„Pamiętaj, dla kurwów nie śpiewaj!”
„Pamiętaj, dla kurwów nie śpiewaj!”
Dlaczego właśnie teraz pomyślałam sobie o Zdzisiu, bohaterze piosenki Wojciecha Młynarskiego, w której sam autor zachęcał słuchaczy: „W razie czego przypomnijcie sobie Zdzisia”? Czy to „w razie czego” właśnie nadeszło? Kim jest Zdzisio i co o nim wiemy? Niewiele, bo niczym szczególnym się nie wyróżniał. Ot, zwykły gość, który w dowodzie pewnie miał napisane: znaków szczególnych brak. Na tle bufonady peerelowskiej „cyganerii”, udającej światowców za bony – dolary dla ubogich, przyklejonej do Komitetów, SPATiF-ów, ZPR-ów, wypada blado. Przylizany, w krawacie na gumkę. Taki Pan Nikt. Może pochodził z warszawskiej Pragi, bo „honorny” był nad wyraz, i z językową poprawnością był na bakier? To on podobno w 1982 roku, zimą, w Zakopanem, wynurzył się z niebytu i skierowal do Autora proste i dosadne słowa upomnienia przed flirtem z władzą: „Młynarczyk, nie śpiewaj dla kurwów”.
Czy była to literacka fikcja, legenda, przestoga czy głos sumienia barda Młynarskiego? Tego nie wiemy. Nawet jeśli takie słowa padły w innych okolicznościach, dziś również mają moc mądrości życiowej, która nie wymaga od człowieka, by patrzył w lustro, aby wiedzieć, kim jest. A jeśli już patrzy, by nie wstydził się tego, co zobaczył. Wybór takiej postawy może mieć kilka źródeł. Nazbyt wielu było wokół kolaborantów, którzy za dostęp do wspólnego ludowo-socjalistycznego żłoba, czyli przysłowiową miskę ryżu, materializowaną talonem na małego fiata i innymi przydziałami, za klucz do sklepów za żółtymi firankami i umowami-zlecenie, pozwalającymi przetrwać pszenno-buraczaną, chudą rzeczywistość, jak umieli, służyli systemowi: pisali wiersze i powieści „na cześć”, koncertowali umilając życie władzy, czy równie ochoczo w stanie wojennym przebierali się w mundury wojskowe. Kolejne źródło tkwiło w nich samych. To ich wrodzona bezkompromisowość i krnąbrność wobec „przewodniej siły” i głęboko zakorzeniona moralność przykładowych Zdzisiów. Wbrew pozorom, także swoiste poczucie wyższości, które nie pozwalało tolerować tchórzy i zdrajców, podawać im ręki, jeść z nimi śniadania, a nawet dla nich występować czy grać. Nawet grać. I wiedzieć z kim się pije. Bo zdrajcom nie podaje się ręki, ze zbrodniarzami nie wchodzi w alinanse. Żadnego bratania, żadnych oklasków, wspólnych festynów, czyli dzisiejszych grilli. Dla „kurwów” się nie śpiewa. Bez względu na to, co obiecują i ile płacą. Ta postawa, niestety, ma swoją cenę. Doświadczył jej Zbigniew Herbert, poeta, filozof, prawnik, ekonomista, który, aby się utrzymać, podjął pracę w Inwalidzkiej Spółdzielni Emerytów, bo prawda, którą głosił, była tak bolesna, że nie do przyjęcia dla władzy. Tę cenę przyszło mu też płacić po śmierci, gdy na stronie MSZ reklamującej Polskę, mali, strachliwi ludzie cenzurują dziś jego wiersze. W ostatecznym rozrachunku tacy ludzie wygrali. To ich własny dekalog, wyprostowana postawa, duma i niepokorność w głoszeniu swych poglądów, była ich bogactwem. Nie wiadomo, kim był i kim dzisiaj jest Zdzisio. Ale warto o nim pamiętać i go przypominać. W razie czego.
Mamy to wielkie szczęście, że jesteśmy nie tylko mądrym, doświadczonym, ale i muzykalnym narodem. Potrafimy wyczuć każdą fałszywą nutę nawet wówczas, gdy okiestrze wydaje się, że gra narodowy hymn lub, gdy usiłuje nam wmówić, że libretto opery jest autorstwa czystej krwi patriotów, niepokornych, którzy w żadne alianse z innymi, obcobrzmiącymi orkiestrami nie wchodzą. Nie zawsze jednak udaje się nam uniknąć pomyłek; muzyka, choć jej głośność zabija naszą intuicję, wydaje nam się czysta i bliska doskonałości, a motywacja jej wykonywania zaciemnia prawdziwe intencje projektu. Podobnej iluzji doświadczyłam na własnej skórze. Niewiele brakowało, bym zaangażowała się w projekt, z pozoru słuszny i patriotyczny, gdyby nie moje doświadczenie, ostrożność i wrodzona żyłka dziennikarza śledczego. Bo jak tu nie podpisać się pod inicjatywą, która założyła sobie upamiętnienie ideałów i działalności organizacji niepodległościowych walczących z komunistyczną dyktaturą? Nie można odmówić, więc zgodziłam się pomóc organizacyjnie bez żadnego wynagrodzenia, póki nie okazało się, że inicjatorzy projektu to zwykłe marionetki, „słupy”, biznesowo powiązane z byłym szefem WSI, który nie tylko użyczał im swego lokalu, ale być może i finansował przedsięwzięcie. Nie chcąc legitymizować pana komandora, natychmiast zerwałam współpracę, doceniając wówczas Herberta, że wolał Spółdzielnię Inwalidów od szui, gangsterów i „misiów kolabo”. Bo błądzić jest rzeczą ludzką. Trudniej jest przyznać się do błędów i nie popełniać ich więcej.
Dlatego z wielkim szacunkiem przyjęłam postawę prawicowych dziennikarzy, cenionych i obdarzonych talentem, którzy w solidarnym geście opuścili dziennik „Rzeczpospolita”. Tym bardziej, że upewnili mnie w słuszności mojej wcześniejszej decyzji, że to jedyna droga, że tak trzeba. Uczciwi ludzie tak postępują, stawiając prawdę i honor wyżej od wierszówki. Bo dla „kurwów” nie tylko się nie gra, ale i nie pisze. „Nigdy z Hajdarowiczem nie będę w aliansach” – pisał Ziemkiewicz, przyjmując patriotyczną poetykę wieszcza Słowackiego (...) „Facet jest albo zwyczajnym słupem Tuska, a w takim razie zadawanie się z nim nie ma sensu, albo kompletnym idiotą, co wiedzie do wniosku tego samego”. Po czym wszyscy przypięli sobie metki „niepokornych” i ustawili się do zdjęcia. Ale, jak wynika z przysłowia, „niepokorne” cielę ssie tylko jedną matkę, więc jak szybko wyszli, tak szybko wrócili solidarnie kompatybilni, dysponujący kieszonkowym honorem i wieloformatową pychą, dorabiając ideologię do własnego zeszmacenia. Jak Ziemkiewicz ich tłumaczy? Nieudolnie i nieprzekonująco. Że jeden z nich, roztaczając przed czytelnikami zapach stęchłego batonika, ma status gościa we wszystkich mediach, więc nikogo nie omija, bo "nie jest sztuką zamknąć się w getcie własnego środowiska". Dlatego pisze co chce, gdzie chce i u kogo chce. Drugi, taki bardziej Wallenrod, uważa, że trzeba docierać do wrogów wierząc, że nie będą cenzurowali. Kolejny, oderwany od tandemu, nie widzi różnicy, gdzie pisze, byle dokopać PiS-owi. I ostatni bohater „niepokorny”, który uważa, że można ominąć właściciela, „słupa” i „idiotę” sprzedając tekst nie jemu, tylko kierownikowi działu. Taki second hand. Nikt tych tłumaczeń, oczywiście, nie kupił, ani z prawa, ani z lewa, więc zamiast przeprosin, nastąpił atak. Na tzw. „łobuzów z Salonu”, manipulantów z Wyborczej i nawet wolontariuszy z PiS-u, którzy zasłużonego dziennikarza „oblali kubłem pomyj”, by zdemaskować narodowców. W jakim celu mieliby to robić, skoro ich guru, już zdemaskowany przez samego płatnika z Nowego Ekranu. Wiemy ile brał, jak długo i za co.
Miał rację Zdzisio, że przyzwoitość wobec czytelników, słuchaczy i wobec siebie, jest bezcenna. Nie można jej zamienić na srebrniki Hajdarowicza, Lisieckiego czy innych komandorów. Bo życie free-lancera, za jakiego uważa się Ziemkiewicz, nie może być „free” od zasad i honoru. Dziennikarstwo, jak zresztą i każda działalność artystyczna, to nie targ, gdzie handluje się jabłkami z własnego sadu. Jeśli raz sprzeda spady i robaczywki, nie ma co liczyć na bis. Niepokorność zmieniła się w teatr, jabłka zgniły, a metka „niepokornych” się odpruła. Czytelnicy obejdą się bez Hajdarowicza, bez „bojowników” i bez ich jabłek. I tylko przestroga prostego, niewykształconego Zdzisia, brzmi o niebo mądrzej niż wszelkie manifesty dziennikarzy i ich interpretacje.
Tekst opublikowano w nr.7/2013 Warszawskiej Gazety
- MagdaF. - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
1 komentarz
1. ... przyzwoitość wobec czytelników, słuchaczy i wobec siebie,
jest bezcenna.
Kiedyś lubiłem i szanowałem niektórych takich jak powiedzmy Wojciech Mann, albo ten tam Młynarczyk. Za inteligentni to są ludzie, za dużo rozumieją i wiedzą, by mogli nie dostrzegać tego co jest.
Oni nie moga być aż tak naiwni.
Wyciagam wniosek.
Jeśli to nie jest głupota, to może być tylko kundlizm i kurewstwo właśnie.
Tej, Młynarczyk, nie słucha się kurwów,...
i nie czyta.
michael