R. Ziemkiewicz grzebie żywcem J. Kaczyńskiego już od dłuższego czasu (książka "Czas wrzeszczących staruszków" była pierwszym przykładem tego pochówku) i zastanawiam się, o co właściwie mu chodzi? Czy nastają czasy postpolityki, jak mawiają niektórzy "postpolitolodzy", czy też Ziemkiewicz - było nie było pisarz - ma tak już wyjałowioną wyobraźnię, że nie jest w stanie wyimaginować sobie sytuacji, w której blok prawicowy przejmuje władzę po koalicji postkomunistycznej?
Ziemkiewicz na pogrzebie
Myślenie kategoriami, które wtłaczają nam do głowy mainstreamowe media, piorąc mózgi wielu osobom dzień w dzień, ma tę niestety wadę, że może odzwierciedlać znakomicie matrycę rzeczywistości, jaką te media, a ściślej propagandyści, wytwarzają - a jednocześnie może niewiele dodawać do oglądu realnego świata. Żadna bowiem sztuka powtórzyć to, co "do wierzenia podają" aktualni (choć niejednokrotnie - jak choćby w przypadku komunistycznej "Polityki" czy "Przeglądu" czy postkomunistycznej "GW" (z którą takie zaciekłe niby boje Ziemkiewicz toczy) - z inżynieryjnym doświadczeniem wyrobionym w poprzedniej epoce) specjaliści od kreowania nastrojów społecznych - sztuką jest dostrzec to, co za medialną pianą się naprawdę ukrywa. Nie po to bowiem bije się tę pianę, by było coś widać - mówiąc metaforycznie - a że Ziemkiewicz zaczyna widzieć coraz mniej, to rzecz coraz bardziej oczywista.
Już samego tytułu świeżo opublikowanego artykułu autora "Michnikowszczyzny" nie powstydziłby się niejden "antykaczystowski publicysta", który zęby zjadł na powtarzaniu w każdym felietonie przez ostatnie parę lat, że szef PiS-u to idiota, a prezydent to kretyn. Nawiasem mówiąc, z felietonów takich "politologów" międlących bez ustanku te dwie frazy, jak jacyś ludzie na ciężkim leczeniu, można by ułożyć niezłą księgę wspomnień o polskiej paranoi. Przy czym drugi tom wypełniałyby felietony dotyczące idioty Macierewicza czy kretyna Olszewskiego, zaś trzeci tom, który twórczo uzupełniłby sam Ziemkiewicz, to byłyby felietony o imperialiście Rydzyku. Myślę, że taka trylogia stanowiłaby znakomity dokument mentalności elit III RP, choć zapewne wnet należałoby dodrukować IV tom - felietony nt. gówniarzy z IPN-u i teczkologów - to również bowiem temat-rzeka.
Jeśli wszak Ziemkiewicz pisze o "modzie na wroga z ciemnogrodu":
"Łatwo zauważyć, iż skłonność do wspólnego intensywnego przeżywania niechęci wobec określonej osoby i jej grupy jest stałą emocją rządzącą w III RP kręgami, nazwijmy to, inteligenckimi oraz aspirującymi do tego miana. Potrzeba istnienia takiego wroga, uosabiającego ciemnogród i zagrożenie cofnięcia nas z drogi ku cywilizacji zachodniej, jest niezmienna." -
to przecież tych wrogów jest cała plejada i doprawdy, wystarczy odpowiedniego z nich zacząć ostrzeliwać, a natychmiast salon zaczyna to doceniać. Zresztą, sam Ziemkiewicz zaczyna nagle implicite twierdzić, że salon to już jakaś kategoria archaiczna, ponieważ moda na flekowanie Kaczyńskiego jest o wiele powszechniejsza.
"Demonstrowanie niechęci do Kaczyńskich bez potrzeby jakiegokolwiek merytorycznego jej uzasadniania jest bardzo modne i – wbrew przekonaniu ich współpracowników – nie ogranicza się ta moda do jakiejś wąskiej, inteligenckiej niszy, którą można by zamknąć w poręcznej nazwie "salon"."
Podejrzewam, że gdyby za przejaw mody na demonstrowanie owej niechęci uznać każdą krytykę prezesa PiS-u, to i ja bym się załapał do tych, co są trendy. Tylko że w ten sposób Ziemkiewicz chyba nie rozumie, że poparcie wyrażane wobec Kaczyńskiego może mieć dużo głębsze uzasadnienie niż tylko owczy pęd, wobec tego może także nieść ze sobą pewną dozę krytycyzmu, co niekoniecznie musi oznaczać prawdziwą niechęć. Zresztą, czy polityków należy lubić bądź kochać? Jeśli są skuteczni i mądrzy, jeśli mają jakąś poważną koncepcję zmian w państwie i widzą te zmiany w szerszej perspektywie, a nie tylko bieżących sondaży - to nawet specjalne sympatie nie są potrzebne. Jeżeli polityk działa dla dobra obywateli, to nawet, jeśli nie jest sympatyczny, można go cenić i popierać.
Istnieją więc dość proste kryteria pozwalające oceniać polskich polityków i naprawdę niepotrzebna jest cała ta psychologizacja polityki, na jaką się porywa Ziemkiewicz (zresztą z psychologią chyba szczegółnie nieobeznany), ponieważ w ten sposób łatwo pozostać w kręgu wymyślonych przez siebie klisz pojęciowychi nie dostrzegać najważniejszych rzeczy.Tę, by tak rzec bez większych ogródek, ślepotę intelektualną, wykazał Ziemkiewicz już parokrotnie. Pierwszy raz, gdy wpadł dosłownie w szewską pasję na wieść o tym, że istnieją kręgi ciemnych, co nie popierają polskiej akcesji do UE. Pamiętam jego histeryczne felietony, w których odsądzał od czci i wiary ludzi związanych z UPR-em, wrzucając ich do jednego wora z (pierwszym) LPR-em oraz, rzecz jasna "rydzykowcami". Dziś sam Ziemkiewicz pisuje część swoich felietonów w tonie eurosceptycznym, wyrażając coraz większe zaskoczenie powstawaniem superpaństwa unijnego, a nie "Europy Ojczyzn", ale mniejsza z tym.
Drugi strzał ze ślepaka, to było włączenie się w ostre połajanki pod adresem o. Rydzyka, którego Ziemkiewicz rozjeżdżał w swoich felietonach z pasją, jakiej nie powstydziłaby się sama, że tak powiem, Agoramama (rodnia wszelkich salonów i saloników :). Można wszak nie lubić o. Rydzyka, tak jak i w ogóle nie lubić kapłanów, można też słuchać rozwijającego intelektualnie Radia Zet czy RMF-u zamiast Radia Maryja - nikt nikogo nie zmusza do słuchania czegokolwiek i kogokolwiek (przynajmniej na razie, dopóki nie będzie zaleceń słuchania "audycji europejskich dla wszystkich") - ale nie sposób nie dostrzec, ile dobra społecznego przyniosła działalność o. Rydzyka i zwykłych ludzi, zwykłych katolików, którzy wyłożyli na nią swoje własne (a nie żadnych podatników) pieniądze - rozgłośnia, telewizja, uczelnia, teraz z kolei badania geotermalne. Ciężko tego wszystkiego nie zauważyć, nawet jeśli udaje się, że w Toruniu nic wartościowego się nie dzieje i że nie ma to skali ogólnopolskiej, a nawet międzynarodowej.
Trzeci strzał na ślepo to, moim zdaniem, sprawa Kaczyńskiego, którą Ziemkiewicz już wielokrotnie przedstawiał tak, jakby coś takiego, jak pewien szerszy sens polityki był dla autora "Michnikowszczyzny" zakryty. To, że publicyści odmieniający dzień w dzień (pewnie nawet przy goleniu i przed zaśnięciem, zamiast pacierza) frazy "Kaczyńscy to idioci, Macierewicz to idiota, Olszewski to idiota, Rydzyk to idiota" etc., z równą zapamiętałością wbijają czytelnikom do głowy, że poza "brudną bieżącą grą interesów" nic innego nie istnieje - to mnie nie dziwi. Jest bowiem pewnego rodzaju już tradycją, że w postkomunistycznej Polsce politykę przedstawiano i sprowadzono do jakiegoś cholernego cyrku.
Takim słynnym burleskowym zaprezentowaniem polityki było nieszczęsne "Polskie ZOO" M. Wolskiego, w którym Macierewicz występował w roli wściekłego, czarnego psa, Kaczyńscy - chomików, zaś Wałęsa - lwa (?!) (http://wyborcza.pl/1,75480,3574066.html),
choć być może nie należałoby winić słynego polskiego satyryka i pisarza, a obwinić samych "kontruktorów nowego państwa", którzy z kamiennymi wyrazami twarzy ogłaszali nam powstanie "pierwszego niekomunistycznego rządu T. Mazowieckiego", w którym zasiadał (niedoszły premier) Czesław Kiszczak i "wolnego państwa polskiego", na czele którego stał wybrany przez "pierwszy niekomunistyczny parlament" - "prezydent Jaruzelski". To dopiero bowiem był cyrk na żywo! I jeszcze kazano nam wierzyć, że to jest na serio, że z tego nie wolno się śmiać. Ach, jakież święte oburzenie było, gdy ktoś krytykował parlamentarzystów za to, że poparli wybór Jaruzela na prezydenta. Ach, w jakież katońskie togi się zaraz poubierali przedstawiciele OKP, rzucający gromy na lud, co żąda zbyt wiele od "drużyny Wałęsy", podczas gdy obowiązek był cieszenia się, że jesteśmy z komunistami w "naszym domu".
Dlaczego jednak takiej "idiotyzacji polityki", że się tak wyrażę, podejmuje się sam Ziemkiewicz, to nie wiem. Czasami, gdy dla pewnych ludzi pewne rzeczy wydają się zakryte, to podpowiadam im poprzez rozmaite uzasadnienia "nie wprost". Teraz też się takim uzasadnieniem posłużę.
W dużej mierze wymiernikiem mojego zaufania do poszczególnych polityków był i jest... stosunek komunistów do nich. Jeśli komuniści się śmiertelnie boją tychże polityków, dostają spazmów, wywracają gałami przed kamerami, wachlują się rękawami marynarek w stanach bliskich omdlenia, płaczą dziennikarkom lub dziennikarzom do mikrofonów, wrzeszczą o "polowaniach na czarownice", "nowej, straszniejszej inkwizycji" (tak kiedyś, w latach 90., M. Borowski z sejmowej mównicy o projekcie ustawy lustracyjnej mawiał), jeśli "łapią się wszystkiego" (łącznie z egzotycznymi sojuszami), by za wszelką cenę odsunąć danych polityków od wpływu na polskie sprawy - to jest dla mnie nieomylny znak, że mamy do czynienia z ludźmi, którzy naprawdę są naszemu krajowi potrzebni. Nie kryję zresztą (i chyba nigdy nie kryłem), że Macierewicza z Olszewskim uważam - obok Kaczyńskich - za ludzi naprawdę najwybitniejszych we współczesnej polskiej polityce i mimo popełnianych przez nich błędów, mimo czasami pewnej naiwności czy niedoskonałości, to sam fakt, że czerwoni daliby się pochlastać za to, by tych ludzi na polskiej scenie politycznej nie było - jest, moim zdaniem, najlepszą rekomendacją dla poparcia tychże wyżej wymienionych.
Można oczywiście traktować okres rządów PiS-u jako nieudany, a sam pomysł zjednoczenia różnych środowisk prawicowych za chybiony. Tak chyba myśli (i myślał) też Ziemkiewicz, który dość szybko wyraził swoje votum separatum wobec PiS-u (czego salon chyba nie zdążył odnotować, wrzucając wciąż i wciąż tego autora do "PiS-maków" wyłącznie za fakt, że czasami atakuje on peokratów). Ja natomiast sądzę, że tak jak rządy Olszewskiego zostały dość brutalnie przerwane i podobnie było z rządami "kaczystów", tak jest wciąż szansa na pewien przełom.
Oczywiście, Ziemkiewicz, patrząc na Polskę już całkowicie przez pryzmat medialnej zasłony, nie wierzy w to, że kryzys ekonomiczny i totalny blamaż, jaki przyniosły ze sobą rządy "ludzi, co mieli pełne szuflady gotowych rozwiązań" i obiecywali kolejny cud nad Wisłą, jest w stanie zmienić nastroje większości Polaków - ja jednak jestem przeciwnego zdania i sądzę nawet, że do prognozowania takiego przełomu nie potrzeba wcale wielkiej wyobraźni. Na pewno też należałoby na rzecz takiego przełomu wspierać pewną debatę publiczną, pewną intelektualną pracę u podstaw, pewną odbudowę społecznych więzi, które pozrywał komunizm i postkomunizm. Ziemkiewicz jednak przyjmuje postawę zblazowanego obserwatora, który właściwie w nic już nie wierzy zgodnie z szyderczą frazą z kabaretu O. Lipińskiej "wszystko już było".
Ja zaś bym rzekł, że jeszcze tak naprawdę niewiele było w Polsce po 1989 r. i dopiero my musimy to wspólnie wypracować. Owo "my" jest istotne i być może tu jest clue do zrozumienia mentalności Ziemkiewicza, który - jestem niemal pewien - nie zrozumiał jednej, trywialnej rzeczy - Kaczyński to reprezentant całej rzeszy ludzi, nie zaś jeden jedyny człowiek, od którego "zależy wszystko". Tak więc za Kaczyńskim stoi mnóstwo osób, nie zaś pada tylko cień. Za Ziemkiewiczem zaś, obawiam się, stoi chyba coraz mniej przekonanych czytelników.
- FreeYourMind - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
5 komentarzy
1. FYM!
Errata
2. FYM
3. Jerzy Urbanowicz
4. FYM (jeszcze raz)
5. FYM