Nie będzie procesu kanonizacyjnego nowego bożka europejskiej lewicy, nowego Che.

avatar użytkownika Maryla

Wielka Izba Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu stwierdziła, że włoskie władze i karabinier nie ponoszą odpowiedzialności za śmierć demonstranta Carlo Giulianiego zastrzelonego w Genui w 2001 r. w zamieszkach podczas szczytu G8.

Wyrok trybunału jest ciosem dla prowadzonego od 10 lat hałaśliwego procesu kanonizacyjnego nowego bożka europejskiej, a szczególnie włoskiej lewicy. Tymczasem męczennik świętej antyglobalistycznej sprawy wcale nie poległ w walce o lepszy świat, a zginął, bo chciał zabić karabiniera gaśnicą. Co więcej, to międzynarodowe lewactwo i anarchiści mają na sumieniu życie 23-letniego zdezorientowanego chłopca,  bo wciągnęli go w zorganizowaną przez siebie awanturę. Teraz bezczelnie obnoszą się z potretami swojej ofiary jak ze świętą ikoną.

Panowie spokojnie

Rzadko zdarza mi się wyrażać tak mocne i zdecydowane sądy. Tym razem jednak sobie na to pozwalam, bo jako reporter Polskiej Sekcji BBC byłem w Genui na pierwszej linii frontu i widziałem wszystko na własne oczy.

Wówczas szczyt w Genui ściągnął do miasta antyglobalistów z całego świata. Organizowali tam sympozja i dyskusje, apelowali o umorzenie długów Trzeciego Świata, protestowali przeciw dyktatowi międzynarodowych koncernów i banków, rozdawali ulotki, a nawet newsletter ze swoich obrad. Wszystko odbywało się w atmosferze happenningu, nierzadko wygłupu. Szczyt G8 obradował w porcie, który ufortyfikowano jak twierdzę. Były wozy pancerne i uzbrojone po zęby oddziały specjalne. Wszystko dlatego, że oprócz pieknoduchów i naprawiaczy świata do Genui tłumnie przybyli anarchiści z całej Europy.

Feralnego 20 lipca już to oni właśnie szli na czele pochodu i zaatakowali policję chcąc przerwać kordon i dostać się do portu. Bojówki były znakomicie zorganizowane. Zamaskowani, uzbrojeni w pałki, tarcze i łańcuchy, ubrani na czarno (tzw. Black Block)  atakowali policjanów, by na wydawane w różnych językach komendy lub gwizdek błyskawicznie wycofać się w boczną uliczkę i zaatakować znowu. Dowódcy grup porozumiewali się i koordynowali ataki przez walkie-talkie. Bojówki przypominały bardziej dobrze wyszkolone oddziały szturmowe niż pospolite ruszenie anarchistów, zwłaszcza na tle nieprzygotowanej na tak zorganizowanego przeciwnika policji. Gdy ta odpaliła salwę gazów łzawiących, wyjęli z plecaczków maski. Rozpętało się piekło. Rozpoczęło się polowanie na ludzi w mundurach i delirium wandalizmu, które udzieliło się większości demonstrantów. Tłum wpadł w agresywny amok. Widziałem nawet siwych, brzuchatych facetów – generacja ruchu hippie – rozbijających szyby i rzucających kamieniami, też młode dziewczyny kopiące leżącego na ziemi policjanta. Walki trwały kilka dobrych godzin. Było 560 poważnie rannych. Tłum palił i rozbijał wszystko: samochody, banki, supermarkety, pojemniki na śmieci, sklepy, urzędy i restauracje. To nie była robota Black Block. Szkody oszacowano potem na 25 milionów euro.

Ofiarą gazu łzawiącego i dymu padł młody 21-letni karabinier Mario Placanica. Wycofujący go z pierwszej linii starć policyjny Land Rover wpadł w zasadzkę zorganizowaną przez 15 zamaskowanych anarchistów. Na zdjęciach zrobionych przez fotoreportera, podobnie jak na filmie kręconym kamerą przemysłową widać rozbite szyby zablokowanego auta i napastnika atakującego kierowcę deską. Z tyłu do samochodu biegnie ktoś z uniesioną nad głową gaśnicą. To 23-letni Giuliani. Chce ugodzić trafionego chwilę przedtem kamieniem w głowę Placanikę. Karabinier oddał wówczas feralny strzał. W kilka chwil później Giuliani nie żył.

Mimo przejrzystych okoliczności tej tragedii, międzynarodowe lewactwo nie bez udziału światowych mediów postanowiło uczynić z Carlo swego świętego męczennika. Po prawdzie chłopiec nie specjalnie się do tego nadawał. Nie był żadnym aktywistą antyglobalistycznego ruchu. Był młodym, nieco zagubionym, bezrobotnym człowiekiem, znanym policji jako złodziejaszek, konsument i drobny handlarz narkotyków. Już niedługo po tragedii Giuliani stał się nowym bożkiem lewicy.

Niemniej jednak ruszył z impetem hałaśliwy proces kanonizacyjny. Nie tylko we Włoszech. Portrety chłopca stały się nieodłącznym atrybutem lewicowych demonstracji. Powstały inicjatywy obywatelskie, by dedykować mu ulice i place. Stał się tragicznym bohaterem setek artykułów i reportaży światowych mediów. Wraz z toczącym się dochodzeniem prokuratury w mediach pojawiały się najdziksze sensacje o okolicznościach tragedii, w których demonizowano karabiniera - niedoszłą ofiarę Giulianiego. Można było odnieść wrażenie, że w Genui policja rzuciła się na bezbronnych pacyfistów.

Wciąganiu chłopca na cokół i sztandary posłużyły trzy filmy, 5 książek i aż 30 pieśni. Partia Komunistycznej Odnowy nazwała jego imieniem swoją aulę w Senacie. Mimo protestów nazwę zmieniono dopiero w 2008 r., gdy zreformowani komuniści przepadli w wyborach i nie weszli do parlamentu. W Settignano powstało Centrum Informacyjne  im. Carlo Giulianiego, a w Saharze Zachodniej jedna z włoskich lewicowych organizacji  charytatywnych (AUSER) wybudowała poświęconą mu szkołę. Naturalnie tragicznie doświadczeni przez los rodzice Carlo stali się bohaterami programów publicystycznych tv i lewicowych demonstracji. W 2006 r. zreformowani komuniści umieścili panią Giuliani na pewnym miejscu list wyborczych i posadzili w Senacie. Do dziś w rocznicę śmierci Carlo na placyku, gdzie zginął, lewica odprawia swoje nabożeństwa i egzorcyzmy.

Przez wszystkie instancje włoskiego wymiaru sprawiedliwości przetoczył się proces, w którym włoskie władze i karabinier Placanica byli oskarżeni o zabójstwo. Żadna nie dopatrzyła się winy. Wówczas państwo Giuliani i ich lewicowi sponsorzy zwrócili się do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, który odrzucił skargę. Teraz to samo zrobiła Wielka Izba Trybunału. Ostatni akt procesu kanonizacyjnego nie udał się. Zabrakło cudu. Pozostaje tylko jałowe pytanie co kierowało postulatorami: ideologiczne zaślepienie, cynizm, głupota, czy wszystko razem?  We wszystkim poraża całkowita niezdolność tych ludzi do spojrzenia prawdzie w oczy, uznania własnej moralnej odpowiedzialności za bandycką rozróbę w Genui i śmierć Carlo.

Drugi bohater tej tragedii karabinier Mario Placanica, ciągany po sądach, prześladowany przez kamery, demonizowany w lewicowych mediach, doznał szoku, rozchorował się i w 2005 r. został zwolniony ze służby. Do dziś otrzymuje śmiertelne groźby.

 

Piotr Kowalczuk

http://www.wpolityce.pl/view/9111/_Wyrok_trybunalu_jest_ciosem_dla_prowadzonego_od_10_lat_halasliwego_procesu_kanonizacyjnego_nowego_bozka_lewicy_.html

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz