Kazik

avatar użytkownika Andrzej Wilczkowski

Mój Boże iluż ja w życiu poznałem ludzi, którzy wręcz powinni mieć jakieś hasła w encyklopedii, czy wspomnienia, a się jakoś o nich nie pamięta. Taką postacią jest właśnie Kazik Gromski. Kazik był ode mnie znaczne – bo o jedenaście lat – starszy. Przeszłość miał bogatą. Był jednym z pierwszych więźniów Oświęcimia. Niemcy wygarnęli go w Warszawie podczas pierwszej łapanki ulicznej latem 1940 roku. Wykupiony został przez rodzinę za duże pieniądze. Nie ustatkował się jednak, bo w okupacyjnej Warszawie nie było jak się ustatkować, jeszcze, kiedy się dysponowało charakterem Kazika. Ponieważ prawo jazdy miał już przed wojną i jeździł świetnie, został więc kierowcą u hrabiego Rzewuskiego. Był również – a może przede wszystkim – wraz z samochodem hrabiego używany w konspiracji, oczywiście AKowskiej, jako kierowca do obsługi akcji. Wojna wojną, ale bawili się też nieźle. Opowiadał mi niegdyś, jak to na imieniny jego kuzynki Krystyny, które odbywały się jak zwykle 13 marca – tyle, że w 43 roku w willi na Żoliborzu przyszła do salonu stara niania i poskarżyła się solenizantce. „Panienko! Panicze się popili, wyszli na dach i strzelają.”

O czasach okupacji opowiadał mi sporo, ale zawsze w tonie tak żartobliwym, że nie ośmielę się tego przytaczać

Po wojnie Kazik też miał kłopoty. UB go aresztowało w 1947 roku i przesiedział z górą 8 lat! Na początku naszej znajomości bożył się, że w żadnych akcjach podziemia udziału nie brał. Kiedyś jednak, kiedy popijaliśmy kawkę w klubie na politechnice, przyjrzał się jednemu z adiunktów i powiedział:
– Henio zaraz po wojnie pracował w banku w Pabianicach. Jak podziemie zrobiło skok na ten bank, to się położył na schodach twarzą do ściany i tak leżał do końca”.
– Skąd wiesz?
– Koledzy mi powiedzieli – zaśmiał się Kazik.
Dopiero po wielu latach znajomości dowiedziałem się od niego, że zarabiał na to aresztowanie już od 1945 roku, biorąc również udział w kilku innych akcjach.

Kazik miał umysł nieprawdopodobny. W brydża grywał sportowo, w szachy nie wygrałem z nim bodaj ani jednej partii, nawet w najlepszych moich czasach, kiedy byłem lepszy od Rosjan na Spitsbergenie. Układał też półsłówka w tak zwanej „grze półsłówek”. Inżynierem był świetnym. Pod koniec lat 50 i na początku 60 pracowaliśmy razem w biurze konstrukcyjnym fabryki samochodów ciężarowych i wtedy też zaczął uprawiać taternictwo. Wspinał się dobrze, ale już na wielkiego alpinistę był raczej trochę za stary. Szkolił za to dużo i dobrze. Topografię Tatr znał świetnie. Miał fenomenalną pamięć w związku z czym nie sprawiało mu to żadnych trudności. Był melomanem, kochał muzykę poważną, sam grywał na fortepianie ze słuchu – bo miał absolutny. Chętnie przygrywał na różnych jublach, jeśli oczywiście był instrument. Do tego wszystkiego miał jeszcze duże powodzenie u pań. – Cóż można chcieć więcej!
Kazik zmarł jesienią 1992 roku.

Od kilku dni, a właściwie od święta żołnierzy wyklętych zaczął „za mną chodzić”.
Nic w tym dziwnego. W ramach mojej działalności w Komitecie ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa udałem się wraz z grupą kombatantów1997 roku na wizję lokalną do Pabianic gdzie 11 czerwca 1945 roku Ruch Oporu Armii Krajowej (ROAK) zorganizował odbicie więźniów przetrzymywanych w śledztwie w budynku UB przy ulicy Gdańskiej. Ciężar zadania spadł na grupę dywersyjną z Łodzi, której dowódcą był Włodzimierz Szuster – ps. Gajda. Siłę bojową stanowił oddział leśny Aleksandra Arkuszyńskiego – „Maja”. Majowcy dysponowali ciężarówką, ale żeby wykonać zadanie niezbędny był wojskowy „łazik”. Akcja się udała znakomicie, więźniów uwolniono, nie padł ani jeden strzał. Piękna robota.

W 52 lata później chodziliśmy, oglądaliśmy, gdzie tu najlepiej będzie umieścić tablicę pamiątkową. Jedni uważają, że tu, inni chcą gdzie indziej. Nie ma zgody jak to w Polsce.
– Zaraz – powiadam – to chyba pod te drzwi podjechał Kazik łazikiem...
Zaczęto mi się przyglądać bacznie.
– Potem – ciągnąłem – Kazik zgasił silnik, chociaż było polecenie, żeby tego nie robił ale on miał bardzo mało paliwa i bał się, że mu zabraknie. I jak już było po wszystkim, to nie mógł zapalić. Trzeba go było popchać.
– To pan z nami był? – zapytał nieufnie jeden z uczestników zdarzeń sprzed pół wieku.
– Nie – powiedziałem ze smutkiem. – Ja ich tylko dobrze znałem. Kazik Gromski to mój przyjaciel, z bratem Maćka Rogowskiego Bohdanem studiowałem i chodziłem po górach, a i Włodek Szuster nie jest mi obcy. Irenka Gromska, – córka Kazia – którą znam od podlotka, wyszła za jego syna.
W ten sposób moje sugestie dotyczące miejsca umieszczenia tablicy zyskały od razu większą aprobatę.

Z tym łazikiem Kazik od początku miał kłopoty. Może warto je opisać bowiem nawet w najbardziej realistycznych filmach z tamtych czasów nic podobnego nie pokażą. A i James Bond nie miał takich przygód.

Punkt zborny uczestników wyznaczony był pod Dłutowem – na południe od Pabianic. Niemniej Szuster i jego dwaj towarzysze celem zdobycia samochodu, zasadzili się na szosie z Łodzi do Warszawy – pod Głownem. Tam chyba była największa szansa. Wszyscy byli w mundurach polskich z wyjątkiem Włodka, przebranego za kapitana NKWD. Szosy wtedy były puste ale doczekali się na odpowiadającego im łazika, którym jechał kapitan milicji, dwie panie i kierowca. Ponieważ kierowca nie miał ochoty stanąć – wyciągnęli broń. To poskutkowało. Towarzystwo z łazika zostawili na drodze i odjechali w stronę Warszawy. Zaraz jednak skręcili w prawo na Dmosin, a następnie postanowili okrążyć Łódź od zachodu. Najpierw złapali gumę, na szczęście już nie na szosie warszawskiej. Koło zapasowe było, odpowiedni klucz również. Pomiędzy Zgierzem a Konstantynowem zabrakło im paliwa. Tu już było gorzej. Zatrzymali przygodny samochód i kazali się holować na posterunek milicji w Konstantynowie, gdzie paliwa nie mieli. W całym miasteczku nie było stacji benzynowej i żadnej nadziei na jakiś przygodny zakup. Telefon na posterunku był zepsuty. Wykorzystali więc tego samego kierowcę do dalszego przemieszczania się w przestrzeni, ale kilka kilometrów dalej go zwolnili. Zatrzymali chłopską furmankę i pojechali kawałek dalej w kierunku południowym. Gospodarz zawiózł ich do najbliższego lasu, w którym ukryli samochód. Zbliżał się wieczór, chłopa puścili, po odebraniu przysięgi, że o wydarzeniu zapomni. Któryś – chyba Maciek – pojechał tramwajem do Łodzi skąd, wczesnym rankiem tzw. okazją przywiózł kanister benzyny. Jakim sposobem ją zdobył – nie mam danych. Dalsza droga pod Dłutów odbyła się bez przeszkód. Następnego dnia do centrum Pabianic wjechał skradziony dwa dni wcześniej milicyjny łazik i wypełniona żołnierzami ciężarówka wioząc rzekomo rannego wroga ludu. Wartownika przed drzwiami, który nie chciał ich wpuścić wepchnięto do środka, gdzie sterroryzowano personel, przecięto kable telefoniczne, wszystkich więźniów uwolniono, do cel wepchnięto ubeków i odjechano do lasu. Prawda jakie to proste?

Wieleśmy z Kaziem razem przeżyli, i bodaj z nikim nie miałem tak wymyślnych przygód. Kiedyś zadzwonił telefon.
– Wilku, czy moja syrenka będzie chodzić, jeśli w benzynie jest mocz?
– Jaki mocz?
– No... ludzki.
– Kaziu, a skąd ty wiesz, że tam jest mocz?
– Bo go sam nalałem.
– Kazik! albo wtedy byłeś pijany, albo teraz.
– Byłem i jestem trzeźwy – powiedział mój przyjaciel, a w głosie odczułem urazę.
Wsiadłem w samochód i pojechałem na wizję lokalną. Okazało się, że kiedyś podczas prac w garażu, kiedy mu się zachciało sikać nalał do butelki po oleju, a potem – ponieważ syrenka, jak każdy szanujący się dwusuw jeździła na mieszance paliwa z olejem – najpierw nalał paliwa z kanistra, a potem dolał...
– Z tego co wiem – powiedziałem – nikt do tej pory nie prowadził badań jak się w silniku zachowuje mieszanka benzynowo-moczowa. Ale ja bym jeździł. Choćby z ciekawości. Tylko nie zapomnij nalać oleju. A za kilka dni zadzwoń, jakie masz spostrzeżenia eksploatacyjne.
Nie zadzwonił. Chyba mnie nie posłuchał.
Później nigdy nie wracaliśmy do tematu.

Kazik umarł w październiku 1992 roku. Trzy miesiące wcześniej pochowałem innego mojego przyjaciela - Zdzicha Kozłowskiego, który inaczej spędzał młodość. Mianowicie przez sześć lat oglądał pejzaże na dalekim wschodzie Związku Sowieckiego. Pewnie i zorze polarne… Tak to wtedy Polacy spędzali wolny czas.

napisz pierwszy komentarz