Po prostu w i e m ...(9)

avatar użytkownika guantanamera

 Po roku 1985 Wanda wraca do swojego normalnego życia – organizuje wyprawy, a potem na nie wyjeżdża, w przerwach między nimi wyrusza z odczytami do innych krajów Europy albo na inne kontynenty. Ja z kolei kursuję między Warszawą a Wrocławiem, coraz częściej i dłużej pozostaję we Wrocławiu. Czasem wyruszam na Turbacz, no i do Szwecji...

O, to dobry moment, żeby trochę jeszcze o Szwecji opowiedzieć...

Po pielgrzymce roku 1987 zaprzyjaźniłam się z duszpasterstwem Dominikanów we Wrocławiu. Ojciec Ludwik Wiśniewski zamierza stodołę w Morzęcinie pod Wrocławiem  przebudować na ośrodek rekolekcyjny dla młodzieży. Jest tylko jeden problem - dramatycznie brakuje pieniędzy. Wpadam na pomysł, żeby studenci duszpasterstwa wyjechali do szwedzkich lasów na borówki – mogliby odpocząć, zwiedzić trochę świata, a przy okazji zarobić na adaptację.

          Organizujemy paszporty i wizy i latem roku 1988, zaraz po zakończeniu pielgrzymki na Jasną Górę, kawalkadą trzydziestu samochodów wypożyczonych od rodziców studenci akademickiego duszpasterstwa dominikańskiego wyruszają na północ. Jak zwykle osiadamy w komfortowych domkach kempingowych - każdy z kolorowym telewizorem i sauną, jak zwykle spędzamy całe dnie w lasach, jak zwykle po południu pieczemy chleb, śpiewamy piosenki i oglądamy telewizję. Na budowę domu rekolekcyjnego każdy oddaje jedną trzecią swoich jagodowych zarobków. Uskładało się w ten sposób tysiąc dolarów, które w roku 1988 były sumą naprawdę poważną - za te pieniądze zostały kupione materiały budowlane i opłacona część robocizny. Druga taka wyprawa wyruszyła w roku 1989. W roku 1989 pojechał z nami ojciec Krzysztof, dzięki czemu każdego dnia mogliśmy uczestniczyć we mszy świętej.

Wieczorami oglądaliśmy telewizyjne programy muzyczne, a w nich królował wtedy Jason Donowan z piosenką „Sealed with the kiss” - „Opieczętowane pocałunkiem”. To piosenka mojej młodości – w nowej aranżacji. Wywierała na nas wszystkich hipnotyczny wpływ. Gdy na ekranie pojawiało się ognisko, a do naszych uszu dobiegał przejmujący motyw muzyczny to - przynajmniej w naszym domku - wszyscy milkli, wpatrywali w płomienie i słuchali rzewnej melodii..(http://www.youtube.com/watch?v=FrKPvjdxGEw)

Sami natomiast namiętnie śpiewaliśmy przepowiednię naszych marzeń, na melodię „Guantanamera”:

- Pałac Mostowskich obsadzi ksiądz Orzechowski (bis).

- Związek Radziecki rozwiąże Ludwik Wiśniewski - ( bis)

    - Duchową pomoc wysyła nasz papież Karol Wojtyła (bis i od nowa)

Związek Radziecki rozwiązano prawie natychmiast po tym, jak ojciec Ludwik Wiśniewski udał sę do Petersburga - przez kilka lat przebywał tam na misji. (Nawiasem mówiąc - dzisiejsza postawia o. Ludwika dla mnie jest niespodzianką...) W dniach, w których Ministerstwo Spraw Wewnętrznych obejmował w 1991 roku Antoni Macierewicz - pierwszy minister MSW spoza układów okrągłego stołu - to ksiądz Orzechowski głosił rekolekcje w sąsiedniej parafii... Słuchałam ich z podkładem muzycznym w wyobraźni... Co do Karola Wojtyły - bez Niego siedzielibyśmy dalej w obozie socjalistycznym. I jak tu nie wierzyć w siłę sprawczą modlitw i marzeń wspólnoty? Zwłaszcza śpiewanych na melodię „Guantanamera” - to wtedy tak bardzo ją polubiłam, że do dzisiaj na jej melodię formułuję różne oceny i wezwania.

A dom? Za tamte pieniądze wykonano wstępne przeróbki i pokryto budynek dachem. Przebudowę projektowała młoda pani architekt, ta, która kilka lat później zaprojektowała słynną Bramę Lednicką w postaci ryby. I tylko o. Ludwik nie nacieszył się Morzęcinem - już w 1988 roku wyjechał z Wrocławia do Krakowa. Potem pewien czas prace przy domu zamarły. Później dom przejął ksiądz Stanisław Orzechowski - z duszpasterstwa „Wawrzyny” przy parafii św. Wawrzyńca, ten od obsadzania pałacu Mostowskich.

Z takich to m.in. powodów z Wandą widywałam się teraz o wiele rzadziej. A kiedy już spotykałyśmy się, to…

Pamiętam jedną z takich „rozmów niezaczętych” po długiej nieobecności - jej albo mojej - w Warszawie. Zasiadłyśmy w mieszkaniu Wandy na dziesiątym piętrze przy wędzonej tybetańskiej herbacie lapsang i zamilkły. Naprzeciw mnie na podłodze przysiadła Yeti - tybetański piesek rasy lhasa apso o grafitowej maści i patrząc mi w oczy przez długi czas piszczała cicho, jakby opowiadając o wszystkim, co przydarzyło się w czasie, kiedyśmy się nie widziały... Siedziałyśmy sobie w tej krainie łagodności, od czasu do czasu wymieniając uwagi na zupełnie nieistotne tematy.

- Co u ciebie? - pyta Wanda.

- Właśnie wróciłam z Turbacza... - mówię, po czym zapada cisza, z podkładem muzycznym tybetańskich dzwonków zawieszonych na balkonie.

- A u ciebie? pytam teraz Wandę. - A, moje nazwisko umieszczono w polskim wydaniu “Who is Who” - mówi ona z rozbawieniem i znowu milczymy dobrą chwilę. - I jak było w górach? – pyta teraz Wanda. Moja mina i gest rozłożonych dłoni oznacza: – Co za pytanie. Świetnie. - A co o Tobie napisali w encyklopedii? - pytam. - Mówiąc szczerze, sama to musiałam napisać... - zaśmiewa się Wanda - nie wiem nawet, czy coś zmienili, nie sprawdziłam...

Śmiejemy się serdecznie przez chwilę, a potem cieszymy się tym śmiechem, patrząc w okna, za którym w górze jest niebo, a w dole - Warszawa... -

- Dostałaś już egzemplarz? - Tak, stoi na półce - wskazuje Wanda opasłe tomisko gestem głowy, który mówi, że nie warto po nie sięgać... I znów milkniemy, jak kobiety z jakiegoś plemienia w Ameryce Południowej, którego nazwy nie pamiętam, a o którym nadano kiedyś radiowy reportaż. Po trudach dnia zasiadają one w swoim gronie i prawie nic nie mówią, tylko rzucanymi z rzadka zdaniami, dokładnie jak my teraz, informują o swoich dokonaniach inne uczestniczki zbiorowego milczenia. - Kupiłam garnek...mówi jedna. Po dwudziestu minutach druga: - A ja upiekłam mięso... Podobnie my opowiadamy sobie o sprawach bardzo istotnych - jak pobyt na Turbaczu i mało ważnych - jak miejsce w encyklopedii.

Kiedyś po jej powrocie z zagranicy powiedziałam z wyrzutem: - Tak długo nie miałam od Ciebie żadnych wiadomości, że już się zaczynałam martwić ...

Och, - powiedziała skromnie Wanda - przecież byłoby w gazetach...

Byłoby w gazetach... - ten cytat oddaje cały sens naszej znajomości. Bo przecież to niby ja jestem od gazet. Ale ja po tym pierwszym artykule nigdy już nie napisałam o Wandzie ani słowa – aż do teraz. A przecież mogłam. Ale dla mnie Wanda nigdy nie była alpinistką, himalaistką, zdobywczynią szczytów. Była spotkaną po latach koleżanką ze szkoły.

I ja byłam dla niej znajomą z innego świata. Byłam kimś, kto odciął się demonstracyjnie od jej osiągnięć, kto funkcjonował obok nich, mimo nich, nawet wbrew tym osiągnięciom. Nawet rozumiejąc jej pasję nie potrafiłam jej popierać. Akceptowałam - ale nie popierałam... Myślę, że właśnie dlatego, kiedy spotykałyśmy się, ona odpoczywała od gór i od sławy...

Ja natomiast czekałam na opowieść o górskich widokach. Kiedyś zaczęłam ją namawiać żeby napisała o pięknie gór. - Tak - powiedziała ze zjadliwą przekorą. - już to sobie wyobrażam. Spotykamy się z moimi przyjaciółmi alpinistami w Tatrach, któryś z nich wyciąga moją książkę i pyta: - A co to za GRRRRRRRAFOMANIA? Później kiedyś przeczytałam jej słowa, że zupełnie nie potrafi o górach rozmawiać z ludźmi bliskimi.

Skoro jesteśmy przy onomatopejach, to opowiem o jeszcze jednej. Byłam wtedy pod wielkim wrażeniem świadectwa Andre Frossarda o jego nagłym nawróceniu – dokonało się, gdy wszedł do katolickiego kościoła, żeby zaczekać na kolegę. Kupiłam sobie „Credo” Frossarda i zachwycona dałam do przeczytania Wandzie. Oddała mi otwierając na odpowiedniej stronie i pokazując palcem zapytała: nie wiesz czasem co to właściwie znaczy? - „Wybucha geometria abssssssssssyd”!!!! Tym razem zasyczała aktorsko jak wąż...

- Jak cudownie mieć do czynienia z ludźmi zimnym albo gorącymi - pomyślałam wtedy. Jak dobrze mieć gdzie uciec od ludzi letnich.... Jakim komfortem są ludzie nie letni!! Ludzie, którzy wiedzą co jest warte najwyższej powagi, a co niekoniecznie. Teraz, publikując tę opowieść, odczuwam jak bardzo mi Wandy z jej poczuciem humoru, z jej fantazją – i z jej powagą - brakuje.

Irena, druga z tych roześmianych maturzystek sprzed szkolnej bramy jest dzisiaj profesorem nauk medycznych i bliską przyjaciółką żony mojego ciotecznego brata – tam też się z nią spotykam. O Wandzie, z którą w szkole siedziała w jednej ławce mówi, że była ona zawsze osobą niezwykłą, inną niż wszyscy pozostali uczniowie. Zamyśloną - chociaż wesołą, bardzo uduchowioną - chociaż roześmianą, poważną - mimo że uwielbiała wygłupy. I kochającą poezję. Odbierałam ją dokładnie tak samo.

Tę powagę sięgającą najgłębszego sensu i znaczenia spraw ważnych zauważyłam przecież już podczas pierwszych chwil naszej rozmowy w roku 1980, gdy w najwyższym skupieniu słuchała słów o udręczonych mieszkańcach polskich wsi i małych miasteczek. Już wtedy po każdym ważniejszym stwierdzeniu milkłyśmy - jakby chcąc zaczekać, aż te ważne słowa mówiące o nadziejach i planach odcisną się na czasie i wieczności. Czułyśmy wtedy, że każdy może swymi pragnieniami wpływać na zmianę losów świata - a już na pewno dzieje się tak, gdy nasze pragnienia łączą się z planami Boga. Również nasze - moje i Wandy myśli - nasze spokojne rozważania, poświęcone nie politykom i ich rozgrywkom, ale zwykłym ludziom, ich pragnieniu prawdy, wolności i Boga wpisywały się wówczas w dzieje świata i naszej Ojczyzny.

U Bruckbergera znalazłam to znamienne zdanie - „Z Chrystusem religia jest pasją”... Wkrótce sam Chrystus sprawił, że wiara stała się moją pasją. Teraz ja też mam pasję! Zauważam, że Królestwo Boże naprawdę przenika królestwa tego świata, a kiedy staje się to dla mnie oczywistością, chcę o tym mówić, potrzebna jest mi rozmowa o Bogu.

I wtedy najwdzięczniejszym słuchaczem moich zwierzeń okazała się Wanda. Jej pierwszej opowiadałam o swoim zafascynowaniu, oczarowaniu Bogiem, o odnalezionej radości. Przekazywałam jej własny entuzjazm, własne zafascynowanie rzeczywistością, którą - po spotkaniu z nią i w jakiś sposób dzięki niej - zaczynałam odkrywać. Słuchała, traktując poważnie moje przemyślenia i sądy - właśnie te przemyślenia i te sądy, które teraz usiłuję spisać w tej książce. Słuchała, ponieważ w takich momentach stałyśmy przed Bogiem jako równe sobie osoby, obydwie poszukujące sensu istnienia. Natomiast moich misjonarskich zapędów wobec siebie - nie akceptowała...

            Naszą znajomość – i wszystkie podobne przyjaźnie - dobrze charakteryzuje rozważanie o braterstwie w książce „Modlitwa rozstania” napisanej przez siostrę Joyce Rupp ze zgromadzenia Matki Bożej Bolesnej:

Chcę jeszcze zwrócić uwagę na pewną szczególną formę więzi międzyludzkiej, która mogłaby być nazwana “braterstwem”. Jest to nie tylko synonim przyjaźni, wspólnoty lub koleżeństwa. Może jest to kombinacja wszystkich tych relacji, ale żadna z nich sama w sobie. Braterstwo jest zrozumieniem bliskości, która odwołuje się w nas do najgłębszych pokładów bytu. To wzajemne zrozumienie, poczucie przynależności, zjednoczenie dusz, wzajemne afektywne uznanie i głęboka jedność, pochodzące ze zdobycia podobnej wiedzy i doświadczeń, co druga osoba, z którą czujemy się w ten sposób związani.

 Braterstwo potwierdza nasze własne dążenia i obdarza nadzieją w trudnych chwilach. Zachęca, by się na nim wesprzeć, gdy droga wydaje się szczególnie trudna i przytłaczająca. Braterstwo dostarcza pożywienia dla głodu, który wywołany jest naszym doświadczeniem pustki i mówi nam, że marzenia, które w nas już wymierają, mogą ożyć. Gdy kosztujemy braterstwa, znajdujemy wzajemne zrozumienie w umyśle i sercu drugiego. Moja głębia znajduje kontakt z głębią w drugiej osobie. Ma to związek z uznaniem w sobie tej intymnej części, o której myśleliśmy, że nikt nie ma tam dostępu, ani jej nie zrozumie w tak zgodny i wyrozumiały sposób

 Empatia i współczucie są również częścią braterstwa. Stajemy się zdolni do współodczuwania z kimś innym, a inny z nami. Niewiele trzeba słów. Solidarność naszych dusz jest miłosnym rezonansem, który ma swój odrębny język. Jedność dusz rozwija się wtedy, gdy jedna osoba zaczyna czuć, że jakaś wartość lub prawda o jej własnej drodze znajduje odbicie i podobieństwo w ścieżce, którą idzie ktoś inny. Napotykamy kogoś, kogo odbiór rzeczywistości całkiem odbija się w naszej wizji życia. Budzi się w nas szacunek, ponieważ poznajmy, że jesteśmy słyszani i akceptowani.

Braterstwo jest zjednoczeniem dającym poczucie siły na odległość wielu kilometrów. Możemy nie widywać się zbyt często, ale wierzymy i jesteśmy przekonani, że istnieje między nami więź. Czerpiemy siłę z samego tylko faktu, że ten ktoś inny istnieje, że on lub ona nas rozumie, i że jesteśmy dla siebie wzajem źródłem energii w chwilach, gdy nam jej trzeba.

W roku 1990 sprzedałam swoje warszawskie mieszkanie i wyprowadziłam się.. Teraz już częściej bywałam w Rzymie niż w Warszawie. Z Wandą widywałyśmy się tylko gdy przyjeżdżała do rodzinnego domu do Wrocławia. I nadal nie została zerwana niezwykła więź. Jest zima, od kilku dni zaczynam myśleć intensywnie o pożyczeniu gdzieś butów z łyżwami. Moje oddałam komuś w Warszawie. Akurat po drodze z zagranicy ma przyjechać Wanda i idę się z nią spotkać do jej rodzinnego domu w pobliżu naszej szkoły. Jej pierwsze słowa po otwarciu drzwi do rodzinnego domu brzmią: - Są tu jakieś łyżwy? Od kilku dni marzę o tym, żeby pojeździć... Znów myślałyśmy o tym samym...

 Na zakończeni tego fragmentu chcę jeszcze przytoczyć fragment o Przyjaźni z poematu „Prorok” Khalila Gibrana

Twój przyjaciel jest odpowiedzią na twe pragnienia.
Jest jak pole, na którym siejesz z miłością i zbierasz z wdzięcznością.
Jest twoim stołem i domowym ogniem, gdyż idziesz do niego ze swoimi pragnieniami i szukasz w nim ukojenia.
Kiedy twój przyjaciel opowiada ci swoje myśli, nie boisz się, że w twych myślach pojawi się „nie” ani nie powstrzymujesz swego „tak”.
A gdy milczy, jego serce nie przestaje słuchać twego serca.
W przyjaźni, bez jednego słowa, wszystkie myśli, wszystkie pragnienia, wszystkie nadzieje powstają i są dzielone z cichą radością.

Kiedy rozstajesz się z przyjacielem nie odczuwasz żalu.
Bowiem to, co w nim kochasz najbardziej, pod jego nieobecność staje się jaśniejsze tak samo jak góra staje się wyraźniejszą dla wędrowca, gdy patrzy nań z równiny.
I niechaj nie będzie innego celu przyjaźni jak tylko poznanie głębi ducha.
Gdyż miłość, która szuka czegokolwiek innego ponad objawienie swej własnej tajemnicy jest w istocie nie miłością, lecz zarzuconą siecią i to, co złowisz nie ma żadnej wartości.

To, co w tobie najszczersze niechaj będzie przeznaczone dla twojego przyjaciela.
Jeśli pozna odpływ twojej fali, pozwól mu także poznać jej przypływ.
Po cóż ci, bowiem przyjaciel, którego potrzebujesz jedynie w wolnych chwilach?
Powinien być ci potrzebny zawsze.
Do niego należy wypełnianie twych pragnień, a nie twej pustki.
I niechaj słodycz przyjaźni przynosi śmiech i wspólne przyjemności.
Bowiem małe rzeczy odświeżają serca jak poranna rosa.

(http://www.eioba.pl/a/1oiv/prorok)

 

 

 

Etykietowanie:

24 komentarzy

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

1. Pani Guantanamera,

Szanowna Pani,

Ach jak pięknie. Zazdroszczę.

Ukłony

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika Maryla

2. @guantanamera

bardzo prawdziwe , tak odczuwalne w codziennym zyciu, kiedy realizujemy się w jakimś działaniu czując instynktownie , że przyjaciel zaakceptuje i wesprze, kiedy upadamy.
Sama świadomość daje nam siły. Nie musimy jej potwierdzać.

"Możemy nie widywać się zbyt często, ale wierzymy i jesteśmy przekonani, że istnieje między nami więź. Czerpiemy siłę z samego tylko faktu, że ten ktoś inny istnieje, że on lub ona nas rozumie, i że jesteśmy dla siebie wzajem źródłem energii w chwilach, gdy nam jej trzeba. "

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika benenota

3. @Maryla

Jestes jak blyskawica.
Niemalze to samo chcialem napisac-nie zdazylem "zlapac za pioro".

Pozdrawiam.

Tak mi tu dobrze...ze dobrze mi tak.
avatar użytkownika Maryla

4. @benenota

no widzisz :) to wspólnota myśli, o której pisze guantanamera w swojej opowieści o przyjaźni z Wandą.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika guantanamera

5. Kochany Bracie, Kochana Siostro...

To jest moja dedykacja dla wszystkich - piosenka pielgrzymkowa o BRATERSTWIE.
Śpiewaliśmy ją na pielgrzymkach - idąc. Wszystkie nagrania z You Tube są tak wyjęczane i powolne, że nie przypominają tamtej, pełej życia piosenki. Ta aranżacja w miarę ja przypomina, ale za to ucięta została pierwsza zwrotka... Dopisuję ją, ale każdy musi ją sam zaśpiewać - dla innych...:).
Kochany Bracie, Kochana Siostro, nie wiem kim jesteś, nie wiem gdzie żyjesz, lecz ja chcę dla Ciebie poświęcić wszystko - chcę dać Ci siebie. Takie jest prawo miłości, które dał Pan, takie jest prawo miłości, jest kluczem do Nieba bram, takie jest prawo miłości i jego strzeżmy i miłość wszystkim dokoła ze sobą nieśmy.
http://www.youtube.com/watch?v=M7Ut0xRQOcE
Serdecznie pozdrawiam.

avatar użytkownika intix

6. Kochany Bracie, Kochana Siostro...

Jeszcze raz...:)

Serdecznie Pozdrawiam...Wszystkich...:)
Dobranoc... z Wiarą...Nadzieją...Miłością...

avatar użytkownika benenota

7. Siostry Moje Kochane...to dla Was!

Tak mi tu dobrze...ze dobrze mi tak.
avatar użytkownika benenota

9. An Angel

Tak mi tu dobrze...ze dobrze mi tak.
avatar użytkownika benenota

11. W objeciach Aniola

Tak mi tu dobrze...ze dobrze mi tak.
avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

13. Pan benenota,

Pan Stanisław Grzesiuk, wiezień wielu obozów koncentracyjnych, ma krawat. Nie przeszkadza panu, jak moja muszka.

Złej tanecznicy wszystko przeszkadza.

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika guantanamera

14. Polecam Wszystkim

Poemat Khalila Gibrana "Profeta". Liczy się tylko poezja. Poezja i dobroć.

avatar użytkownika benenota

15. Panie Michale

Ja,chlopak z Pragi,nauczony bylem szacunku dla "gosci z mucha".W mojej kamienicy kilku takich stalo.
Jak sie tak trafilo...przytrzymywalem im drzwi gdy wchodzili do bramy.

Estyme te zachowuje do dzisiaj,choc zdarza sie ze facet w muszce otwiera mi drzwi do hotelu,niosac moja walizke.Zawsze daje napiwek...widok jego muchy wymusza na mnie taki odruch.

Byli tacy rowniez,np:w dawnej polskiej TV,jak chociazby Malcuzynski,czy Meclewski.

Pamieta Pan?
Komu sluzyli-ich sprawa,ale nie mozna bylo odmowic im kultury.
Slowem...mucha zobowiazywala...nobilitowala.

Nigdy,nigdzie nie wyrazilem opinii ze jest w niej Panu nie do twarzy(rzucilem dla pewnosci okiem na Panski tu zamieszczony portret).

W powyzszej sytuacji milczalem-stojac po Pana stronie.
Wie Pan...taka...kurka...wiez weteranow BM24.

Kiedy jednak uznalem ze przkroczyl Pan pewna,wytyczona przez dobry obyczaj granice(czepiam sie tej prywatnej korespondencji)
wyrazilem to pisemnie.

Panie Michale.
Zawsze bede Pana bronil.
Klamal jednak bede jedynie wowczas,gdy prawda zagrozi Panskiemu zyciu-mozeszszsz

Pan wowczas rowniez na mnie liczyc.

P.S.Do Grzesiuka w krawacie nie mam pretensji.Sam ich tyle do siebie-za ten wymuszony(przykry dla niego) przez menago prikaz-mial,ze nie bede do pieca dokladal.

Wie Pan jak podobni mu ludzie na Pradze mowili na krawat?
Chomonto.
Tego urzadzenia nikt tam nie lubil,nawet konie weglarzy.

Pozostaje z niezmiennym szacunkiem.

Benek z Pragi.

Tak mi tu dobrze...ze dobrze mi tak.
avatar użytkownika benenota

16. Zlej tanecznicy wszystko przeszkadza

Wie Pan co,Panie Michale.

Przyznaje,kadryla tanczyc nie potrafie.

Ale jakbys Pan zapragnal zatanczyc Polke?...

Dodam,iz klasycznego,salonowego tanca mnie Pan dzisiaj nie nauczyl.

Pozdrawiam.

Tak mi tu dobrze...ze dobrze mi tak.
avatar użytkownika benenota

17. Mucha

Tak mi tu dobrze...ze dobrze mi tak.
avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

18. Pan benenota,

Szanowny Panie,

Na Blogmedia jestem już prawie dwa lata. Gdzieś napisałem, że to mój dom / nasz dom /
Co by Pan zrobił jakby ktoś opluwał Pana lub Pana dom.
Opluwał również tu piszącą Blogerkę.
Pan nie zna tej korespondencjii.Ona się toczyła na PW i prywatna wymiana listów. Ja podałem temu człowiekowi swój adres powszechnie znany w blogosferze od lat dwudziestu i kilku , by prywatnie mu powiedzieć o błędach, bez fanfar

Pan stanął po stronie zła, To moje zdanie.
Przykro mi , że tak się stało.

Jak będę widział, że wobec mnie jest stosowany mobbing taki czy siaki odejdę.

michał zieleśkiewicz

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika benenota

19. Szanowny Panie

Stajac po stronie zla (jak to Pan nazwal),stanalem po stronie faktow,ktore nie kto inny,jak Pan tu ujawnil,piszac iz Wilmann obgadywal w prywatnej korespondencji,itd.

Wilmann swiadomie zgodzil sie na upublicznienie tejze korespondencji.
Nie sadze-gdyz mam go za czlowieka inteligentnego-aby dobrowolnie chcial sie skompromitowac.
Proponuje zakonczyc te rozmowe.

Tak mi tu dobrze...ze dobrze mi tak.
avatar użytkownika benenota

20. Guantanamera

Przepraszam iz ta beznadziejna wymiana zdan ma czesciowo miejsce na Twoim Blogu.

Benenota.

Tak mi tu dobrze...ze dobrze mi tak.
avatar użytkownika guantanamera

21. @benenota

Ten odcinek moich wspomnień miał być łagodny i dobry. To miała być kraina łagodności. Braterstwo. Anioły. Serdeczność i życzliwość.
Ale ten z rogami, kopytami i ogonem nie znosi pokoju i dobrej woli. On chce widzieć złą wolę i wojnę. Jątrzy. Dzieli. Nie dawajmy się! Wejdźmy wyżej!!!
Ale to jest też odwet. Za odcinek o jego ripostach. I za ten cytat:
"Obleczcie pełną zbroję Bożą, byście mogli się ostać wobec podstępnych zakusów diabła. Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich. Dlatego weźcie na siebie pełną zbroję Bożą, abyście w dzień zły zdołali się przeciwstawić i ostać, zwalczywszy wszystko. Stańcie więc do walki przepasawszy biodra wasze prawdą i oblókłszy pancerz, którym jest sprawiedliwość, a obuwszy nogi w gotowość [głoszenia] dobrej nowiny o pokoju. W każdym położeniu bierzcie wiarę jako tarczę, dzięki której zdołacie zgasić wszystkie rozżarzone pociski Złego. Weźcie też hełm zbawienia i miecz Ducha, to jest słowo Boże - wśród wszelakiej modlitwy i błagania. Przy każdej sposobności módlcie się w Duchu." ( Ef.6,11-18).
Pozdrawiam.

avatar użytkownika benenota

22. Guantanamera

Jutro wysle umyslnego z listem.

Jeszcze raz przepraszam i daje slowo ze nie jestem pod wplywem...

Tak mi tu dobrze...ze dobrze mi tak.
avatar użytkownika guantanamera

23. @beneota

Niestety. Nie łudźmy się. Dajemy się im podkręcać.... Nie jesteśmy aniołami. Wszyscy mamy problemy, a Ojciec Pio po walce z nimi był posiniaczony....

avatar użytkownika benenota

24. Wchodze w to...lece

Tak mi tu dobrze...ze dobrze mi tak.