„Żartujcie, śmiejcie się z rzeczywistości, bo to jest zawsze lepsze od łez...”.
Ryba Ludojad
Polsce brakuje taty
"Rodzice poznali się na schodach do redakcji „Ekspresu Wieczornego”. Mama zauważyła, że tata ma takie same jak ona jaskrawożółte skarpetki. Zagadała do niego"
– z Aleksandrą Rybińską, córką Macieja Rybińskiego, rozmawiają Samuel Pereira i Dawid Wildstein.
Jak Pani widzi Polskę bez Macieja Rybińskiego?
To Polska, w której czegoś brakuje. Brakuje taty felietonów, tego specyficznego sposobu komentowania rzeczywistości. Tata miał trafne i przenikliwe obserwacje. Wielu ludzi pisze do mnie i mamy, że tęsknią za jego ocenami i komentarzami. Czegoś im brak.
Co może Pani powiedzieć o zbiorze felietonów Macieja Rybińskiego, opublikowanych w niedawno wydanej książce?
Wydaliśmy książkę „Ryba Ludojad”, tak się nazywał cykl felietonów taty w „Rzeczpospolitej”. To są felietony z 2008, 2009 roku. Zamieściliśmy te, które są najciekawsze, które do dziś są aktualne, które nie straciły swojej mocy rażenia. W Polsce niewiele się zmieniło, felietony te nadal równie dobrze opisują rzeczywistość. Co więcej, zależało nam, żeby ten zbiór szybko wydać.
Nie wiadomo, czy „Rzeczpospolita” po zmianie właściciela równie chętnie wy-dałaby tę książkę. Jak wspomina Pani swojego ojca?
Tatę wspominam jako człowieka bardzo pozytywnego, uśmiechniętego. Był optymistą, w każdym razie na zewnątrz. Nie dawał się wprowadzić w depresję przez stan państwa, stan Polski. Wielu ludzi mówiło o tacie, że był takim smutnym Stańczykiem, ob-serwującym toczący się bal. Tak, tato czuł ten smutek, rzeczywiście czasami był zrozpaczony tym, jak ten kraj się rozwija, w jakim stanie jest polskie państwo. Zawsze jednak bracał to w żart. Potrafił zachować optymizm. Powiedział kiedyś: „Żartujcie, śmiejcie się z rzeczywistości, bo to jest zawsze lepsze od łez...”.
Taki tytuł miał ostatni felieton.
W tym ostatnim felietonie podsumował swoją postawę. Mówił: „Trzeba się śmiać z tej rzeczywistości, bo co nam pozostaje?”.
Broń humoru bywa bronią tych, którzy nie mogą już inaczej walczyć. Nie odnosi Pani takiego wrażenia?
Na pewno wiem, że tata przed śmiercią był trochę zdeprymowany. Myślę, że po prostu czuł się zmęczony. Pisanie felietonów i komentowanie to jest toczenie bitwy. Kiedy ta rzeczywistość mimo wszystko się nie zmienia, kiedy człowiek widzi, że co chwilę pojawiają się te same rzeczy, patologie, świństwa, to w pewnym momencie może się zrobić smutno. Potem jednak zawsze tryskał optymizmem. Nie był kimś, kto chodziłby załamany. Uważał się za stoika.
Jakie cechy musiałby mieć ktoś chcący naśladować Pani ojca? Jak zostać Rybą?
Po pierwsze trzeba w życiu coś przeżyć, czyli trudno jest być Rybą, mając 25 lat. „Ryba” czerpał ze swojego życiowego doświadczenia. Był tam i PRL, i emigracja, i wolna Polska. W końcu „Ryba” nie był najmłodszy. Trzeba więc coś przeżyć. Trzeba interesować się przeszłością. Tata uważał, że nie można komentować tego, co jest dziś, nie znając historii. Żeby być „Rybą”, trzeba mieć poczucie humoru. Tata mówił, że jak się nie ma poczucia humoru, to nie można pisać felietonów, najwyżej nekrologi. No i w koń-cu, co może jest najważniejsze, a czego dziś tak brakuje, trzeba być bardzo odważnym.
Oczywiście były pewne wydarzenia, które tatę poruszały, wywołując dużą frustrację. Na przykład ewidentne kłamstwo. Zwłaszcza sytuacja, gdy tata widział, że mimo oczywistej nieprawdy kłamstwo dalej jest powielane, np. przez elity polityczne. Wtedy potrafił trochę moc-niej przyłożyć. Natomiast wychodził zawsze z założenia, że jego felietony nie mogą być ad personam. Nigdy nie obrażał osobiście – odnosił się do felietonu, nie do autora.
Jak Pani myśli, jak po 10 kwietnia 2010 r. opisywałby rzeczywistość Maciej Rybiński?
Jest mi bardzo trudno powiedzieć, jak ojciec by to przeżył. Myślę, że strasznie by się załamał. Łączyła go przyjaźń z Lechem Kaczyńskim, bliska więź. Bardzo tata Prezydenta szanował, uważał go za naprawdę świetnego polityka, do którego było mu blisko ideowo. Dlatego „Ryba” byłby bardzo wstrząśnięty, szczególnie tym, co teraz dzieje się po Smoleńsku. Nie wiem, jak on by to komentował, czy potrafiłbyzachować poczucie humoru w obliczu te-go wszystkiego.
Mówiła Pani, że wydanie tego zbioru felietonów nie jest tylko hołdem dla Pani ojca, ale jest pewną formą zapełnienia luki. Jak ocenia Pani dzisiejszą satyrę polityczną?
Powiem tak: tata uważał, że felietonista musi być odważny i jak ryba płynąć zawsze pod prąd. Dla mnie cała publicystyka, felietony – czego dziś jest pełno – które kręcą się wokół tego, żeby wchodzić, za przeproszeniem, w tyłek temu lub tamtemu, jest bezcelowa. Ja tego nawet nie czytam. Myślę, że może nastały ciężkie czasy dla felietonistów. Nie chcę powiedzieć PRL-bis, ale taki późny Gierek... Taką próbę „ustawienia się” z władzą osobiście uważam za żałosną. Nie chcę tu oceniać motywacji innych ludzi. Oczywiście jest to smutne, bo w czasach, gdy tak wiele się dzieje, ta dziedzina powinna się rozwijać. To, że satyra polityczna nie kwitnie, to jest najsmutniejsze świadectwo, które można wystawić tej rzeczywistości. Może to jest związane z brakiem wolnych mediów, miejsc, gdzie można tę satyrę uprawiać? Tych ludzi jest trochę, jednak ci ludzie mają ograniczone pole działania. Gdzie ci ludzie mają pisać, gdzie mają występować? W Internecie? Nie ma nic…
Wywiad ukazał się w weekendowym wydaniu "Gazety Polskiej Codziennie"
- Zaloguj się, by odpowiadać
5 komentarzy
1. Polsce brakuje ś.p. Rybińskiego
kto teraz zabije śmiechem Sadurszczaka od Hartmanowych boleści?
http://www.rp.pl/artykul/9133,740116-Krzyz-w-Sejmie-to-nie-temat-zastepc...
Wojciech Sadurski
"Jest w tym uogólnieniu pewna logika: im bardziej religijne społeczeństwo, tym ważniejszy dla zachowania wolności światopoglądowej jest precyzyjny rozdział Kościoła od państwa.
A im mniej się liczy religia w życiu społecznym, tym bardziej można sobie pozwolić na przenikanie spraw religijnych i państwowych bez wielkiego zagrożenia dla wolności sumienia.
Cztery dyrektywy
Stąd płyną jednoznaczne wnioski dla Polski. Powoływanie się na wzorce zagraniczne ma bardzo ograniczoną moc perswazyjną. Żaden wzorzec nie zastąpi naszego wyboru kolektywnego, a oparty musi on być na zastanowieniu się nad pryncypiami, a następnie zastosowaniu ich do polskich realiów."
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. Zaremba zbyt powaznie traktuje Sadurszczaka, brakuje Ryby....
Ksiądz L., pisarz P., profesor S. , czyli z dziejów głupoty w Polsce. Felieton Piotra Zaremby
Może i jest w tym coś krzepiącego, że wielokontynentalny profesor
S. ugania się za zwykłym śmiertelnikiem z siekierą. Tylko że w moim
świecie argument co do wyglądu pojawiał się w podstawówce, i to raczej w
młodszych klasach.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
3. z Sadurszczakiem trzeba tak, Panie Zaremba
"Karta praw" - dlaczego Polska jej nie podpisała i dlaczego nie powinna podpisać
Maciej Rybiński w polemice z Wojciechem Sadurskim, zwolennikiem Karty Praw
Maciej Rybiński w polemice z tekstem Wojciecha Sadurskiego, pisze : jestem liberałem, Profesor Wojciech Sadurski także jest liberałem, zadeklarowanym.
Powinniśmy więc wyznawać wspólną hierarchię wartości i zgadzać sie ze sobą w ocenie fundamentalnych przemian w Europie.
Tymczasem niemal wszystko , co profesor Sadurski pisze w
"Rzeczpospolitej" na temat Unii Europejskiej, idei, a przede wszystkim
realnych rozwiązań, budzi mój niemal odruchowy sprzeciw.
Tak się buntuje Maciej Rybiński, nie rozumiejąc, dlaczego ktoś, kto
wyznaje liberalne poglądy, może być za aparatem socjalnej
biurokracji.Mnie nie dziwi ta rozbieżność, bo Wojciech Sadurski myśląc
-liberalizm - myśli zapewne o liberalizmie lewicowym, zakorzenionym w
socjaldemokracji europejskiej.
Maciej Rybiński:
Wojciech Sadurski wykazuje entuzjazm wobec perspektywy ujednolicenia europejskich standardów socjalnych. Bardzo
to liberalny entuzjazm: zdejmowanie z jednostki ludzkiej
odpowiedzialność za los własny i rodziny i nakładanie jej na barki
aparatu socjalnej biurokracji.
"Nie bójmy się Karty praw podstawowych" napisał Wojciech Sadurski.
Ależ nie o lęk tu chodzi. Tu idzie o zasady. O wartości. O prawa rzeczywiste, a nie papierowe.
W judeochrześcijańskiej i liberalnej tradycji przyznaje sie każdemu
istnieniu ludzkiemu posiadanie godności wypływającej z faktu bycia
człowiekiem.
Ta godność jednostki nie jest zależna ani od obowiązujących
praw i obyczajów, ani od woli państwa, zgody społeczeństwa, ani od
epoki.
Godność człowieka jest absolutna i nacechowana respektem.
Prawa człowieka, i to jest pogląd liberalny, powinny być negatywne.
To znaczy, wolno wszystko, co nie jest zakazane.
Maciej Rybiński polemizuje z tezami Wojciecha Sadurskiego , wykazując
wg niego sprzeczności z liberalnym postrzeganiem praw i wartości w
entuzjazmie do papierowych praw Karty Praw podstawowych. Kończy tę
polemikę stwierdzeniem:
Ciekawe, czy liberał Sadurski jest w stanie w ogóle zrozumieć ten sposób myślenia?
Wydaje mi się , ze raczej nie. Może więc warto zrezygnować z etykietki liberała?
Etatysta europejski brzmi dziś znacznie dumniej.
całość tu:
http://www.rzeczpospolita.pl/dodatki/opinie_070726/opinie_a_2.html
Maciej Rybiński toczy na łamach Rzeczpospolitej spór z Wojciechem
Sadurskim o fundamentalnej dla naszej przyszłości sprawie - Traktacie
Reformującym, a w szczególności Karcie Praw.
Maciej Rybiński dzisiaj napisał do Wojciecha Sadurskiego:
.."My, narody i obywatele Europy, otrzymujemy w darze od
światłej elity dokument doskonalszy od dziesięciorga przykazań i
powinniśmy, padłszy na kolana , trzymać gębę na kłódkę.".....
Mamy do czynienia z nurtem, który za pomocą pseudomoralnych
argumentów przekształca interesy grupowe w prawa, kamuflując ten zabieg
hasłami o większej albo prawdziwej wolności.'....
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
4. egzorcysta oświecony z Czerskiej
Prof. Obirek: co z jakością przekonań religijnych? Ja obserwuję wzrost fundamentalizmu...
ateistów i ludzi religijnych w Polsce" - pisze dla TOKFM.pl w komentarzu
do badań nad religijnością prof. Stanisław Obirek. Według instytutu
WIN-Gallup International w Polsce w ostatnich siedmiu latach nie
nastąpił wyraźny spadek osób deklarujących, że są religijne. "Ale liczy
się jakość religijności i ateizmu" - dodaje antropolog kultury.
Wyniki
badań nad religią i ateizmem budzą zrozumiałe zainteresowanie. Wierzący
utwierdzają się w zasadności swoich przekonań, a ateiści z nadzieją
śledzą indeks wzrostu racjonalności przeświadczeń mieszkańców globu. W
Polsce oba te odczucia są podzielane przez Polaków. Ja osobiście nie
przywiązuję do tych wskaźników zbyt wielkiej wagi, gdyż znacznie
bardziej interesuje mnie jakość przekonań religijnych, jak i
ateistycznych. To ona decyduje o jakości współżycia obu tych grup. A z
tym nie jest najlepiej, gdyż zarówno wśród jednych, jak i drugich
obserwuję rodzaj polaryzacji i wzrost tendencji fundamentalistycznych,
co nie wróży dobrze ani religii, ani ateizmowi.
Przybywa niezdecydowanych*
To
powiedziawszy, chciałbym krótko skomentować dane tyczące się naszej
katolickiej ojczyzny. Tutaj wahnięcia są małe i zdają się utwierdzać
istniejący stan rzeczy. Inaczej mówiąc, Polska
pozostaje krajem katolickim z jednym z najwyższych wskaźników
uczestnictwa w praktykach religijnych, zaś odsetek ateistów wzrósł
bardzo nieznacznie. W przekazanych tabelach nie znaleźliśmy się ani w
pierwszej dziesiątce krajów najbardziej ateistycznych, ani najbardziej
religijnych. W tej drugiej kategorii zajęliśmy 19. miejsce tuż za
Indiami i tuż przed Sudanem Południowym, a w tej pierwszej 27., tuż za USA i przed Afryką Południową. No więc nie wyróżniamy się niczym szczególnym.
Ciekawe są też zaobserwowane tendencje spadku i wzrostu w latach
2005-2012. Religijność Polaków spadła o 4 punkty proc., ale już
Irlandczyków aż o 22, a obywateli USA o 13, co zdaje się świadczyć o
tym, że większe zmiany mamy jeszcze przed sobą. Ateistów najwięcej
przybyło we Francji - 15 punktów procentowych i w Czechach 10, zaś
najwięcej ich ubyło w Bośni i Hercegowinie (5) i w Bułgarii (3).
Podobnie w Polsce 3 punkty proc., a więc ubyło więcej osób religijnych
niż przybyło ateistów. Ta różnica 1 punktu proc. to może być wskazówka,
że przybywa osób niezdecydowanych. Inne tabele są dla mnie mniej
czytelne, więc ich nie będę komentował.
"Niezbyt przekonująca indoktrynacja"?
I
jeszcze na koniec chciałbym wrócić do wstępnej refleksji. Nie
przywiązując nadmiernej wagi do ustaleń socjologów, chciałbym się więcej
dowiedzieć o powodach zarejestrowanych ruchów. W Polsce wydają mi się
dość czytelne, zwłaszcza w świetle badań pogłębionych profesora Józefa
Baniaka i ostrożnych szacunków profesora Janusza Mariańskiego. Z ustaleń
obu uczonych wynika, że rosnący sceptycyzm Polaków, zwłaszcza młodszego
pokolenia, ma ścisły związek z jakościową ofertą Kościoła katolickiego w
naszym kraju. W tym szczególnie da się zauważyć rosnącą alergię uczniów
i studentów, którzy przeszli przez tzw. religię w szkołach, a mówiąc
dokładnie przez niezbyt przekonującą indoktrynację katolickiej
katechezy. Podobną współzależność dostrzegam pomiędzy politycznym
zaangażowaniem katolickich hierarchów w politykę. Ale to już temat
oddzielny, który tylko sygnalizuję.
Stanisław Obirek
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
5. Skąd się biorą hejterzy?
Skąd się biorą hejterzy? Przypadek profesora Sadurskiego
http://wpolityce.pl/polityka/224038-skad-sie-biora-hejterzy-przypadek-pr...
Ktoś mnie spytał, czy zauważyłem, że jestem ulubionym tematem kolejnych tekstów prof. Wojciecha Sadurskiego. Dając odpór tezie, że było coś nie w porządku z wyborami, zawsze na końcu zmierza do jednej pointy: Zaremba to półmózg, bo broni tezy przeciwnej.
Nie wiedziałem, ale sprawdziłem. Faktycznie profesor, wpadający zdaje się do Polski i wtedy zajmujący się dorywczo jej losami, znowu dostał na moim punkcie obsesji. Raz już to przeżyłem mniej więcej w latach 2011-2012, kiedy to pojawiałem się w co drugim jego artykule. W pewnym momencie zacząłem się oglądać na ulicy, czy gdzieś się za mną nie skrada, niczym zneurotyzowana bohaterka amerykańskiego filmu „Fatalne zauroczenie 4”.
W tamtym czasie Sadurski doznał chwilowego olśnienia. Przysłał mi w pewnym momencie maila (gdzieś go chyba zachowałem), w którym wylewnie mnie przepraszał za swoje zachowanie. W dwa tygodnie później pojawiły się kolejne bluzgi. Teraz powrócił zdaje się do kraju i wraz z nim powróciła obsesja.
Mógłbym widzieć w profesorze nieodrodnego syna nomenklatury (jego ojciec był przez 20 lat posłem na Sejmy PRL z ramienia ZSL), który nie może się wyzbyć nawyku traktowania całej Polski jako swojej własności. Czy miał nie stanąć odruchowo za tymi, którzy są dziś podejrzewani o skręcenie wyborów? Przecież cała młodość Sadurskiego juniora polegała na czerpaniu zysków z generalnego skręcenia ówczesnej politycznej i społecznej rzeczywistości?
Ale to za proste objaśnienie. Sadurski to dziś ze swoim natężeniem inwektyw i pogardy wobec przeciwnika Niesiołowski blogosfery. A przecież dawny lider demokratycznej opozycji i poseł ZChN takich konotacji nie miał. Przeciwnie – miał piękny życiorys.
Drugie skojarzenie jest takie, że Sadurski, objazdowy profesor w Australii, to częsta dziś ofiara pokus, jakich dostarcza Internet. Kiedy zajmował się mną intensywnie po raz pierwszy, zaatakował też – na podstawie zdjęcia - nieznanego publicznie blogera wyśmiewając jego fizyczny wygląd. Znany naukowiec tak małostkowy wobec zupełnie dlań niegroźnego zwykłego człowieka? To już coś więcej niż pogarda wobec świata. To trzeba mieć we krwi.
Są ludzie, którzy całe życie marzyli żeby kogoś obrazić. Swojego szefa w pracy, żonę, teścia albo kogoś znanego. Niestety nie mieli odwagi. Rozprawy naukowe, a nawet teksty publicystyczne, też nie były idealnym miejscem.
Ale pojawił się Internet i można miotać obelgi dzień w dzień. Stajesz się nagle twardzielem, masz wyznawców, którzy nigdy nie słyszeli o twoich naukowych pracach (po prawdzie nielicznych i niespecjalnie komukolwiek znanych), za to wielbią cię, bo znowu komuś ubliżyłeś.
To wszystko pozwala opisywać profesora jako wręcz przyrodniczy okaz. Kiedy zaś mnie i moich kolegów: Piotra Skwiecińskiego i Jacka Karnowskiego opisał na portalu Lisa jako ludzi, którzy wysługują się opozycji dla pieniędzy i ratowania nędznych karier, odpowiem: żul zawsze uważa wszystkich za żuli. Cwaniak nie umie dostrzec u bliźnich innych motywacji niż cwaniackie.
Profesor jest interesującym przypadkiem z jednego jeszcze powodu. W swojej ostatniej rozprawie ze mną, na tymże portalu Lisa, oznajmił, że wyborcy PiS musieli oddawać głosy nieważne, bo są słabo wykształconymi nieukami, głupszymi niż cała reszta społeczeństwa. Niczego nie koloryzuję. Można sprawdzić.
Rzadko kiedy ktoś przyznaje się do poglądów, które są swoistym prymitywnym rasizmem przenoszonym w świat polityki. Mnie to przypomina wywody niektórych amerykańskich południowców o Murzynach. Skrajniejszych analogii snuł nie będę, ale jeśli coś takiego pisze uczony, to dla mnie jest on tym bardziej wdzięcznym potencjalnym przedmiotem badań – socjologicznych, psychologicznych, każdych.
Ale rodzi się we mnie i szersza refleksja. Publicystyka coraz częściej staje się przestrzenią miotania inwektyw zamiast argumentów. Po prawicowej stronie też widzę takie nawyki, zwłaszcza gdy mowa o szybkiej twórczości internetowej. Często pisze ktoś, kto nie ma do powiedzenia nic ponad to, że jego antagonista to głupiec albo kanalia.
Jeśli nie mogę was powstrzymać w inny sposób, przypomnijcie sobie mamroczącego obelgi jak w malignie PROFESORA Sadurskiego. Chcecie być podobni do niego?
A, jeszcze jedno. Zdaje się, że w filmie „Prawo i pięść” herszta bandy szabrowników tytułuje się Profesorem. To po prostu jego urocza ksywka.
autor: Piotr Zaremba
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl