Polityka ponad prawem.
Piotr Francisze..., pt., 16/09/2011 - 14:11
Napisałem pean dla prawa ponad polityką i przeszło bez echa. A kogo obchodzi w moim kraju, który jest zieloną wyspą zatopionej utopii Donalda Tuska, że prawo powinno stać ponad polityką, a ponad prawem prawda? Nikogo. Bu.
Nikomu nie spodobała się konsekwencja tezy: prawo ponad polityką, polityka w ryzach prawa. Ona taka nijaka. Trzeba by powiedzieć wówczas: Nie, nie godzę się na hucpiarską demokrację pozorów. Nie, nie godzę się na nierówność podmiotów wobec prawa.
Osoba z krwi i ciała oraz osoba prawna, w tym każda partia lub obywatelski komitet wyborców, funkcjonują w państwie prawa i mogą liczyć na to, że prawo jednako i sprawiedliwie, zapewni im ten sam zestaw reguł i zasad dla prowadzonej aktywności. Pozory won. Pora skończyć z klanami i przywilejami, z mafiami i wyzyskiem społeczeństwa przez klasy pasożytów. Taka jest ostateczna wykładnia zasady: prawo ponad polityką. (Jasne w mocnym uproszczeniu.) Czyż nie?
Tymczasem, PKW popełniła występki przeciw kodeksowi wyborczemu: celowo, czy bezcelowo? - nie potrafię rozstrzygnąć. Popełniła wobec kilku komitetów, w tym najwyraźniej przeciw komitetowi Nowej Prawicy, Janusza Korwin -Mikke.
Gdyby policzyła głosy rzetelnie i zgodnie z obowiązującym prawem, a nie tajnymi instrukcjami, komitet Nowej Prawicy zarejestrowałby listy wyborcze w całym kraju i brał udział w realnej grze o miejsca swych kandydatów w ławach Sejmu.
PKW została złapana za rękę na procederze podrasowywania demokracji - nie raz, lecz wiele razy, m. in. przez komitet Nowego Ekranu. Zastanówmy się, jak klasa polityczna, która wystawiła własne drużyny, zechce zamieść fakt złamania ordynacji wyborczej pod dywan?
Robocza hipoteza: wybory mogą być uznane za nieważne, przy czym nie decyduje o tym wykładnia prawna, lecz wola polityczna - wydaje się stać na mocnym fundamencie. Z prymatu polityki wynika, że wybory zostaną uznane za nielegalne dopiero po wyborach i w tym scenariuszu, w którym stanie się to opłacalne dla grupy trzymającej władzę w Polsce. Wówczas Sąd Najwyższy i Prezydent przebudzą się z letargu, zaś media zaczną dostrzegać problem i nadawać nową narrację. Na rozkaz. Czarodziejska różdżka, Hokus-Pokus - wyciągamy z rękawa nowe argumenty i zaczynamy zabawę od nowa.
Zapiszmy powyższą kwestię bardziej pragmatycznie. Nie masz wyborco nic do gadania - zatańczysz, jak zagrają. Pytanie, kto jest dyrygentem orkiestry chochołów? Tylko pozornie wielki demiurg służb, ktore przemieniły Rzeczpospolitą w kondominium. Tak naprawdę, my naród, czyli obywatele. Postanowiliśmy nie być obywatelami. Abdykowaliśmy bez jednego słowa protestu na rzecz uzurpatorów. I tak sobie trwamy w letargu.
Dlaczego nie potrafimy być obywatelami? Otóż, nie ujrzysz innego wyjaśnienia (a jak dojrzysz, podziel się nim) ponad to: najwidoczniej wierzymy, że prawo nie ma stać ponad polityką, lecz polityka ponad prawem.
Pogląd o prymacie polityki, z różnych powodów, uznaje dziś demokratyczna większość wyborców. Są realne powody dla takiej dziwacznej i pokracznej postawy? Są. A jakże, tylko pozornie przestaliśmy zachowywać się racjonalnie. Najogólniej racjonalne, nowoczesne i trzeźwo myślące społeczeństwo dało podzielić się na dwa obozy, pomiędzy którymi nie ma wrogości.
Obóz pierwszy to - wielki zbiornik osobników tu-mi-wisi wasza hucpa demokratyczna. Nie chodzę do wyborów, gdyż to nic nie zmieni, zajmuję się własnymi sprawami, wybrałem emigrację wewnętrzną i opuściłbym zieloną wyspę przy pierwszej okazji. Oczywiście obóz ten dzieli się na setki różnych koczowisk, barwnych i malowniczych, niezbadanych przez socjologów. Są w nim ludzie zaradni i bezradni, bogaci i nędzarze, młodzi i starzy (...) egoiści i altruiści.
I obóz drugi to - teraz k... my, bo wy beznadziejnie rządzicie, rządziliście lub będziecie rządzić. Metoda walki: pała nienawiści na wroga i kiełbasa wyborcza obietnic dla potencjalnego elektoratu. Paradygmat poznawczy: kurza ślepota, która źbło widzi w oku bliźniego a belki we własnym za cholerę. Sytuacja jak ze sławnej nad Wisłą, z racji sarmackich tradycji, sentencji: złapał Kozak Tatarzyna a Tatarzyn za łeb trzyma - z taką nowoczesną modyfikacją, że to my, establishment III RP, decydujemy, kto jest Kozakiem a kto Tatarzynem, i - jaki chwyt Nelsona zaciągnięty na łbie Jarosława Kaczyńskiego - drogi wyborco - zobaczysz w naszych mediach.
Koczowiska obozu są w stanie permanentnej wojny wszystkich przeciw jednemu i wszystkich ze wszystkimi. Tu nic nie rozgrywa się do końca na serio, co stanie się bardziej zrozumiałe, gdy uświadomimy sobie prostą i nadrzędną regułę gry. Oto ona: teraz k...my.
I mniej już ważne, że w obecnym ustroju państwa, przy obecnej ordynacji wyborczej, przy kasie wypłacanej wyłącznie dla partii zasiadających w Parlamencie, przy wodzowsko oligarchicznych modelach podejmowania decyzji, zasada ta - niezależnie od wyniku wyborów - nie będzie podważona. Zwycięzcy tak już mają, że nie zmieniają reguł gry. Jak żre, to po co coś zmieniać?
Gorzej z nami, kibolami tak uformowanych partii. Niezależnie od powodów naszego uwielbienia czy nienawiści dla aktorów z trup politycznych odgrywających swoje role w teatrze cieni mediów, tylko nieliczni załapią się na okruchy ze stołu ich uczty. Reszta zostanie wykiwana. Nie dlatego, że ktoś kogoś nie lubi, lecz z samej istoty, że system został tak zwodniczo uformowany i tak formuje trupy cyrkowców i widzów.
Konstatacja rysuje się raczej smutno,wprawdzie nie dla wszystkich, lecz dla większości. Kogokolwiek wybieramy i tak nie załapiemy się do konfitur. Po epoce sadzenia gruszek na wierzbie, nadejdzie bowiem era twardej konfrontacji z rzeczywistością i władza nie będzie już miała głowy do myśli, komu co obiecała, lecz komu zabrać, by mieć więcej dla siebie i samych swoich.
Uzasadnię tezę tytułu notki. Uczestnicy obozu pierwszego nie przeczytają moich słów, ergo wypada coś rzec do rozbijających biwaki w obozie drugim. Słuchajcie, nieważne z której opcji, parafii czy komitetu wyborczego jesteście.
Nie wierzycie chyba, że polityka powinna stać ponad prawem, a ponad polityką kłamstwo. Tak, tak... dobrze czujecie moi kochani - to jest ta rzeczywistość, w której żyjemy, którą oddychamy i którą tworzymy. Taką rzeczywistość sobie wyobrażacie i taką otrzymujecie w prezencie od Wielkiego Brata. Co to za wyobraźnia, która ciąży ku zniewoleniu? Jak sama nazwa wskazuje: zniewolona wyobraźnia wyrzekająca się wolności praw obywatelskich, żeby politykom żyło się lepiej.
Żyjemy w Polsce, a tu polityka jest ważniejsza od prawa, a kłamstwo jest sercem polityki. Jak wyglądałaby polska polityka, gdybyśmy wyrwali jej to serce? Nie ma takiej mocy przeliczeniowej nasz mózg, żebyśmy mogli sobie to wyobrazić. Jedno jest pewne - przestałaby być kompatybilna z polityką europejską i światową. Polska wypadłaby poza mapę wielkich geopolitycznych szachów.
Lubimy dobre kłamstwa i sprytnych kłamczuchów. Przynajmmniej potrafią kadzić i okadzać nasze życie pełne znoju codzienności i troski o dzień jutrzejszy, świetlanymi mirażami beztroskiej przyszłości.
Drobne kłamstewka sami popełniamy codziennie i nasz zmysł oceny, w takim szarym spectrum postrzegania prawdziwości rzeczy i osób, działa niezawodnie. Jakoś tam odróżniamy prawdę od kłamstwa. Nie uwierzymy w coś, co zaprzeczy naszej praktyce drobnych kłamstw, z których tkamy pajęcze sieci naszego, współzależnego od innych kłamczuchów, żywota. Co innego kłamstwo tak ogromne, że aż niewyobrażalne w swej bezczelności - ono oślepia nas pogromem absurdu, że aż zaczynamy widzieć w nim prawdę. Oczywiście, na szczęście, nie wszyscy.
Coraz więcej osób budzi się i wyrywa z pułapki, że każde zanegowanie wielkiego kłamstwa znaczy to samo co teoria spiskowa. Nie dajemy sobie wmówić, że obywatel kontestujący oficjalne wersje dziejów bądź tylko pojedynczych zdarzeń, to człek bez piątej klepki lub w najlepszym razie, oszołom. Proces uwalniania naszego myślenia od ściem propagandy władzy, w Polsce najlepiej prześledzimy sobie na przykładzie tragedii Smoleńskiej.
Kto dopuszcza do siebie możliwość, że tragedia mogła być zamachem, wchodzi na drogę jawnego kontestowania medialnych konstruktów polskiego i światowego establishmentu. Stawia hipotezy i może dociekać prawdy. Oczywiście nie sam. Takie dociekanie wymaga szerokiej współpracy obywatelskiej, wręcz budowy alternatywnego do maistreamu sytemu sieci informacyjnej. Póki co, mamy internet. A co nam zostanie, gdy władza zaaresztuje internet, do czego już jawnie się przymierza?
Doprecyzujmy zatem dylematy aktywnych obywateli, którzy wierzą w siłę kartki wrzuconej do urny. Polityka może lege artis stanąć ponad prawem tylko wówczas, gdy moja partia wygrywa. A jeśli przegrywa, to lamentujmy i badajmy, że prawo było złamane. Oczywiście, że nie ma tu równości stron. Dziś jedna strona pozornego sporu (PO) ma wszelkie instrumenty państwa i mediów do nagłaśniania lamentu, zaś druga (PiS) praktycznie ich nie ma.
Póki co, wygląda na to, że 9 października pójdziemy do urn - pomimo wystarczających przesłanek prawnych, żeby unieważnić obecną kampanię i wyznaczyć nowy termin wyborów. To nie znaczy, że myślenie starszych i mądrzejszych przetrwa próbę czasu i charakteru.
Co władzunia wymyśli przy wariancie solidnej wygranej PiS? Pożyjemy zobaczymy. Strażnicy prawa, zamiatający dziś problem pod dywan, nie wierzą w taki scenariusz. Pewnie słusznie. A co, jeśli się mylą?
PiS wygra z miażdżącą przewagą - popuśćmy na moment wodze fantazji. Czy Prezydent i Sąd Najwyższy ogłosi nieważność wyborów z powodu uchybień formalnych PKW? Czy wówczas Bronisław Komorowski odbierze wysokie oznaczenia funkcjonariuszom PKW? Mam nadzieję, że wynik wyborczy będzie taki, że będziemy mogli sprawdzić, na ile moje wnioskowania są prawidłowe.
Niestety, Polska to nie Węgry, PiS to nie Fidesz, czyli - jak zwykle - obudzimy się w III Rzeczpospolitej. Ona nie będzie taka sama, lecz ta sama. Bylejaka i nijaka dla obywateli.
I zakończę optymistycznie, acz jakby bardziej refleksyjnie. Prawo w państwie prawa powinno stać ponad polityką. Być jej ramą i zasadą. Dobre prawo, twarde, konkretne i sprawiedliwe. Co jednak zrobić, gdy prawo jest złe, wręcz chore, jak w Rzeczpospolitej? Zmieniać je - od samego fundamentu, od Konstytucji.
A jeżeli zmiana ma przyjść na drodze politycznej, to niechby to była i rewolucja. Oczywiście, nie ta na barykadach i sterowana przez służby, lecz rewolucja zaczynająca się w świadomości obywatelskiej. Puk, puk. Obudźmy się! Trzeba organizować się oddolnie. Nadchodzi czas dla solidnej pracy, dla przebudowy przestrzeni publicznej - poczynając od kultury - kończąc na państwie, prawie, gospodarce.
Pora na jeden ruch. Więźniowie, z własnej lub cudzej woli, przebywający czasowo w jednym z dwóch obozów, wyjdźcie na wolność. Miejcie choć tyle wyobraźni, żeby wyjść poza druty kolczaste projekcji cudzych, którymi was karmią. Czas na odbudowanie pierwszej siły - wielkiego obozu nowej "Solidarności".
Łatwiej napisać niż zacząć czynić zaczyn, prawda?
Nikomu nie spodobała się konsekwencja tezy: prawo ponad polityką, polityka w ryzach prawa. Ona taka nijaka. Trzeba by powiedzieć wówczas: Nie, nie godzę się na hucpiarską demokrację pozorów. Nie, nie godzę się na nierówność podmiotów wobec prawa.
Osoba z krwi i ciała oraz osoba prawna, w tym każda partia lub obywatelski komitet wyborców, funkcjonują w państwie prawa i mogą liczyć na to, że prawo jednako i sprawiedliwie, zapewni im ten sam zestaw reguł i zasad dla prowadzonej aktywności. Pozory won. Pora skończyć z klanami i przywilejami, z mafiami i wyzyskiem społeczeństwa przez klasy pasożytów. Taka jest ostateczna wykładnia zasady: prawo ponad polityką. (Jasne w mocnym uproszczeniu.) Czyż nie?
Tymczasem, PKW popełniła występki przeciw kodeksowi wyborczemu: celowo, czy bezcelowo? - nie potrafię rozstrzygnąć. Popełniła wobec kilku komitetów, w tym najwyraźniej przeciw komitetowi Nowej Prawicy, Janusza Korwin -Mikke.
Gdyby policzyła głosy rzetelnie i zgodnie z obowiązującym prawem, a nie tajnymi instrukcjami, komitet Nowej Prawicy zarejestrowałby listy wyborcze w całym kraju i brał udział w realnej grze o miejsca swych kandydatów w ławach Sejmu.
PKW została złapana za rękę na procederze podrasowywania demokracji - nie raz, lecz wiele razy, m. in. przez komitet Nowego Ekranu. Zastanówmy się, jak klasa polityczna, która wystawiła własne drużyny, zechce zamieść fakt złamania ordynacji wyborczej pod dywan?
Robocza hipoteza: wybory mogą być uznane za nieważne, przy czym nie decyduje o tym wykładnia prawna, lecz wola polityczna - wydaje się stać na mocnym fundamencie. Z prymatu polityki wynika, że wybory zostaną uznane za nielegalne dopiero po wyborach i w tym scenariuszu, w którym stanie się to opłacalne dla grupy trzymającej władzę w Polsce. Wówczas Sąd Najwyższy i Prezydent przebudzą się z letargu, zaś media zaczną dostrzegać problem i nadawać nową narrację. Na rozkaz. Czarodziejska różdżka, Hokus-Pokus - wyciągamy z rękawa nowe argumenty i zaczynamy zabawę od nowa.
Zapiszmy powyższą kwestię bardziej pragmatycznie. Nie masz wyborco nic do gadania - zatańczysz, jak zagrają. Pytanie, kto jest dyrygentem orkiestry chochołów? Tylko pozornie wielki demiurg służb, ktore przemieniły Rzeczpospolitą w kondominium. Tak naprawdę, my naród, czyli obywatele. Postanowiliśmy nie być obywatelami. Abdykowaliśmy bez jednego słowa protestu na rzecz uzurpatorów. I tak sobie trwamy w letargu.
Dlaczego nie potrafimy być obywatelami? Otóż, nie ujrzysz innego wyjaśnienia (a jak dojrzysz, podziel się nim) ponad to: najwidoczniej wierzymy, że prawo nie ma stać ponad polityką, lecz polityka ponad prawem.
Pogląd o prymacie polityki, z różnych powodów, uznaje dziś demokratyczna większość wyborców. Są realne powody dla takiej dziwacznej i pokracznej postawy? Są. A jakże, tylko pozornie przestaliśmy zachowywać się racjonalnie. Najogólniej racjonalne, nowoczesne i trzeźwo myślące społeczeństwo dało podzielić się na dwa obozy, pomiędzy którymi nie ma wrogości.
Obóz pierwszy to - wielki zbiornik osobników tu-mi-wisi wasza hucpa demokratyczna. Nie chodzę do wyborów, gdyż to nic nie zmieni, zajmuję się własnymi sprawami, wybrałem emigrację wewnętrzną i opuściłbym zieloną wyspę przy pierwszej okazji. Oczywiście obóz ten dzieli się na setki różnych koczowisk, barwnych i malowniczych, niezbadanych przez socjologów. Są w nim ludzie zaradni i bezradni, bogaci i nędzarze, młodzi i starzy (...) egoiści i altruiści.
I obóz drugi to - teraz k... my, bo wy beznadziejnie rządzicie, rządziliście lub będziecie rządzić. Metoda walki: pała nienawiści na wroga i kiełbasa wyborcza obietnic dla potencjalnego elektoratu. Paradygmat poznawczy: kurza ślepota, która źbło widzi w oku bliźniego a belki we własnym za cholerę. Sytuacja jak ze sławnej nad Wisłą, z racji sarmackich tradycji, sentencji: złapał Kozak Tatarzyna a Tatarzyn za łeb trzyma - z taką nowoczesną modyfikacją, że to my, establishment III RP, decydujemy, kto jest Kozakiem a kto Tatarzynem, i - jaki chwyt Nelsona zaciągnięty na łbie Jarosława Kaczyńskiego - drogi wyborco - zobaczysz w naszych mediach.
Koczowiska obozu są w stanie permanentnej wojny wszystkich przeciw jednemu i wszystkich ze wszystkimi. Tu nic nie rozgrywa się do końca na serio, co stanie się bardziej zrozumiałe, gdy uświadomimy sobie prostą i nadrzędną regułę gry. Oto ona: teraz k...my.
I mniej już ważne, że w obecnym ustroju państwa, przy obecnej ordynacji wyborczej, przy kasie wypłacanej wyłącznie dla partii zasiadających w Parlamencie, przy wodzowsko oligarchicznych modelach podejmowania decyzji, zasada ta - niezależnie od wyniku wyborów - nie będzie podważona. Zwycięzcy tak już mają, że nie zmieniają reguł gry. Jak żre, to po co coś zmieniać?
Gorzej z nami, kibolami tak uformowanych partii. Niezależnie od powodów naszego uwielbienia czy nienawiści dla aktorów z trup politycznych odgrywających swoje role w teatrze cieni mediów, tylko nieliczni załapią się na okruchy ze stołu ich uczty. Reszta zostanie wykiwana. Nie dlatego, że ktoś kogoś nie lubi, lecz z samej istoty, że system został tak zwodniczo uformowany i tak formuje trupy cyrkowców i widzów.
Konstatacja rysuje się raczej smutno,wprawdzie nie dla wszystkich, lecz dla większości. Kogokolwiek wybieramy i tak nie załapiemy się do konfitur. Po epoce sadzenia gruszek na wierzbie, nadejdzie bowiem era twardej konfrontacji z rzeczywistością i władza nie będzie już miała głowy do myśli, komu co obiecała, lecz komu zabrać, by mieć więcej dla siebie i samych swoich.
Uzasadnię tezę tytułu notki. Uczestnicy obozu pierwszego nie przeczytają moich słów, ergo wypada coś rzec do rozbijających biwaki w obozie drugim. Słuchajcie, nieważne z której opcji, parafii czy komitetu wyborczego jesteście.
Nie wierzycie chyba, że polityka powinna stać ponad prawem, a ponad polityką kłamstwo. Tak, tak... dobrze czujecie moi kochani - to jest ta rzeczywistość, w której żyjemy, którą oddychamy i którą tworzymy. Taką rzeczywistość sobie wyobrażacie i taką otrzymujecie w prezencie od Wielkiego Brata. Co to za wyobraźnia, która ciąży ku zniewoleniu? Jak sama nazwa wskazuje: zniewolona wyobraźnia wyrzekająca się wolności praw obywatelskich, żeby politykom żyło się lepiej.
Żyjemy w Polsce, a tu polityka jest ważniejsza od prawa, a kłamstwo jest sercem polityki. Jak wyglądałaby polska polityka, gdybyśmy wyrwali jej to serce? Nie ma takiej mocy przeliczeniowej nasz mózg, żebyśmy mogli sobie to wyobrazić. Jedno jest pewne - przestałaby być kompatybilna z polityką europejską i światową. Polska wypadłaby poza mapę wielkich geopolitycznych szachów.
Lubimy dobre kłamstwa i sprytnych kłamczuchów. Przynajmmniej potrafią kadzić i okadzać nasze życie pełne znoju codzienności i troski o dzień jutrzejszy, świetlanymi mirażami beztroskiej przyszłości.
Drobne kłamstewka sami popełniamy codziennie i nasz zmysł oceny, w takim szarym spectrum postrzegania prawdziwości rzeczy i osób, działa niezawodnie. Jakoś tam odróżniamy prawdę od kłamstwa. Nie uwierzymy w coś, co zaprzeczy naszej praktyce drobnych kłamstw, z których tkamy pajęcze sieci naszego, współzależnego od innych kłamczuchów, żywota. Co innego kłamstwo tak ogromne, że aż niewyobrażalne w swej bezczelności - ono oślepia nas pogromem absurdu, że aż zaczynamy widzieć w nim prawdę. Oczywiście, na szczęście, nie wszyscy.
Coraz więcej osób budzi się i wyrywa z pułapki, że każde zanegowanie wielkiego kłamstwa znaczy to samo co teoria spiskowa. Nie dajemy sobie wmówić, że obywatel kontestujący oficjalne wersje dziejów bądź tylko pojedynczych zdarzeń, to człek bez piątej klepki lub w najlepszym razie, oszołom. Proces uwalniania naszego myślenia od ściem propagandy władzy, w Polsce najlepiej prześledzimy sobie na przykładzie tragedii Smoleńskiej.
Kto dopuszcza do siebie możliwość, że tragedia mogła być zamachem, wchodzi na drogę jawnego kontestowania medialnych konstruktów polskiego i światowego establishmentu. Stawia hipotezy i może dociekać prawdy. Oczywiście nie sam. Takie dociekanie wymaga szerokiej współpracy obywatelskiej, wręcz budowy alternatywnego do maistreamu sytemu sieci informacyjnej. Póki co, mamy internet. A co nam zostanie, gdy władza zaaresztuje internet, do czego już jawnie się przymierza?
Doprecyzujmy zatem dylematy aktywnych obywateli, którzy wierzą w siłę kartki wrzuconej do urny. Polityka może lege artis stanąć ponad prawem tylko wówczas, gdy moja partia wygrywa. A jeśli przegrywa, to lamentujmy i badajmy, że prawo było złamane. Oczywiście, że nie ma tu równości stron. Dziś jedna strona pozornego sporu (PO) ma wszelkie instrumenty państwa i mediów do nagłaśniania lamentu, zaś druga (PiS) praktycznie ich nie ma.
Póki co, wygląda na to, że 9 października pójdziemy do urn - pomimo wystarczających przesłanek prawnych, żeby unieważnić obecną kampanię i wyznaczyć nowy termin wyborów. To nie znaczy, że myślenie starszych i mądrzejszych przetrwa próbę czasu i charakteru.
Co władzunia wymyśli przy wariancie solidnej wygranej PiS? Pożyjemy zobaczymy. Strażnicy prawa, zamiatający dziś problem pod dywan, nie wierzą w taki scenariusz. Pewnie słusznie. A co, jeśli się mylą?
PiS wygra z miażdżącą przewagą - popuśćmy na moment wodze fantazji. Czy Prezydent i Sąd Najwyższy ogłosi nieważność wyborów z powodu uchybień formalnych PKW? Czy wówczas Bronisław Komorowski odbierze wysokie oznaczenia funkcjonariuszom PKW? Mam nadzieję, że wynik wyborczy będzie taki, że będziemy mogli sprawdzić, na ile moje wnioskowania są prawidłowe.
Niestety, Polska to nie Węgry, PiS to nie Fidesz, czyli - jak zwykle - obudzimy się w III Rzeczpospolitej. Ona nie będzie taka sama, lecz ta sama. Bylejaka i nijaka dla obywateli.
I zakończę optymistycznie, acz jakby bardziej refleksyjnie. Prawo w państwie prawa powinno stać ponad polityką. Być jej ramą i zasadą. Dobre prawo, twarde, konkretne i sprawiedliwe. Co jednak zrobić, gdy prawo jest złe, wręcz chore, jak w Rzeczpospolitej? Zmieniać je - od samego fundamentu, od Konstytucji.
A jeżeli zmiana ma przyjść na drodze politycznej, to niechby to była i rewolucja. Oczywiście, nie ta na barykadach i sterowana przez służby, lecz rewolucja zaczynająca się w świadomości obywatelskiej. Puk, puk. Obudźmy się! Trzeba organizować się oddolnie. Nadchodzi czas dla solidnej pracy, dla przebudowy przestrzeni publicznej - poczynając od kultury - kończąc na państwie, prawie, gospodarce.
Pora na jeden ruch. Więźniowie, z własnej lub cudzej woli, przebywający czasowo w jednym z dwóch obozów, wyjdźcie na wolność. Miejcie choć tyle wyobraźni, żeby wyjść poza druty kolczaste projekcji cudzych, którymi was karmią. Czas na odbudowanie pierwszej siły - wielkiego obozu nowej "Solidarności".
Łatwiej napisać niż zacząć czynić zaczyn, prawda?
- Piotr Franciszek Świder - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
1 komentarz
1. @Autor
Witam
Potrzebny tekst... Dziękuję.
Tylko czy jeszcze potrafimy "zacząć czynić zaczyn"? A jeśli zaczniemy to... "władzia" nasza kochana nie da nam ostatecznie po naszej "mordusi"?
Szczerze powiedziawszy stoję "okrakiem" pomiędzy wskazane przez Pana obozy: "tumiwisizm" oraz "teraz k... my". Obserwuję je niemal z lotu ptaka i zauważam, iż ani w jednym ani w drugim obozie nie znajduję dla siebie miejsca. Od lat zawsze byłem zaangażowany politycznie... ale coraz mocniej do mnie docierająca i jeszcze nieuświadomiona prawda o tym, że polską polityką od 1989 sterują i ją kreują te same osoby (od prawa do lewa)... powoduje, iż raczej zaczynam być zwolennikiem "zmasowanej rewolucji świadomościowej". I chyba nad tym mogę zacząć pracować...
Pozdrawiam
Krzysztof Jaworucki (krzysztofjaw)