Europa w sosie włoskim

avatar użytkownika Morsik

 

 O zatonięciu współczesnego „Titanica”        napisano już wiele. Posługując się kilkoma  cytatami z  artykułu Piotra Kowalczyka w  „Uważam Rze”  [nr 4 (42) 2012] przyrównam to  wydarzenie do sytuacji Unii Europejskiej. Otóż  „Costa Concordia” był luksusowym gigantem  wycieczkowym. Ten pływający  wielogwiazdkowy hotel miał zapewnić  niezapomniany wypoczynek rozkapryszonym  europejczykom, którzy już wszystko na  świecie widzieli i szukali tylko nowych „przeżyć” i „doznań”. Nad wygodą i bezpieczeństwem trzech tysięcy pasażerów […] czuwało ponad tysiąc marynarzy, kucharzy, kelnerów i stewardów. Wiadomo, że tenże kolos w bardzo widowiskowy sposób rozpruł sobie dno o skałę i położył się na prawym boku. Tylko opiece boskiej można zawdzięczać, że oparł się o skały swoją wymyślną konstrukcją i nie zsunął w głębinę, która czekała na niego tuż pod kilem. Prowadzący dochodzenie prokurator powiedział, że z powodu porażającej ludzkiej głupoty, niefrasobliwości i tchórzostwa […] oprócz 34 osób zatonęło 115 ton luksusu i high-tech. 
 

To, że jednostka pływająca lądowała na skałach, zdarzało się wcześniej i zdarzy jeszcze nie raz pomimo coraz doskonalszych map i urządzeń nawigacyjnych. Jednak to, że przebieg akcji ratunkowej był zaprzeczeniem podstawowych zasad obowiązujących w całym cywilizowanym świecie, to świadczy o tym, że w tymże świecie skończyły się już wszelkie cywilizacyjne standardy.

Jak wynika z relacji świadków, akcji ratunkowej towarzyszył okropny chaos. Załoga złożona głównie z Hindusów, Filipińczyków i Lankijczyków nie mogła porozumieć się ani między sobą, ani z większością pasażerów. Świadkowie twierdzą, że marynarze i stewardzi byli zainteresowani przede wszystkim ratowaniem własnej skóry. Wielu wskakiwało do szalup zamiast umieszczać w nich pasażerów. Ba! Wobec bezradności załogi pasażerowie sami spuszczali szalupy na wodę.

Zwracam uwagę na to, że na takim super nowoczesnym kolosie, naszpikowanym zapewne elektroniką i automatyką „pierwowo sorta” zatrudniono prymitywnych ludzi z krajów dość odległych od chęci wprowadzania u siebie choćby namiastki cywilizacyjnych zasad. Wszystko zapewne po to, aby sprowadzić koszty obsługi tego cudeńka do minimum, bo przecież elektronika i automatyka i europejska myśl techniczna… itd. No, i trzeba było bilety sprzedać po „promocyjnej” cenie. Nikt nie pomyślał, że może nastąpić taka sytuacje, że ci emigranci z zapadłych rejonów Azji będą musieli zrozumieć polecenia wydawane w jakimś języku europejskim. Mało: nikt nie przewidział, że wynajęci analfabeci – niezwiązani kulturowo i narodowo z pasażerami – będą mieli ich dokładnie „w tyle”, kiedy trzeba będzie własny ratować z opresji.

Kapitan zapewniał, że wszystko jest pod kontrolą, ale wypsnęło mu się: „opuściliśmy pokład”. Potem kapitan tłumaczył, że poślizgnął się i wpadł do szalupy. Dziwnym trafem do tej samej szalupy ześlizgnęli się też pierwszy i drugi oficer.

Czy można zatem się dziwić, że tych kilku europejczyków, którzy mieli pod swoim kierownictwem tysięczną zgraję Azjatów – w sytuacji katastrofy do niczego nieprzydatną – z którą nie potrafili wymienić podstawowych komend, zabrali w końcu „tyłki w troki” i zostawili wszystko ratownikom z zewnątrz?

* * *

Unia Europejska to taka właśnie gigantyczna łajba pod dowództwem kilku cwaniaczków, którym kazano dowodzić „mostkiem kapitańskim”, czarować „pasażerów” galowymi mundurkami, spotykać się z bardziej znamienitymi członkami wycieczki, którym muszą zapewnić jedynie niezapomniane „przeżycia” i „doznania”. Na tych wycieczkowiczów pracują różnego sorta przybysze z najbiedniejszych rejonów świata, pracują za przysłowiową miskę ryżu i mają głęboko gdzieś bezpieczeństwo, gospodarkę, kulturę i mieszkańców tego dziwadła, które nazwało siebie Unią Europejską. Pracują dziś-tu-i-teraz, żyją z-dnia-na-dzień, niektóry z biedy-u-siebie, inni z lenistwa – bo u siebie trzeba się nawysilać, żeby zarobić, jeszcze inni tylko po to, żeby złożyć do woreczka i wracać do żony i dzieci, bo komornik już nogę w drzwi wcisnął.

Nie wierzę w „przysłowiowy pech” i nic sobie nie robię z takich dni, jak piątek 13, który podobno ma związek z klątwą palonych na stosie Templariuszy, bo to i dawno było, i nie wiadomo, czy prawda. Jednak katastrofa, gdyby nie śmierć ludzi – groteskowa, wydarzyła się właśnie w piątek 13 stycznia w nocy, a w środku dnia i przy światłach reflektorów, wśród kamer i fleszy jacyś „eksperci” ogłosili, że Francja właśnie rozpoczęła staczanie się ze skały w otchłań bankructwa.

To dopiero początek roku 2012, w którym ma nastąpić kolejny „koniec świata”. W spektakularne „końce” to ja nie wierzę. Nie wierzę, że Ziemia wyskoczy ze swojej orbity, że wywróci się „na nice” i na powierzchnię wypłynie ognista magma. Nie wierzę w zderzenie z Księżycem, ani jednoczesne erupcje wszystkich uśpionych wulkanów naszego globu z lądowaniem kosmitów z Plejad wlącznie. Wierzę jednak w taki scenariusz, według którego ta wielomilionowa rzesza „obcych” ruszy na bezsilnych Europejczyków grabiąc wszystko, co zdoła unieść i zacznie uciekać z Europy z tym dobytkiem ratując własne tyłki.

A co zrobią „ukochani przywódcy”? Zapewne „poślizgną się” i znajdą w bezpiecznym miejscu, bo przecież nie będą umieli się dogadać z tymi, którzy czuwali nad ich wygodą i bezpieczeństwem. Szalupy dostarczą ich tam, gdzie włos im z głowy nie spadnie i gdzie mają już ulokowane i zawczasu nagrabione fortuny. Żyjąc w luksusie będą budować nową „Costa Concordię” i sprzedawać bilety „last minute” na kolejny rejs, który zapewni kolejnym idiotom niezapomniane „przeżycia” i „doznania”.

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz