Krasnodębski: Niepodległość Polski może być zagrożona

avatar użytkownika Maryla

"Dzisiaj zagrożenie dla niepodległości można porównać do zagrożenia wzmożoną radioaktywnością – nie widzimy jej gołym okiem. Polacy przyzwyczaili się, że zagrożeniem dla niepodległości są czołgi obcej armii na ulicach, albo prawne zakazy używania języka polskiego. Jednak myślenie obecnych środków dominacji jest inne – mówi prof. Zdzisław Krasnodębski.(..)

(..)

Przypominają mi się słynne słowa Donalda Tuska, że „polskość to nienormalność”. Ja bym go chętnie zapytał, czy on naprawdę tak sądzi, bo przecież czasem mówi się coś tylko po to, by zwrócić na uwagę na pewne problemy, uzmysłowić słabości. Wydaje mi się jednak, że on może tak naprawdę myśleć. Bo kiedy sprecyzujemy, że chodzi o tę polskość, która dobijała się o niepodległość, która dążyła do stworzenia niezależnego bytu politycznego, to może by potwierdził te słowa. Polskość bijąca się o niepodległość – to dopiero nienormalność Wtedy łatwo pogodzić się, że miejsce "normalnej" Polski i znormalizowanej polskości powinno być w np. w imperium, czy federacji, europejskiej.

 

A może nie ma już się po co bić? Naszej niepodległości nie zagrażają przecież żądni łupów Krzyżacy…

 

Ale dzisiaj zagrożenie dla niepodległości można porównać do zagrożenia wzmożoną radioaktywnością – nie widzimy jej gołym okiem. Polacy przyzwyczaili się, że zagrożeniem dla niepodległości są czołgi obcej armii na ulicach, albo prawne zakazy używania języka polskiego. Jednak myślenie obecnych środków dominacji jest inne.

 

Polska jest dzisiaj w szczególnej sytuacji. W pewnym sensie można ją uznać za część gospodarki niemieckiej. W prasie niemieckiej wprowadziło się nawet taki termin: „wspólny polsko-niemiecki obszar gospodarczy”. Czytałem kiedyś taki artykuł, według którego polski rząd zabiega w Niemczech o poparcie stanowiska ws. funduszu spójności, argumentując, że te autostrady, które budujemy, są „arteriami gospodarki niemieckiej”. W czasach przedwojennych coś takiego byłoby nie do pomyślenia. Celem był nie tylko rozwój, a niezależność gospodarcza, a tym samym polityczna – taka, jaką mają największe państwa europejskie. A dzisiaj?

 

 

Rozmawiał Janusz Roszkiewicz

całość:

http://www.fronda.pl/news/czytaj/tytul/niepodleglosc_polski_moze_byc_zagrozona_18537

Etykietowanie:

2 komentarze

avatar użytkownika Maryla

1. Stan przygnębionego kapitulanctwa

Z prof. Markiem Janem Chodakiewiczem, historykiem z Institute of
World Politics w Waszyngtonie, rozmawia Piotr Falkowski

Wielu komentatorów ocenia, że rok 2011 był zerwaniem z "resetem"
stosunków amerykańsko-rosyjskich. Poszło o tarczę antyrakietową. Czy to dowód
niestabilności amerykańskiej polityki, czy też zaszła jakościowa zmiana
sytuacji?

- Tarcza to symboliczna drobnostka, taka mała rozgrywka o pryncypia. Ważna
dla Polaków i reszty narodów strefy postsowieckiej, bo pokazuje, że Moskwa
niczego nie odpuszcza i nadal traktuje byłe zachodnie republiki oraz byłe
państwa bloku jako "bliską zagranicę". Natomiast rok 2011 pokazał rzeczywiście,
że "reset" nie działa. Po prostu administracja Baracka Obamy dała Rosji
wszystko, co mogła, a głównie traktat START, co było rozbrojeniem USA, a w
zamian Moskwa Waszyngtonowi nie dała nic. Nie było właściwie żadnych ustępstw.
Co więcej, Kreml nadal prowadzi taką politykę antyamerykańską, jaką prowadził
przedtem. Naturalnie Putin i Medwiediew twierdzą, że to jest po prostu polityka
zgodna z interesem Rosji. I w dużym stopniu tak jest. Ale pamiętajmy, że Rosja
określa się jako anty-Ameryka i jej polityka prowadzona jest w taki sposób, aby
się samemu dowartościować: skakaliśmy do gardła Ameryce, jak byliśmy Sowietami,
i proszę - robimy to nadal jako post-Sowieci. Jesteśmy wciąż ważnym imperium!
Rzeczywiście Rosja jest jedynym państwem na świecie, które może zniszczyć
Amerykę, bo odziedziczyła sowiecki arsenał, ale to automatyczne kopanie
Waszyngtonu, to jest taka psychologiczna podpórka dla Moskwy. Tym sposobem
post-Sowieci mają lepsze samopoczucie. Biały Dom tego nie chce dostrzec.

Stany Zjednoczone same pogrążone są w kryzysie wartości i tożsamości.
Mówił Pan o tym niedawno w Warszawie. Czy Ameryka może jeszcze pełnić funkcję
przywódczą w świecie?

- Naturalnie, że USA mogą nadal pełnić funkcję przywódczą w świecie. Tylko
nie chcą, bo są teraz w dołku psychologicznym, co przeszkadza im wygrzebać się z
dołka gospodarczego. Tak jak innym w strefie cywilizacji zachodniej i
postzachodniej, które się na siebie nakładają i wzajemnie zmagają, wielu
Amerykanom wydaje się, że nadszedł koniec ich czasu. Ale to nie jest prawda.
Wciąż istnieją zasoby potęgi w USA. Ze wszystkich krajów świata USA są
najbardziej podobne do Polski, jeśli chodzi o wiarę i patriotyzm. I odwrotnie
niż Polska, USA wciąż mają tradycjonalistyczne elity. Ich zwycięstwo może być
pozytywnym przykładem dla Polski. I tym sposobem na arenę międzynarodową
powróciłaby inna Ameryka: nie poprawna politycznie. Poza tym, jak nie
Amerykanie, to kto? Chińczycy? Alternatywą dla Pax Americana [pokój amerykański]
nie jest Pax Sinica [pokój chiński], tylko chaos. A może dopiero potem Pax
Sinica, chociaż nie wierzę, że Chiny byłyby gotowe na globalne przywództwo,
regionalną hegemonię - na pewno tak.

Może czasy państw narodowych w ogóle mijają na rzecz imperiów? Jak
mniejsze kraje powinny się zachowywać w takiej sytuacji?

- Państwa narodowe są dość rzadkim zjawiskiem w historii. Główny typ państwa
na przestrzeni tysiącleci to właśnie imperium. Co mogą zrobić kraje małe? Jest
kilka sposobów. Po pierwsze, można poddać się (albo z walką, albo bez walki) i
dać się wchłonąć albo na zasadzie autonomicznej, albo na zasadzie całkowitego
rozmycia się (tak jak na przykład Grecy i Rzym albo szczepy tubylcze wyplenione
przez lud Han na terenie dzisiejszych Chin). Po drugie, można zbuntować się i
podbić potężnych sąsiadów (np. Mongołowie przeciw Chinom). Po trzecie, opracować
system równowagi siły (ang. balance of power), jaki powstał w Europie Zachodniej
po pokoju westfalskim w 1648 roku. Anglicy uznali, że w ich interesie jest nie
dopuścić, aby jakiekolwiek państwo zdominowało kontynent, bo doprowadzi to do
powstania imperium, które zagrozi Anglii. W związku z tym stawiali opór najpierw
Paryżowi, potem Wiedniowi, a wreszcie Berlinowi - w różnej kombinacji
sojuszniczej. Tym sposobem sojusz słabszych państw zbijał najsilniejszego.

Rok temu rozmawialiśmy w Waszyngtonie o pozycji Polski. Mówił Pan o
konieczności koordynacji polityki zagranicznej pomiędzy rządem i opozycją. Czy
Radosław Sikorski i Platforma Obywatelska są w stanie prowadzić przemyślaną,
długofalową politykę na rzecz polskich interesów?

- To są dwie odrębne sprawy: optymalny modus operandi i najważniejszy
wykonawca z jednej strony, a polityka zagraniczna rządu Platformy Obywatelskiej
z drugiej. Nadal uważam, że powinna być koordynacja - tajna i jawna - między
rządem a opozycją w sprawach polityki zagranicznej. Co do Radka Sikorskiego, to
mamy do czynienia z personifikacją polityki zagranicznej. W tym sensie Sikorski
jako gracz spalił się w kraju (ale nie za granicą, gdzie jest najbardziej
uznanym politykiem polskim, i to koniecznie trzeba dla Polski wyzyskać). Radek
jest obecnie identyfikowany z jedną opcją - Platformą Obywatelską. Kiedyś był
postrzegany jako ogólnie prawicowy, co mu umożliwiło dostęp do prawie całej
prawej strony sceny politycznej. Ale on zawsze chyba był taką jednoosobową
orkiestrą, grał właściwie głównie na siebie. Co do jego rządu, to prowadzi on
politykę przygnębionego realizmu, co jest kontynuacją linii tzw.
tolerancjonistów od 1989 roku, od gabinetu premiera Tadeusza Mazowieckiego.
Ogólnie linia ta jawi się jako kapitulancka i można ją określić krótko tak:
"Jesteśmy mali i słabi, ergo nie możemy nic zrobić sami ani w domu, ani za
granicą. Podczepmy się pod jakiegoś sponsora, a może kilku, i żyjmy w zgodzie ze
wszystkimi w tym sensie, że powinniśmy starać się być ugodowi". Dewiacje od tej
linii są nieznaczne, często dyktowane niedocenianiem, a czasami wręcz
odrzuceniem polskiego podlizywania się, na przykład przez Waszyngton, a kiedy
indziej jakimiś sprawami wewnętrznymi. Na przykład można (choć niekoniecznie)
coś populistycznie szczeknąć antyrosyjsko czy antyniemiecko, jak zbliżają się
jakieś wybory, czy też akcje rządu idą w dół z powodu braku sukcesów np.
autostrad. Ale zauważmy, że rząd PO w porównaniu z wieloma poprzednikami, w tym
postkomunistami, manewruje w przygnębionym realizmie dość dobrze. Na przykład
wbrew duchowi i polityce Unii Europejskiej Polska to najbardziej proizraelskie
państwo kontynentu. I tutaj można kręcić nosem, że to taki filosemicki pies
Pawłowa, który z łańcucha się zerwał po 1989 roku, ale z drugiej strony - nawet
jeśli tak jest - Sikorski i premier Tusk zostawiają tym samym furtkę otwartą na
Waszyngton. Jeśli nastąpi kolejna reorientacja i odwrót od euroeuforii, to
polityka proizraelska będzie na pewno przez jakiś czas mile widziana w USA.

W trakcie naszej ubiegłorocznej rozmowy kilkakrotnie użył Pan słowa
"gwarancje" w odniesieniu do bezpieczeństwa Polski. Formalnie Polska jest w NATO
i mówi się, że art. 5 traktatu waszyngtońskiego zapewnia nam bezpieczeństwo. A
jak to wygląda naprawdę?

- W obecnej sytuacji i w obecnym składzie w Białym Domu USA nie zrobią
absolutnie nic w razie zagrożenia Polski. Co do art. 5, to proszę sobie nie
żartować. Po pierwsze, w USA mówi się otwarcie o tym, że NATO się przeżyło, i
właściwie trzeba to rozwiązać albo się z tego wycofać. Po drugie, proszę nie
mylić biurokracji NATO w Brukseli z duchem i wolą walki w obronie wolności. Czy
wie pan, że nie ma w centrali prawie amerykańskich generałów? Po trzecie, art. 5
jest jedynie symbolem. W sensie praktycznym nawet świstkiem papieru. Przecież do
niedawna nie było żadnych planów wojskowych, aby bronić państwa bałtyckie. Teraz
już plany są, ale duch bojowy na Zachodzie (poza USA) jest taki jak w
przedwojennej Francji, gdzie nie chciano za Gdańsk umierać. Gwarancje będą
dopiero wtedy, gdy w Polsce stacjonować będzie tyle wojska amerykańskiego, co w
Korei Południowej. W całych bazach z rodzinami jako zakładnicy geopolityki.
Wtedy USA będą bronić Polski.

Może wcale nie będzie zagrożenia militarnego, ale na przykład pojawi
się groźba paraliżu państwa w wyniku odcięcia dostaw energii. Nowa koncepcja
strategiczna NATO przyjęta w Lizbonie traktuje to jako problem, który interesuje
Sojusz.

- Każde państwo, w tym sąsiedzi Polski, zwykle operuje całą gamą narzędzi
sztuki uprawiania władzy (ang. statecraft). Wojsko jest jedną z nich. Po co
robić inwazję, która kosztuje masę pieniędzy i generuje negatywny PR, jeśli to
samo można osiągnąć innymi narzędziami, chociażby bronią energetyczną.
Podporządkowanie, wasalizacja może wtedy postępować stopniowo. Żadnej pomocy
sojuszników nie będzie, bo przecież NATO to nie OPEC. Natomiast można i trzeba
samemu czemuś takiemu przeciwdziałać, szukając bezpieczeństwa energetycznego. To
powinno iść dwoma torami. Krajowym, który oparłby się na rozwoju zasobów
polskich, a więc gazu łupkowego, energii atomowej i gazyfikacji węgla, oraz
zagranicznym, gdzie Polacy oparliby się na ropie i gazie norweskim i zachęciliby
firmy zagraniczne, szczególnie amerykańskie, do inwestycji w gaz łupkowy,
elektrownie nuklearne i gazyfikację węgla. Ten ostatni manewr oznaczałby, że
Polska pozyskałaby potężne lobby amerykańskie w Waszyngtonie: lobby
energetyczne, któremu zależałoby na możliwości zarobienia w Polsce -
niepodległym kraju - pieniędzy. Wszelkie zakłócenie rytmu wolności (w tym
gospodarczej) w Polsce oznaczałoby bowiem potencjalne straty finansowe dla
inwestorów.

Czy Polska jest ciągle w jakimś sensie koniem trojańskim USA w
Europie, jakby kontrastowo do zacieśniających więź z Rosją Niemiec?

- Polska jest wciąż potencjalnym koniem trojańskim USA, z tym że na polu
politycznym Waszyngton tego konia porzucił. W mniejszym stopniu doświadcza tego
też Wielka Brytania, której Obama za bardzo nie rozpieszcza. Ale na polu
kulturowym Polska jest jak najbardziej kompatybilna z Ameryką. Jest bowiem
najbardziej religijnym, tradycjonalistycznym i patriotycznym krajem Starego
Kontynentu. Tak jak USA w Nowym Świecie. Niemcy odgrywają natomiast rolę
anty-Ameryki. U nich religia, tradycjonalizm i patriotyzm są prawie zupełnie
wyrugowane ze sfery publicznej. A jednocześnie siłą inercji Niemcy -
najpotężniejsze gospodarczo państwo Europy - stają się hegemonem, tak jak kiedyś
USA, które są po prostu nieobecne. Socjalliberalny i politycznie poprawny Berlin
boi się konsekwencji swojego przywództwa na kontynencie. Nie jest jeszcze
przesądzone, że kierownictwo to formalnie obejmie. Najpewniej będzie się dalej
bawić w kondominium z Paryżem. W obu tych stolicach rusofilia jest de rigueur [fr.
obowiązująca].

A Rosja? Dokąd może posunąć się Kreml w realizacji neoimperialnej
strategii wyrażanej ostatnio jako koncepcja euroazjatyzmu?

- Sky is the limit [Granicą jest niebo]. Euroazjatyzm to po prostu taka próba
odbudowy Związku Sowieckiego na innych podstawach ideowych, trochę geopolityki i
trochę synkretycznej filozofii ponadetnicznej. Kremlowi chodzi jednak po prostu
o imperialną reintegrację.

Zajmuje się Pan naukowo ideą Międzymorza (Intermarium). Czy ta
historyczna koncepcja może nam dzisiaj coś powiedzieć o stosunkach europejskich?
Czegoś nauczyć? Jak można sobie wyobrazić jej wskrzeszenie? Czy reintegracja
obszaru Europy Wschodniej jest jeszcze możliwa?

- Na pewno. Intermarium miało się najlepiej w czasach potęgi Pierwszej
Rzeczypospolitej. Wolność była duchem organizującym, a każdy szlachcic bez
względu na korzenie miał prawa i obowiązki obywatelskie. To było ponad milion
osób. Sprawa bez precedensu w tym czasie. Nauczyć nas to może, że
etnonacjonalizm jest ślepą uliczką. Widoki na sukces tego projektu obecnie
właściwie nie istnieją, bo sąsiedzi odczytują każde wspomnienie o Intermarium
jako polski imperializm. Sąsiedzi musieliby sami chcieć przyjść do Polski, tak
jak było to w XIV i XV wieku. Aby tak się stało, Polska musi się podnieść z
kolan, zreformować, stać się atrakcyjna dla sąsiadów. Ponadto budowaniem
Intermarium musiałby zainteresować się Waszyngton. A na to na razie się nie
zanosi. Mimo to trzeba robić swoje.

Dziękuję za rozmowę.

http://www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=1141703

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

2. Do Pani Maryli,

Szanowna Pani Marylo,

Zagrożenie już widać jak na dłoni. Mimo, że należymy do wspólnoty europejskiej, to jesteśmy tam obywatelami II Kategorii.
W Polsce juz w nic się inwestuje.Obcy kapitał , który jeszcze inwestuje, to podatki płaci we własnych Krajach lub raju podatkowym.
Tak robi Opel, Fiat.
Niekorzystna umowa z Rosja na dostawę gazu i ropy całkowicie uzależnia nas od komunistów towarzysza Putina.
To więcej niz rakiety w Kaliningradzie i korytarz

Ukłony moje najniższe

Ostatnio zmieniony przez Michał St. de Z... o śr., 25/01/2012 - 20:56.

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz