XX wiek i łacina

avatar użytkownika elig

  Ludzie często zastanawiają się, które z wydarzeń, jakich byli świadkami, przyszli historycy uznają za najważniejsze. Jeśli spojrzymy w ten sposób na XX wiek, to pomyślimy zapewne o obu wojnach światowych, komunizmie i hitleryzmie, rozpadzie imperiów kolonialnych, wielkiej roli USA, czy też o postępie technicznym. Ja jednak spotkałam się z całkiem innym poglądem na tę sprawę, który uważam za ciekawy. Głosi on, że za kilkaset lat XX wiek będzie uważany przede wszystkim za koniec ery panowania łaciny w naszej cywilizacji.

  Język łaciński przetrwał ponad 1400 lat po zniknięciu narodu Rzymian z mapy Europy, ponieważ posługiwano się nim w liturgii Kościoła Katolickiego i stał się także wspólna mowa ludzi wykształconych. To w nim pisano zarówno żywoty świętych, jak i traktaty naukowe. Był to drugi taki przypadek w dziejach ludzkości /pierwszym był sanskryt w Indiach/. Było tak aż do XIX wieku włącznie. W literaturze języki narodowe wypierały stopniowo łacinę już od Renesansu, ale w nauce trzymała się ona mocno. Dopiero na przełomie XIX i XX zaczęto publikować prace naukowe w t.zw. "językach kongresowych", czyli po francusku, angielsku i niemiecku. Niemniej jeszcze przed pierwsza wojną światową,, a także w okresie międzywojennym powszechnie nauczano łaciny /a gdzieniegdzie też i greki/ w szkołach średnich i rzecz jasna na uniwersytetach.

  Wszystko zmieniło się po drugiej wojnie światowej. W latach 50-tych i 60-tych praktycznie wszędzie usunięto łacinę ze szkół. W roku 1962, gdy byłam w ósmej klasie, w mojej szkole zorganizowano nadobowiązkowe lekcje łaciny, na które się zapisałam. Niestety trwały one tylko kilka miesięcy, bo komuniści zlikwidowali je odgórnym zarządzeniem. Zdaniem funkcjonariuszy PZPR, powszechnym językiem miał byc rosyjski. Tak się jednak nie stało. Z języków kongresowych zdecydowanie wygrał angielski i to on jest obecnie używany w nauce. Zawdzięcza to oczywiście potędze USA. Do lat 80-tych pozycje swojego języka próbowali obronić Francuzi, ale bez powodzenia. Po upadku Związku Sowieckiego złamali się też Rosjanie i zaczęli publikować po angielsku.

  Najsilniejszy cios łacinie zadał jednak Kościół Katolicki po zakończonym w 1965 roku II Soborze Watykańskim. Zmieniono wtedy liturgię i dopuszczono, a nawet faworyzowano odprawianie mszy w językach narodowych. Dopiero teraz papież Benedykt XVI stara się popularyzować mszę trydencką. Jest ona jednak nadal odprawiana rzadko.

  To wszystko nie oznacza, ze znajomość łaciny całkiem zanikła. Wciąż uczą się jej studenci wydziałów humanistycznych, medycyny, biologii, czy prawa. Nie jest jednak już ona językiem o powszechnym zasięgu. Czy zastąpienie jej w tej roli przez angielski, jest rzeczą dobra? Trudno powiedzieć. Z całą pewnością faworyzuje to te kilkaset milionów ludzi dla których angielski jest językiem narodowym. Często traktowany jest on wręcz jako narzędzie imperializmu kulturowego. Łaciny wszyscy musieli się tak samo uczyć. Nie ma już jednak do niej powrotu. Przyszłość należy prawdopodobnie do automatycznych tłumaczy, jeśli tylko poprawi się jakość tych programów.

2 komentarze

avatar użytkownika elig

1. Komentarz Coryllusa z Latte24

elig

Tak, marginalizacja łaciny i nawrót do języków narodowych, co pokazywane jest jako osiągnięcie doby nowożytnej, sprawiło jeszcze, że wojna z wojny obronnej, albo majątkowej mogła wyewoluować w wojnę imperialną, ze wszystkimi tego skutkami. Ludzie mówiący w jednym, uniwersalnym języku, mogli się szanować i komunikować się ze sobą. Ludzie mówiący tylko i wyłącznie po swojemu mogli się już tylko bać obcych i ich nienawidzić.
CORYLLUS131 | 09.03.2012 23:20

avatar użytkownika elig

2. Dalszy ciąg walki z łaciną

Dzisiejsza wiadomość z "Rzeczpospolitej:

Lekarze przestali wypisywać na receptach łacińskie nazwy składników leków. Może to ograniczyć dostęp do nich

Unikanie języka Rzymian na receptach przyniesie państwu oszczędności. Natomiast pacjenci będą mieli mniejszy wybór przy zakupie leków. Stwarza to też pole do nadużyć przy współpracy lekarzy z firmami farmaceutycznymi.

– Na recepcie możemy odnotować tylko handlową nazwę leku. Boimy się dopisać cokolwiek więcej, bo grożą nam kary finansowe – mówi Joanna Zabielska-Cieciuch, lekarz z Porozumienia Zielonogórskiego.

Brak na recepcie łacińskich nazw chemicznych składników leku to efekt nowego rozporządzenia w sprawie wzorów recept. Przepisy weszły w życie dwa tygodnie temu.

Wcześniej lekarz mógł wypisać na druku obok nazwy handlowej leku również nazwę substancji po łacinie, a nawet tylko tę drugą.

Ten niewielki szczegół dawał większe możliwości wyboru. Farmaceuta nie ograniczał się bowiem do nazwy handlowej leku, ale mógł wybierać spośród wielu innych, w których znajdowała się wskazana na recepcie łacińska nazwa substancji. Wielu pacjentów korzystało z takiej możliwości. Za dopłatą wybierało np. lek droższy, ale skuteczniejszy. Jeżeli nazwa tego leku była ujęta wprost na liście refundacyjnej, NFZ dopłacał do niego więcej, gdyż zawierał wskazaną na recepcie substancję.

36 proc. ceny leku płaci przeciętnie w polskiej aptece pacjent. W Niemczech tylko 7 proc.

Przykładem jest omeprazolum, służący do leczenia wrzodów i zawarty w kilku droższych i tańszych lekach, m.in. bioprazolu czy polprazolu. Po wprowadzonych zmianach wybór pacjenta, który przyjdzie z receptą do apteki, będzie ograniczony tylko do leku, którego nazwa handlowa została podana na druku, lub do tańszych zamienników umieszczonych na liście refundacyjnej.

Zdaniem lekarzy zmiana jest celowym działaniem, które ma dać NFZ jeszcze większe oszczędności na refundacjach. Fundusz nie będzie musiał dopłacać do droższych leków, których nazwy handlowe nie znalazły się na liście refundacyjnej.

Związki zawodowe lekarzy wysłały w tej sprawie list do posłanki Julii Pitery, aby sprawdziła, czy działania ministra zdrowia nie mają charakteru prokorupcyjnego, i ewentualnie wystąpiła do CBA. „Lekarze zostali zmuszeni wskazywać na recepcie nazwę handlową leku i jednocześnie jego producenta. To rodzi podejrzenia kumoterstwa z firmami farmaceutycznymi" – pisze Krzysztof Bukiel, przewodniczący związków zawodowych.

Ministerstwo Zdrowia w odpowiedzi na pytanie „Rz" nie widzi problemu. Powołuje się na prawo farmaceutyczne, które daje możliwość wypisywania recept po łacinie. Problem w tym, że takiej możliwości nie ma w nowym rozporządzeniu. Lekarze nie chcą więc wypisywać nazw łacińskich, bojąc się niejasnych przepisów, gdyż za pomyłki są surowo karani przez NFZ.

Rzeczpospolita
© Wszystkie prawa zastrzeżone