Stan wojenny a masowe rażenie...
Dziś historycy nie pamiętają – a chyba nawet nigdy tego nie zauważyli – że tezę o zapobieżeniu przez Jaruzelskiego sowieckiej interwencji przez wprowadzenie stanu wojennego, zanim 2 lata później zaczął tą propagandę uprawiać Jaruzelski, głosiło wcześniej podziemie solidarnościowe w swych publikacjach, szeroko przedrukowując wywiad z Ryszardem Kuklińskim udzielony „Kulturze Paryskiej” w 1986 r.
Pozwalam sobie zwrócić na ten fakt uwagę po czwartkowym programie „Bliżej” Jana Pospieszalskiego, gdy kolejny raz była mowa o bezradności historyków wobec zakorzenienia nieprawdy o groźbie sowieckiej interwencji w grudniu 1981 r.
Pozwolę sobie to uczynić fragmentem książki „Drukarnia podziemna w Trójmieście w latach wojny jaruzelsko-polskiej” – Andrzej Fic, wydanie 2005 r.
[…] „O ile zasadność potocznego wyobrażenia o powodach wprowadzenia stanu wojennego w Polsce ma liczniejszych recenzentów, to geneza tego wyobrażenia, które było nie wynikiem analizy faktów, ale wynikiem presji propagandowej, rzadziej. Jeśli już, jest zwykle ujmowana jako rezultat sowietyzacji. […]
Nie przypominam sobie, aby przekonanie, że stan wojenny zapobiegł wkroczeniu Armii Czerwonej było obecne w potocznych rozmowach krótko (i w pierwszych latach) po jego wprowadzeniu. Wymowniejszy od mojej pamięci jest fakt, że takie rozterki nie mogły być przynajmniej znaczące wobec powszechnego braku akceptacji dla niego i dużej skali oporu. Na ile postawy te były długotrwałe, na ile owocowały czynem i jak bardzo znaczącym, dotkliwym dla kierownictwa PRL, to inna sprawa.
Pozwolę sobie twierdzić, że pogląd ten nie był typowy nawet dla ludzi związanych z reżimem. „Powaga grudnia”, to groza terroru na ulicach; ale to także pokładający się ze śmiechu w ławach tzw. sejmu jego tzw. posłowie, podczas dyskusji o jego wprowadzeniu (wystąpienie posła Przymanowskiego). Zwykli ludzie i działacze Solidarności na temat ewentualnej interwencji Moskwy rozmawiali często, ale w latach 1980-81. Bez dużej przesady można powiedzieć, że każdy w swoim otoczeniu rozmawiał o tym, jak daleko można się posunąć, aby interwencji nie sprowokować. […]
Po wprowadzeniu stanu wojennego społeczeństwo nie uważało go za wybawienie przed interwencją radziecką. Propaganda PZPR nie szła w tym kierunku, zresztą była nieskuteczna, bo „im” ludzie nie wierzyli. Owszem, propagandyści czynili takie zawoalowane sugestie, „mrugano”, ale przypuszczam, że nawet związani z PZPR, MO, wojskiem PRL zwolennicy stanu wojennego (z może 20% społeczeństwa, ilu?), też nie wyznawali zbyt często tego poglądu, bo i dlaczego, skoro na dobrą sprawę władze się nań nie powoływały.
Pierwszy raz liczące się z taką możliwością przypuszczenia, dostrzegłem u ludzi z którymi się stykałem po opublikowaniu przez podziemie w 1987 r. przedruku z „Kultury” z wywiadem z płk. R. Kuklińskim i o tej sprawie teraz obszerniej.
Kopię tego wywiadu otrzymałem od członka władz podziemnej gdańskiej „Solidarności” i jako szef podziemnego wydawnictwa i drukarni ... odmówiłem publikacji. Powody pamiętam doskonale.
Tekst ten zawierał wiadomość o uniemożliwieniu przez USA interwencji ZSRR na obszarze PRL w grudniu 1980 r. - to po pierwsze. Po drugie, prezentował tezę, że gdyby rok później Jaruzelski nie wprowadził stanu wojennego, sowieci wkroczyliby.
Artykuł był wyraźnie niespójny i nie wyjaśniał, jakie to nowe okoliczności czyniły rok później interwencję realną. Jak informował tekst wywiadu w „Kulturze”, w 1980 r. atak Armii Czerwonej na „Solidarność” został powstrzymany przez Amerykanów w ostatniej chwili, bo też i w ostatniej chwili nadeszło ostrzeżenie R. Kuklińskiego, lub znalazło potwierdzenie przez obserwację satelitarną. Zatem mimo kosztownych, dopiętych na ostatni guzik przygotowań, Rosjanie „odpuścili” bezzwłocznie, bez próby sił i nie tylko nie podjęli interwencji, ale - co wyraźnie podkreślił autor i ustaliły amerykańskie satelity - usunęli dywizje zgrupowane na pozycjach wyjściowych.
W tej sytuacji powrót do pierwotnego planu interwencji (już kilka miesięcy później! – musieliby się przecie na nowo przygotowywać) mógł mieć miejsce - jeśli rozumować logicznie - z uwagi na jakąś doniosłą okoliczność, a taka powinna być widoczna gołym okiem.
Zagrożenie ze strony „Solidarności” nie wzrosło, a mocarstwowy układ sił, wojskowy i gospodarczy - zmienił się tylko na niekorzyść ZSRR (Afganistan). Zatem nic nie przemawiało za powrotem do koncepcji interwencji radzieckiej, przed którą wybawieniem dla nas miałby być ... Jaruzelski, przez swoją inicjatywę pierwszeństwa i wyłączności na rozprawienie się z kontrrewolucją.
Jak dziś, tak i w 1986/7 r. wszystko wskazywało na to, że zamknięcie armii prl-owskiej w koszarach w grudniu 1980 r. zmierzało w intencji Jaruzelskiego do tego samego celu, do którego rok później właśnie jej wyprowadzenie bez wsparcia sojuszników (można to żartobliwiej ująć: wobec „zdrady” internacjonalistycznych ideałów przez radzieckich towarzyszy, nie czułych na prośby o pomoc).
Zatem tekst płk R.Kuklińskiego nie wytrzymywał analizy - zawierał istotne sprzeczności (co umykało uwadze czytelników). Mnie wydawał się podejrzany, a podważając sens oporu przeciwko sytuacji stanu wojennego, szkodliwy. Wiarygodność pana R. Kuklińskigo stała się w kraju oczywista dopiero po 89 r. […] (ale nie w warunkach 1987 r.).
Dokonanie przedruku z „Kultury” byłoby dla mnie, w jakiejś mierze, zanegowaniem słuszności oporu przeciwko stanowi wojennemu, jego represjom, ale nawet ideałom i samemu powstaniu „Solidarności”. […]
I właśnie ten tekst cieszył się - jak sądzę na podstawie badanej wówczas przeze mnie, prywatnie, jego recepcji - największą poczytnością ze wszystkich podziemnych publikacji w PRL. Złożyła się na to ciekawość w całym społeczeństwie przyczyn i kulis wprowadzenia stanu wojennego oraz niespotykanie duża liczba podziemnych przedruków dzięki temu, że publikacja objętościowo niewielka świetnie pasowała do skromnych możliwości technicznych małych drukarni, dając też możliwość podreperowania stale kulejących budżetów sprzedażą poczytnej broszury.
Wtedy to po raz pierwszy ludzie dowiedzieli się „od swoich”, że stan wojenny został, koniec końców, słusznie wprowadzony. To wtedy, panie gospodynie (w konspiracyjnych mieszkaniach i nie tylko) zabawiały gości zagadując: „to ten Jaruzelski nie taki zły”... . No cóż, skoro „Kultura” napisała, że zrobił nie to co chciał, ale co musiał...
W udzielonym „Gazecie Polskiej” (z 17.10.2001) wywiadzie, J. Nowak-Jeziorański przypisał „oszczędzanie Jaruzelskiego” w „Kulturze” dobroduszności płk. R.Kuklińskiego.
Chcę zauważyć, że latem 1993 r. były ambasador USA w Polsce (nie pamiętam nazwiska) oznajmił, że R.Kukliński zgodził się „nie pogrążać” Jaruzelskiego w publikacji „Kultury” w 1986 r. pod wpływem nacisków z USA (bliżej ich nie określił) po to, żeby nie zamknęła się z tego powodu droga do kontaktu i oddziaływania na I sekretarza PZPR ze strony Ameryki.
Tak czy owak publikacja ta (a nie wydaje się, by była niezbędna USA), była szkodliwa dla autorytetu obozu antykomunistycznego w Kraju.
Oczywiście, jak wielu w owym czasie strzałów do własnej bramki osłabiających ducha i tego epizodu nie należy przeceniać. Ludzie byli odporni na propagandę komunistów, w to co mówili im swoi (wówczas jeszcze swoi) choć wierzyli, to peerelowska codzienność częściowo unieszkodliwiała takie potknięcia. Czy te sprzeczne odczucia i informacje odkładały się gdzieś, w podświadomości? Kto to wie…
Gdyby nawet nie, gwałtowność z jaką po 1989 r. radio i telewizja zaczęły masakrować świadomość przez „swoich”, albo uchodząc za „swoich”, nie napotykając już na tarczę antykomunistycznego uporu, osiągnęłaby te same rezultaty”. […]
Z rozdziału: „Stan wojenny a masowe rażenie” str. 71-78.
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz