Pytanie "czyja będzie Polska" postawione przez J. Olszewskiego w "noc czerwcową" 1992 można uznać za najistotniejsze w epoce postpeerelu dlatego, że wciąż pozostaje ono bez odpowiedzi. Ciekawostka, swego czasu A. Kwaśniewski odniósł się do niego polemicznie w czerwcu 2000 następujących słowach:
"Pozwólcie, że przypomnę kilka oczywistych prawd. Dążenie do porozumiewania się i dialogu jest naturalną potrzebą społeczną. Ideologizacja każdego sporu nie wiedzie do precyzji widzenia przez polityków tego co naprawdę jest do zrobienia. Dlatego pytanie "czyja ma być Polska" tak często roztrząsane w politycznych debatach, jest źle postawione. Na to pytanie można odpowiedzieć tylko w jeden sposób. Polska ma być nasza, Polska ma być wspólna. Polska ma być domem każdego."
Kwaśniewski mówił to już w Polsce całkowiciej zdominowanej przez Układ, mógł więc sobie pozwolić na tę wciąż obecną w naszym życiu politycznym hipokryzję, jeśłi nie ostentacyjny cynizm, kiedy to komuniści uznają się za pełnoprawnych uczestników porządku ekonomicznego, medialnego i politycznego po 1989 r. Nie można zresztą mieć o to do nich pretensji - ktoś w końcu im te prawa nadał, ktoś dokonał legalizacji PZPR właśnie "po obaleniu komunizmu".
Ta legalizacja nastąpiła drogą postępującego kompromisu z komunistami (rozpoczętego Magdalenką i okrągłym stołem). Kompromis bowiem z tymczasowego i "pragmatycznego" (jak to przedstawiano obywatelom w 1989 r.) zmienił się w trwałą umowę społeczno-polityczną, prowadzącą od zalegalizowania PZPR do uprzywilejowania komunistów we wszelkich sferach polskiego życia. O ile jeszcze przystąpienie do rozmów z czerwonymi można było traktować jako paktowanie z bandytami, którzy oblegli miasto czy wieś , o tyle uznanie ich praw do dalszego przebywania w miejscu, do którego wdarli się siłą ze zbrojną pomocą innych bandytów stanowiło pogwałcenie praw obywatelskich Polaków. I kompletne zafałszowanie współczesnej historii.
PZPR od samego początku swego istnienia w 1948 r. była nielegalna - tak samo jak i PPR założona przez sowieckich agentów, z której PZPR się wywodziła. Pertraktowanie z komunistami pod koniec lat 80. powinno było mieć charakter ustalania warunków "zawieszenia broni" - tzn. powinno było wyglądać tak: jesteście już osłabieni i więcej nas łupić nie dacie rady, składacie broń i my to doceniamy jako akt dobrej woli, wobec tego nie rozstrzelamy was za to wszystko, co zrobiliście, a przede wszystkim za zdradę Narodu Polskiego, ale tak czy tak zostaniecie osądzeni przez niezawisłe sądy (choć może wymiar kary będzie złagodzony właśnie przez wzgląd, że się poddajecie i wycofujecie z życia polityczno-społecznego Polski).
Tak to powinno wyglądać i odtąd komunistyczni zbrodniarze, którzy uniknęliby kary śmierci mogliby się zajmować jedynie pisaniem więziennych pamiętników, które wydawałyby im jakieś rosyjskie wydawnictwa na rosyjski rynek. Złożenie broni przez czerwonych powinno było także obejmować pełne przejęcie przez Naród Polski złodziejskich majątków, tajnych kont etc., a im więcej informacji na temat swoich wieloletnich łupów czerwoni przekazywaliby w akcie skruchy, tym łagodniej by ich mógł potem potraktować wymiar sprawiedliwości (na zasadzie np. "nakradli się, ale sporo tego oddali, co pozwoliło utworzyć fundusz emerytalny"). Inaczej traktuje się złodzieja, który coś ukradł, sprzedał, a pieniądze przehulał, aniżeli takiego, co ukradł, ale po jakimś czasie zwrócił właścicielowi skradzione dobro.
Tak jednak się nie stało, jak doskonale wiemy. W 1989 r. zalegalizowano PZPR i od razu obdarzono go nadzwyczajnymi przywilejami, najpierw godząc się na "kontraktowe wybory" (nie było żadnego powodu, by tworzyć kadłubowy sejm - należało od razu domagać się w pełni wolnych wyborów, a w ich trakcie komuniści politycznie przepadliby natychmiast), a następnie pozwalając komunistom tworzyć "listę krajową" i "wystawić" Jaruzelskiego na kadłubowego prezydenta. W kadłubowym sejmie komuniści mieli zresztą nie tylko legitymację, ale i przystąpili od razu do tworzenia "niekomunistycznego rządu" z premierem Kiszczakiem na czele. Jednakże "konstruktorzy transformacji" ("transformers" :) z Michnikiem na czele, musieli uznać, że taka akcja stanowiłaby nie tyle policzek, co splunięcie w twarz Polaków, uznali więc, że "co za dużo to niezdrowo" i wysunęli propozycję uwtorzenia kadłubowego rządu z Mazowieckim na czele. Rząd był kadłubowy, bo przecież komuniści zachowali w nim wpływ na istotne sfery życia politycznego.
Owe trzy lata dziwoląga, który jeszcze w 1989 r. nazywał się "peerel" i posługiwał sie peerelowskimi pieniędzmi, dopiero w grudniu owego roku "zmienił nazwę" (ach ta dbałość o fasadę), stanowiły dla komunistów okres "sprzątania po samych sobie". Czerwoni niszczyli dokumentację esbecką, po drodze zamordowali paru księży, z którymi mieli niezakończone porachunki, a jednocześnie przystąpili do działań propagandowych, które miały zapewnić pezetpeerowcom "miękkie lądowanie" po pierwszych powojennych wolnych wyborach. W tym celu, na co z zupełnym spokojem patrzyła "strona solidarnościowa", przystąpili oni w styczniu 1990 do "samorozwiązywania PZPR", czyli do przepoczwarzania się w "socjaldemokrację". Komedię odegraną przez Rakowskiego, który niemalże płakał nad wyprowadzaniem sztandaru zbrodniczej komunistycznej partii, potraktowano jako kolejny (po wyborach z 4 czerwca 1989) symboliczny kres komunizmu, gdy tymczasem komuniści mieli sie znakomicie, stając się po "ustanowieniu reguł wolnorynkowych" przez rząd tegoż Rakowskiego w 1988 r., przedstawicielami wielkiego biznesu w Polsce. Na to również ze spokojem patrzyła "strona solidarnościowa", jedynie antykomunistyczne dzikusy porykiwały z lasu, że coś w Polsce dzieje się nie tak.
Jednakże, żeby było śmieszniej, zaczęto rozmaite patologie "młodej demokracji" zwalczać za pomocą środków zupełnie niewspółmiernych do skali wewnątrzpaństwowego zagrożenia. Oto więc Wałęsa miał się stać torreadorem, który czerwonemu bykowi paroma ciosami zada śmierć lub przynajmniej dotkliwe rany. Wałęsa (ze swoimi "siekierkami", "gonieniem w skarpetkach" "wietrzeniem warszawki" i Mieciem etc.), który nigdy nie powinien był być prezydentem - został nim, co pogrążyło już "nowe państwo" do reszty. Następne wypadki (obalenie rządu Olszewskiego, tryumfalny powrót komunistów w 1993 i wreszcie przypieczętowanie tego powrotu zwycięstwem Kwaśniewskiego), to były logiczne konsekwencje tychże dwóch posunięć, których skutki odczuwamy do dziś: zalegalizowania PZPR-u oraz wywindowania Wałęsy stanowczo ponad jego możliwości mentalne i polityczne. Fatalne konsekwencje.
"Jest Polska, była Polska przez czterdzieści parę lat – bo to jednak była Polska – własnością pewnej grupy. Własnością z dzierżawy, może nawet raczej przez kogoś nadanej. Po tym myśmy w imię racji, własnych racji politycznych, zgodzili się na pewien stan przejściowy. Na kompromis, na to, że ta Polska jeszcze przez jakiś czas będzie i nasza i nie całkiem nasza.
I zdawało się, że ten czas się skończył. Skończył się wtedy, powinien się skończyć, kiedy uzyskaliśmy władzę pochodzącą z demokratycznego, prawdziwie demokratycznego, wyboru. A dzisiaj widzę, że nie wszystko się skończyło, że jednak wiele jeszcze trwa i że to – czyja będzie Polska – to się dopiero musi rozstrzygnąć. To się będzie rozstrzygało także w jakiejś mierze, w jakiejś cząstce dziś – tutaj, na tej sali.
Ja chciałbym stąd wyjść tylko z jednym osiągnięciem. I jak do tej chwili mam przekonanie, że z nim wychodzę. Chciałbym mianowicie, wtedy kiedy ten gmach opuszczę, kiedy skończy się dla mnie ten – nie ukrywam – strasznie dolegliwy czas, kiedy po ulicach mojego miasta mogę się poruszać tylko samochodem albo w towarzystwie torującej mi drogę i chroniącej mnie od kontaktu z ludźmi eskorty, że wtedy kiedy się to wreszcie skończy – będę mógł wyjść na ulice tego miasta, wyjść i popatrzeć ludziom w oczy."
To trwa, jak najbardziej. Tak jak trwało w 1992 r.
http://www.prezydent.pl/x.node?id=6042904&eventId=1506961
http://www.dziennik.pl/opinie/article24245/O_rycerzach_lustracyjnej_wojny.html?service=print
1 komentarz
1. FYM
Errata