Mariusz Wilk - Wilczy Notes

avatar użytkownika igorczajka
Człowiek biedzi się, trudzi, poci, układa zdania w zręby opowieści, wykuwa kamień metafory. Walczy z flautą weny lub ze sztormem odniesień i skojarzeń. Cyzeluje perły, dobiera barwy, a gdy dojdzie wreszcie do końca żanru to czytelnik wsiądzie na traktor i przetartą tropą przejedzie jak basza w ciągu dnia jednego. Jakże łatwo nie docenić lat kilku starań, gdy w parę godzin połyka się opowieść! Jakże łatwo przeoczyć dotknięcie prawdy między pobieżnie przerzuconymi wierszami! Taka to niesprawiedliwość „wynagradzana” przechodzeniem jakości w ilość. Tysiące literackich turystów, niedbale rzucających okiem na arcydzieła czasu nie do odwrócenia. Owoc znojnego trudu jednego autora.

Wilczy notes zatrzymuje, chwyta, maluje - jakże spłycające są te wszystkie standardowe opisania lektury? Czytelnik dostaje oprawioną perłę, by zawiesić oko i schować do sejfu biblioteki. Tymczasem żanr ten niebezpieczny, potrafi porwać aż za kres czasu i przestrzeni, łącząc przeszłość z teraźniejszością, północ ze wschodem, mróz polarnej bryzy z ogniem lanego w gardło szyła. Niczego nie można być pewnym w tej rzeczywistości o własnych prawach, niczym w sąsiedztwie białej magmy Solaris. W tych warunkach sowa wskazująca kierunek do lądu na środku zamglonego morza ani nie dziwi ani nie budzi niepokoju.

Wilk często posługuje się rosyjskimi słowami twierdząc, że przekładanie ich na polskie odpowiedniki nie ma sensu, bo tak naprawdę polskie słowa opisują inną rzeczywistość, albo po prostu brak jest adekwatnych odpowiedników w naszym języku. Kilka przykładów jak ze znanych skądinąd pojęć Wilk wyłuskuje to, co czytelne dla Ruskich, wcale oczywiste dla inostranców już nie jest.
Dier'mokratija - zamiast diemokratija, czyli: demo­kracja. Od słowa diermo - gówno. Podobnie prichwatizacija - od słowa prichwatit’ - zagarnąć, ukraść, wziąć, co leży bezpańsko. Ot, jak ruski język, gibki i plastyczny, jedną dwiema głoskami zmienia pojęcia zachodniego świata i nadaje im swoje, ruskie znaczenie, przystosowane do rosyjskiej rzeczywistości. 
Dien'gi - pieniądze. Słowo dien'gi przyszło do języ­ka ruskiego z tatarszczyzny, wraz z innymi pojęciami finansowymi, i jest śladem mongolskiego systemu po­datkowego, któremu równego, twierdzi Heller, nie znała feudalna Europa. Dziś dien'gi przypominają ikony nowej wiary: kapitalizmu a’la Russe. Tak, tak, albowiem jak z niewiary można było w Rosji religię uczynić, a wodza ateizmu zabalsamować i jego szczątki, niczym moszczi (relikwie), bałwochwalić, tak po utracie wiary w socja­lizm, naturalną koleją rzeczy, postsowieckie chłysty po­kłoniły się antychrystowi - kapitalizmowi - jęły dien'gi baiwochwalić. Przy tym zauważmy, że dien'gi są do cudów podobne: wszyscy o nich mówią, a mało kto je widzi... 
Mat, matierszczina - wulgaryzmy, przekleństwa. Ruski mat, dobitny i przebogaty, to swego rodzaju język w języku, gdzie jednym słowem można wyrazić... wszystko. Nigdy nie zapomnę przepięknego świtu w Troickiej Zatoce na Anzerze, dokąd przyszliśmy na jachcie nocą - było cicho, aż niemo, i pachniało jedliną, morze w słońcu się srebrzyło, nad Golgotą krążył orzeł... raptem Losza wychynął z luku, przeciągnął się, oczy zmrużył i wyrzekł z zachwytem w głosie: - Jebat’ moi uszi!
Szyło (dosłownie: szydło) – spirytus przemysłowy, używany do mycia silników, szyn, etc. Pity duszkiem, żga mózg jak szydło - stąd nazwa. Potem się rozlewa białym światłem po żyłach i poraża na jakiś czas, trzymając pijącego w niemym zachwycie, jak po kokainie.
Ale myliłby się ten, kto by posądzał autora o zainteresowanie jedynie szyłem i matierszcziną. Wilk wciąga i jeśli tylko pozwolić mu rozwinąć frazę, jeśli skupić się na tym co mówi, wchodzi się w ten świat z rękami i nogami i nagle odkrywa, że tak jak autor, niczego już nie jest się pewnym ze swych dotychczasowych przekonań. Człowiek dostrzega ilość bzdur piramidalnych wokół siebie w tym najwspanialszym ze światów, dostrzega każdą kliukwę, którą chcą mu sprzedać jako prawdę objawioną. Ulega magii narracji nie tracąc z oczu możliwości, że znowu robiony jest w konia. Lecz nie ma to znaczenia, bo uzbrojonyś już w wiedzę, że to co najważniejsze, to jest to, co ukryte pomiędzy wierszami. Pomiędzy wierszami opowieści, pomiędzy wierszami życia, pomiędzy wierszami prawdy. Najprawdziwsze jest to, co nie opowiedziane.

Pomimo lat spędzonych na rosyjskiej Północy Wilk nigdy nie przestaje być obcym, innym, osobnym. W definicji pojęcia inostraniec tak opisuje swoje refleksje na jego temat:
W Rosji, jak chyba nigdzie, inostrancy czują się p o s t r o n n i. W ich wspomnieniach, zapiskach, dziennikach podróży powtarza się, niczym refren, motyw ruskiej podejrzliwości, szpiegomanii i ledwie tajonej agresji wobec przybyszów z obcych krajów. Sam to odczułem nieraz, zwlaszcza w tak zwanej ruskiej głubinkie, tam wystarczy inny styl bycia lub akcent, żeby wzbudzić nieufność. Zapewne duch kolektywizmu nie może ścierpieć niczego, co kupy się nie trzyma. Warto zauważyć, że nie tyle narodowość, wiara czy język określają twoją przynależność do kolektywu, ile wspólna dola (cela, zona) i ten sam pan (państwo). Rosja jest krajem wielu narodów i kultur, różnojęzycznym, a niewiary w niej więcej niż kultów i sekt, zatem to nie twoja narodowość wzbudza tutaj niechęć, lecz to, że możesz w każdej chwili stąd wyjechać, i nie twoje przekonania czy wiara są przedmiotem sądów, lecz to, że żyjesz wedle swojego widzimisię i z boku się przypatrujesz tutejszemu życiu. Należy sięgnąć do etymologii słowa inostraniec, aby w pełni rzecz pojąć. Albowiem strana w języku starosłowiańskim, skąd do ruskiego przyszła, oznaczała s t r o n ę, a dopiero później w kraj się zamieniła, wyraz zaś inoj, czyli i n n y, powstał z prasłowiańskiego inъ, czyli jeden lub sam (stąd -› inok). Zatem inostraniec to nie tylko cudzoziemiec, ale ktoś z innej strony - nie trzyma naszej! - pojedynczy, nie taki jak wszyscy. Postronny.
Zajrzałem w prozę Wilka, trochę za namową Marii Janion, która podtrzymuje w Niesamowitej Słowiańszczyźnie bardzo pochlebną opinię Giedroycia. Wchodząc w lekturę o Rosji miałem nadzieję lepszego zrozumienia Polski. Pijanej, zakompleksionej, chaotycznej i kłótliwej. Ale też dumnej, bitnej i wytrwałej. Nadzieja jak to nadzieja, trwa spokojnie niewzruszona czekając na lepsze czasy. Tymczasem między wilczymi wierszami znaleźć można sporo refleksji ogólniejszej natury, jak na przykład konstatacje Josepha de Maistre, który w 1811 roku pisał do hrabiego Rumiancewa:
„W dzisiejszych czasach, kiedy obie kotwice – religia i rabstwo – jednocześnie przestają dzierżyć wasz okręt, sztormy go mogą unieść i rozbić. Należy rozważyć, nim się cośkolwiek podejmie w sprawie zniesienia poddaństwa, czasem wystarczy najmniejsze ustępstwo prawne, by się zaczęła bieda: najpierw to będzie moda, potem namiętność, w końcu szał. I, począwszy z ustawy, buntem się zakończy. W następstwie tak niespodziewanej wolności poddani przejdą zrazu od zabobonów do ateizmu, od tępego posłuszeństwa do niepohamowanej samowoli. Swoboda działa na takie natury jak mocne wino i szybko uderza do głowy, nieprzywykłej do niego." 
Przypomnę, iż Joseph de Maistre był posłem króla Sar­dynii przy dworze Aleksandra I w latach 1802-1817, ponad­to myślicielem, pisarzem i wnikliwym komentatorem, za­równo intryg politycznych, jak i teatru wojennego Europy. Przy tym oglądał świat z dystansu, niczym operę buffo, co sam przyznawał na marginesach oficjalnych depesz. I nic dziwnego, wszak widział kaprysy fortuny, które unicestwia­ły dynastie, armie i miasta, nikczemność bohaterów, wiarołomność sług. Jego listy z Sankt Petersburga dają nie tylko obraz epoki, brzemiennej w wydarzenia, takie choćby, jak pochód Napoleona na Rosję czy próba reform Aleksandra I, ale także komentarz do niej, jak szpicrutą cięty. Cytowane wyżej słowa pochodzą z Zapisków o wolności, tyczących projektu Sperańskiego, jednego z pierwszych rosyjskich reformatorów, który proponował, by wszyscy poddani cara byli równi wobec prawa, a wszystkie instancje władzy, od gminy wiejskiej począwszy, były wybieralne...
Na zakończenie jeszcze jeden satyryczny fragment, w którym rzeczywistość, jaka by ona nie była, opisywana jest przez Wilka z niezmienną sympatią i jednocześnie dystansem:
W Zimowej Zołoticy trafiliśmy na grabież o takim rozmachu, że chłopaki, zapomniawszy o zwałowisku, zaga­pili się. Na kosie u wejścia w rzekę sterczała barka, którą przybój wyrzuci! z morza. Jak się potem wyjaśniło, kapi­tan był tak pijany, że się w farwater nie zmieści!. Na barce wieziono produkty dla kołchozu, częściowo już na przyszłą zimę; cukier, mąkę, olej, konserwy i wódkę! Informacja o wódce przebiegła po wsi jak iskra, Muzyki skoczyli do lo­dzi, nie zważając na sztorni, Rzecz jasna, nie do wspólnej ak­cji ratowniczej, a po szakalemu rwać zdobycz. Tymczasem barkę przechyliło i woda zaczęła zalewać luki. Czasu było mało, przybój narastał. Muzyki wtargnęli na pokład, żywo kułakami młócąc. W morze poleciały worki z cukrem, wor­ki z mąką, jakieś kartony, pudła, byle do wódki się dobrać. Ktoś wpadł do wody, kogoś przygniotło. Po brzegu biegała tłusta kobieta, załamując ręce. To kierowniczka sklepu, zarządzająca składami kołchozu. Wreszcie znaleźli gorzałkę. Wybuchła draka. Każdy chciał skrzynkę wytaszczyć, a łuki małe, tylko po jednym wypuszczają. Parę skrzynek uronili w morze i kilka twarzy rozbili do krwi, zanim przyszli po rozum do głowy i w kolejce grabież dokończyli. Po czym się rozpłynęli na łódkach jak zwidy i gdyby nie resztki tektury, pływające wokół barki, to pomyśleć by można, że to był wątek fabularny, a nie kawałek życia. 
Później pili, na umór, do prosiaczego wizgu. Zołotica zahulała. W nocy sztormić przestało, z morza wstała mgła, weszła w rzekę i po wsi się rozpełzła. Lepka, szara breja, pełna skowytów i kwików, które po wodzie się niosły. Nad ranem mgła osiadła i obnażyła rzeczywistość, skacowaną. Na rzece pływały puste butelki, szczątki skrzynek, nadpa­lony materac, kawałki styropianu, drewniana łódź do góry dnem, zupełnie nowe sieci, rozmokła paczka białomorów, okulary przeciwsłoneczne z plastiku, rozpruty waciak, czer­wona boja, tytułowa strona „Prawdy Siewiera", zewłok psa, plamy ropy... Podnieśliśmy kotwice.
Tak, warto zerknąć przez ramię Wilkowi, warto niuchnąć zapachu jego pióra. Wilczy notes zaczyna się od przepisu na przyrządzenie czerniła (inkaustu), według sołowieckiego receptariusza z XVI wieku. Samodzielne przyrządzenie czerniła było kiedyś warunkiem rozpoczęcia pisania. Bez wysiłku nie ma efektu. Bez cierpliwości można poparzyć podniebienie.

Mariusz Wilk, Wilczy Notes, Wydawnictwo Literackie

napisz pierwszy komentarz