Koszmar zbrodni

avatar użytkownika Andrzej Wilczkowski

 Polskie Państwo Podziemne, które zaczęło powstawać praktycznie już w pierwszym okresie okupacji krzepło i rozwijało się powoli.
Furia okupanta nie notowana w tym stopniu w żadnym innym podbitym kraju bardzo spowalniała wysiłki elity w tej mierze, bowiem stale kogoś aresztowano, zabijano lub przymusowo przesiedlano. Trzeba się było do tego przyzwyczajać. Tymczasem pracy było mnóstwo.
Pierwszym zadaniem było zorganizowanie zbiórki broni zakopanej lub zgoła pozostawionej na polach bitew. To wymagało ogromnego wkładu pracy i możliwie największej prędkości działania. Nie mówiąc już o tym, że wymagało odwagi bowiem posiadanie broni okupanci „wycenili” na karę śmierci znacznie wcześniej niż pomoc Żydom.
Broni z odzysku okazało się zbyt mało. Wszczęto produkcję. To znowu pociągało ofiary w ludziach. Przed bramami zakładów, w których gestapo odkryło tajną produkcję broni długo wisiały ciała pracowników, których złapano na takiej działalności.
Ludzie, którzy zaangażowali się w pracę państwową nie tylko ginęli. Musieli z czegoś żyć, utrzymywać rodziny, a nigdy nie zainteresowałem się jak to było zorganizowane i skąd brano na to pieniądze. Ludzie do tej puli rządowej wkładali najczęściej swoją pracę lub czyn zbrojny, znacznie rzadziej pieniądze, bo mało kto miał je w nadmiarze.
Poza strukturami rządu i armii czy szkolnictwa – od podstawowego do wyższego – powołano w owym czasie tajne sądownictwo. Dysponowało ono praktycznie jedną i tylko jedną karą – karą śmierci, bowiem tylko ją można było w warunkach konspiracji egzekwować. Więzieniami dysponował okupant. Wsadzał kogo chciał i wypuszczał kogo chciał. Otóż sądy Państwa Podziemnego – z tego co mi wiadomo – wydały wyroków – ok. 5000 i zapewniam, że nie były to wyroki na kieszonkowców tylko na renegatów. Z tych pięciu tysięcy wykonano ok. 2.500 egzekucji. Przypuśćmy, że takich osobników, którymi sądownictwo podziemne nie zdążyło się skutecznie zainteresować było 10 razy więcej – a więc – można szacować – 50 tysięcy na ok. 25 milionów rdzennych Polaków. Przytoczony przykład świadczy o tym, że Rzeczpospolita Podziemna zdawała sobie sprawę z istnienia tego zbrodniczego marginesu i że go intensywnie zwalczała. Odróżniało nas to w sposób zasadniczy od takich państw jak Niemcy i ZSRR gdzie zbrodniarze byli u władzy i w dużej mierze od państw przez nich okupowanych gdzie nie zorganizowano tak drastycznej formy walki z przestępcami i kolaborantami. Nie zapewniało to jednak bezpieczeństwa nikomu, bowiem lasów w Polsce było ciągle dużo i zapełniały się one nie tylko wojskiem „państwowym” ale i formacjami partyjnymi, jak również zwykłymi bandytami. W Warthegau mieliśmy tego znacznie mniej, ale też było.

Co do tego, że łajdacy byli, są i będą – nikt z nas nie ma złudzeń, bowiem nawet dziś, w pół wieku po wojnie, starsi ludzie boją się wieczorami wychodzić na ulicę, pomimo, że mamy świetnie zorganizowane państwo, gdzie policjanci zarabiają lepiej niż nauczyciele, a w więzieniach siedzi powyżej 100.000 osób.



Skupmy się teraz na zbrodni jedwabieńskiej, bowiem dzisiaj przede wszystkim w tej sprawie chcę zabrać głos.
Może powinienem z tym jeszcze poczekać, ale zacząłem już dość dawno moje prywatne wyścigi z czasem, które kiedyś przyjdzie mi przegrać. Nie mam zapewne nic tak strasznie ważnego do powiedzenia, ale może jakimś autorom z powojennych roczników coś się z tego przyda.

W sprawie Jedwabnego dziś można już z całą pewnością przyjąć dwa pewniki.
Pierwszy, że jacyś Polacy brali udział w zbrodni – co było wiadome oficjalnie od pół wieku.
Drugi, że tej zbrodni nie można w żaden sposób usprawiedliwić – co stało się jasne od chwili, kiedy w dole śmierci znaleziono szczątki dzieci. Nawet jeśli pogrom w Jedwabnem potraktować jako odwet za jakąś formę kolaboracji Żydów z sowietami, to nie ma we mnie zgody na taki odwet. Żaden odwet nie dotyczy dzieci.

Co do całej reszty można dyskutować i pozwalam sobie to uczynić, jako jeden z tych, którzy widzieli wojnę i niejeden dół śmierci na własne – dziecinne – oczy. A jest nas coraz mniej i co gorsza z wiekiem stajemy się coraz mniej wiarygodni. I to przede wszystkim ośmiela łobuzów.

I teraz sprawa zasadnicza – ilu było tych „czynnych” Polaków w Jedwabnem? W moim najgłębszym przekonaniu w tym przypadku można się z całym zaufaniem opierać na wynikach śledztw przeprowadzonych w latach 1949-51. Dlaczego ja – dość konsekwentny krytyk komunistycznego systemu – tym razem chcę się zgodzić z tym, co ustalił znienawidzony przez większość społeczeństwa urząd bezpieczeństwa?

To bardzo proste. W tych latach tę tajną policję nadzorował Jakub Berman, a na bardzo wysokich stanowiskach znajdowali się tacy panowie – a raczej towarzysze (i towarzyszki) – jak Radkiewicz, Różański, Romkowski, Fejgin, Światło, Brystygierowa, i wielu, wielu innych. Ten wszechwładny aparat przemocy dysponował jak chciał takimi prokuratorami jak Zarako-Zarakowski i towarzyszka Wolańska i takimi sędziami jak tow. Michnik. Biorąc pod uwagę narodowość wszystkich wyżej wymienionych, można uznać, że istnieją przesłanki niosące ogromne prawdopodobieństwo (moim zdaniem – graniczące z pewnością), że mord w Jedwabnem został przez tych ludzi potraktowany w sposób szczególny i zbrodniarzy wyciśnięto z całej okolicy „do krwi ostatniej”. A wyciśnięto ich w czasie procesów (a nie procesu) – o ile mi wiadomo – dwadzieścia jeden osób. Z tego jeszcze kilku wypuszczono po śledztwie. Dołóżmy drugie tyle jakiś mieszkańców pobliskich wiosek, którzy przyjechali do miasteczka, zabili, zrabowali, znikli i nikt się wówczas o nich nie dowiedział. No to razem niech będzie czterdziestu. (Taką liczbę podaje również IPN.)

Z drugiej strony ofiar miało być 1600. Tej liczby sobie pan Gross własnymi siłami intelektualnymi nie wymyślił. Taką liczbę podano na pierwotnym pomniku, a więc taka musiała funkcjonować w czyjejś pamięci – już wówczas, w czasie procesów. Ktoś ją podał, ktoś uznał za prawdopodobną. A pan Gross ją zaakceptował, i nigdy się z niej nie wycofał.

Przypomnijmy szczegóły zdarzeń. To nie było tak, że czterdziestu morderców i podpalaczy – wcześniej zorganizowanych w oddział i przeszkolonych – uzbrojonych w kłonice widły, kije, motyki czy kosy otaczało dom po domu i niczego się nie spodziewających ludzi mordowało na miejscu, po czym atakowało następne obejście. Otóż nie.
Z tego, co wiemy, zbrodniarze nie byli wcześniej zorganizowani w jeden wspólny oddział pod konkretnym dowództwem, do którego mieli od dawna zaufanie. Nie było żadnych wspólnych manewrów, czy zgoła zorganizowanych akcji bojowych.
Wypadki w Jedwabnem rozegrały się w 18 dni po przejściu frontu, a więc i zmianie okupanta z sowieckiego na niemieckiego, w strefie ciągle jeszcze będącej pod jurysdykcją Wehrmachtu. „Dystrykt Białystok” – który nie został włączony do GG tylko do Prus Wschodnich - powstał dopiero w 10 dni później. Pogrom ten czasowo wpisywał się w liczbę ok. 60 innych, które odbywały się na całym obszarze dotychczasowej okupacji sowieckiej, który w ostatnich dwóch tygodniach zmieniał okupanta. Najintensywniejsze rzezie odbywały się zresztą w Galicji wschodniej, która nie wróciła już w granice Polski.
Pogrom jedwabieński miał z pewnością swoją specyfikę. Na przykład, ofiary od co najmniej 48 godzin wiedziały, że w sąsiednich osadach doszło do pogromów, w których trup słał się gęsto i miały czas się przygotować i zorganizować.
Ofiary miały pod ręką dokładnie taką samą broń jak bandyci. Wśród ofiar liczbę osób rodzaju męskiego, które były na tyle sprawne fizycznie, że mogły sięgnąć po tę broń można oceniać na około 35-40 procent całej populacji – czyli na około 600. Ci ludzie nie byli zabijani kolejno i skrycie. Oni – według wszelkich znanych wersji – zostali spędzeni na rynek. Na tym rynku były momenty, że drogę ucieczki kilku setkom ludzi zagradzało kilku facetów z kłonicą czy kijem. Nigdy nie byłem w Jedwabnem, ale znam dostatecznie dużo polskich miasteczek z tamtych czasów, żeby wiedzieć, że z rynku – poza ośmioma ulicami odchodzącymi z czterech rogów musiało być co najmniej dziesięć innych możliwości opuszczenia placu między domami i przez podwórka. Tymczasem mordercy dwoili się i troili. W pewnym momencie weszli w tłum i zmusili ofiary do zdemontowania pomnika Lenina i wzięcia go na ramiona. Potem wszyscy ruszyli w kierunku stodoły, chyba w głębokim przekonaniu, że powtarza się sytuacja z poprzednich pogromów w innych miasteczkach – czyli, że idą na śmierć. Proszę państwa! Nikt, kto pamięta wojnę nie uwierzy w taki scenariusz. On był po prostu niemożliwy psychologicznie. Tych sześciuset sprawnych mężczyzn w drodze do stodoły gołymi rękami rozerwałoby na strzępy swoich oprawców. Toż to było piętnastu na jednego! A ręce musieli mieć wolne, bowiem nikt związanymi rękami nie zdemontuje pomnika i nie przeniesie go z półtora kilometra dalej.
Był w owym czasie wojny totalnej jeden tylko element, który paraliżował ludzką wolę niczym grzechotnik swoją ofiarę i czynił ludzi uległymi. Tym elementem był otwór lufy. Dziś, mimo że bandyci coraz częściej grożą bronią, nikt nie wierzy, że ktoś odważy się naprawdę pociągnąć za spust. Wówczas to był pewnik. Po to wyciągano broń, żeby zabijać. A i tak tych otworów na 1600 ofiar musiała być odpowiednia liczba. To nie był jeden, ani dwa. Enkawudyści potrzebowali siedmiu nocy, żeby zabić 1600 polskich oficerów, którzy byli związani i unieruchomieni.

I dlatego najbardziej podejrzliwa i cyniczna tajna policja świata – czyli policja komunistyczna, nie mogłaby w latach czterdziestych wymyślić takiego scenariusza przebiegu zdarzeń. I dlatego na obalonym dziś kamieniu napisano o zbrodni niemieckiej.
W tamtym czasie nie zafunkcjonowała by wersja pana Grossa, bo by ją ludzie wyśmieli. Na taką wersję trzeba było czekać z górą pół wieku i to wieku, w którym w telewizji wszystko jest możliwe, a na ekranie jeden zbrodniarz czy bohater daje sobie radę z całymi dywizjami.
Ale wyobraźmy sobie, że jeszcze dziś jakiś Polak – żądny mołojeckiej sławy – opowiada o swojej młodości i wydarzeniach na Wołyniu. „Przyszedł Franek i powiedział, że trzeba dać wycisk tym Ukraińcom. Zebrało się nas chyba ze dwudziestu, wzięliśmy do ręki kije i poszliśmy do wsi zamieszkałej przez rezunów. Wszystkich powyciągaliśmy z chałup i spędziliśmy na rynek, a było ich pewnie z tysiąc albo więcej...” Już w tym momencie przerwano by mu opowieść, bo nikt nie lubi słuchać jawnych kłamstw. A Grossowi wierzą poważni ludzie. Czy dlatego, że to byli Żydzi a nie Ukraińcy?
Zwróćmy uwagę, że wg pana Grossa praktycznie zamordowano 1600 osób w ciągu kilku minut przy pomocy kilkudziesięciu nieuzbrojonych ludzi i paczki zapałek. Wynika z tego, że od naszych mętów społecznych NKWD powinna pobierać nauki.
Jeszcze rozumiem, że w Stanach Zjednoczonych takie czy inne środowiska żydowskie z takich czy innych powodów dają wiarę książce pana Grossa osnutej na kanwie wydarzeń w Jedwabnem. Oni nie wiele wiedzieli o szczegółach zagłady swoich współbraci pod niemiecką okupacją i nie chcieli wiedzieć. Teraz wierzą we wszystko. W Izraelu sytuacja powinna być jednak zupełnie inna. Tam młodzi ludzie śpią z bronią przy posłaniu, (a na pewno tak było w latach 60) żeby bronić swoich matek, żon czy dzieci przed obcą agresją i w każdej chwili są gotowi do odparcia ataku nawet znacznie silniejszego nieprzyjaciela. Dla nich sytuacja, kiedy piętnastu – nawet zupełnie nieuzbrojonych – mężczyzn nie potrafi dać rady jednemu uzbrojonemu w kij jest chyba zupełnie niewyobrażalna. Tak jak niewyobrażalną jest dla mnie. W Izraelu panu Grossowi powinien zostać wytoczony proces o zniesławianie Narodu Żydowskiego.

Instytut Pamięci Narodowej niejako przerwał swoje śledztwo nie mogąc dokończyć ekshumacji.

Spróbuję jednak przedstawić swoje wnioski.
. A więc moim zdaniem:
• – Mord w Jedwabnem był bezsprzecznie wielką zbrodnią – niezależnie od ilości ofiar.
• – W tym morderstwie musieli brać udział jacyś Polacy w liczbie ok. 40 osób.
• – W tym morderstwie musieli brać udział dobrze uzbrojeni Niemcy w znaczącej liczbie, wystarczającej do ewentualnego zabicia wszystkich uczestników zajść. (Przypuszczam, że gdyby po drodze wywiązała się bitwa pomiędzy Polakami i Żydami niemieccy żandarmi po prostu otworzyli by ogień do tłumu.)
• Trzeba pamiętać, że w kilka dni po Jedwabnem w Palmirach Niemcy dokonali kolejnej już egzekucji Polaków w tych lasach. Tylko ofiary egzekucji palmirskich miały z reguły wiązane ręce i zawiązywane oczy. Niemieckie Sonderkommanda znały swoją robotę.
• – Morderstwo w Jedwabnem zostało prawidłowo rozliczone w procesach z lat czterdziestych.
- (Ci, którzy uważają, że wówczas Peerelowskie organa ścigania lekceważąco potraktowały tę zbrodnię, powinni kierować pretensję do Jakuba Bermana i jego współpracowników. Oni mieli zarówno motywację, jak i wszelkie warunki, aby oprawców już pół wieku temu wygnieść jak pluskwy.)
- – Pan Gross pisząc swoją książkę zignorował wszystkie kanony warsztatu, obowiązujące w pracach naukowych.

I na koniec. Osmalony pomnik tow. Lenina – jak mnie zapewniają pracownicy IPNu – leży ciągle w dole przy zgliszczach stodoły w Jedwabnem.
Pozostanie dla mnie na zawsze tajemnicą dlaczego idący na śmierć ludzie podjęli trud niesienia na miejsce kaźni statuy bożka komunizmu.


Andrzej Wilczkowski

4 komentarze

avatar użytkownika Andy-aandy

1. Dla obserwatora z zewnątrz powinno to wyglądać, że sama ludność

A prawda o prawdziwych sprawcach mordu w Jedwabnem jest już dobrze znana znana...
*

EINSATZGRUPPEN— POLICYJNE ODDZIAŁY MORDERCÓW

W wielu materiałach o zbrodni w Jedwabnem pojawia się nazwa specjalnych jednostek SS Einsatzkommando, które działały w rejonie Białegostoku i brały udział w akcji mordowania Żydów m. in. w Radziwiłowie oraz Jedwabnem. Warto więc przypomnieć historię utworzenia oraz cele i metody działania tych oddziałów morderców.

* * *
Na początku 1941 roku Heinrich Himmler zwołał w zbudowanym przez więźniów obozu koncentracyjnego zamku SS w Wewelsburgu spotkanie z grupą 12 SS-Gruppenführerów, w tym z Erichem von dem Bach-Zelewskim, który o tym później zeznawał. Na spotkaniu tym Himmler zapowiedział, że celem kampanii rosyjskiej jest zredukowanie lokalnej populacji o około 30 milionów osób w celu zapewnienia terenów dla osadników niemieckich.

W czasie innego przemówienia do żołnierzy jednostek Waffen-SS w lipcu 1941 Himmler powiedział: “Po drugiej stronie stoi populacja licząca 180 milionów, mieszanka ras, których nazwy są nie do wymówienia — a których twarze wyglądają tak, że można ich zastrzelić bez żalu czy współczucia”. I do tych właśnie zadań SS zorganizowało policyjne oddziały morderców — Einsatzgruppen.

Einsatzgruppen zostały utworzone na kilka miesięcy przed atakiem Niemiec na Związek Sowiecki. Już w styczniu 1941 roku Reinhard Heydrich, który organizował podobne oddziały przed kampaną wrześniową w Polsce, zlecił podległym sobie służbom z RSHA przygotowanie jednostek do dużych akcji policyjnych w szerokim zakresie. W maju 4 Einsatzgruppen były gotowe do wkroczenia na zajmowane tereny sowieckie zaraz za armią niemiecką w czasie operacji Barbarossa.

Miały one rozkazy zabijania na miejscu komisarzy sowieckich, funkcjonariuszy komunistycznych oraz mordowania “elementów wywrotowych” i “wszystkich Żydów w służbie partii i państwa”. Otrzymały one też praktycznie “wolną rękę” w mordowaniu ludności cywilnej na zajętych terenach.

Ponieważ zadań tych nie mogłyby wykonywać bez wiedzy i pomocy poszczególnych dowódców armii niemieckiej, ci byli poinformowani o tym, że mają udzielać wszelkiej pomocy SS-manom z Einsatzgruppen.

Każda z Einsatzgruppen liczyła pomiędzy 600 a 1000 policjantów skierowanych z różnych oddziałów policyjnych, z uzupełnieniem otrzymanym z oddziałów Waffen-SS. Każda z nich składała się z 4 lub 5 Einsatzkommando (się do zadań specjalnych), lub Sonderkommando (siły specjalne). Wiele z tych grup było dowodzonych przez członków SD lub RSHA.
(...)

Jak podaje Richard Breitman w The Architect of Genocide; Himmler and the Final Solution (Architekt ludobójstwa; Himmler a ostateczne rozwiązanie), dowódca Einsatzgruppen A Stahlecker w raporcie z działalności tego oddziału morderców napisał, że “celem operacji oczyszczających Policji Bezpieczeństwa, zgodnie z podstawowymi rozkazami, była w możliwie największym stopniu eliminacja Żydów”. Jedyną rzeczą, której się obawiał Himmler i inni przywódcy SS były protesty oraz “szok” jaki mogłyby przeżyć “koła niemieckie”, dowiadując się o rozmiarach zaplanowanych zbrodni oraz widząc rezultaty morderczych akcji SS.

Dlatego postanowiono, że byłoby wskazane, aby na zajmowanych terenach zbrodnie zostały dokonywane przez ludność miejscową. Poniższe wytyczne zostały przekazane 2 lipca do wszystkich Einsatzgruppen przez Heydricha, prawdopodobnie zostały jednak podyktowane przez Himmlera:

“Dla obserwatora z zewnątrz powinno to wyglądać, że sama miejscowa ludność zareagowała w sposób naturalny przeciwko dziesiątkom lat opresji dokonywanej przez Żydów oraz przeciwko terrorowi stworzonemu ostatnio przez komunistów — oraz że miejscowa ludność dokonała tych pierwszych posunięć na własną rękę. (…) Było obowiązkiem Policji Bezpieczeństwa (Einsatzkommando), aby zacząć te akcje somooczyszczania oraz kierować je we właściwe kanały — tak, aby zamierzony cel oczyszczenia tych terenów osiągnąć tak szybko, jak to możliwe.”

(...)

Na terenie Estonii, Łotwy oraz Litwy (...) [zamordowano tysiące Żydów' —
jak podkreślał Stahlecker “bez żadnej widocznej wskazówki dla świata zewnętrznego, że dokonano tego wskutek niemieckiego rozkazu, lub niemieckiej sugestii”.
_________
Jak więc autor widzi niemieccy bandyci dokładnie zadbali o to — by mordy Żydów po ataku Niemiec na swojego przyjaciela — czyli Związek Sowiecki — wyglądały na "mordy dokonane przez ludność miejscową"...

Cały ten materiał "EINSATZGRUPPEN— POLICYJNE ODDZIAŁY MORDERCÓW" — można bez trudu znaleźć w sieci...

*

 Andy — serendipity

avatar użytkownika Deżawi

2. Dla mnie to jest chore

że w ogóle w tym temacie toczą się poważne (a nawet jakiekolwiek) dyskusje.

Nawet dla półinteligenta tu nie miejsca na wątpliwości.

Michnik i ferajna już mogą mówić o jakimś sukcesie.

"Moje posty od IV 2010"                                              

avatar użytkownika spiskowy

3. Panie Andrzeju

Mialem znajomwego Zyda - z Izraela. Drogi nam sie rozeszly wiec pisze, ze "mialem". Niewazne. Otoz on codziennie musial ogladac wiadomosci. I faktycznie przeciez w "naszych" mediach caly czas jest cos o Izraelu. Pytalemsie go dlaczego on to oglada, przeciez to jest po polsku i on tego nie rozumie. A on mi nato, ze on wszystko rozumie. I ze jak trzeba to bedzie musial wracac do Izraela.

Otoz on CODZIENNIE musial ogladac te wiadomosci.
Tlumaczyl mi tez, ze kazdy przechodzi szkolenie wojskowe itd.
Tak wiec oni do dzis sa gotowi na wszystko.
To odnosnie spania z pistoletami.

Co do Jedwabnego - oczywiscie sluszna uwaga, ze wladza byla wted w rekach zydowskich. Ja jednak stracilem kiedys znajomego, gdy powiedzialem, ze tak wlasnie bylo. Dzis jak pan slusznie zauwazyl mozan mowic zupelnie co innego, niz wtedy. I jest to dzis w porzadku.

Np pan Tadeusz Mazowiecki - czytalem jakis czas temu w "Naszej Polsce" cytaty z tegoz pana odnosnie buowy PRL a UB w szczegolnosci przez Zydow. On to pieknie wytlumaczyl w latach 50-tych. Ze po prostu oni sie zaangazowali ze strachu przed budowa panstwa nacjonalistycznego - wlasnie przez Polakow.

Dzis jego slowa bylyby szokujace. Co wiecej - jesli sie ludziom je przypomni to sie oburza. Obraza i trzasna drzwiami. Niestety.

Pozdrawiam serdecznie
fan

Ludzi stworzono by sie kochali. Przedmioty by je uzywac. Swiat dzis jest w chaosie, bo ludzie kochaja przedmioty a drugiego czlowieka uzywaja jak przedmiot.

avatar użytkownika spiskowy

4. To mialem na mysli

http://www.naszapolska.pl/index.php/component/content/article/42-gowne/1...

“Przyczyn, które sprawiły, że w aparacie władzy w 1945 roku na odpowiedzialnych nieraz stanowiskach znalazło się dużo Polaków pochodzenia żydowskiego szukać należy w historycznej sytuacji tamtego okresu, a nie w jakichś wiecznych cechach charakteru żydowskiego, czy co gorsza w planach światowego żydostwa. Polacy ci należeli do zasymilowanej czy asymilującej się inteligencji żydowskiego pochodzenia. Byli to ludzie bądź już dawniej związani z ruchem komunistycznym bądź też wiążący się z nim szczególnie mocno po gehennie, jaką przeszli w czasie wojny. W założeniach tego ruchu, stanowiącego przecież siłę napędową armii, która rozgromiła faszyzm, widzieli oni trwałą zaporę przeciw możliwości odrodzenia się rasizmu i antysemityzmu. Wpływało to niewątpliwie na ich stosunek do nowej, rewolucyjnej władzy. Tymczasem zaś tradycyjna inteligencja polska była w olbrzymiej większości tak czy inaczej w opozycji. O faktach tych dziś łatwo się zapomina, gdy doszukuje się »proporcji pochodzeniowych«, czyniąc z nich argument nadający rzekomo antysemityzmowi w naszych warunkach jakieś racje”.

Ludzi stworzono by sie kochali. Przedmioty by je uzywac. Swiat dzis jest w chaosie, bo ludzie kochaja przedmioty a drugiego czlowieka uzywaja jak przedmiot.