Dzisiaj będzie pozytywnie i to o samych pozytywnych rzeczach. Po pierwsze w optymistyczny nastrój wprawia człowieka 700 post. Mała rzecz, a cieszy. Po drugie, przeczytałem bardzo ciekawy komentarz J. Rokity na temat niedawnego pokazu nowej demokracji a la UE podczas spotkania D. Cohn-Bendita et al. z prezydentem Czech V. Klausem i byłem naprawdę mile zaskoczony.Po trzecie, sądząc, że nie znajdzie się żaden sprawiedliwy, który będzie próbował jakoś karkołomnie bronić eurokratów po ich tragikomicznych występach w Pradze, nie spodziewałem się już żadnej niespodzianki po ludziach mediów, a tu, bach!, jest! , T. Siemieński, który nawet w swoich relacjach z Francji dla PR zaczyna mówić z francuskim akcentem, stanął właśnie po stronie Cohn-Benditta. Świat jednak jest ciekawy i warto się mu naprawdę przyglądać - człowiek się nie rozczaruje.
007
No ale zacznijmy gawędę od początku. Po pierwsze powinienem wyrazić pochwałę blogosfery, której ewolucja przyczynia się do tworzenia wyłomu w mainstreamie i coraz więcej ludzi zaczyna dzień od śledzenia tego, co się dzieje na blogach, nie zaś od czytania gazet. Przy okazji, zainteresowanych przyjrzeniem się, jak wygląda ruch na rozmaitych stronach, odsyłam na www.alexa.com - tam bowiem publikowane są rozmaite statystyki odwiedzin. Myślę, że ciekawym zjawiskiem jest to, że blogosfera zaczyna się organizować w rozmaite "alternatywne media" (powstają różne niezależne portale, jak Niepoprawni czy Blogmedia24), wysyłać swoich przedstawicieli do rozmów z politykami, na sale sądowe, na okolicznościowe imprezy - jeszcze trochę, a blogerzy zajmą się dziennikarstwem śledczym, czego im szczerze życzę, w sytuacji, gdy wielu dziennikarzy zawodowych nie chce się zajmować np. sprawami Komorowskiego, Sumlińskiego czy "zmartwychwstałego esbeka", by przywołać pierwsze z brzegu.
Oprócz jednak działalności stricte doraźnej, powstają inicjatywy trwalsze, jak choćby POLIS, którego budowa już rozkręciła się na dobre. Sądzę, że POLIS znajdzie swój kulturowo-społeczny rezonans w blogosferze (tworzone jest nie tylko przez blogerów, przypominam, ale i przez zawodowców "z zewnątrz"), a w s24 będzie mieć swoją reprezentację w postaci osobnego bloga, tak jak inne redakcje :), a obywatele POLIS będą się mądrzyć tak jak przedstawiciele mainstreamu :) BTW, jeśliby ktoś chciał na zasadzie "last minute" dosłać jakiś swój specjalnie dla POLIS napisany tekst, to proszę to uczynić w ciągu najbliższych trzech dni (do wieczora w niedzielę, kiedy już definitywnie zakończymy prace redakcyjne).
Raz jeszcze zachęcam nie tylko blogerów, którzy już wyrazili wolę współpracy, ale jakoś zaspali z feedbackiem, lecz i osoby po prostu odwiedzające blogosferę, a uznające te opisane przeze mnie nie tak dawno, fundamenty POLIS za bliskie sercu. Szczególnie chciałbym zaapelować do tych, którzy są uzdolnieni literacko - będziemy publikować zarówno dobrą prozę, jak i poezję (debiutantów, jak i profesjonalistów). Przypominam tylko, by przysyłać teksty dotąd niewydawane ani drukiem, ani on-line. Nie będę w tym miejscu zdradzał, czyje prace się pojawią w pierwszej, przedwigilijnej odsłonie Miasta - niech to do końca pozostanie niespodzianką :) Tyle o POLIS.
Wspomniałem jednak o Rokicie, który pisze:
"Lekcja dialogu hradczańskiego jest dlatego tak użyteczna, bo przypomina o obowiązywaniu starych zasad w całkiem współczesnym świecie. Ba, nie tylko w nie dość ucywilizowanej ciągle Ameryce albo w żywiącym religijne przesądy świecie islamu. Ale w centrum cywilizacji i postępu - w unijnym parlamencie! Bezczelność Cohn-Bendita i Poetteringa wobec czeskiego prezydenta bierze się bowiem z francuskiego i niemieckiego poczucia prawa do zarządzania Unią Europejską. I z wiary, że to melijskie prawo rozkazywania w Europie daje im naga siła. Osobowości obu autorów skandalu mają tu tylko takie znaczenie, że są to politycy gotowi bez zahamowań mówić to, co inni tylko myślą. W tym sensie są oni Palikotami swoich partii i krajów."
Jest to o tyle ciekawe sformułowanie, że nie powstydziłby się go żaden porządny eurosceptyk :) Przy czym problem nie sprowadza się do tego, czy i jak możemy krytykować eurokratów przemawiających z jakimś naganem w ręku, lecz do tego, czy rzeczywiście istnieją szanse na zneutralizowanie wewnątrzunijnej dominacji Francji i Niemiec nad innymi krajami UE, a zwłaszcza nad państwami "nowej UE", które, co już wiemy od dawna, powinny z reguły "siedzieć cicho". Jeśli bowiem ta dominacja się utrwali, to jakiekolwiek "procedury demokratyczne czy prawne" będą czystą fikcją, dokładnie tak jak to było za czasów sowieckich, kiedy istniały konstytucje, kodeksy, drobiazgowe regulaminy, a ostateczną wykładnię tego, co należy robić, ustalało politbiuro, przesyłając do swoich lokalnych agend okólniki z wytycznymi. Rokita wspomina o "poczuciu prawa do zarządzania UE", ale przecież to nie chodzi wyłącznie o jakieś stany psychiczne eurokratów, tylko o realny wpływ, jaki na sprawy UE mają zarówno Francja, jak i Niemcy.
Widać to było szczególnie podczas niedawnych rozmów A. Merkel z D. Tuskiem, który zginał się jak scyzoryk, na wyścigi zapewniając panią kanclerz, że Polska nie będzie wetować paranoidalnego "pakietu klimatycznego", ergo, nie będzie stała na przeszkodzie rozwojowi niemieckiej gospodarki. Gdyby jednak i tego było mało, to Merkel przy okazji pokiwała palcem w kwestii dbałości o zasady konkurencji - no ale przecież gdzieżby Polska ośmieliła się próbować konkurować z Niemcami, skoro jedną z podstawowych idei "transformacji" było i jest uczynienie z naszego kraju wielkiego rynku zbytu oraz dostarczenia innym gospodarkom taniej, a wykwalifikowanej siły roboczej.
Nawiasem mówiąc, gdyby się nagle okazało, że "dla dobra Matki Ziemi" ceny energii w Polsce skoczą o 100 %, to trzeba będzie po prostu wygnać naszych polityków, którzy na coś takiego się zgodzą, na zieloną łączkę, niech się tam pasą z ekoidiotami, niech się żywią surowymi warzywami, korzonkami, czym tam chcą, ale niech od nas trzymają się z daleka. Jeśli bowiem teraz człowiek ledwie dobija "do pierwszego", by uwinąć się z wszystkimi rachunkami za złodziejsko liczone usługi, z wszystkimi jawnymi i ukrytymi haraczami - to po takim uderzeniu po kieszeniach, jakie się szykuje "w obronie Matki Gai" trzeba byłoby chyba mieszkania i domy posprzedawać, by wyjść na swoje i zadowolić złodziei, którzy uzurpują sobie prawo do decydowania, jak wielkie mamy myto płacić za możliwość chodzenia po ziemi.
Problemu francusko-niemieckiej dominacji nad resztą UE jednak nie dostrzega z paryskiej perspektywy Siemieński, który z trzaskiem rozerwał szaty po przeczytaniu tekstu M. Magierowskiego, aż guziki zastukały na klawiaturze laptopa. Siemieński po zrelacjonowaniu, że Cohn-Bendita nienawidzili komuniści, co ma chyba stanowić jakiś ważny argument w polemice, pisze tak:
"Najlepsze jest jednak święte oburzenie prezydenta Czech, że takie wybryki zdarzały się raczej za komuny. Czyżby? Za komuny chodziło się do władców i głośno wyrażało się swój sprzeciw? Ciekawa wizja historii. Właśnie wtedy coś takiego było nie do pomyślenia. I – co za paradoks! – karcący rzekomego komunistę prezydent zdaje się tęsknić za tamtymi czasami. Za skandal uważa to, że w demokracji można swój sprzeciw wyrażać w sposób otwarty."
Najwyraźniej Siemieński nie do końca chyba przyjrzał się całej sprawie. To przecież eurokraci przyjechali z ponagleniem do Klausa, nie zaś Klaus wyjechał, by sztorcować szefostwo PE. Czy może ja coś pomyliłem? Po drugie Klaus, jak sądzę, całkiem słusznie oburzał się na styl, w jakim przemawiali, było nie było goście, w stosunku do, było nie było, gospodarza. Pomijając już kwestie polityki, to same zasady savoir vivre'u nakazują jednak z szacunkiem odnosić się do kogoś, kto nas u siebie przyjmuje, nie zaś z marszu (od wejścia) stawiać go pod ścianą.
I nieco dalej:
"Interesującym momentem było skierowane do Poetteringa żądanie, by ten uciszył Cohn-Bendita. Znowu to stare postkomunistyczne złudzenie, że przewodniczący Europarlamentu może po prostu wydać rozkaz eurodeputowanemu, by ten się zamknął."
Gdyby ktoś tego nie napisał, ktoś mieniący się być dziennikarzem zawodowym, to ja bym pewnie nie uwierzył, że można tak myśleć i tak publicznie się wypowiadać. Dla każdego bowiem, kto z uwagą przeczytał doprawdy skandaliczną rozmowę eurokratów z Klausem, co jak co, ale prośba, by nie przemawiać do prezydenta wolnego państwa tonem genseka zwracającego się do szeregowego towarzysza, musiała się wydać normalną reakcją, tymczasem Siemieński odebrał tę prośbę tak, że to z Klausa wychodzi jakiś zamordysta, a nie z Poetteringa i Cohn-Bendita.
Wot, posmak nowych czasów (coś tak, jak niedawne "spontanicznie entuzjastyczne" przyjęcie Jaruzela przez studentów na warszawskiej uczelni). Ale ja się tym nie martwię, takich głosów - rozumiejących konieczności dziejowe - potrzeba nam więcej, wszak budujemy wspólny europejski dom, o którym tyle mówił w latach 80. nieoceniony M. Gorbaczow. Z tego więc powodu myślimy pozytywnie i nawet początki zamordyzmu potrafimy zinterpretować jako jutrzenkę wolności :)
http://www.dziennik.pl/opinie/article280097/Dialog_hradczanski_to_prawda_o_polityce_w_Unii.html
http://zfrancjiofrancji.salon24.pl/106104,index.html
- FreeYourMind - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
3 komentarze
1. Nie ma tego złego
janekk
2. Pozyjemy, zobaczymy
Wojciech Kozlowski
3. Wojciech Kozlowski
Errata