Jak za pieniądze zostać świnią, czyli duch Pawki Morozowa
QCHNIA POLITYCZNA
To mógł być zawistny sąsiad, przeciwnik domowych wypieków lub konkurencja w postaci legalnej cukierni. Napisał donos, jakoby w jednym z bloków w Lublinie produkowano na sprzedaż słodkie wypieki. Sanepid, który nie popisał się przy okazji soli przemysłowej i skażonego suszu jajecznego, tym razem stanął na wysokości zadania. Błyskawicznie powołał lotną brygadę do walki z sernikami i w asyście policji nawiedził jedno z mieszkań, w którym podejrzewano niecny proceder. I znowu klapa. „Antyterroryści” od serników, bab i szarlotek musieli odejść z kwitkiem, bo, jak tłumaczyła pani z sanepidu, w domu było tylko 30 jajek. A to nie wskazuje bynajmniej na żadną masową produkcję. Ot, zwykły miłośnik nabiału. Ale problem pozostał. I sama się obawiam, odkąd cotygodniowe czasochłonne i męczące zakupy w hipermarkecie, zastąpiłam comiesięcznym zamówieniem przez internet. Boję się, że po donosie „życzliwego” wyborcy PO sanepid może wpaść bez zaproszenia i oskarżyć mnie o nielegalne pieczenie sernika prezesowi lub dokarmianie młodzieżówki PiS-u nieopodatkowaną owsianką.
Skutki donosicielstwa mogą być komiczne, jak w przytoczonym przykładzie, ale i tragiczne, znane nam z PRL-u. Wszystkie są następstwem czynu obrzydliwego i moralnie odrażającego, o czym wiedziała nawet esbecja, dla niepoznaki stosując wobec konfidentów pokazowe represje czy internowania. Ale III RP, próbując usprawiedliwić donosicielstwo, uczyniła z niego cnotę hołubiąc kapusiów, otwierając przed nimi szeroko drzwi salonu, władzy, mediów, kierując jednocześnie swój atak na „dzikich lustratorów” i „gnojków z IPN”, których jedynym zadaniem ma być „niszczenie ludzi”. Żyjemy więc nadal w głębokiej komunie, gdzie obywatele informowali organy podległe Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego o przestępstwach i zjawiskach godzących w zdobycze socjalizmu i jego praworządność. Nikt, a szczególnie „wróg klasowy” nie mógł spać spokojnie, bo nie było środowiska i grupy społecznej, w której nie znalazłby się „życzliwy”, który donosił komu trzeba na sąsiada, kolegę z pracy, nawet na rodzinę. Szczególnie gorliwi „informatorzy”organów bezpieczeństwa mogli liczyć na stałą, dobrze płatną współpracę. Ten rak, który odziedziczyliśmy w niechlubnym spadku, pod rządami PO przeżywa swoją progresję. Donos powraca dziś jak bumerang, ma te same mechanizmy, podobny system kar dla nieprawomyślnych i system nagród dla kapusiów i kabli, i co dziwne, został usankcjonowany jako „obywatelski obowiązek”. Duch Pawki Morozowa w narodzie nie umarł. Nadgorliwi lubują się w pisaniu donosów i skarg głównie do urzędów skarbowych o pracy na czarno, tajnym prowadzeniu działalności gospodarczej, ślą donosy o wybudowanym domu, kupnie samochodu czy wspomnianym pieczeniu serników. Czasami inicjatywa kapowania wychodzi od samych urzędników. Już w rządzie Jerzego Buzka był sobie wojewoda katowicki, później śląski, który zainstalował bezpłatną - poufność gwarantowana - infolinię dla chętnych do złożenia donosiku na skorumpowanego urzędnika. Niestety, poległ od własnej broni, bo musiał podać się do dymisji, gdy dziennik „Rzeczpospolita” opublikowała artykuł donoszący o korupcji w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim. Widocznie wojewoda, choć umiał kręcić, nie mógł dodzwonić się na własną infolinię.
Nie pomogły też donosy pisemne, jedynie ze zwrotem do adresata i podpisem „życzliwy”, bowiem Rozporządzenie Rady Ministrów z 2002 roku mówiło wyraźnie, że anonimy do państwowych urzędów i publicznych instytucji nie podlegają rozpatrzeniu. Obecna władza ułatwia ten proceder, legalizując go na najwyższym szczeblu. Powstała policyjna infolinia, ale donosów było niewiele, mimo medialnej reklamy o społecznym obowiązku informowania prokuratury i policji o każdym znanym fakcie popełnienia czynu ściganego z urzędu. Grożono nawet, że ukrywanie wiedzy o przestępstwie jest współsprawstwem tegoż, a samo informowanie nie jest donosem, tylko obywatelskim obowiązkiem. Takie stanowisko prezentuje wielu uczonych: filozofów, etyków, profesorów wyższych uczelni, którzy usprawiedliwiają informowanie stosownych służb dobrem wyższym – troską o porządek społeczny, nazywając tę postawę słuszną i etyczną. Gdy i opinie autorytetów niewiele się zdały, bo historyczne konotacje aż nadto uwierały, policja postanowiła zastosować motywację finansową i płacić za informacje, ustalając swój własny cennik, w zależności od wagi donosu. Na drobnych donosach można zarobić od 50 do tysiąca złotych, jeśli dotyczy on informacji o kradzionych samochodach, przemycie narkotyków czy sprawcach zabójstw. Tylko w obecnym roku komenda stołeczna policji zarezerwowała na opłacenie konfidentów 51 mln zł, a nadkomisarz KGP tłumaczy: „Słowo donos dotyczy bardziej systemów totalitarnych, a nie demokratycznych. Żyjemy w państwie budującym demokrację i należy raczej przeprogramować się w sferze świadomości. Informowanie jest powinnością, ponieważ wszyscy powinni być zainteresowani zwalczaniem zła, czyli przestępczości”.
No to pan nadkomisarz odleciał! Przecież to „przeprogramowanie świadomości”, zainicjowane przez michnikowszczyznę, już dawno ma miejsce. Jak w tym dowcipie o TW przed sądem: - Donosiłem, ale nie brałem. - Donosiłem, brałem, ale nie szkodziłem. - Donosiłem, brałem, nie szkodziłem, tylko dlaczego kurcze tak mało płacili?
Branie pieniędzy tłumaczone jest dziś obowiązującą w wielu krajach community policing, regulującą relacje policji i społeczeństwa. Pod warunkiem, że owa regulacja dotyczy obu stron. Polska policja nie wywiązuje się ze swych zadań, ma niski stopień zaufania społecznego. Gdy więc sobie nie radzi, ogłasza w mediach nagrodę za pomoc w schwytaniu przestępcy. Nagroda nagrodą, choć ona i tak z naszych pieniędzy, ale płacenie za donosy, czyli za „wypełnianie swego obywatelskiego obowiązku” jest już działaniem przestępczym, łączącym cechy szantażu i niekorzystnego rozporządzania majątkiem państwowym.
Prawa do donosów nie mają jeszcze tylko przedszkolaki, choć one akurat na pozwolenie nie czekają. Ale jeśli na tyle zgłupieją, by poddać się marksistowskiemu modelowi walki klas, przez liberałów przeniesionemu na rodzinę, gdzie klasą uciskającą są rodzice, a uciskaną – dzieci, będa mogły, jak Pawka Morozow, zakablować na rodziców odpowiednim władzom. A wtedy władze być może ustanowią kuratora w osobie Jurka Owsiaka, który wyzwoli je z ucisku starych mamutów.
Nie społeczeństwo jednak, ale władza przewodzi w tej niehonorowej i kompromitującej dyscyplinie denuncjacji. Nie tylko, gdy chodzi o białoruskich opozycjonistów, ale i Polaków. Duży udział w promocji donosów ma Ministerstwo Spraw Zagranicznych, którego szef promuje kłamliwą książkę o polskiej odpowiedzialności za Holocaust, wydaną przez Oficynę Wydawniczą Rytm, którą kieruje zresztą były oficer SB. Esbeckie wzory moralne, a raczej niemoralne, więc nie dziwią, bo nawet za SLD było mniej tajnych współpracowników w życiu politycznym, niż obecnie. Nie dziwią też donosy Ruchu Palikota na Polaków do ambasady rosyjskiej czy wspólna inicjatywa części mediów i Platformy Obywatelskiej - donosu na własny kraj do niemieckich mediów a później do niemieckiego rządu o wypowiedziach Jarosława Kaczyńskiego, które, wcześniej w tym celu, same spreparowały. Ale dalej nie wiemy kogo powiadomić, gdy krzywdę Polakom wyrządza ich własne państwo. Choć K.I.Gałczyński, już pół wieku temu, wskazał nam drogę, pisząc: „O starych świniach w mym kraiku, donoszę, panie naczelniku.”
Tekst opublikowany w nr.5/2013 Warszawskiej Gazety
- MagdaF. - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
1 komentarz
1. MagdaF
kanalie - tak się powinno prawidłowo nazywać tych od "uprzejmie donoszę". Pierwszą kanalią był Judasz, więc zło jest rozpoznane. Co ciekawe, kanalie pamietają tylko efekt wymierzany w zapłacie (srebrniki) ale nie chcą pamietać finału - powieszenia się Judasza, któremu srebrniki nie przyniosły spodziewanej satysfakcji.
Kolaboranci - tak się nazywali w czasie niemieckiej i sowieckiej okupacji. Ci biorący kasę od dwóch stron , nazywali się szmalcownicy.
Czas przywrócić słowom znaczenie.
Pozdrawiam
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl