Jedwabne, prawdy. [doktor Marek Jan Chodakiewicz]
Rozmowa z dr. Markiem Janem Chodakiewiczem, amerykańskim historykiem polskiego pochodzenia, absolwentem Columbia University w Nowym Jorku autorem książek: "Narodowe Siły Zbrojne. "Ząb" przeciw dwu wrogom", "Współistnienie - zagłada - komunizm: Polacy a Żydzi, 1918-1955", "Zagrabiona pamięć: Wojna w Hiszpanii, 1936-39" oraz współredaktorem trzech tomów tajnych dokumentów podziemia komunistycznego (1942-45). Stare tezy W najblizszych dniach ukaże się w języku polskim książka Jana & Ireny Gross "Złote żniwa". Relacje między Polakami i Żydami, odżyją w Polsce i na arenie międzynarodowym, widziane przez pryzmat Stanów Zjednoczonych i Izraela, czyli przez krzywe zwierciadło
Sprawa Jedwabnego od początku była umiędzynarodowiona. Wiedza o wymordowaniu Żydów w tym mieście, według wersji Szmula Wasersztejna i Menachema Finkelsztejna, funkcjonowała bowiem przede wszystkim poza granicami Polski. Od czasu do czasu przypominano o tym, jak choćby Reuben Ainsztein w 1974 roku w pracy "Jewish Resistance in Nazi-Occupied Eastern Europe". Oprócz tego, w 1996 roku, przy okazji dyskusji o "pogromie w Ejszyszkach" zrobił to "The New York Times". Gazeta ta opublikowała list wiceambasadora RP, który przytoczył wyjaśnienia podane przez Michała Wołłejkę w "Gazecie Polskiej", że nie chodziło o "pogrom", a o akcję na oficera NKWD. Pod tym listem opublikowano głos czytelnika, który przypomniał o rzekomym spaleniu przez Polaków w stodole 1600 jedwabieńskich Żydów. Tak sprawa Jedwabnego oraz inne punkty zapalne w stosunkach polsko-żydowskich wyskakiwały od czasu do czasu.
Dyskusja, która toczy się w Polsce (i w USA, głównie w Internecie), nadała Jedwabnemu niemal mityczny wymiar. Zauważmy jednak, że tylko niewielka część wypowiedzi zajmuje się faktami, czy też próbuje ustalić, co zaszło w Jedwabnem, czyli jednym słowem, zweryfikować wersję podaną przez Jana Grossa. Większość wypowiedzi mieści się w kryterium etyczno-moralnym. Przez pryzmat Jedwabnego rozprawia się o roli Kościoła, zgodnie ze starą tezą Raula Hilberga*, że chrześcijaństwo jest współwinne zagładzie Żydów. Przez pryzmat Jedwabnego rozważa się położenie ludności żydowskiej w przedwojennej Polsce, według opinii Celii Heller, że przed 1939 rokiem żydostwo w II RP stało na progu zagłady. To nic nowego, bo tak w USA mówi się o Polsce i chrześcijaństwie od dawna. W debacie, która przetoczy się przez prasę amerykańską po wydaniu "Złotych żniw", powtarzane będą stare tezy, ale artykułowane przez pryzmat Jedwabnego. Możliwe, że dzięki wejściu sprawy Jedwabnego w obecnej wersji do świadomości społecznej, uda się teraz ukuć nową tezę, mianowicie, że Polacy kolaborowali z nazistami, tak jak Litwini i UkraińcyCzesi. Jeden z moich przyjaciół zauważył, że pewne opinie o Polakach, które znało się jedynie z literatury fikcji, w tej chwili stają się tematem naukowych dociekań w poważnych periodykach. Jak zauważył dr John Radzilowski (junior), to jest właśnie najnowsza forma negacjonizmu prawdy o holokauście.
Jeszcze w czasie studiów bakalarskich w Kaalifornii w latach 80. zacząłem czytać yizkor bukher, czyli tzw. Księgi pamięci, oraz wspomnienia żydowskie. Są one bardzo podobne. Zawierają prawie zawsze takie same oskarżenia wobec Polaków. Zwykle pojawia się w nich kilku sprawiedliwych chrześcijan, którzy pomagają Żydom, a wokół morze morderców, bandytów, szmalcowników i złodziei, którzy krzywdzą ludność żydowską. Na historię Jedwabnego natknąłem się, czytając książkę Reubena Ainszteina, ale przyznam się, że nie zwróciłem na to większej uwagi. Wymienia się tam Jedwabne dosłownie jednym słowem w litanii miejscowości, gdzie autor oskarża Polaków o popełnienie pogromów latem 1941 roku. Bardziej zaszokowało mnie stwierdzenie tego badacza, że "polscy naziści" w 1944 roku w Powstaniu Warszawskim zabili więcej Żydów niż Niemców - czyli między sierpniem a październikiem 1944 r. - AK i NSZ miały wymordować około 15.000 Żydów. Dobrze pamiętamy, że w 1994 r., w roku półwiecza Powstania Warszawskiego, "Gazeta Wyborcza" piórem Michała Cichego rozpętała dyskusję o "czarnych kartach Powstania", powtarzając oskarżenia Ainszteina. Jak dowiódł Leszek Żebrowski, całkowicie wyssane z palca. Jak się okazuje, Cichy i Gross posługują się podobną skrajnie nierzetelną "metodologią": manipulacje źródłami, przemilczenia i kłamstwa. Jaka była Pana reakcja na rewelacje autorów żydowskich o najnowszej historii Polski? - Na początku byłem zaszokowany, a potem przyzwyczaiłem się. Postanowiłem do tych opowieści podejść bardzo poważnie, a więc sprawdzić je. Weryfikowałem te relacje m.in. w Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie (AŻIH). Dam przykład. W przechowywanej w Yad Vashem relacji, Gedala Erenberg zeznał w języku jidysz, że jesienią 1942 r. Narodowe Siły Zbrojne wymordowały siekierami pod Zakrzówkiem kilka rodzin żydowskich. Ale z relacji tej wynikało, że Erenberg był w tym czasie w niemieckim obozie, a więc nie był świadkiem bezpośrednim. Tymczasem w AŻIH zachowała się relacja inż. Adama Urlicha, z której wynika, że kilku Żydów siekierami wymordowali zwykli bandyci - a nie NSZ. Innych Żydów zabili Niemcy przy ewakuacji ludności wsi. Spytałem też o tę sprawę dwie mieszkanki Zakrzówka. Potwierdziły odpowiedzialność Niemców i bandytów. Na koniec w Archiwum Państwowym w Lublinie, Oddział Kraśnik, znalazłem pismo samego Erenberga z 1945 roku, w którym pisze o Żydach z Zakrzówka zamordowanych przez Niemców, co potwierdza pismo innego świadka żydowskiego z tego okresu. Tak było też z innymi relacjami żydowskimi, które udało mi się zweryfikować. Czyli, jest tam trochę prawdy, trochę zgadywania, trochę przesady. Normalnie; pamięć ludzka nie jest przecież perfekcyjna. Nakładają się na to zadrażnienia, resentymenty. W mediach toczy się żywa dyskusja (ale nie zawsze jest ona "poważna", jak pokazują publikacje "Wprost") o Jedwabnem, ale tak na dobrą sprawę stoimy ciągle w miejscu. Gross nie przedstawia dowodów, tylko przypuszczenia, badacze podejrzewający, że mord w Jedwabnem był dziełem Niemców, nie potrafią, czy nie mogą przy pomocy źródeł uzasadnić swojego przekonania. Publicystom nie chodzi zwykle o dyskusję, a o bezdyskusyjne przekonanie do swego punktu widzenia. Ich rola jest jednak ważna, bowiem mogą zasugerować pośrednim czy bezpośrednim świadkom, z których każdy słyszał albo widział tylko okruchy tragedii, pewną interpretację wydarzeń w Jedwabnem. Jest to naturalne zjawisko ogłupiania mózgów przez propagandę. Na przykład, żołnierz NSZ Marian Boblewski wspominał mi, że "po wyzwoleniu [sic] złapało mnie NKWD i śledczy celnym wykopem zmiażdżył mi oko. Miałem wtedy 17 lat". Proszę sobie wyobrazić, co zaszło w mózgu tego człowieka, który był niewątpliwie antykomunistą, że akt zniewolenia, czyli zdobycie Polski przez Sowietów w 1944 roku, które tak tragicznie odbiło się na nim, na jego rodzinie, kolegach i na kraju, potrafił nazwać "wyzwoleniem". Propaganda czyni cuda. Po prostu komuniści i lewicowcy skonstruowali cały świat symboli i zmonopolizowali język. Nakreślili ramy, w których poruszamy się do dziś. Dlatego właśnie historycy przykładają taką wagę do współczesnych dokumentów oraz wspomnień. Nauka pod kontrolą Dlaczego tak trudno dotrzeć do prawdy o wydarzeniach w Jedwabnem? - Bo przez 50 lat w Polsce nie było wolności słowa. Przecież w wolnej Rzeczpospolitej takie sprawy zostałyby rozpatrzone, a na pewno nagłośnione od razu po wojnie. W niewoli komunistycznej nie było to możliwe; co najwyżej sprawy takie załatwiano częściowo - śledztwo dwa tygodnie, a proces jeden dzień. I Jedwabne "załatwione". Teraz stoimy przed straszliwie zaniedbaną stajnią Augiasza nauki polskiej. Nie ma metodologii prowadzenia badań regionalnych; tradycja obiektywnego dociekania prawdy została stłamszona. W końcu nie ma funduszy ani środków na badania; a jak są, to pozostają w większości pod kontrolą ludzi wywodzących się z poprzedniego systemu, albo nie bardzo chcą zerwać ze starymi przyzwyczajeniami - bo nie potrafią. Jedna rzecz jest znamienna. Gdy ukazali się "Sąsiedzi", a potem zaraz zaczęły się sypać w "Gazecie Wyborczej" artykuły przyjmujące za pewnik tezy Grossa, okazało się, że polemistom brakuje rzeczowych argumentów. Nie ma opracowań pierwszej sowieckiej okupacji na ziemiach północno-wschodnich RP, stosunków polsko-żydowskich, historii Kościoła katolickiego z tego okresu. A trudno się bronić nie przedstawiając faktów. - A od kogo mieli się uczyć dzisiejsi młodzii historycy? Od dyżurnego komunisty gomułkowca Czesława Madajczyka, w którego sztandarowej pracy trudno odróżnić, co jest ściągnięte z dokumentów Delegatury Rządu, a co jest jego własną "oryginalną" analizą, bo naukowiec ten był tak oszczędny w przypisach? Czego można było nauczyć się od wywodzącego się z tej samej szkoły Czesława Łuczaka, który jeszcze na początku lat 90. opublikował opasłe tomisko o "Polsce" w II wojnie światowej, w którym zaledwie malusieńka część jest poświęcona Kresom Wschodnim? Pisząc o Polsce, zignorował ponad pół Polski! A metodologia polegająca na pisaniu pod zadaną z góry tezę? Na przykład, profesor Eugeniusz Duraczyński oparł swoją karierę na szkalowaniu prawowitego Rządu Rzeczypospolitej na Wychodźstwie, według obowiązujących w PRL dyrektyw. Wywodzący się z UB profesor Ryszard Nazarewicz w swych pracach chyba bezkrytycznie przepisuje własne notatki śledcze z okresu, gdy był pułkownikiem UB, starając się wybielić konspirację komunistyczną kosztem niepodległościowców. Prof. Krzysztof Dunin-Wąsowicz, polegając na jednej relacji partyzanta żydowskiego, przypisał NSZ wymordowanie całego oddziału żydowskiego "jesienią 1943". Niestety, historyk ten zignorował wcześniejszą relację tego samego partyzanta, z której wynikało, że oddział zginął z rąk skrajnie lewicowych socjalistów - a maczał w tym palce były senator SLD Jan Mulak. Zignorował też inne wspomnienie tego samego partyzanta, który oskarżał o ten czyn komunistów. Oczywiście jest kilka jednostek wyjątkowych, jak profesorowie Tomasz Strzembosz, Krzysztof Kawalec, Tomasz Wituch, Bogusław Grott, czy Szymon Rudnicki. Ciężko pracuje Leszek Żebrowski, który ma doskonałe materiały dotyczące okupacji i podziemia niepodległościowego po 1944 r. Ale to nieliczne wyjątki. Reszcie wydaje się - a "metodologię" taką zainicjowała przed 1989 r. prof. Krystyna Kersten - że liberalną retoryką mogą pokryć propagandę zakamuflowaną jako "nauka" z czasów PRL, a dalszych badań nie warto prowadzić. Bo przecież już wszystko ustalił Urząd Bezpieczeństwa (badania "naukowe" były - polegały na torturowaniu ludzi), potem przetrawiła to propagandowo weteranka historyczka o pseudonimie "Ksenia". Po niej jak w maglu jedynie słuszne opinie powtórzyli inni naukowcy ze szkoły partyjnej, jedni po chamsku stylem "Trybuny Ludu", drudzy z pseudo-ogładą "Polityki". I voila - historia Polski gotowa. Cudownie. I za to peerelowscy "naukowcy" przez dekady brali pieniądze. I dalej je dostają. Dlatego też zapaść polskiej nauki jest tak dramatyczna. Niestety, nie da się naprawić "od ręki" zła, jakie ciągnie się od półwiecza. Zanim dojdą do głosu elity, które uprawiać będą prawdziwą naukę, musi upłynąć pewien czas. Tymczasem trzeba reagować, jak w przypadku Jedwabnego, czy innych oskarżeń, natychmiast. Jak to robić? Aby skutecznie debatować na temat kontrowersyjnych spraw, aby skutecznie przeciwstawić się kolejnym niespodziankom, takim jak Jedwabne, mordowanie Żydów w Powstaniu Warszawskim przez AK i NSZ czy tylko przez AK w Ejszyszkach, trzeba o wszystkim mówić otwarcie. I tutaj znowu kłania się pół wieku komunistycznej okupacji. Mówienie wprost było samobójstwem. Sztuka aluzji rozwinięta została do absurdu. Konspiracja była normą w naszych środowiskach. Trzeba mówić jako pierwsi, zanim zaczną to robić ludzie nam niechętni. Co np. powiedziano by na taką propozycję, aby publikować w oparciu o dokumenty i relacje Żydów zarzuty dotyczące każdego z polskich miast i miasteczek? Forma byłaby rzeczowa - według takiego a takiego świadka żydowskiego, w takim a takim miejscu taki a taki Polak zrobił to i to. Prawda, czy nie? Prosimy o listy. Ukazanie się takich informacji pomogłoby w weryfikacji oskarżeń. Wtedy nie byłoby takiego zamieszania, jakie powstało po opublikowaniu rewelacji o Jedwabnem. Moda na liberalizm Przy okazji "Sąsiadów" " Złotych żniw" obserwujemy niepokojące zjawisko. Wystarczy rzucić "nowatorską" tezę, przytaczając bardzo wątpliwe argumenty, manipulując źródłami, a wnet teza ta staje się obowiązującą prawdą, zanim w ogóle została skonfrontowana ze źródłami. W publicznym dyskursie o Jedwabnem przyjęto już za pewnik, że to "społeczeństwo" jest odpowiedzialne za mord na jedwabieńskich Żydach. Teraz już tylko trwa praca nad wbiciem tej "prawdy" do głów Polaków. Jak bronić się przed tą manipulacją? - Jak wspomniałem, teza nie jest nowatorska,, a jedynie jest "świeża" w Polsce. Ponieważ obecnie w kraju panuje moda na liberalizm, tezę tę łatwo będzie sprzedać polskiej inteligencji. Proszę spojrzeć na Andrzeja Kaczyńskiego, który jako pierwszy sprawę Jedwabnego poruszył w "Rzeczpospolitej". Wymieniam go dlatego, że w posłowiu do angielskojęzycznej wersji "Sąsiadów" prof. Gross dziękuje mu jako temu, który jednoznacznie potwierdził wersję, że ludzie w Jedwabnem od zawsze wiedzieli, że ich rodzice i dziadkowie wymordowali Żydów bez pomocy Niemców. Ale przecież red. Kaczyński jest myślącym człowiekiem, a nie żadnym psem Pawłowa czy lewakiem. Przedstawiona przez prof. Grossa wersja wypadków w Jedwabnem chwyciła go za serce. Nie miał jednak czasu przekopywać archiwów, czy zapoznać się z alternatywną interpretacją naukową, bo takowa wtedy nie istniała. Pojechał zrobić wywiad na miejscu. Oczywiście red. Kaczyński zadawał takie pytania, jakie znalazł u prof. Grossa. Nieoględna postawa niektórych mieszkańców (przecież lokalną elitę wymordowali Niemcy i Sowieci, a ci "wykształceni" w PRL nie bardzo wiedzą, o co chodzi) - utwierdziła go w słuszności argumentów autora "Sąsiadów". Ale znów - tutaj operujemy na poziomie publicystyki, a nie nauki. Jest przecież wielu takich publicystów, do których zupełnie nie dochodzą inne argumenty. U niektórych wyraźnie widać złą wolę. Jak więc bronić się przed szumem informacyjnym wywołanym przez książkę Grossa? - Oczywiście na początku trzeba zweryfikowaćć badania profesora Grossa, które stanowią podstawę "Sąsiadów" "Złotych żniw". Robi to już Instytut Pamięci Narodowej; robi też Niezależny Zespół Badawczy w Warszawie, z którym współpracuję. Ale to nie wszystko. Bez pomocy entuzjastów regionalistów ze wszystkich stron Polski nie ma mowy, abyśmy mogli sami wszystko wytłumaczyć. Apeluję szczególnie do nauczycielstwa wiejskiego i małomiasteczkowego. Przecież oni mogą dotrzeć bardzo łatwo nie tylko do świadków historii, ale również do gromadzonych i strzeżonych przez nich cennych dokumentów współczesnych. Trzeba tylko wykazać inicjatywę. Nikt tego za nas nie zrobi. Albo, raczej, zrobią to obcy i zrobią to źle. Powiem teraz coś bardzo aroganckiego, za co przepraszam panią oraz Czytelników "Naszego Dziennika". Mieszkam w Imperium Amerykańskim, które narzuca światu swoją kulturę i styl bycia. W związku z tym już wcześniej wiedziałem, jak będą się kształtować sprawy w Polsce, jakich trzeba używać argumentów, czym się trzeba zająć w badaniach historycznych. Przyjaciele w Polsce lekceważyli moje zdanie. Teraz widzą, że miałem rację. A Jedwabne to dopiero początek, wspomni pani moje słowa. Jak świadczą ostatnie publikacje Grossa ("Poduszka pani Marx", Tygodnik Powszechny", "Próba sumienia" - wywiad dla "Wprost"), uważa on, że wszystko w związku z Jedwabnem jest już jasne. Co Pan sądzi o tym? Próba podważenia przez innych autorów wersji Grossa (nazywanej już "oficjalną") zbywana jest krótko: to skandal. Zaniepokoiła go zapowiedź publikacji przez Instytut Pamięci Narodowej "białej księgi" o Jedwabnem. Skąd ten lęk? - Oczywiście, że prof. Gross sądzi, że wszystko jest jasne. Przecież pisał swoją książkę z serca, a teraz broni swoich przemyśleń. On rzeczywiście wierzy, że nic nowego nie można odkryć. Ja tak nie myślę. Pisząc swój doktorat - a było to studium powiatu kraśnickiego podczas okupacji - przejrzałem kilkadziesiąt tysięcy teczek. Skopiowałem prawie 200 kilogramów materiałów. Po prostu jak w łamigłówce odbudowywałem cały powiat w okresie 1939-1947. Koledzy śmiali się ze mnie, że liczę pszczoły w kraśnickiem. Badania zajęły mi 6 lat, z czego dwa i pół roku w polskich archiwach. To tylko PRL-owcy wiedzą wszystko i na wszelki wypadek o nic nie pytają - tak pozują na "geniuszy" i na "autorytety moralne", które chętnie wyrażają opinie o każdej sprawie. A czy to wstyd spytać? Wstyd to nie badać tematyki, a jedynie powtarzać propagandę. Czego nie wiemy? Na jakie pytania w związku z wydarzeniami w Jedwabnem nie padła jeszcze odpowiedź? - W jaki sposób wykonywano rozkazy Himmlera i Heydricha, aby wywoływać pogromy na Kresach? Gdzie byli w dniu masakry Niemcy? Einsatzgruppen? Ordnungspolizei? Jaka była ich rola w Jedwabnem? Jaka była rola podziemia niepodległościowego w wydarzeniach? Jak wyglądała sytuacja w Jedwabnem natychmiast po ucieczce Sowietów? Kto stworzył straż obywatelską i władze tymczasowe? Czy formowały się spontanicznie? Jaki był związek władz lokalnych z policją niemiecką tuż przed mordem na Żydach? Jak wyglądało śledztwo w sprawie Jedwabnego po wojnie? W "Gazecie Wyborczej" jeden z czytelników wspomina, ze "prokurator Żyd" stanął w Łomży na czele komisji, która porywała, torturowała i mordowała domniemanych sprawców z Jedwabnego, Radziłowa i innych miejscowości. Jak powstała relacja Wasersztejna? W liście do Żydowskiego Instytutu Historycznego z 1995 roku jeden ze świadków twierdził, że Wasersztejn po prostu podał wersję, jaką mu podyktowała kobieta związana z NKWD. Czy to prawda? Według Adama Willmy z "Gazety Pomorskiej", Wasersztejn przybył do Jedwabnego dzień przed tragedią i ukrywał się trzy kilometry od miejsca zdarzeń. Skąd zna takie szczegóły? To samo dotyczy Finkelsztejna oraz Wiktora Nieławickiego. Wasersztejn opowiada jako "świadek naoczny" o samobójstwie dwóch kobiet żydowskich, ale przy tym nie mógł być, bo to było zaraz po wejściu Niemców, a on znajdował się wtedy w Radziłowie. I tak ze zlepku własnych doświadczeń, cudzych opowieści, resentymentów i plotek powstały zeznania żydowskie. Od kilku dni wiadomo, że Wasersztejn był pracownikiem Urzędu Bezpieczeństwa w Łomży. To rzuca nowe światło na jego relację. - Wcale nie wiadomo! Czytałem w serwisie prasowym BBC, że prof. Strzembosz opiera się na zeznaniu jednego świadka polskiego, którego jakoby przesłuchiwał Wasersztejn. To jeszcze nie dowód. Świadek może się mylić. Proszę nie popełniać takich błędów jak prof. Gross. Trzeba to zweryfikować dokładnie. Przejrzeć papiery UB. Prof. Strzembosz już wcześniej zacytował innego świadka, który twierdzi, że "Żyd Całko", czyli Wasersztejn, transportował ciała polskich partyzantów poległych w boju z NKWD pod Kobielnem w czerwcu 1940 roku. Czy znaczy to, że Wasersztejn był NKWD-zistą? Kolaborantem? A przecież po prostu mógł być wozakiem, którego NKWD przymusiła do przewożenia ciał poległych Polaków. Jeśli jednak odnajdą się dokumenty ubeckie, że Wasersztejn służył w tej formacji, to zupełnie inna sprawa. Wtedy będziemy musieli przearanżować tę łamigłówkę. Nazywa się to paradigm shift: gdy model, który uprzednio stworzyliśmy, nie może już pomieścić w ramach nowo dostępnych informacji i jako konstrukcja logiczna przestaje funkcjonować. Wtedy porzuca się ten stary model i buduje się nowy. Przewartościować historię Odnoszę wrażenie, że w tej dyskusji obecnie mniej już chodzi o prawdę, a bardziej o "przewartościowanie" historii w kierunku obarczenia Polaków odpowiedzialnością za holokaust. Coraz bardziej znika wina Niemców, a pojawia się "współudział" Polaków z zagładzie ludności żydowskiej. Czy to przypadek? - Faktycznie zaraz po wojnie obowiązywała interpretacja nacjonalistyczna. Winni byli Niemcy (ale nie Austriacy), a szczególnie "faszyści niemieccy". Teraz jest interpretacja liberalna. Winni byli naziści ! Czyli pan nikt !. Nie wnikamy w ich narodowość. No, ale interpretacja nacjonalistyczna wciąż do jakiegoś stopnia obowiązuje - e.g. teza Davida Goldhagena o odpowiedzialności zbiorowej Niemców (nota bene, właśnie dlatego wybitny weteran historyk holocaustu Raul Hilberg wyśmiał Goldhagena jako naukowca ze stanem wiedzy z roku 1946). Oczywiście mówi się też o odpowiedzialności zbiorowej Litwinów, Ukraińców, no i Polaków. I tutaj znów stoi zadanie przed badaczami. Do jakiego stopnia funkcjonowała wśród Polaków kolaboracja, a do jakiego stopnia przystosowanie się (accommodation)? Jakie przełożenie miało to na stosunek Polaków do Żydów? Dlaczego nikt jeszcze nie napisał pracy o powiernictwie nieruchomości żydowskich? Przecież na najniższym poziomie, tak zresztą jak w skarbowości, w Generalnym Gubernatorstwie pracowali Polacy. Pamiętam, jak w TV Polonia jeden postkomunistyczny historyk argumentował, że nie można tak jednoznacznie negatywnie oceniać okresu 1944-1947. Nie można pisać o tym przez pryzmat podziemia, bowiem "większość ludzi przecież żyła spokojnie, odbudowywali swe siedziby, kochali się, pracowali". Żałuję, że nie mogłem temu naukowcowi powiedzieć, aby zajrzał do książki telefonicznej Stadt Warschau w Generalnym Gubernatorstwie. Tam znalazłby wykaz działających firm. Między innymi były firmy fryzjerskie, szewskie, krawieckie. Funkcjonowały restauracje. Ludzie pracowali, odbudowywali domy, rodziły się dzieci. Ale czy w związku z tym historia okupacji niemieckiej ma być napisana z punktu widzenia tych, którzy przystosowali się do okupacji? Poza tym przecież wielu z tych, którzy pracowali, odbudowywali swoje domy również działało w podziemiu, albo w inny sposób działało przeciw Niemcom - stawiali prywatny opór. Tak było też pod okupacją komunistyczną po 1944 roku. Życie przecież nie zatrzymuje się, nawet w ekstremalnych warunkach. Niezrozumienie takich rzeczy to jest właśnie ta przeklęta spuścizna PRL. W ramach tego "przewartościowania" przemilcza się jasny i klarowny stosunek władz Polski do eksterminacji Żydów. Rząd polski na obczyźnie i władze Polski Podziemnej jeszcze przed Zagładą, czyli przed 1942 r., a nawet przed rozpoczęciem wojny niemiecko-sowieckiej wzywały Polaków do nie pomagania Niemcom w żadnej akcji antyżydowskiej, bo Niemcy wykorzystają to "aby pokazać całemu światu, że współpracujemy z nim w niszczeniu Żydów i będzie usiłował skompromitować nas wobec zagranicy". - Nie przemilcza się, tylko ta tematyka nie została jeszcze porządnie zbadana. A więc wszyscy wiedzą - ale w zasadzie nie wiedzą, co wiedzą. Czyli istnieje przeświadczenie, że tak było, ale proszę mi to udowodnić. Znów kłania się ignorancja, która popisywało się większość naukowców w sprawie rzekomego mordowania Żydów przez AK w Powstaniu, czy w Ejszyszkach. Zbadać, a potem gadać. W eks-PRL, czyli w III RP, jest odwrotnie. Czy to nie śmieszne, że nagle wszyscy stali się najlepszymi na świecie specjalistami od Jedwabnego? Każdy ma już opinię. A kto był w archiwach w Moskwie? Tam jest mnóstwo niemieckich dokumentów. Trzeba publikować źródła, trzeba o tych sprawach pisać. Czasami jest bardzo trudno to zrobić. Nie mamy przecież w ogóle nowoczesnego języka polskiego; istnieje wyłącznie postkomunistyczna papka liberalnej nowomowy oraz archaiczny język pojęć "przedwojennych". To, w jaki sposób Polacy sprzed pół wieku formułowali swoje myśli, zupełnie nie odpowiada obecnemu liberalnemu duchowi czasu. Na przykład, ostatnio Wojciech Jerzy Muszyński opublikował świetną monografię propagandy Narodowych Sil Zbrojnych. Z opublikowanych materiałów wynika jednoznacznie, że nawet skrajni narodowcy polscy potępili Zagładę. Niestety, czyniąc to nie zarzucili antyżydowskiej retoryki. Podobny "kłopot" liberalni publicyści mają z Zofią Kossak i jej słynnym apelem z 1942 r. "Protest" przeciwko zagładzie polskich Żydów. - Trzeba zrozumieć, że abstrakcyjna niechęć nie oznaczała w praktyce mordowania, a wprost przeciwnie. Bardzo trudno wytłumaczyć to skomplikowane zjawisko poza kontekstem polskich realiów. Zupełnie nie pojmuje tych niuansów choćby dr Paweł Szapiro z ŻIH, który wyrywa wiele spraw z kontekstu i niemal wszystkie enuncjacje narodowców uważa za antysemityzm. To taka sama zła wola jaką okazują antysemici, gdy nie chcą uznać żadnych żydowskich zasług dla Polski. A jak wobec tego traktować źródła ofiar holocaustu? Gross proponuje rzecz niebywałą, niezgodną z podstawowym warsztatem historyka: przyjąć je na wiarę, dosłownie, bez krytycznej analizy. - Nie zgadzam się z tym poglądem. Wspomnienia żydowskie powinny być tak samo traktowane jak polskie, japońskie, czy amerykańskie. Trzeba je wszystkie weryfikować. Po pierwsze, zadając pytanie, czy był to świadek pośredni czy bezpośredni; po drugie, sprawdzając informacje podane przez świadka w świetle innych posiadanych informacji. Nie można dyskryminować naukowo tej grupy, z góry "afirmując" ich zeznania. Czy pisałaby pani o najnowszej historii Kambodży li tylko na podstawie materiałów propagandowych Czerwonych Khmerów albo wyłącznie zeznań ich ofiar? I jedne i drugie trzeba zweryfikować. A to wcale przecież nie znaczy, że nie szanujemy ofiar. Wprost przeciwnie. Przez szacunek odtwarzamy tamtą straszną rzeczywistość. Historycy - do roboty Jednym z zarzutów wobec "Sąsiadów" "Złotych żniw" jest wyrwanie wypadków w Jedwabnem z kontekstu historycznego. Dla Grossa nie istnieje okres 1939-41, czyli pierwszej okupacji sowieckiej i zachowania się Żydów. Krótko odpowiada swoim oponentom: "w okolicach Jedwabnego nie działo się nic, co różniłoby je od innych terenów zajętych przez Sowiety". Jedynym wyjątkiem była rozbudowana konspiracja, zlikwidowana przez NKWD przez donosicieli z "polskiej grupy etnicznej" (sic). Co Pan na to? Jaki był faktycznie udział Żydów w aparacie bezpieczeństwa i władzy "za pierwszych Sowietów" w Jedwabnem? - Prof. Gross bada Kresy Wschodnie od 20 lat. Od pewnego czasu jego opinia o sowieckiej okupacji uległa zmianie. Uznał, że Żydzi byli głównymi ofiarami Sowietów. W związku z tym postanowił, że nie warto marnować czasu na szczegółowe badania Jedwabnego. Ale badania regionalne polegają na tym, że odkrywa się lokalne różnice, a dopiero z całej mozaiki różnych studiów można wysnuć konkluzje dotyczące całego obszaru okupowanej RP. Polskie relacje w Hoover Institution w USA oraz relacje i dokumenty zebrane niezależnie przez prof. Strzembosza, dr. Marka Wierzbickiego i innych sugerują wysoki procent udziału Żydów w miejscowej milicji. Czy to prawda? Jak słusznie zauważył dr Bogdan Musiał, sowieckich NKWD-zistów mogło być kilku; milicjantów było kilkunastu czy kilkudziesięciu. Ich właśnie widzieli codziennie Polacy i uznawali ich za symbol znienawidzonej władzy. Teraz trzeba zbadać szczegółowo dokumenty sowieckie w Mińsku i Moskwie. Czyli, wracam do mych poprzednich próśb. Historycy - do roboty. To samo dotyczy udziału "polskiej grupy etnicznej" w NKWD. Otóż rzeczywiście po rozbiciu podziemia niepodległościowego w okolicy Jedwabnego, Sowieci ogłosili nieformalną amnestię i część konspiratorów ujawniła się. Niektórzy z nich - prawdopodobnie ze strachu - podpisali współpracę z NKWD. Jest to przecież całkiem normalna sztuczka komunistycznych służb specjalnych, aby złamać kręgosłup moralny swych przeciwników. Osoba wciągnięta - nawet taka, która tylko ograniczyła się do podpisania - staje się wtedy niebezpośrednim współuczestnikiem zbrodni komuny. Ale, czego prof. Gross zapomniał podać, w ciągu bodaj dwóch miesięcy Sowieci złamali słowo i wyaresztowali ujawnionych konspiratorów, a w tym najprawdopodobniej również tych, którzy zgodzili się na współpracę - zapewne tych, co podpisali, ale nie donosili. Ilu ich było? Odpowiedź jest najpewniej w postsowieckich archiwach. Profesor Robert Conquest - najwybitniejszy specjalista od sowieckiego aparatu terroru - powiedział mi kilka dni temu, że Sowieci prawie nic nie spalili. Wszystko jest. Szkopuł w tym, jak się dostać do archiwów policji. Listy agentury nawet dziś są objęte klauzulą tajności. Może minister Radosław Sikorski zechciałby wystąpić do MSZ Rosji o odtajnienie akt dotyczących Jedwabnego jako gest przyjacielski w stosunku do RP? Podnoszą się kuriozalne głosy, że pozytywne przyjęcie sprawy Jedwabnego przez Polaków, czyli przyznanie się do "winy", pomoże przełamać istniejące uprzedzenia antyżydowskie. Chyba nie tędy droga, tym bardziej, że żadna polska "wina" nie została udowodniona. Strona żydowska nie wyznała do tej pory swoich win. Pan powołuje się też na dobrze udokumentowane przykłady zbrodni partyzantki żydowskiej i sowieckiej na Polakach w Nalibokach i Koniuchach na Kresach. - Konflikty polsko-żydowskie, to nie tylko ssprawy kolaboracji części mniejszości żydowskiej z Sowietami w latach 1939-41, ale również późniejsze tragiczne zderzenia partyzantki żydowskiej z Polakami. Były dwie główne kategorie konfliktów: prozaiczne - walki o aprowizację; oraz ideologiczne walki komunistów z "reakcją", czyli z polskimi niepodległościowcami. Często te dwie sprawy zazębiały się. W styczniu 1943 roku oddział komunistyczny Izraela Ajzenmanna wpadł do Drzewicy i wymordował grupę Polaków - przedstawicieli miejscowej elity. Szukali też księdza, lecz nie znaleźli. W maju 1943 roku sowieccy i żydowscy partyzanci zaatakowali osadę Naliboki i zastrzelili 128 osób, w większości akowców, ale również kobiety i dzieci. W lutym bądź w kwietniu 1944 r. partyzanci sowieccy i żydowscy wycięli - według źródeł żydowskich - do 300 osób w Koniuchach. Pisałem o Nalibokach w pracy "Narodowe Siły Zbrojne: ŤZąbť przeciw dwu wrogom", a jeszcze obszerniej opisał to po angielsku Mark Paul "The Story of Two Shtetls, Bransk and Ejszyszki", podając bardzo dużo innych przykładów. Rzeczywiście historycy zachodni nie traktują tego jako "żydowskie winy." A pamiętnikarze żydowscy wręcz chełpią się tymi zbrodniami jako chwalebnymi czynami. Widzieć w prawdzie Gross zarzuca Polakom, że mają "zmitologizowaną" świadomość historyczną. Na siłę wyszukuje "czarne karty" naszej historii, czyniąc z Jedwabnego sztandarowy przykład polskich "win". Nie mamy jednak zamiaru bić się w piersi za nie swoje zbrodnie. - Każdy naród ma w jakimś stopniu zmitologizowaną świadomość historyczną. Przecież żyjemy jako wspólnota tym, co nas łączy, a łączy nas to, co jest piękne i romantyczne. Zbrodnie łączą komunistów i nazistów, ale oni o tym nie chcą opowiadać, tylko trują o rzekomych dobrodziejstwach narodowego i międzynarodowego socjalizmu dla "ludu". Każdy woli opowiadać i słuchać o rzeczach pięknych. Na przykład, Izraelczycy selektywnie wolą nie pamiętać o masakrze Palestyńczyków w Deir Yassin. Trudno się temu dziwić. Powinniśmy oczywiście mówić o ciemnych stronach polskiej historii. Ale trzeba zachować jakieś proporcje. Jeśli wymaga tego Zjednoczona Europa, będziemy musieli przede wszystkim takich negatywnych spraw uczyć nasze dzieci. Wpadną w jeszcze gorszą depresję i abnegactwo niż jest to widoczne obecnie. Albo zaczną bardziej identyfikować się z idealizowanymi strukturami ponadnarodowymi niż z własnym Narodem. Czyli albo liberalne samobiczowanie albo wyidealizowany obraz? A gdzie miejsce na prawdę? - Chciałoby się pomarzyć, że możliwe jest obbiektywne przedstawienie przeszłości Polski, gdzie opowieści o glorii naszych przodków uwzględnią też wyznania o mniej chwalebnych czynach niektórych Polaków. To zadanie dla piszących podręczniki. A kto to dziś robi? Ta sama ekipa, która pisała pod batutę Moskwy, a teraz gotowa jest pisać pod dyktando Brukseli czy kogokolwiek, kto im załatwi grant czy stypendium zagraniczne? Jest źle. Przecież już dziś można poprosić osobę odpowiedzialną za podręczniki szkolne w IPN, dr. Andrzeja Żbikowskiego, aby napisał o "bandach polskich" niesłusznie atakujących bojców Armii Czerwonej na Kresach. To na pewno spowoduje zmiany w świadomości historycznej Polaków. W epoce saskiej też uznano, że za wspólne dobro narodowe (a historia niewątpliwie jest takim dobrem) nie warto walczyć. Jak historia może pomóc we wzajemnym porozumieniu? - Przez przyjęcie do wiadomości przez stronę polską, że nie wszystko po naszej stronie było cacy oraz przez przyjęcie przez stronę żydowską analogicznej postawy. Przez gotowość i otwarcie do rozmów, debat i badań nad niewyjaśnionymi sprawami w historii najnowszej Polaków i Żydów. W praktyce przełom nastąpi, gdy "Gazeta Wyborcza" bez apologii opisze rzeź osad Koniuchy i Naliboki na Kresach przez partyzantów żydowskich i sowieckich pod kątem pospolitego i rewolucyjnego bandytyzmu, tak jak zrobił to na przykładzie Podlasia Mariusz Bechta. Zresztą - patrząc na to wszystko z pewnej perspektywy - nie ma się co martwić. Większość Polaków i Amerykanów właściwie nie czyta żadnych książek, a prasę rzadko. Te wszystkie nasze debaty dotyczą w zasadzie głównie elity. Która jednak kształtuje resztę społeczeństwa. - Rozumiem, że trudno jest zgodzić się elicie, która czuje nierozerwalny związek z narodową tradycją, która zachowała pamięć o przeszłości Polski w najczarniejszych latach narodowo-socjalistycznej i komunistycznej okupacji, aby wytyczne do nauki polskiej historii dyktowali ludzie, którzy nie wywodzą się z naszej tradycji, są w stosunku do niej indyferentni, albo wręcz wrodzy. Ale działania elity narodowej muszą być oparte na argumentach i faktach, inaczej tracą skuteczność i wiarygodność. Dlatego właśnie sprawę Jedwabnego trzeba wyjaśnić - bez względu na to, jakie będą rezultaty tego poszukiwania.
*Raul Hilberg, Zyd, obywatel amerykański, syjonista dr. Marek Jan Chodakiewicz Uzupełnił i przygotował do druku michał zieleśkiewicz |
- Michał St. de Zieleśkiewicz - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
21 komentarzy
1. nie było żadnego mieszkańca...
2011/3/8
Parę dni temu oglądałem dziennik (chyba na TVN24) gdzie reporter pojechał do Jedwabnego z okazji wydania 'Złotych żniw' Grossa przez Znak.
Przypomniał poprzednia książkę Grossa o Jedwabnem.
Przy okazji pokazano prezia Kwaśniewskiego jak w imieniu "wszystkich Polaków" przeprasza Żydów za Jedwabne.
Pokazano niewielki pomnik na którym odwiedzający to miejsce Żydzi kładą zgodnie z ich zwyczajem kamyki.
Żurnalista TV ubolewał, ze na uroczystości odsłonięcia tego pomnika nie było żadnego mieszkańca Jedwabnego
oraz oburzał się, ze mieszkańcy wystawili na rynku duży pomnik poświęcony wywiezionym na Sybir obywatelom Jedwabnego.
Zaznaczył równocześnie, ze w rozpisanym konkursie na olbrzymi pomnik poświęcony Żydom, który ma tam wkrótce stanąć, wygrał projekt przedstawiający olbrzymie wrota od stodoły.
Stan Sas
basket
2. Pan Baket,
szanowny Panie,
Przestańmy bać się prawdy.
Aleksander Kwaśniewski, to Polak narodowości żydowskiej, syn oficera NKWD, jego zona, Jolanda, tez wywodzi się z plemienia żydowskiego. Oni w genach mają zakodowaną wrogość wobec Polski i Polaków.
Obecny prezydent buduje pomniki bolszewików w Ossowie. To nie my na padliśmy na bolszewików, to oni na nas napadli.
Czemu to robi ?
Ma jakieś grzechy śmiertelne i boi się Rosji !
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
3. Krew się we mnie gotuje
gdy czytam o tym, że Polacy są współwinni mordowaniu Żydów. W każdym pokoleniu są kanalie i bandycie, ale czy to znaczy, że Polacy to naród zbrodniarzy? Nie i nigdy tak nie było.
Nie czuję się odpowiedzialna za garstkę ludzi, ktorzy z chciwości, strachu, czy głupoty dopuszczali się tego co opisują Grossowie. A Znak za wydawanie takich wypocin powinno się bojkotować.
Żałuję, że w ogole zrobil się szum medialny wokół kolejnej kłamliwej książki. Dla takich ludzi największą karą byloby przemilczenie ich wątpliwego "dzieła".
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za kolejną lekcję historii przed duże H.
4. Pani SGosia,
Szanowna Pani Gosiu,
My Polacy nie jesteśmy Narodem morderców. Po bitwie pod Grunwaldem, król Polski Władysław Jagiełło, wszystkich jeńców i truchła kazał odesłać do Malborka. Żydzi poczuli się silni za czasów panowania bolszewików w Rosji. Więc szukali w Polsce ziemi obiecanej. Pan Bóg ziemi im nie dał za grzechy! Dzis mordują bezbronnych Palestyńczyków. Wspomni Pani moje słowa, zalat kilka w Lublinie będą mieli swój sejm. Budynek już im oddano.
Ukłony
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
5. Szanowny Panie Michale
Żydzi jak to widać po krętactwach czynionych
Są grupą ludzi do Polski wrogo nastawionych
Być może to ich sposób na wzbogacenie
Bo oni mają od wieków takie usposobienie
Kłamstwo , manipulacja to ich przywary od wieków
Na które ich ziomek nie znalazł leków
Ich zwyczajnie nie wolno do domu przyjmować
Bo zaczynają się wtedy za gospodarzy promować
Pozwolić im na zwiedzanie tylko naszej Ojczyzny
Byśmy potem nie mieli znowu jakiejś blizny
A takie zostawiło wielu z nich głębokie
Choć byli też tacy którzy stawali krokiem
Przy naszych bohaterach w celu Ojczyzny obrony
Lecz nie należeli do żadnej czerwonej wrony
Banda ciemniaków rodem z sierpa i młota
To właśnie najgorsza plugawa zbrodnicza hołota
Oni wyszkoleni w kłamstwach wszelkiej maści
Zawsze szukali okazji, na Polskę do napaści
Żydzi to ich i faszystów najlepsi uczniowie
Którzy manipulację używają bardzo często w słowie
Pozdrawiam
6. Pan Jacek Mruk,
Szanowny Panie Jacku,
Wiersz piękny.
Te słowa złowieszcze:
Żydzi jak to widać po krętactwach czynionych
Są grupą ludzi do Polski wrogo nastawionych
Ukłony
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
7. Szanowny Panie Michale
To kwintesencja ich usposobienia do nas Polaków
Bo chcą nas przerobić na zwykłych buraków
Pozdrawiam
8. Szanowny Panie Michale
cennym uzupełnieniem będzie wpis Pana Marka Karwana
Mitomachia
http://fronda.pl/mkarwan/blog/mitomachia
Trybunał Konstytucyjny orzekł, że przepis kodeksu karnego pozwalający ścigać osobników pomawiający naród polski o udział w zbrodniach komunistycznych i nazistowskich uchwalono wadliwym trybem, w związku, z czym jest on niekonstytucyjny. Trudno sędziom odmówić sprytu – rozprawili się z przepisem od strony technicznej, nie tykając strony merytorycznej, co wydaje się posunięciem dobrze przemyślanym. Bo gdyby sędziowie tknęli przepis merytorycznie, to pewnie dostałby rykoszetem także paragraf o "kłamstwie oświęcimskim". A gdyby sędziowie przepis "puścili" – oberwaliby z kolei jako gwałciciele wolności słowa. I tak źle i tak niedobrze. Rzecz wydawała się trudna, sędziowie mogli trafić między ostrza potężnych szermierzy, a jednak proszę – udało im się wybrnąć w sposób wręcz salomonowy. Pogratulować.
Dlaczego jednak wolność "pomawiania" z jednej, a "kłamstwo oświęcimskie" z drugiej strony są takie ważne? Zacznijmy od tego, czym jest "kłamstwo oświęcimskie". Według Wikipedii: "Kłamstwo oświęcimskie (negacjonizm, rewizjonizm Holocaustu – ang. Holocaust Denial, niem. Holocaustleugnung, fra. négationnisme, hiszp. negacionismo) – twierdzenie w języku prawnym przyjmujące, że powszechnie przyjęta interpretacja holocaustu jest albo w dużym stopniu przesadzona, albo całkowicie zafałszowana.". Dodajmy, że chodzi głównie o ilość ofiar. "Powszechnie przyjęta interpretacja" wygląda tu tak (znów Wikipedia): "Liczba ofiar holocaustu jest szacowana na 5-6 milionów, choć dokładna liczba nie jest znana z powodu braku kompletnych ewidencji oraz systematycznego niszczenia archiwów i zacierania śladów przez władze niemieckie w obliczu klęski wojennej." Tej właśnie "powszechnie przyjętej interpretacji" negacjoniści przeciwstawiają własne szacunki i przemyślenia za co w kilku krajach ścigają ich prokuratorzy.
Ale – skąd się właściwie wzięła "powszechnie przyjęta interpretacja"? Według skandalisty Davida Irvinga, który za "negacjonizm" zdążył już posiedzieć, było tak: w czerwcu 1945 roku sędzia Robert H. Jacson, amerykański prokurator na procesie norymberskim, spotkał się z przedstawicielami amerykańskich organizacji żydowskich – Natanem Perlmanem, Jacobem Robinsonem i Aleksandrem Kohanskim. W odpowiedzi na pytanie Jacksona o "żydowskie straty w ludziach", Robinson podał właśnie owe 6 milionów, mające obejmować żydowskie ofiary we wszystkich krajach okupowanych przez Niemców – "od kanału La Manche do Stalingradu". Robinson otrzymał ponoć ten wynik w następujący sposób: od danych statystycznych mówiących o ilości ludności żydowskiej w 1929 roku, odjął szacowaną liczbę Żydów, którzy przeżyli wojnę.
Tu pojawia się pytanie: jak dokładne mogły być tego typu szacunki robione wiosną 1945 roku? Zwykle przecież podobne rachunki bywają później weryfikowane i to z reguły w dół. Trzymając się polskiego podwórka przykładem mogą być chociażby szacunki ilości ofiar wywózek przeprowadzonych przez sowietów po 17 września 1939, czy szacunki ofiar rzezi wołyńskich. Albo – powstanie warszawskie. Statystyczny Polak zapytany o to, ilu Warszawiaków zginęło w powstaniu odpowie: "200 tysięcy". Skąd te dane? Otóż, o 200 tysiącach mówił Rola Żymierski na konferencji prasowej PKWN w Lublinie, w sierpniu 1944, a więc gdy powstanie jeszcze trwało (w październiku 1944 r. organ PKWN podawał już liczbę 700 tysięcy zabitych). Żymierski twierdził, że otrzymał taki wynik na podstawie oceny "skali natężenia walk". I ta właśnie liczba utrwaliła się w świadomości powszechnej, tymczasem, według części historyków – na przykład Andrzeja Kunerta – szacunek Żymierskiego "nie ma ani cienia uzasadnienia". Straty w powstaniu były, na szczęście, mniejsze, sam Kunert ilość ofiar ocenia na 120-150 tysięcy. Można by więc Kunerta nazwać "negacjonistą", gdyby istniało pojęcie "kłamstwa warszawskiego" bazujące na "powszechnie przyjętej interpretacji powstania".
Jak niepewne są tego rodzaju szacunki pokazuje historia ustalania ilości ofiar Auschwitz. Tuż po wojnie, w grudniu 1945, źródła francuskie podawały, że w obozie zginęło … 8 milionów ludzi. W czasie procesu Hoessa, mówiono o około 5 milionach. Liczbę 4 miliony, która pojawiła się w Norymberdze, przyjęto na podstawie źródeł sowieckich. Leon Poliakov, autor takich prac jak "Żniwa nienawiści" czy "Wojna przeciw Żydom" mówił o 2 milionach, a Klaudiusz Pressac, autor "Auschwitz: Technique and Operation of the Gass Chambers", między rokiem 1989 a 1994 zmieniał swoje szacunki od około miliona do około 800 tysięcy (w tym około 630 tys. Żydów). Te fluktuacje znajdują odbicie i w głównym źródle wiedzy podręcznej czyli encyklopediach, i tak – w "Małej Encyklopedii PWN" wydanej w 1976 roku w haśle "Oświęcim" czytamy: "Hoss mówił o teoretycznej możliwości zgładzenia ok. 2,5 mln ludzi, późniejsze obliczenia wskazują na 4 mln zamordowanych", a w "Encyklopedii Popularnej" z roku 1996 w haśle "Auschwitz" stoi: "W A+B i jego podobozach zginęło ok. 2 mln ludzi"…. Doprawdy – by nie popaść mimowolnie w rewizjonizm trzeba cały czas trzymać rękę na pulsie. Aktualnie obowiązujące wydają się dane firmowane przez Państwowe Muzeum w Oświęcimiu. Jak podaje Wikipedia – "obecnie historycy, za wyczerpującymi badaniami Franciszka Pipera, oceniają, że ogółem do obozu trafiło co najmniej 1,3 miliona osób, w tym 1,1 mln Żydów, (…) liczba zabitych sięgnęła prawie 1,1 mln osób, w tym 960 tysięcy Żydów, czyli prawie 90%".
Tak więc – przyjmując typy skrajne – szacunki ilości ofiar Auschwitz oscylowały pomiędzy 8 milionami a 800 tysiącami, podczas gdy ogólna liczba ofiar holokaustu – czyli 6 milionów - pozostawała i pozostaje niezmienna. Rachunek trzeba jakoś wyrównać, w związku z czym, siłą rzeczy musi chyba nabierać wagi teoria – nazwijmy to – "dzikiego holokaustu" dokonanego poza nazistowską ewidencją rękami mieszkańców krajów podbitych przez III Rzeszę, słowem – przeprowadzonego przez tubylczych antysemitów. Termin "negacjonizm" może się przy tym okazać dość rozciągliwy, raz już spotkałem się z nim w odniesieniu do Jedwabnego (nawiasem mówiąc liczba 1600 spalonych w Jedwabnem Żydów zdaje się "zastygła" już na wzór owych 6 milionów – Gross ponoć nie weryfikuje jej w kolejnych wydaniach swojej książki). Teoria "dzikiego holokaustu" ma też inne zalety, by odpowiedzieć na pytanie jakie potrzebujemy jednak dłuższej dygresji…
Otóż, wspólnoty postrzegają się przez pryzmat mitów mówiących o ich historii. Świadome tworzenie, propagowanie i utrzymywanie przy życiu takich mitów nazwać można "polityką historyczną", głównymi zaś narzędziami do uprawiania "polityki historycznej" są systemy edukacji i – dziś może przede wszystkim – media. Pisząc "mit" nie mam na myśli "kłamstwa". Mit może być oparty na faktach. Idzie jednak o to jakie fragmenty historii wybierzemy na materiał mitu i jakie nadamy im znaczenie. Mit znaczy tu więc mniej więcej tyle, co "pewna interpretacja historii". W tym sensie "mit powstania warszawskiego" zawiera, na przykład, esej "Warszawa 1944: oślepiający blask wolności" Dariusza Gawina, w tym też sensie możemy mówić o "micie holokaustu". I o tak rozumianym „micie holokaustu” będę tu pisał. Idę zresztą śladem Normana Finkelsteina, który w dziełku "Przedsiębiorstwo holokaust" stosuje rozróżnienie pomiędzy "hitlerowskim holokaustem" a "holokaustem". Ten pierwszy termin Finkelstein odnosi się do wydarzeń historycznych, drugi zaś jest według niego "ideologicznym wyobrażeniem hitlerowskiego holokaustu".
Ciekawą przygodą jest śledzenie procesu rodzenia się tego mitu. Początki były dość skromne. Jak pisał Alain Besancon: "Tuż po wojnie na wszystkie obozy patrzono z taką samą grozą i nie odróżniano obozów pracy (na przykład Buchenwaldu) od obozów zagłady (na przykład Treblinki). Współczucie dotyczyło wszystkich ofiar i nikt nie myślał o kategoriach. Na procesie w Norymberdze mówiono tylko o "prześladowaniu" Żydów". Taki stosunek do holokaustu widoczny jest chociażby jeszcze u Camusa w "Człowieku zbuntowanym". Camus, wspominając o zbrodniach nazistów poświęca holokaustowi mniej miejsca, niż zniszczeniu czeskiej wsi Lidice, przy tym pisząc o zamordowanych Żydach, nie nadaje holokaustowi jakiegoś specjalnego znaczenia, wyliczając jednym tchem: "siedem milionów Żydów, siedem milionów deportowanych i zabitych ludzi z całej Europy, dziesięć milionów ofiar wojny". Dziś, doszliśmy do sytuacji, w której – według Tomasza Gabisia – ideologiczne pojmowany holokaust "nie jest opisywalną, poddającą się chłodnej, racjonalnej i obiektywnej analizie sekwencją wydarzeń historycznych lecz zespołem obrazów, symboli, ustalonych językowych formuł (tworzących rodzaj newspeaku), ciągle powtarzanych motywów, stereotypów, egzemplów itd.". Z kolei Agnieszka Alnord w "Przeglądzie" mówiła niedawno o holokauście wręcz jako o "punkcie zwrotnym ludzkości" będącym punktem wyjścia do stworzenia "nowej sensownej ideologii" (Przegląd 415)
Interesuje nas właśnie owa "nowa sensowna ideologia". Otóż, od pewnego czasu, coraz intensywniej kreuje się ideologicznie pojęty holokaust na "mit założycielski" Unii Europejskiej, zajmuje się tym – zwłaszcza – lewica (pojęta tu dość szeroko). I tak, według modnego niemieckiego socjologa Urlicha Becka zbiorowa pamięć o holokauście leży u podstaw projektu", który Beck nazywa "Europą kosmopolityczną" wymyśloną i wdrażaną jako antyteza "Europy nacjonalistycznej". Podstawowy zestaw dokumentów "europejskiego kosmopolityzmu" powstać miał – według Becka - przy okazji procesów norymberskich. Wychodzi więc na to, że powieszenie grupki nazistowskich dygnitarzy było czymś w rodzaju "mordu założycielskiego" UE. W Polsce podobne koncepcje promują ci sami, którzy promują Becka, a więc – między innymi – środowisko "Krytyki Politycznej" ("GW dziś sobie darujmy). Wódz KP, Radosław Sierakowski, twierdzi na przykład, że: "Holokaust stał się najistotniejszym historycznym odniesieniem dla całej Europy. Zdekontekstualizowana i zapośredniczona przez szereg politycznych i kulturalnych instytucji pamięć o Szoah zajmuje dziś kluczowe miejsce w świadomości europejskich społeczeństw. Globalne media rozszerzają jej oddziaływanie na cały świat".
Interesujące jest zwłaszcza to "zdekontekstualizowanie", bo znaczy zdaje się tyle, co "poza kontekstem historycznym". Słowem – nieważne jak było, ważne jak to opiszemy, przy tym zawieszone zostają wymagania metodologiczne i zwykłe kryteria oceny. O tym zawieszeniu pisała Kinga Dunin: "Literatura "holokaustowa" funkcjonuje na specjalnych prawach, nie podlega zwykłym ocenom literackim, lecz od razu zyskuje szacunek ze względu na temat. Holokaust stał się świętością, o której trudno jest mówić inaczej, niż w tonie podniosłym". Kinga Dunin pisze o specjalnych prawach "literatury holokaustowej", ale jej uwaga dotyczy też prac historycznych, w rodzaju tych, jakie tworzy profesor Gross. Zawieszenie kryteriów daje efekty uboczne – na przykład w postaci błyskotliwych karier blagierów wykorzystujących okołoholokaustową koniunkturę. Wspomina o takich karierach Norman Finkelstein w „Przedsiębiorstwo holokaust”, niedawno mieliśmy kolejny przykład – jako blagę zdemaskowano wspomnienia niejakiej Mishy Defonseca. Defonseca pisała, że – jako ośmiolatka – uciekła z getta i przewędrowała w poszukiwaniu wywiezionych do obozu rodziców pół Europy – od Belgii po Ukrainę, wreszcie… zamieszkała wśród wilków, które broniły jej przed Niemcami. Ta brechta przyjęta jako "wstrząsające świadectwo holokaustu" sprzedała się ponoć w milionach egzemplarzy, „wspomnieniami” Defonsecki zainteresowali się też filmowcy, ale filmu pewnie nie zobaczymy – znaleźli się bowiem wścibscy badacze, którzy wyszperali, że Misha nie dość, że całą wojnę spędziła w Belgii, to jeszcze nie jest nawet Żydówką…
Dobrze, ale mit, by pełnić swoją rolę musi być żywy, a kto się dziś identyfikuje z nazistami? Nikt. Naziści? To nie my. Naziści więc coraz dalej odchodzą w przeszłość i wkrótce znaczyliby tyle, co "Kartagińczycy" – gdyby nie zrobiono z nich pierwszych demonów popkultury. Ale w tej postaci naziści są kimś kogo kochamy nienawidzić, nie zaś kimś, z kim czujemy więź. Co innego jednak, gdy za wspólników przyda się im zbiorowości do uczestnictwa w których się poczuwamy – taki zabieg czyni mit ciągle "gorącym". I tu właśnie widzimy wartość przesunięcia punktu ciężkości odpowiedzialności za holokaust z "winy nazistów" na "winę Europy". Lewica, rzecz prosta z entuzjazmem podchodzi do tego typu projektów uderzają one bowiem w te tożsamości zbiorowe z którymi lewica wojuje, to jest w „naród” i „religię”…
Oczywiście ogólna "wina Europy" składa się z "win lokalnych", w tym z "winy Polski", której symbolem uczyniono Jedwabne – jak może ktoś jeszcze pamięta w czasie debaty wywołanej "Sąsiadami" Grossa dość powszechne było twierdzenie, że "po Jedwabnym" Polacy nie mogą myśleć o sobie tak samo jak "przed". Jedwabne byłoby więc niejako "osią historii", a o potencjale destrukcji, jaki się jej przypisuje niech świadczą słowa profesora Marcina Króla: "Dla mnie jest to koniec możliwości myślenia Polaków o sobie samych w pewien sposób związany z tradycjami o których jeszcze będę mówił. Naszego myślenia. Takiego mianowicie, że należymy do jakiejś wspólnoty określanej jako "polskość" czy "ojczyzna". Wiele o owej ojczyźnie pisałem i uważałem, że jest dla nas niezbędna. Już nie. Tamta "polskość" i tamta "ojczyzna" zakończyły swój żywot. Ja nie tylko z tamtymi ludźmi, którzy mordowali w Jedwabnym, ale także z tymi, którzy mają jakiekolwiek wątpliwości, kiedy trzeba pochylić głowę i wstydzić się, nie mam i nie chcę mieć nic wspólnego. Jakakolwiek zatem mogłaby zaistnieć wspólnota określana mianem "ojczyzny" czy "polskości", to będzie musiała być zbudowana niemal na nowo. Odbudowana na gruzach. I nic w tej odbudowie już nie pomogą te składniki pamięci zbiorowej i wyobraźni, które dotychczas dobrze funkcjonowały, czyli romantyzm, "przerabianie zjadaczy chleba w anioły" Mochnackiego, "brukowanie Polski szlacheckimi herbami", wspomnienia pokolenia naszych rodziców i dziadków z czasów AK i cały ten typ tradycji. Zgadzam się z tym, że w swoim znakomitym eseju Aleksander Smolar nie w pełni miał rację, kiedy pisał, że prawda nas wyzwoli. Tu nie chodzi o prawdę, lecz o mity, stereotypy i symbole, jakich dłużej akceptować się nie da." (Akt skruchy i co dalej, rozmowa redakcyjna Respublica Nowa, lipiec 2001). Czas więc na hodowlę "nowego Polaka" – „starego” bowiem pogrzebał współudział w zbrodni…
Jakie będą losy "mitu holokaustu"? Pewnie takie, jak los wszystkich mitów w naszej kulturze. Najpierw będziemy mieć okres "drapieżny", z czasem zaczną pojawiać się coraz liczniej podgryzacze mitu (płacąc początkowo wysoką cenę), wreszcie – mit wejdzie w schyłek, w czasie którego na pochyłe drzewo skakać będą już bezkarnie stada kóz… "Religia jednego wieku staje się literacką rozrywką wieków następnych" – jak ujął to Ralph Waldo Emerson. Tak to się pewnie kiedyś skończy, ale – póki co – jesteśmy na etapie "burzy i naporu" i można spodziewać się dalszego wybijania Polakom z głów statusu ofiar II wojny światowej. Przypuszczam, że w tej sprawie nie powiedział jeszcze ostatniego słowa prof. Gross. A co dostaniemy w zamian statusu ofiary? No cóż, niemiecki historyk Jorg Baberowski, pytany co sądzi o oskarżeniach Grossa odpowiedział: "Musicie nauczyć się spokojniejszego podejścia do tego typu zarzutów. My, Niemcy, mamy w tej materii doświadczenie. Już przywykliśmy do statusu oprawców. Gdyby Polacy nie zareagowali na zarzuty Grossa, jego książka prawdopodobnie w ogóle nie zostałaby zauważona" (Rz. 23.02.2008). Oczywiście przerabianiu Polaków z ofiar w oprawców sprzyja – z jednej strony – brak paragrafu ścigającego za pomawianie narodu polskiego o udział w zbrodniach komunistycznych i nazistowskich, z drugiej zaś strony obecność paragrafu karzącego za „kłamstwo oświęcimskie” – jako młota na, ewentualnych, heretyków. Czy sędziowie TK brali pod uwagę takie subtelności? Nie wiem, ale orzeczenie wygląda jakby brali…
Kawałek bibliografii
David Irving, Norymberga, ostatnia bitwa
Dariusz Ratajczak, Auschwitzkie szacunki
Norman Finkelstein, Przedsiębiorstwo holokaust
Tomasz Gabiś, Religia Holokaustu cz. 2, Stańczyk nr 30
Urlich Beck, Zrozumcie Europę!, Krytyka Polityczna nr 5
Alain Besancon, Przekleństwo wieku
Andrzej Mężyński, Całe życie kłamała o ucieczce z getta, Dziennik, 2.03.2008 Sławomir Sierakowski, Pamięć ponad granicami, Rz 12.04.2003
Kinga Dunin, Czytając Polskę
Akt skruchy i co dalej, rozmowa redakcyjna Respublica Nowa, lipiec 2001
PS
Wyjaśniam, że – jako zwolennik wolności badań historycznych – jestem przeciw obecności w kodeksie zarówno paragrafu o „pomawianiu narodu”, jak i paragrafu o „kłamstwie oświęcimskim”. Obecność jednego, przy braku drugiego uważam jednak za niepokojącą asymetryczność…
źródło http://perlyprzedwieprze.salon24.pl/41520,mitomachia
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
9. Do Pani Maryli,
Szanowna Pani Marylo.
Polska, Polacy nie uczestniczyli w sądzeniu części zbrodniarzy przed Wojennym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze, mimo, że byliśmy Aliantami.
Mimo, iż obywateli Polski zginęło w czasie II Wojny Światowej około 6 milionów ludzi, w Norymberdze jako świadkowie zeznawało dwoje:
Osiemnastoletnia studentka Seweryna Szmaglewska, narodowości żydowskiej
Samuel Reisman były więzień Treblinki,mówiący w języku jidysz.
Jednym z prokuratorów oskarżających w Norymberdze był R. A. Rudenko, Związek sowiecki, który kilka miesięcy wcześniej oskarżał 16 przywódców Polskiego Państwa Podziemnego.
Tenże sam Rudenko, chciał przemycić do Norymbergii zbrodnie Katyńską, jako zbrodnie Niemców.
Moim zdaniem pozostaje jeszcze wiele spraw do wyjaśnienia dotyczących Oświęcimia. Nie ma dowodów na to, że Sowieci wyswabadzali Auschwitz. Kiedy wkroczyli do miasta Oświęcim, w KL Niemców już nie było.
Następnego dnia przyjechały Siostry Karmelitanki by zając się chorymi.
Ukłony moje najniższe
Ja Marka Karwana znam z czasów usenetu. Pisaliśmy tam o historii
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
10. Pan Jacek Mruk,
Szanowny Panie Jacku,
Jak na buraków to pół biedy. Oni chcą nas wyniszczyć.
Ukłony
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
11. Szanowny Panie Michale
Ja się przerobić i zniszczyć nie dam
Szybciej ich samemu diabłu sprzedam
Bo nam tacy nie są potrzebni
Szczególnie że są dla wszystkich wredni
Pozdrawiam
12. Pan Jacek Mruk,
Szanowny Panie Jacku,
Ja dołączam do Pana by ich sprzedać diabłu.
Ukłony
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
13. W kwestii wpisu Marka Karwana
Odnosnie klamstwa oswiecimskiego, to jego przejawem wlasnie jest kilkukrotne obnizenie liczby ofiar KL Auschwitz, za przyzwoleniem Zydow.
.
Jak wiadomo merytorycznych przyczyn takiej zmiany nie bylo, bo zadne nowe materialy w sensie historycznym nie doszly, ale polityczne i owszem, bo przeciez Niemcom potrzebna jest lepsza twarz do przewodzenia Europie.
.
Holokaust biznes ciagle jest przez Polakow nie dostrzegany, tymczasem odbywa sie wlasnie ich kosztem i polega, z jednej strony na pomniejszeniu niemieckiej zbrodni, a z drugiej na przerzuceniu czesci tych zbrodni na Polakow.
.
Polecam Raport Pileckiego, gdzie sa informacje odnosnie rejestrowania liczby ofiar w celu ustalania bilansu ofiar przez wiezniow i oszacowanie tej liczby przez Pileckiego.
.
Polecam rowniez Radio Maryja, gdzie w wyszykiwarce archiwum mozna odnalezc Rozmowy Niedokonczone z zyjacymi jeszcze swiadkami tych zbrodni i ich protest w zwiazku z politycznym zanizaniem zbrodni.
.
Ich apel w formie raportu i protestu zarazem zostal przez nich zlozony na Jasnej Gorze przed obliczem Matki.
.
Nie badzmy zatem pozytecznymi idiotami w sluzbie dla Niemcow i zauwazmy w koncu Zydowsko-Niemiecki biznes !
Wojciech Kozlowski
14. Wielkopostny obrazek
http://rodman.most.org.pl/Archiwum/IIWS/8.htm
6-8 mln ofiar JKL Auschwitz to byly te "zrodla" radzieckie, ale 3-4 sa zgodne z raportem Pileckiego i nalezy uznac za wlasciwe.
Wojciech Kozlowski
15. Pan Wojciech Kozlowski,
Szanowny Panie,
Raport Pana rotmistrza Pileckiego jest mniej więcej zgodny z danymi jakie ja mam z Instytutu Pamięci Narodowej O/ Poznański.
Ja jestem jednym z nielicznych , który ma odwagę oficjalnie pisać o milionie ofiar Auschwitz i o tym , że KL Auschwitz został stworzony dla Polaków a nie dla Żydów, którzy w tym okresie jeszcze nie byli mięsem do gazu. Wielu przemysłowców żydowskiego pochodzenia wspierało i duchowo i finansowo Hitlera. Wielu generałów służyło jak psy Hitlerowi. Wielu Żydów, może większość to dozorcy i nadzorcy w obozach zagłady.
Jeszcze w ubiegłym roku widziałem na stronach Yad Vashem liczbę 4 milionów zamordowanych Żydów. Te same dane do dziś podają sowieci
To instytucje zajmujące się wyłącznie holokaustem Żydów za pieniądze z naszych podatków:
Żydowski Instytut Historyczny
00-090 Warszawa
ul. Tlomackie 3/5
Centrum Badania i Nauczania Dziejów i Kultury Żydów w Polsce im. Mordechaja Anielewicza
www.centrum-anielewicza.uw.edu.pl
centrum.anielewicza@wp.pl
Centrum Badań nad Zagładą Żydów Instytutu Filozofii i Socjologii PAN
www.holocaustresearch.pl
centrum@holocaustresearch.pl
Katedra Judaistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego
www.uj.edu.pl/judaistyka
katedra.judaistyki@uj.edu.pl
Społeczność żydowska w Polsce
www.jewish.org.pl
Centrum im. Prof. Mojżesza Schorra
www.schorr.edu.pl
schorr@jewish.org.pl
Towarzystwo Kultury Żydowskiej Beit Warszawa
www.beit-warszawa.org.pl
office@beit.org.pl
Centrum Badań Holokaustu, Uniwersytet Jagielloński
www.holocaust.uj.edu.pl
cbh@uj.edu.pl
Ośrodek Brama Grodzka - Teatr NN
www.tnn.lublin.pl
Stowarzyszenie Dzieci Holocaustu w Polsce
www.dzieciholocaustu.org.pl
Fundacja Judaica - Centrum Kultury Żydowskiej
www.judaica.pl
Fundacja Shalom
www.shalom.org.pl
shalom@shalom.org.pl
Fundacja Monumentum Judaicum Lodzense
www.lodzjews.org
Centrum Żydowskie w Oświęcimiu
www.ajcf.pl
info@ajcf.pl
Miejsce Pamięci i Muzeum Auschwitz-Birkenau
www.auschwitz.org.pl
Otwarta Rzeczpospolita - Stowarzyszenie przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii
or.org.pl
Forum Dialogu Między Narodami
www.dialog.org.pl
forum@dialog.org.pl
Magazyn Forum: Żydzi-Chrześcijanie-Muzułmanie
www.znak.org.pl
Państwowe Muzeum na Majdanku
www.majdanek.pl
Muzeum Historii Żydów Polskich [w budowie]
www.jewishmuseum.org.pl
Midrasz. Pismo żydowskie
www.midrasz.pl
midrasz@midrasz.pl
Miejsce Pamięci w Bełżcu
www.belzec.org.pl
Strona poświęcona życiu Żydów w Polsce
www.joo.eu
Żydowska Ogólnopolska Organizacja Młodzieżowa
www.zoom.edu.pl
Obchody 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej i 20. rocznicy upadku komunizmu w Polsce
http://www.uroczystosci.udskior.gov.pl/
Centrum Badań Żydowskich Uniwersytetu Łódzkiego
W Polsce przemilcza się istnienie Chrześcijańskie Stowarzyszenie Rodzin Oświęcimskich
Szanowny Panie,
Do dziś, Żydzi w Polsce i w Jerozolimie manipulują faktami.
Przoduje w tym Instytut Żydowski w Warszawie.
Ukłony
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
16. Nie rozumiem Pana, panie Michale
Pan pisze, ze raport Pileckiego jest zgodny z danymi jakie Pan ma i wymienia Pan liczbe 1 ml jako liczbe ofiar w KL Auschwitz.
A zatem cytuje Pileckiego z raportu: "Podaję tu liczbę ludzi, którzy zginęli w Oświęcimiu.
Gdy wychodziłem z Oświęcimia zapamiętałem numer bieżący 121 tysięcy z czymś. Żyjących, takich, którzy wyjechali transportem i zwolnionych było około 23 tysięcy. Zginęło około 97 tysięcy numerowanych więźniów.
Nie ma to nic wspólnego z ilością ludzi, których masami, bez ewidencjonowania, gazowano i palono. Tych, na podstawie obliczeń codziennie notowanych przez pracujących w pobliżu komanda, do chwili mego wyjścia z Oświęcimia, zginęło ponad dwa miliony.
Podawałem te liczby oględnie, żeby nie przesadzić, raczej codziennie podawane liczby należałoby przedyskutować dokładnie.
Koledzy, którzy tam dłużej siedzieli i byli świadkami gazowania dziennie po osiem tysięcy ludzi podają liczbę plus minus pięciu milionów ludzi."
Wojciech Kozlowski
17. Pan Wojciech Kozłowski,
Szanowny Panie,
Liczbę zabitych, zmarłych Żydów w Auschwitz podaje za IPN O/ Poznański. Jak odszukam wszystkie Raporty Pana rotmistrza to je Panu podam.
Ukłony
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
18. Pan Wojciech Kozłowski
Szanowny Panie,
To co Pan pisze zgadza się z raportem pisanym we Włoszech.
Jest tam jedno zdanie, którego Pan nie prytacza:
Podawałem te liczby oględnie, żeby nie przesadzić, raczej codziennie podawane liczby należałoby przedyskutować dokładnie.
Ukłony
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
19. Dziekuje panu Michalowi za "dobre" checi wyszukiwania raportow
Ale najpierw chcialbym wiedziec, dlaczego Pan kreci. Cytowany przeze mnie raport Pileckiego pochodzi z 45 roku i byl spisany we Wloszech. http://www.polandpolska.org/dokumenty/witold/raport-witolda-1945.htm
Nie jest tez prawda, ze gloszona przez Pana liczba ofiar w KL Auschwitz jest zgodna z raportem Pileckiego.
Nie jest tez prawda. ze Pan jest: "jednym z nielicznych , który ma odwagę oficjalnie pisać o milionie ofiar Auschwitz", bowiem taka liczba, a dokladniej nieco wyzsza, oficjalnie jest teraz gloszona przez Muzeum KL Auschwitz. I to jest klamstwo na ktore przyzwalaja Zydzi, bo przeciez w Muzeum nic sie nie dzieje bez ich wiedzy. Poza tym oni nie protestuja na okolicznosc obnizenia tej liczby ofiar kilkakrotnie.
I to jest wlasciwe klamstwo oswiecimskie, a jednoczesnie holokaust biznes, bo Zydzi na to zezwalaja pomimo protestow chociazby zyjacych jescze polskich ofiar tego obozu.
Takze prosze nie spamowac zbednymi linkami, lecz przeanalizowac mechanizm polegajacy: z jednej strony na obnizaniu zbrodni Niemieckich - jak chociazby w KL Auschwitz, a z drugiej przerzucanie tych zbrodni na Polakow jak to czyni np. Gross.
Czy widzi Pan niemiecko-zydowski biznes?
Wojciech Kozlowski
20. Pan Wojciech Kozłowski,
Szanowny Panie,
Bardzo mi przykro, kiedy Pan posądza mnie, że współpracuje z Janem i Ireną Gross w obciążaniu winą Polaków po równi z Niemcami za mordy Żydów.
Jestem pierwszym i jedynym, który w blogosferze oskarża za kłamstwo Jana i Irene Grosów. Linków Panu nie będę przytaczał, bo Pan uważa, że ja tylko linki umie kopiować.
Pozdrawiam
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
21. Pan Wojciech Kozłowski,
Szanowny Panie,
Jest faktem i moim błędem, że liczbę ofiar podaną przez moich kolegów z IPN porównałem do liczby ofiar wyliczoną przez Pana Rotmistrza Pileckiego.
Przepraszam swoje Koleżanki, Kolegów z Blogmedia i innych platform. Przepraszam czytelników mego bloga.
Do wyliczeń Pana Rotmistrza Pileckiego ustosunkuje się jeszcze dziś. Muszę wziąć liczdła.
Pozdrawiam
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz