parlamentarnymi spór znów się nasila. Co to oznacza dla przyszłości Polski?
-
Dobrze pamiętam wstrząs, który nastąpił tuż po katastrofie, i nastroje
panujące w społeczeństwie. Stwarzało to wielką szansę na generalną
zmianę stylu życia publicznego w Polsce. Ludzie zdali sobie sprawę, że
do tego czasu było coś głęboko niewłaściwego w funkcjonowaniu władz.
Łamane były elementarne zasady przyzwoitości w traktowaniu śp. Lecha
Kaczyńskiego. Prowadzono wobec niego kampanię poniżających,
nieuzasadnionych pomówień i oszczerstw. Przypomnę, że nawet prokuratura
próbowała przekonywać, iż nazywanie głowy państwa - za przeproszeniem -
"kurduplem" nie jest obraźliwe w języku polskim... To coś
nieprawdopodobnego, aby władze tolerowały obrażanie w ten sposób
urzędującego prezydenta! Okres po katastrofie smoleńskiej mógł być
wykorzystany jako pewne katharsis. Ale to wymagało odwagi,
przeprowadzenia swoistego rachunku sumienia. Niestety, w tamtym czasie
usłyszałem tylko jedno "przepraszam", ze strony ministra kultury Bogdana
Zdrojewskiego, człowieka, który chyba w tej sprawie najmniej miał na
sumieniu. Szybko wróciliśmy do stanu sprzed tragedii, choć pozostaliśmy
obciążeni pamięcią o tych tragicznych wydarzeniach. Doprowadziło to w
końcu do zabójstwa asystenta europosła Prawa i Sprawiedliwości w Łodzi i
ranienia współpracownika innego parlamentarzysty PiS. Niestety, także
nad tą tragedią przeszliśmy do porządku dziennego. Z tego punktu
widzenia oceniam, że konsekwencją katastrofy smoleńskiej będzie trwała
trauma polskiego życia publicznego.
Czy ta tragedia nie odsłoniła prawdy o słabości struktur państwowych?
-
Odsłoniła przede wszystkim stopień antagonizmów wśród elit władzy w
Polsce. W pewnym momencie tak się on nasilił, że wszystkie reguły, próby
uzgodnienia wspólnych zasad postępowania przestały obowiązywać.
Ale czy jest to rzeczywiście jedynie ambicjonalny spór polityków, czy głęboki konflikt raczej między różnymi wizjami Polski?
-
Problemem są oczywiście osobiste różnice i poglądy polityków, ale
także odmienne wizje państwa, a nawet czegoś więcej - samego
pojmowania, czym dziś jest Polska. Chodzi o to, czy mamy być państwem
"wtopionym" w szerszą perspektywę europejską, czy nawet atlantycką, i w
tych ramach reprezentować obszar geograficzny Europy, który
"przypadkowo" zamieszkujemy. Taka formuła jest dziś uważana za państwo
obywatelskie. W tej wizji to, jaki mamy stosunek do wspólnoty
narodowej, do innych jej członków, nie ma istotnego znaczenia. Tradycja
narodowa, tożsamość kulturowa są w niej traktowane jako obciążenie, bo
w historii "zawsze przegrywaliśmy" i "nie wiadomo, dlaczego
identyfikujemy się z tym". Druga wizja - nie ukrywam - bliska mi,
zakłada, że bez względu na różnice polityczne czy inne przyjmujemy
pewien system wartości, który zawsze stanowił podstawę funkcjonowania
tego, co nazywamy Polską. Niestety, w naszej elicie władzy w tej
zasadniczej sprawie toczy się spór. Obecnie nie widzę możliwości
przezwyciężenia go.
A może jest to raczej spór nie o przeszłość, ale o przyszłość
Polski? Konflikt między wizją państwa jako "dodatku" potrzebnego do
obrony interesów silnych grup społecznych a ideą państwa jako formuły
rozwoju i funkcjonowania we współczesnym świecie całego społeczeństwa?
-
Moim zdaniem, obie postawy mają inną genezę historyczną. PRL był
również jakąś formą państwowości polskiej, niesuwerennej i opartej na
formule "mniejszego zła", przyjętej ze względu na uwarunkowania
geopolityczne, i zgodzie na to, że nie jest się suwerennym. W ten
sposób powstał obszar, w którym można jakieś swoje sprawy załatwić, ale
musimy być podporządkowani zewnętrznym interesom. Na tym przekonaniu
został zbudowany sposób myślenia struktur "trzymających władzę",
podporządkowanych nie woli obywateli, ale funkcjonujących z nadania
zewnętrznego.
Ale przecież tak wielu polityków zmieniało się od tego czasu, że
zdaniem wielu doświadczyliśmy pokoleniowej wymiany elit władzy...
-
Te "stare" struktury nie tylko utrzymały się przez ostatnie 20 lat,
ale wręcz zdominowały przekształcenia odbywające się w Polsce. Jednak
oni w dalszym ciągu przyjmują tę postawę podległości jako obowiązującą,
tyle że kierowaną teraz w inną stronę. W ten sposób funkcjonuje mit,
że dziś ma być tak, jak mówi Bruksela, podobnie jak wcześniej o
wszystkim decydowała Moskwa, "bo my sami jesteśmy mali, zacofani i
zaściankowi". Te "elity" uważają, że stamtąd pochodzi modernizacja,
nowoczesność, wykształcenie i pieniądze (choć gdyby zrobić solidny
bilans naszego członkostwa w Unii Europejskiej, zapewne nie dałoby się
obronić tego ostatniego poglądu). Dla tych ludzi nie jest ważne, że
jest koncepcja, będąca podstawą funkcjonowania 1000-letniej tradycji
polskiego państwa, w której Naród jest suwerenem, a racją polityki jest
dbanie o polski interes narodowy. Oczywiście dbając o niego, musimy
uwzględniać także interesy innych państw, funkcjonujących w szerszym
organizmie europejskim, ale wiadomo, że Europa nie jest jednolitą formą
kulturową, co najwyżej cywilizacyjną. Możemy albo przyjąć, że te nasze
interesy są podstawą naszej tożsamości, a istotą cywilizacji
europejskiej jest właśnie uzgadnianie interesów narodowych, albo uznać,
że te interesy są naszym obciążeniem i trzeba z nimi walczyć. Nie da
się pogodzić tych dwóch sposobów pojmowania państwa. Dopóki władzę w
Polsce będzie dzierżyła grupa stojąca na gruncie tego drugiego sposobu
myślenia, dopóty Polska będzie się znajdowała w permanentnym
konflikcie.
Raport MAK skompromitował ostatecznie politykę uległości wobec
rosyjskich władz. Jak Polska ma wyjść ze ślepego zaułka, w który
zapędziła nas "polityka miłości" Donalda Tuska?
- Trzeba od razu
zaznaczyć, że ewidentnie ujawnia się różnica stanowisk co do tego,
czym jest polskie państwo, jakie są wymogi związane z jego
funkcjonowaniem i jaka jest powaga władzy w Polsce. Przecież w tej
sprawie od początku mamy do czynienia z "abdykacją" władzy, "abdykacją"
polskiego rządu, a nawet państwa w stosunku do nieporównanie
silniejszego sąsiada, wobec którego nasze władze nie potrafią
wyegzekwować rozwiązania jednego z najważniejszych dzisiejszych
polskich problemów. Poznanie przyczyn katastrofy jest obecnie jednym z
najważniejszych zadań dla polskiej władzy. Bez tego trudno sobie w
ogóle wyobrazić normalne funkcjonowanie polskiego państwa i
społeczeństwa. Tymczasem rządzący od początku przyjmują postawę, którą
można wyrazić słowami: katastrofa miała miejsce na terenie Rosji, więc
ustępujemy, niech oni zbadają za nas, co się tam stało. Skutkiem takiej
postawy jest wersja przedstawiona niedawno przez stronę rosyjską,
która już poszła w świat, w pewnej mierze została nawet przyjęta.
Tymczasem po stronie polskiej nie ma właściwie żadnej odpowiedzi. Co
więcej, wygląda na to, że takiej miarodajnej odpowiedzi nie będzie można
udzielić. Bowiem ani komisja ministra Jerzego Millera, ani prokuratura
nie potrafią wyjaśnić katastrofy.
Z czego wynika dziwna nieporadność prokuratury?
-
Prokuratura, która powinna doprowadzić to śledztwo do końca,
sygnalizuje, że jest w tej sprawie bezradna, ponieważ nie otrzymała ani
szczątków samolotu, ani nie przeprowadzono oględzin miejsca, w którym
doszło do katastrofy (pobytu polskich prokuratorów na miejscu tragedii
nie można uznać za oględziny w sensie postępowania procesowego), ani nie
ma dostępu do oryginałów czarnych skrzynek. Tymczasem jest to
"elementarz" prowadzenia postępowania wyjaśniającego w takich
sytuacjach. Nie wiadomo nawet, czy prokuratura otrzyma autentyczne
zapisy z czarnych skrzynek. Przypominam też, że w niewłaściwy sposób
zabezpieczono miejsce tragedii. Przecież przypadkowi ludzie
przyjeżdżający na miejsce katastrofy znajdowali tam różne elementy
samolotu, a nawet szczątki ludzkie. Dziś nie wiadomo nawet, co stało się
z kluczowym elementem samolotu - z kokpitem.
Tymczasem rząd przekonywał, że nasi eksperci będą brali udział w
dochodzeniu, a przedstawiciel Polski przy MAK miał wręcz współtworzyć
raport w sprawie katastrofy...
- Nawet jego współpracownicy
wyrazili wobec niego wotum nieufności, domagając się od ministra
infrastruktury odwołania pułkownika Edmunda Klicha. Uważali bowiem, że
nie wykonał on swoich podstawowych obowiązków. Jednak szef resortu
infrastruktury przeszedł nad tą sytuacją do porządku dziennego. Kolejna
sprawa to badanie przez prokuraturę od miesięcy rzekomo wiernej kopii
zapisów czarnej skrzynki z tupolewa. Przecież nawet w tej sprawie nie
może ona wydać miarodajnej opinii, choć treść zapisów tych skrzynek
została już upubliczniona i posłużyła wielu publicystom do formułowania
tez o rzekomych naciskach na pilota. Dziś wiemy już, że nie odpowiada
to prawdzie. Ale ustalenie prawdy staje się coraz bardziej
problematyczne. Tymczasem bez wyjaśnienia tej katastrofy tworzymy
następny historyczny mit, wręcz symbol, podobny - pod względem swojego
mechanizmu - do mordu katyńskiego. Tak jak w tamtym przypadku niedawno
najpierw została przekazana światu rosyjska wersja przyczyn tragedii,
która w dużej mierze została przyjęta na świecie, bo było to wygodne
dla innych krajów. Także prawda o zbrodni katyńskiej przebijała się
przez całe lata do świadomości zachodnich społeczeństw. Zresztą do dziś
strona rosyjska do końca nie uznaje odpowiedzialności Związku
Sowieckiego za ten mord. W dodatku na razie nie ma nawet wersji
polskiej wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Czekamy cały czas na raport w
tej sprawie. Jeśli zaś tragedia ta nie zostanie wyjaśniona teraz,
będzie ciążyła na nas tak jak zbrodnia katyńska.
...i zaciąży na funkcjonowaniu państwa i relacjach społecznych?
-
Niestety tak. Będzie również ciążyła na naszej polityce i
kształtowaniu naszej pozycji na arenie międzynarodowej. Pozycja Polski
została już wcześniej, na początku minionej dekady, osłabiona.
Nastąpiła bowiem zmiana układu geopolitycznego niekorzystna dla nas, na
co nie znaleźliśmy adekwatnej odpowiedzi. Odpowiedź taką próbował
sformułować i realizować śp. prezydent Lech Kaczyński. Konkretnym tego
przykładem były wydarzenia związane z konfliktem rosyjsko-gruzińskim.
Jednak ta koncepcja została wręcz z "zasady" odrzucona przez ekipę PO,
która przejęła odpowiedzialność za kształtowanie naszej polityki
zagranicznej. Od tego momentu mamy do czynienia z kroczącą degradacją
pozycji Polski na arenie międzynarodowej. Sprawa smoleńska jest tego
najbardziej ewidentnym przykładem, pokazującym, jak dalece utraciliśmy
suwerenność w zakresie możliwości decydowania o naszych sprawach.
Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że w sprawie wyjaśnienia przyczyn
tragedii wróciliśmy do formuły państwa o ograniczonej suwerenności.
Wyraża to postawa obecnego rządu, że wszystko zależy od władz Rosji.
Ale także w innych sprawach zajmuje on bierne stanowisko. Za kilka
miesięcy przejmujemy półroczne przewodnictwo w UE, a nasz rząd
praktycznie nie zajął stanowiska w sprawie konfliktu w Libii, choć
wkrótce - chcąc nie chcąc - będzie musiał zmierzyć się z nim. Należy
robić wszystko, by doprowadzić do pełnego wyjaśnienia przyczyn tej
tragedii.
Jak ocenia Pan zmiany, które zaszły w polskiej polityce wewnętrznej przez ten rok, który minął od tych tragicznych wydarzeń?
-
Okres ten pokazał, że jesteśmy zupełnie bezradni i ubezwłasnowolnieni.
Widać to zarówno w polityce energetycznej, w której jesteśmy
całkowicie podporządkowani stronie rosyjskiej, jak i w sprawie
tworzenia tzw. muzeum niemieckich wypędzonych. Takich przypadków można
jeszcze wiele wymieniać. Praktycznie czego nie dotkniemy, widać słabość
obecnych władz i prowadzonej przez nie polityki. Wszystkie
najważniejsze sprawy rozstrzygane są wbrew naszym interesom, a my
potulnie to przyjmujemy.
Jakie wnioski z tej tragedii powinniśmy wyciągnąć jako Naród i obywatele budujący z trudem niepodległe państwo?
-
Jeśli w Polsce nadal ma obowiązywać formuła państwa demokratycznego,
to należy te problemy rozwiązać za pomocą kartki wyborczej. Czy to jest
możliwe? Precedens węgierski pokazuje, że do pewnego stopnia - tak.
Będzie to jednak trudne, bo przez 20 lat transformacji ustrojowej
doprowadziliśmy do tego, że co najmniej połowa obywateli, a według
niektórych obliczeń nawet ponad połowa została praktycznie wykluczona z
życia publicznego, albo też stworzono warunki, w których ci ludzie sami
uznali się za wykluczonych. Ale skłaniały ich do tego obiektywne
warunki. Społeczeństwo polskie jest chyba najbardziej spolaryzowane w
Europie. Różnica między biegunem bogactwa a biegunem biedy - bardzo
szerokim i wciąż poszerzającym się - jest największa w Unii
Europejskiej. To jest model zagrażający demokratycznemu państwu! Problem
polega na tym, jak włączyć prawie połowę Polaków do społeczeństwa
świadomych obywateli. Ten problem wymaga kompleksowej zmiany polityki
państwa, a nie doraźnych działań. Zmiany musiałyby objąć wiele dziedzin:
politykę demograficzną, gospodarczą, społeczną, edukacyjną itd.
Dlatego uważam, że dziś państwo wymaga całościowej naprawy, i to od
podstaw. Nie ma od tego ucieczki. Po prostu przyjęliśmy złą metodę na
samym początku tworzenia III RP i do dziś ponosimy tego konsekwencje.
Będzie tak dopóty, dopóki gruntownie nie zmienimy państwa.
Dziękuję za rozmowę.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110411&typ=my&id=my12.txt
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. J. Olszewski
„Wystąpienie podsumowujące okres 20 lat transformacji”:
4 czerwca 2009 r., w Sali Kolumnowej w gmachu Sejmu, Warszawa, ul. Wiejska 4.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
3. Tak Marylo, masz rację
Napisałaś, cyt.: "Przynależnośc do loży Kopernik to jedyna ciemna plama na życiorysie męża stanu Jana Olszewskiego. Poza tym cała Jego droga życiowa jest służbą Polsce".
Dlatego też nie rozwodziłem się i nie "roztrząsałem" tego okresu w życiu Jana Olszewskiego. Najważniejsze jest to, że w porę się ocknął i nie dał sobą manipulować.
Bardzo dziękuję za uzupełnienie materiału. Artykuł z ND, który wyżej przytoczyłaś, czytałem trzy lata temu, ponieważ codziennie czytuję tę gazetę. Ale tu na blogu rzeczywiście był potrzebny.
Pozdrawiam, Satyr 1
4. Satyr
dorzucę jeszcze jednego linka z archiwaliami z mojego blogu
Czyja będzie Polska? 15 rocznica upadku rządu Jana Olszewskiego, 20 rocznica upadku rządu Jana Olszewskiego
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl