Koniec globalnego policjanta. Autor: dr Leszek Pietrzak
Zwycięstwo Baracka Obamy i perspektywa kolejnych czterech lat jego urzędowania w Białym Domu niosą poważne skutki zarówno dla samej Ameryki, jak i dla świata. USA jeszcze bardziej zaczną się wycofywać z wielu kierunków swojej polityki zagranicznej, szukając w ten sposób oszczędności, które mogłyby poprawić stan amerykańskiego budżetu. W rezultacie Stany przestaną być światowym policjantem. Będzie to miało negatywne skutki dla bezpieczeństwa wielu regionów świata i wielu państw, w tym dla Polski.
Ostatnia amerykańska kampania wyborcza różniła się o poprzednich przede wszystkim tym, że była najdroższa. Kosztowała USA prawie 6 mld dolarów, czyli prawie 700 mln dolarów więcej niż kampania wyborcza sprzed czterech lat. Sztab wyborczy Baracka Obamy wydał prawie 193 mln więcej niż jego konkurenta Mitta Romneya.
Tresowanie wyborców
Aż trzykrotnie wzrosły koszty organizacji, które były zaangażowane przy ostatnich amerykańskich wyborach. To na pewno może dziwić w sytuacji, gdy USA po raz kolejny przekroczą dopuszczalny pułap zadłużenia. Ale być może rosnące koszty demokracji, to w XXI w. już stała tendencja. Amerykańska kampania była też najbardziej propagandową kampanią w ostatnich dwudziestu latach. Sympatyzujące z jednym bądź drugim kandydatem media, nie przedstawiały uczciwie zasług i wad kandydatów, zajmując się jedynie tresowaniem wyborców jednego z nich. Można było odnieść wrażenie, że amerykańskie media straciły zdolność pośredniczenia pomiędzy kandydującym politykami a wyborcami. W takiej sytuacji przeciętny amerykański wyborca mógł mieć problem, aby w trakcie kampanii wyborczej posiąść niezbędną wiedzę, jaka potrzebna jest do dokonania swojego politycznego wyboru.
Teatralny wymiar kampanii
Kampania prezydencka w USA, najmocniej ze wszystkich dowodzi, że demokratyczne wybory w coraz mniejszym stopniu są wynikiem suwerennej decyzji wyborców, a jedynie coraz droższym propagandowo-medialnym spektaklem, w którym ten, kto ustrzeże się zbyt dużej liczby błędów i zagra najlepiej, będzie mógł liczyć na zwycięstwo w wyścigu do amerykańskiej prezydentury. W przyszłości coraz mniej będzie się liczyła polityczna wizja
i faktyczne dokonania poszczególnych kandydatów, czy też partii, a coraz bardziej będzie rosła rola teatralnego wymiaru samej kampanii wyborczej. I będzie to całkowicie niezależne od tego, czy będzie ona miała miejsce w kraju dotkniętym kryzysem, czy też cieszącego się wzrostem gospodarczym. To na pewno jedna z chorób demokracji w XXI w., nie tylko zresztą w Ameryce. Ale o wiele ważniejsze jest to, jak będzie wyglądała Ameryka i Świat po ostatniej kampanii wyborczej, w ciągu następnych czterech lat prezydentury Baracka Obamy.
Czas kryzysu
Narastające problemy wewnętrzne, a zwłaszcza systematycznie rosnący problem amerykańskiego długu, siłą rzeczy będą wymagały ratunkowych działań, a to z kolei będzie powodowało spychanie na drugi plan polityki zagranicznej. W efekcie USA będą stopniowo odchodziły od roli supermocarstwa – pełniącego rolę światowego policjanta. Wielu amerykańskich ekonomistów dziś alarmuje, że problem amerykańskiego zadłużenia rządowego jest już tak potężny, że Obamie nie uda się go rozwiązać. O tym, że tak będzie, świadczyć może ostatni rok jego prezydentury. W styczniu 2012 r. Obama zwrócił się do Kongresu z formalnym wnioskiem o podwyższenie pułapu dopuszczalnego
zadłużenia Stanów Zjednoczonych. W rezultacie tych zabiegów pułap ten został zwiększony z 14 do 16,4 bln dolarów. Według najnowszego raportu Congressional Budget Office na koniec 2012 r. limit ten zostanie znowu przekroczony. Zapewne Obama dalej pójdzie tą drogą i po raz kolejny wystąpi do Kongresu, zawierając doraźne porozumienie z Republikanami, którzy zachowali większość w Izbie Reprezentantów.
Maleje pole manewru
Obama będzie ratował się również podniesieniem podatków, co zapewne spowolni amerykańską gospodarkę o co najmniej 40 proc. Prawdopodobny będzie wówczas ujemny wzrost gospodarczy na poziomie minus 1,5 – 2 punkty procentowe.
Spowolnienie będzie szczególnie dotkliwe ze względu na niskie stopy procentowe. Kiedy bowiem stopy procentowe są na wysokim poziomie, Amerykańska Rezerwa Federalna (Federal Reserve) może je obniżyć, by równoważyć efekty oszczędności budżetowych, ale gdy są na poziomie zbliżonym do zera (obecna stopa procentowa wynosi 0,00 – 0,25 proc.) możliwości manewru są niewielkie. Ekonomiści oceniają również, że w czasie kolejnych czterech lat prezydentury Obamy zaistnieją nowe impulsy do obniżenia ratingu USA. Ale to wszystko będzie zaledwie częścią wewnętrznych problemów Stanów Zjednoczonych, które będą zmuszały Baracka Obamę do stopniowego porzucania dotychczasowej amerykańskiej polityki zagranicznej.
Zmiana paradygmatów politycznych
Obama już kilka lat temu uznał, że trzeba zmieniać główne kierunki polityki USA na arenie międzynarodowej. Zarządził zwrot priorytetów z obszaru Europy, z obszaru transatlantyckiego, w kierunku Pacyfiku i Azji. W czasie swojej pierwszej kadencji Obama rozpoczął politykę tzw. resetu w stosunkach z Rosją, uznając, że Rosja nie jest już krajem rywalizującym, ale krajem współpracującym w rozwiązywaniu zasadniczych kwestii związanych z bezpieczeństwem międzynarodowym. Mało tego, na szali osiągnięcia tego celu postawił amerykański projekt tarczy antyrakietowej w Europie
Środkowo-Wschodniej oraz wstrzymanie procesu rozszerzania NATO na Wschód. Obama dalej będzie szedł tą drogą. Z pewnością Stany Zjednoczone podejmą kolejne kroki w celu dalszego zminimalizowania swojej obecności w Europie. Taka polityka na pewno spowoduje dalszą poprawę relacji USA z Rosją, ale tej ostatniej da przede wszystkim wolną rękę w modelowaniu bezpieczeństwa europejskiego. Co to będzie oznaczało dla samej Europy? Na pewno dalszą marginalizację NATO, w którym amerykańska obecność będzie coraz bardziej formalna. Zresztą samo NATO pozbawione aktywnej obecności Amerykanów, która była do tej pory swoistym czynnikiem stabilizacyjnym paktu, coraz bardziej pogrąży się w konfliktach interesów poszczególnych jej członków. Dla nowych członków NATO, w tym także dla Polski, wycofanie się USA z aktywności w Europie będzie oznaczało konieczność zmiany dotychczasowej polityki
bezpieczeństwa narodowego, które do tej pory opierało się na dwu zasadniczych filarach: członkostwie w NATO i sojuszu z USA. Dla państw Europy Środkowo-Wschodniej, które miały aspiracje do członkostwa w NATO, będzie to oznaczało koniec ich politycznych marzeń. Ukraina, Gruzja staną się ofiarami dalszej poprawy amerykańsko-rosyjskich relacji.
Świat nie znosi próżni
Amerykański odwrót będzie dotyczył nie tylko Europy. USA na pewno będą kontynuowały politykę zamrożenia aktywności na Bliskim Wschodzie. W czasie pierwszej kadencji Obamy mogliśmy obserwować amerykańską bierność w kwestiach „wiosny arabskiej”. Stany nie miały też żadnej recepty na rozwiązanie spraw Iranu i Syrii. USA zrezygnują z aktywnej polityki w całym świecie arabskim. Jeśli będą musiały się nim już kiedykolwiek zająć, to jedynie w kwestiach związanych z międzynarodowym terroryzmem, bo to mogłoby zagrażać bezpieczeństwu samej Ameryki. Stany Zjednoczone wycofają się
w swojej polityce zagranicznej z Europy i Bliskiego Wschodu, by móc skupić się wyłącznie na obszarze Pacyfiku i Azji, jako tym, który jest dla nich najważniejszy. Z tej polityki bardzo trudno będzie zrezygnować, gdy po odejściu Baracka Obamy do Białego Domu przyjdzie ktoś o innych poglądach.
Świat nie znosi próżni. Miejsce wycofujących się Amerykanów zajmą inne państwa.
Autor jest dr. historii, przez wiele lat pracował w Urzędzie Ochrony Państwa, następnie w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego.
Zródło : http://www.gf24.pl/10056/koniec-globalnego-policjanta
Tekst opublikowany za wiedzą i zgodą Autora
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz