Oda do wolności. Z dedykacją dla poszukiwaczy skarbów wolnego rynku.
Piotr Francisze..., ndz., 24/02/2013 - 21:39
Kpię sobie z wolnego
rynku, gdyż poniekąd, nie ma takiego cuda.
Resztki, czyli ochłapy, pozostały – na
bazarach. Z resentymentem wspominam, gdy sam trafiłem na taki bazarek z ciuchami
zwiezionymi z Tajlandii przed końcem peerelu. Jak myślicie, co się stało?
Zarobiłem krocie?
Ano, byłem na dobrej drodze. Handelek szedł jakby diabełek Rokita
ukręcił bicz mamony z piasku. Nie dało
się opędzić od panien i paniuś, które moje ciuchy pokochały. Ja biedny
studencik chciałem mieć smykałkę do biznesu i dało się. Miałem, miałem – tylko
ta wstrętna konkurencja.
Konkurencja mnie wykończyła, a nawet więcej – w trybie 24
godzinnych sądów posadziła do aresztu, gdzie zapoznałem się z doborowym
towarzystwem złodziejaszka portfeli i samochodów oraz strażnika, który do swej
starej baby (z opowieści dołkowych – jędzy) strzelał z pistoletu służbowego,
lecz na szczęście nie ubił jej na śmierć.
I od nich dostałem lekcję pożycia na dołku MO, gdzie kiblem
było wiadro. Na szczęście już po 18 godzinach zebrał się wysoki sąd nade mną,
wrogiem ludu pracującego i zasądził ode
mnie przepadek wszelkiego mienia zarekwirowanego przez esbecję na targu, grzywnę i zakaz handlu.
W orzeczeniu z wysokości usłyszałem:
- Winien. Jeśli to raz jeszcze się powtórzy, będzie recydywa i
kryminał.
Mniejsza o to, że ukradli mi równowartość samochodu. Im było
wolno kraść, mnie zarabiać w ten sposób na życie, nie.
Po wyjściu na wolność, co było skutkiem zaznania łaskawości wysokiego sądu, uwzględniającego żem biedny student, chciałem
znów ruszyć na rozbój, czyli powrócić do handlu, ale mama, która bohatersko
resztę towaru ocaliła, wywożąc do stodoły
sąsiadów (nim rewidenci dojechali do miejsca zameldowania delikwenta) , oraz
dopiero co poślubiona żona, która
strachliwa była, powiedziały:
- Po naszym trupie.
Nie chciałem mieć trupów w domu, ergo – ustąpiłem. Przysiadłem
jak gąsienica na liściu sałaty, by skrzydeł motylich nie wznosić już do złotego cielca handlu. Żal mi było handlu, bo
jeden jego gram, co każdy cygan ze
smykałką, niekoniecznie Żyd, rozpoznał, więcej waży niż tona pracy na roli lub
najgrubsza książka napisana w instytucie naukowym.
A w tzw. międzyczasie, zanim wysokość sądowa mnie wypuściła
na wolność, orzekając przy tym grabież moich pieniędzy w majestacie prawa,
które stanowiła, moja daleka ciotka,
co-by mnie wyratować z opresji, uruchomiła swego chłopaka z Komendy
Wojewódzkiej MO. To była szycha w randze pułkownika, ale ta szycha mi tylko
cierpko powiedziała:
- Za późno, już nic
nie da się zrobić, bo papiery poszły w rejestry. Gdzieżeś ty baranie miał
głowę, na jakim świecie żyjesz? Było przyjść do mnie i dostałbyś glejt
przyzwoitości na handel. To nie wiedziałeś, że handlować wolno tylko naszym? Naszym
żonom, kochankom, matkom i córkom?
Proste, prawda?
Nie wiedziałem, że taka szycha była w zasięgu moich szans
kariery od pucybuta do milionera. Ba,
nie miałem zielonego pojęcia, że takie konstrukcje prawa stoją, a raczej leżą –
na pokrak rozumowi w upadającym peerelu . Cóż było począć. Przyznałem, że
jestem baranem, ba – biorąc pod rozwagę moje pragnienia i wiarę w zdrowy rozsądek, których deficyt nagle u siebie poczułem – skłonny byłem przyznać, że jestem
nieskończonym debilem. W tamtej chwili, która sobie ze mnie zakpiła.
A dziś, po latach?
No cóż, kocham wolny rynek miłością odrzuconego kochanka. Z
resentymentem wspominam moje marzenia o wejściu na agorę wolnego świata. Słowa
te piszę z lekkim rozrzewnieniem, gdyż z pudełek pamięci, przy okazji nakreślania pobieżnego rysów co
powyżej, wyskoczyło z tysiąc innych żab, które miały stać się księżniczkami –
po magicznej przemianie realności w baśń.
Ach ta młodość – ile ona natworzyła pięknych bajek, narracji
rzeźbionych w żywym ciele świata, które – jak Bóg pozwoli żyć - opowiem kiedyś wnukom, a być może gdzieś za
dwie dekady zapiszę.
Świetnie było, świetnie jest, świetnie będzie. To gdzieś tam
jest zapisane, a ja obejrzę sobie film z
moimi bohaterskimi wyborami ścieżek
życia po raz trzeci - i - jeszcze raz przed podróżą do nieba.
Poczucia humoru nie
tracę, nawet gdy się nie bogacę.
Nie myślcie jednak, że nie stać mnie na filozoficzną
refleksję. A co? Podzielę się garścią takich refleksji wolnorynkowych ze
sztambucha miłośnika wolności. Ledwie stawiając kreski na płótnie malarskim,
zaś już kolorami wyobraźni sami sobie to
wypełniajcie.
O tak, to już drugi
tekst o wolnym rynku (radzę przeczytać pierwszy, bo z tego jak z puzzli wyłoni
się większy obraz na koniec cyklu).
Poniżej tego, co powyżej, skreślę kilka sentencji o wolnym rynku i czymś dodanym
na doczepkę - w dychotomii dialektycznej,
czyli niestagnacyjnej.
Siała baba mak, nie wiedziała jak, lecz – mniej więcej, pi
razy oko - było by to tak:
Rynek i człowiek.
Wolny musi być sam człowiek, by mieć wolny rynek i coś tam z
niego dla siebie czerpać jak ze studni dóbr. Po prawdzie jeden człowiek nie
wystarczy, bo wolnych musi być co najmniej ze dwóch, lepiej milion, a najlepiej
z siedem miliardów. Człowiek zniewolony, zniewoli nawet coś tak prostego jak
wolny rynek. To smutne, gdyż nie ma nic prostszego niż wolny rynek wpływów i przepływów, falowania dobra – nawet cep ma
bardziej złożoną naturę.
Rynek –
społeczeństwo.
Społeczeństwo – tak głoszą współczesne mity mające wiernych
wyznawców – dzieli się na elity i szarych obywateli, panów i niewolników. Ten
podział zabija wolny rynek. Ale,urocze panie, dzielni panowie – nie strachajcie
się – znane są rozwiązania dla tego problemu. Proste, lecz najtrudniejsze, gdyż
opór w świadomości zbiorowej, zwojów mózgowych elit i szarych obywateli, nie
pozwala dziś rozbłysnąć światłem pewnym szlachetnym ideom. Nazwijmy te idee - wyzwolonymi z sarkofagów wieków ciemności i odwiązanymi
od łańcuchów starych zabobonów. Niech
reszta – tu – stanie się, póki co, znaczącym milczeniem.
Rynek – prawo.
Prawo logiczne, wywiedzione z dobrych idei, nie bójmy się
tych słów – z sumienia i z serca, z mistyki i etyki, ze Świętej Aksjologii,
daje nadzieję, że umysł pokieruje rynkiem w stronę wolności i prawości. To
zapomniana ścieżka – zakazana na tym świecie. Pomyślcie: dlaczego? Zastanówcie
się przy tej okazji nad dylematami prawa stanowionego, które coraz mocniej
zakuwa człowieka, kulturę i cywilizację w dyby. Kto potrzebuje dyb, by rządzić,
czyli zaprowadzać nierząd? Kto na nas dybie w mroku ignorancji, że nie
potrafimy pojąć prostej matematyki sum sensu i zbiorów wibracji? Pan, czy niewolnik? Odpowiedź brzmi: i pan, i
niewolnik? A wiecie dlaczego?
Rynek - państwo.
Państwo rośnie w masę – jak pasibrzuch, który nigdy nie ma
dość. Cokolwiek zeżre, wciąż jest głodne, wciąż chce zagarniać więcej dla
polityków, pasożytów z nacji biurokratów lub, innym słowem rzecz nazywając, dla swej władzy nad szarym obywatelem
traktowanym jak dojna krowa. Państwo samo z siebie nigdy nie ograniczy siebie,
gdy na jego czele stoją persony w majestatach świętych krów - wysługujące się światowej oligarchii. Im
więcej państwa, tym mniej wolnego rynku – ktoś to już odkrył, ale zapomniał
wykuć na złotych tablicach prawa. Myślicie, że dlatego, że ma sklerozę? Nie. Dlatego,
że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Tron potrzebuje poddanych, nie zaś - wolnych ludzi.
Rynek – demokracja.
Wolny rynek, w swej formule sprawiedliwej, sieciowej i otwartej, zacznie wyłaniać się z demokracji
bezpośredniej i przybierać formę fraktalną, a nawet mnogo-fraktalną. W
demokracji przedstawicielskiej, w każdej formie piramidy - nie było, nie ma i nie będzie szans na
fraktalne uwolnienie rynku. Będzie panowało tu zniewolenie – większe, mniejsze?
Coraz większe. Pora się obudzić myśliciele. Równanie jest niepełne, ale wypełni
się, czy raczej dopełni, gdy świadomość zbiorowa dojrzeje do przejścia przez
portal hipnozy do przytomności, do gier typu: wygrana –wygrana i innych takich
cudów. Gdy obudzi się duch w ludziach, ten duch, który komunikuje się z Duchem
Świętości, zwanym też Duchem Świętym.
Rynek – kasa.
Liczy się tylko kasa – głupcze. Kto nie ma kasy, ten na
kulawym rynku niewidzialnych fortun, pochodzących z kreacji mamony ex nihilo, znaczy mniej niż zero. Dlaczego mniej? Bo
zapisany bywa w księgach banków inwestycyjnych jako winien. Jako właściciel długu lub kandydat do bycia
dłużnikiem. Takie prawo niewidzialnych rynków finansowych dotyka państw, narodów, firm i obywateli – prawie
bez wyjątków. Nie dotyka tylko prawdziwych panów zniewolenia, czyli
zniewolonych w najwyższym stopniu, którzy to w księgach mają zapisane – ma,
jest właścicielem, siedzi na wysokim stopniu w piramidzie, jest stworzony by
mieć coraz więcej, grabić. A na dole-padole owieczka ponosi winę, czy zasłużyła, czy nie –
jak każdy grzesznik, który urodził się z grzechem pierworodnego piętna. No cóż,
znamy pomysły zmycia piętna i hańby z owieczek oraz przywrócenia wolności na
rynku, godności dla pracy, harmonii do wspólnot, lecz – ta idea jest tak prosta
i wolna, że zostanie z całą mocą potępiona przez wysokie sądy tego świata. I
wsadzona do pudła, nawet gdyby znów trzeba było rozpętać wojnę światową – dla
dobra owieczek, oczywiście.
Rynek – świątynia.
Trzeba wiedzieć, o co
i jak się modlić w świątyni. Pomodlić się za wolność człowieka, to jak pomodlić
się za wolny rynek. Bo nie ma wolnego rynku bez wolnego człowieka, bez zdrowej
rodziny, bez narodów szanujących własne tradycje i tworzących własne kultury.
Ale tożsamość osoby i wspólnoty, choć
bywa ważna, jako że wiedzie do godności i współpracy, to bez zakotwiczenia w
prawdzie staje się tylko łupinką żywiołów, a bez dopełnienia w różnorodności
przejawionych form stale się wyjaławia z sacrum, z rozpoznania ścieżek
wiodących do Boga. Człowiek przechodzi do wolności przez portal prawdy. Ale gdzie go szukać? Z
czego on jest utworzony - w doświadczeniu i w świadomości? Odpowiedzi radzę
poszukać samodzielnie – najlepiej w świątyni, najlepiej podczas modlitwy,
medytacji, prostych prac rąk, prostych
wędrówek nóg, rozmów zaczynających się zawsze od wsłuchania… w ciszę. Kluczem
do wpływu na nasz los i przeznaczenie będzie hasło – koherencja zbiorowej
świadomości dla pokoju, miłości i prawdy. Bo najwyższa pora, by w naszych
świątyniach zainicjować nigdy nie kończące się modlitwy o ludzkość i ziemię, o
rzeczy znacznie przewyższające marności
nad marnościami, do których mamy skłonność wiązać się na tym łez padole - w poszukiwaniu
satysfakcji i szczęścia. W czym tkwi tajemnica spełnionego życia? Kto je
napełnia wolnością? Jak to się dzieje? W jakich chwilach światło przebłyskuje
przez zasłony? W jakich gaśnie z naszego życia?
Bum, bum – tam- tamy
kończą wybijanie rytmu dla tego utworu.
Usiadłem na chwilę – przed klawiaturą i ekranem. Wstukałem kilka wspominek i refleksji niedzielnych. Jeszcze
tylko parę zdań i podniosę się z fotela. Uff, to świetna perspektywa.
Nie chcę męczyć się myśleniem, nie muszę. Nasi naukowcy i
myśliciele są przecież tacy genialni: Na swej służbie dla państwa, dla
korporacji, dla uniwersytetu, dla organizacji, które płacą im kupę kasy za trud
i wysiłek odkrywania prawdy, wymyślili
już nie jedno skomplikowane więzienie dla
duszy i wciąż dobudowują nowe cele do gmachu wiedzy mającej w nosie dobro.
A co z tego mają ludzie? Różne rzeczy – tak wielkie jak
każda marność nad marnościami, lecz przede wszystkim coraz większe dzidy, miecze i tarcze.
Czyż nie jest
świetnie?
Pewnie, że jest. Wolny rynek handlu zbrodnią kwitnie i
napędza cywilizację. Tak, tak – obudź się, to my, barany. Każdy chce mieć
większe rogi niż baran na czele stada cudzego. W świecie baranów bić się trzeba
o uwagę swego Boga i zabić Abla, gdy jest
się Kainem. To czysta frajda – mieć większe rogi i grubszy kark niż
rywal, z którym konkurujemy o świat.
Ale ja się zapytam: Czy ten zwycięży świat, który ma większe
kopyta i rogi? No tak się jeno zapytam –
z czystej ciekawości, trochę z przekory. Gdyż odpowiedź każdy z nas odnajdzie
sam lub pogubi się na ścieżkach własnego
życia.
Refleksja właśnie dobiega końca. Wygaszam płomień spontanicznych myśli. Przechodzę do krainy
przed myśleniem.
Lecz pewnie, powrócę
do ledwie poruszonych tu idei i myśli.
Proszą się bowiem niektóre z nich o fraktalne rozwinięcie.
Ziarno wrzucam do gleby urodzajnej – jako domorosły rolnik uczę się tej
starożytnej sztuki – po to, żeby wyrosły z mojej wiary gorczycy
roślinki o zdrowych owocach. Owoce można zjeść, gdy nie są zatrute lub
zdegenerowane chciwością korporacji. Praca i kapitał, rynek, pieniądz, nauka, religia,
technologia (…) na to wszystko
powinniśmy patrzeć jak na owoce.
To co jest w takim razie przyczyną? A na zdrowie, sami
odgadnijcie, co? Popatrzcie na owoce: Czy są zdrowe? Czemu służą? Jak
najsmaczniej je przyrządzić i najpiękniej podać je na stół.
Powiedzmy, że
wrzuciłem kilka ziaren na glebę tego tekstu. W zaciszu, w zaciszu zaczną z tego
kiełkować moje rośliny. Cały ogród. Bo znów odświeżam – jak wówczas, gdy byłem
dzieckiem – zadziwienie naturą wypełniającą życiem ziemię - i - to,
co żywe, we mnie.
Wolny rynek przy
naturze to jednak wtórny twór, maleńki
detal kosmosu.
+Gdyby jednak udało się przywrócić mu minimum wolności,
uwolnić go z piramidy, byłby mały powód do dumy. Powodzenia na drodze –
sympatyczni poszukiwacze wolności wolnego rynku. Zaczynajcie od człowieka. Zaczynajcie
od siebie. Nie zapominajcie o Bogu.
- Piotr Franciszek Świder - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
1 komentarz
1. I tak miałeś dużo szczęścia, że cię zgarnęli od razu.
Moich znajomych nie zgarnęli od razu i teraz nikt z nich nie żyje. Gdy jakoś udało się im uniknąć kłopotów na początku i zdobyli wystarczająco dużo pieniędzy by sformalizować swoją działalność, to zaczęły się dla nich prawdziwe kłopoty. Przestali przychodzić mundurowi a zaczęli gangsterzy. Później poszło równo.
uparty