Bikiniarze - wrogowie ludu
godziemba, śr., 27/02/2013 - 07:20
W propagandzie komunistycznej okresu 1949-1955 funkcję wroga klasowego zarezerwowano także dla tzw. „bikiniarzy”.
Genezę tego określenia wywodzono od panującej jakoby w niektórych środowiskach młodzieżowych mody na noszenie krawatów przyozdobionych motywami atomowych wybuchów. Deseń ten kojarzono z amerykańskim poligonem doświadczalnym znajdującym się na atolu Bikini. Termin „bikiniarze” miał wskazywać na pozytywny stosunek niezależnej młodzieży do „wrogiej” kultury amerykańskiej, co miało nieść ze sobą jednoznacznie negatywne skojarzenia.
Wiele uwagi propagandziści komunistyczni poświęcali zewnętrznemu wyglądowi typowego bikiniarza. Był to młodzieniec o wymyślnej, błyszczącej od brylantyny fryzurze (zwanej „mandoliną”), ubrany zazwyczaj w zwężane u dołu gabardynowe spodnie, płaszcz z drewnianymi zatyczkami zamiast guzików, pantofle na grubej podeszwie (tzw. „słoninie) i oczywiście wzorzysty krawat, na którym, oprócz grzybów atomowych, widnieć miały węże lub piłkarze. Kobiety zaliczane do środowiska bikiniarskiego miały się wyróżniać wyjątkowo jaskrawym makijażem.
O wszystkich tych elementach wyglądu pisano oczywiście z jawną odrazą, podkreślając ich bezguście oraz bezmyślne naśladowanie wzorców prezentowanych w amerykańskich, imperialistycznych czasopismach ilustrowanych.
Obok specyficznego wyglądu, bikiniarza charakteryzował także „amerykański styl życia”, który przejawiał się w wielogodzinnym przesiadywaniu w kawiarniach, paleniu wyłącznie amerykańskich papierosów, chodzeniu na dancingi, gdzie w rytmie jazzu i latynoskich melodii tańczono „boogie-woogie”. Do obowiązkowego repertuaru bikiniarza należało częste wtrącanie w rozmowie angielskich zwrotów i tytułowanie się angielskimi imionami, bez rzeczywistej – co dobitnie podkreślano – znajomości tego języka. Wedle propagandy bikiniarze „chcieli żyć tak jak studenci, których oglądali na filmie „Życie w Los Angeles”, wyświetlanym w salonach Amerykańskiego Ośrodka Informacyjnego w Warszawie. Dlatego nazywali zwykłą wódkę „coctailem”, a lurowatą kawę – „coca-colą”, dlatego udawali, że czytają po angielsku i z zapałem wsłuchiwali się w oszczerstwa atlantyckiej radiofonii”.
Bikiniarze nie poprzestawali na tych nieszkodliwych dla innych rozrywkach – wcześniej czy później stawali się chuliganami, a potem przestępcami. Zostanie przestępcą jawiło się jako logiczna konsekwencja przynależności do grona bikiniarzy, usytuowanych na marginesie społecznym i pozbawionych „zbawiennego” wpływu oficjalnego systemu wychowawczego.
W oparciu o czarno-białe schematy propaganda wskazywała, iż istnieją jedynie dwa zasadnicze style młodzieży. Pierwszy pozytywny – reprezentowany przez „uczciwego” zetempowca, i drugi negatywny utożsamiany przez bikiniarza, chuligana. Chuligana miała charakteryzować pogarda dla słabszych, zamiłowanie dla wódki, nieuczciwy stosunek do kobiet, pogarda i wstręt do pracy i bezideowość. „Zatopiwszy swoje zainteresowania – podkreślano – w wódce i awanturnictwie przestaje być patriotą, gdyż nie obchodzą go sprawy naszego kraju. (…) Chuligan to człowiek nie przynoszący pożytku społeczeństwu, a nieraz dla społeczeństwa szkodliwy”.
Chuligani stali się obiektem potężnej kampanii propagandowej, przeprowadzonej w prasie w listopadzie 1951 roku w związku z procesem „bandy terrorystyczno-rabunkowej” z Falenicy (nazywanej od nazwisk głównych oskarżonych – „sprawą Burmajstra i Wysockiego”). Proces członków organizacji potraktowano jak proces pokazowy, stąd obszernie relacjonowano jego przebieg oraz z satysfakcją przyjęto surowe wyroki (zasądzono dwie kary śmierci oraz 15 i 12 lat więzienia). Ze szczególnym oburzeniem informowano, iż „zbrodnią przeciwko narodowi był napad na nauczycielkę, autorkę podręcznika historii i członka Partii – tow. Janinę Schenbrenner, napad, do którego pchnął tych zwyrodnialców faszystowskich recenzent z BBC. Zbrodnią przeciwko ludowej ojczyźnie były plany zorganizowania dywersyjnej, antypolskiej bandy na wypadek ziszczenia się ich marzeń o wojnie, plany skrytobójczych mordów milicjantów, żołnierzy WP i działaczy społecznych”. Równocześnie fakt schwytania „bandytów” miał dowodzić, iż wszyscy wrogowie Polski zostaną prędzej czy później schwytani przez ofiarnych ubowców, a następnie w majestacie prawa skazani.
Zarówno chuligani, jak i bikiniarze traktowani byli nie jako autonomiczne jednostki, lecz jako narzędzia w rękach „amerykańskich imperialistów”, którzy za pośrednictwem „szmirowatych” filmów, książek oraz politycznych audycji radiowych dążyli do demoralizacji polskiej młodzieży, aby w ten sposób osłabić jedność społeczeństwa i zahamować „postępy socjalizmu”. Podsuwanie młodym ludziom wytworów amerykańskiej kultury masowej miało odwrócić ich uwagę od spraw produkcji, ku zainteresowaniu „niskimi” rozrywkami. Z kolei inspirowanie chuliganów do aktów terroru w stosunku do przedstawicieli ludowego państwa stanowić miało bezpośrednie zagrożenie dla całego społeczeństwa.
W ten sposób zarówno ten, który nosił wzorzysty krawat, jak i ten, który uczestniczył w napadach, traktowany był jako realizator interesów „świata kapitalistycznego”, czyli wróg „ludowej” ojczyzny. Czyny bikiniarzy i chuliganów przestawały być więc traktowane jako „nieodpowiedzialne wybryki” i stawały się jednym z najpoważniejszych problemów politycznych. Takie „upolitycznianie” chuligaństwa i bikiniarstwa było istotnym mechanizmem kształtowania wizerunku wroga.
Nadanie działalności bikiniarzy i chuliganów tak wysokiej rangi stanowiło powód mobilizowania „zdrowej” części młodzieży do walki z nimi. Zetempowcy mieli pilnować, aby żaden bikiniarz nie dostał się na organizacyjną zabawę, nie mówiąc o wstąpieniu do Związku. W efekcie bikiniarze mieli poczuć się absolutne wyizolowanie ze środowiska rówieśników i zrozumieć konieczność zmiany sposobu postępowania. Niejednokrotnie bandy zetempowców organizowały łapanki na bikiniarzy, którym następnie publicznie strzyżono długie włosy.
Jednocześnie posiadanie wśród znajomych kogoś noszącego buty na „słoninie”, lub też zbyt częste wizyty w kawiarni mogło stanowić powód wykluczenia z ZMP.
Dopiero w połowie 1955 roku zakończono propagandową walkę z bikiniarzami, a w „Sztandarze Młodych napisano, iż „ na pewno już do akcesoriów bikiniarskich nie należą coraz estetyczniejsze buty na słoninie, produkowane przez kolegów z Otmętu czy Chełmka. Możecie je śmiało nosić!”.
Nie można jednak nie zauważyć, iż niedawna gwałtowna kampania propagandowa przeciwko „kibolom” w wielkim stopniu wykorzystywała metody walki z bikiniarzami i chuliganami we wczesnych latach 50. Zapewne wielu ówczesnych bojowników walki z „kibolami” nasłuchało się w domach opowieści swych rodziców o skutecznej walce z bikiniarzami.
Wybrana literatura:
M. Wierzbicki – Młodzież w PRL
"Jesteście naszą wielką szansą". Młodzież na rozstajach komunizmu 1944-1989
Stalinizm, pod red. J. Kurczewskiego
- godziemba - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
Etykietowanie:
3 komentarze
1. Witaj kronikarzu lat minionych :)a może nie minionych ?
Bikiniarze :) dzięki za ten fragment historii ,juz byłam wtedy na świecie...ale malutko z niego rozumiałam..:)
w maleńkim miasteczku usytuowanym przy Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej,nie było bikiniarzy,ale UB było...
Buty na słoninie,kolorowe skarpetki...i pożniejsze słowa piosenek o nich..ot cała wiedza..
a podsłuchiwany pod Babcinym stolikiem Głos wolnego Radia,nic o tym nie mówił,a może mówił,ale ja jeszcze nie rozumiałam..o co idzie?
serdeczne pozdrowienia:)
gość z drogi
2. @Gość z drogi
Sam byłem dopiero w projektach, ale doskonale znam historię bikiniarzy z opowiadań ojca.
Pozdrawiam
3. A więc ukłony dla Ojca :)
serd pozdrowienia :)
gość z drogi