Owoc ma rację.
Dzisiaj w S24 pojawił się wpis Owoca, pt. Redaktorze Sakiewicz, nie będzie „dnia gniewu”… Wpis nie jest długi, wobec czego można go zacytować w całości. O to on:
Ani żadnego drugiego egiptu czy libii.
Póki co mamy demokratyczny Kraj i wbrew elytom, które nienawidzą demokracji, brońmy jej i strzeżmy, a przede wszystkim procedur. Zamiast rozmyślań o dniu gniewu lepiej przygotować się zawczasu i postawić pięciu ludzi przy każdej urnie i pilnować co się dzieje z protokołami. Byłem mężem zaufania Bolka(przepraszam wszystkich) w 1990 i pamiętam, że pomimo nagonki, zastraszania i nieporównywalnie gorszych warunków komunikowania między sobą, potrafiliśmy się znakomicie zorganizować. Gdyby Bolek nie był Bolkiem to pięć lat później przy takiej mobilizacji zwykłych, ale aktywnych ludzi wygrałby z Olkiem nawet podając mu w tv nogę albo dwie.
Jak myślę należy Owocowi przyznać rację. Dlaczego? Ano z powodów następujących.
Po pierwsze, skoro do wybuchu gniewu Polaków nie skłoniły słynne „józiolenia”, w których padła słynna fraza, że „Moja sitwa i owszem miała Polskę w dupie”, to widać nie ma takiej obelgi, której Polacy nie byliby w stanie znieść. Po takich wynurzeniach naród/społeczeństwo, które znałoby swoją wartość, nie zdzierżyłoby i się ruszyło ławą na elity i elitki, by zaprowadzić porządek. Jakaś reakcja była?
Po drugie, z kawiarniano-redakcyjnej perspektywy można snuć różne, nawet najśmielsze, wizje. Jednak wywodzenie ich z przesłanek właściwych innym narodom/społeczeństwom nie musi uwzględniać różnicy kontekstów pomiędzy stanami tutejszym a tamtymi. Myślę, że my Polacy dla tzw. świętego spokoju bylibyśmy skłonni nie iść drogą na skróty, abstrahując całkiem zwyczajnie od powszechnego werbalizowania swojego niezadowolenia, malkontenctwa i wkurzenia. Zresztą, ileż to różnorakich indywidualnych, partykularnych, interesów mógłby taki gniew naruszyć, by za cenę zburzenia status quo ryzykować iluzją jakiegoś porządku, ładu i sprawiedliwości? Wszak to lepiej jest się zasklepić w skorupie apatii, znieczulicy i tumiwisizmu niż porywać się z motyką na słońce. Trzeba więc na co dzień kombinować, jak tylko się da, byleby „jakoś” to było. Jakiekolwiek zaś gniewy skutecznie w takim kombinowaniu przeszkadzają.
Po trzecie, gniew (szczególnie, zbiorowy), wymaga poczucia wspólnotowości, patriotyzmu, i to wymiarze codziennym. Z tym jednak jest już trudniej, bo naszą specialite jest patriotyzm odświętny. No, jesteśmy wniebowzięci, gdy Kowalczyk, siostry Radwańskie, Kubica, Małysz, Sikora, nasze „złotka”, Jędrzejczak itp. biją kolejne rekordy, przywożą medale i słyszymy odgrywany Mazurek Dąbrowskiego, ale Chopin został skutecznie już umiędzynarodowiony i przestał być naszym „brandem”. Zresztą, tam, gdzie chodzi o zwyczaje konsumpcyjne, to przeważnie wybieramy ofertę towarów importowanych, będąc tak naprawdę klientami innych państw. A te dbają wyłącznie o swoje interesy, w tym także i o to, by Polska była utrzymywana jako kraj o statusie neokolonialnym. I to przy wydatnym udziale samych Polaków. Jak wobec tego wykrzesać z tego choćby odrobinę gniewu, by mógł on doprowadzić do przesilenia? Aha, do patriotyzmu odświętnego wielki zabiegi logistyczne nie są wcale konieczne, wystarczą bowiem plazma i kilkanaście flaszek browara. Tyle potrzeba na kilkugodzinny seans wspólnotowości.
Po czwarte, na więcej niż kilkugodzinny seans wspólnotowości, to nas nie stać. Również na to, by pilnować naszych spraw w komisjach obwodowych (jako ich członkowie i mężowie zaufania), lecz mimo to w centralnym sztabie do woli można poupajać się atmosferą triumfalizmu, frenetyczną wzajemną adoracją i w świetle jupiterów poopalać własną próżność i ego. Ba, nawet, gdy się po raz kolejny przegrywa, to robiąc wesołkowatą minę, można lać brednie o tym, jaki to oszałamiający sukces i zwycięstwo się odniosło. Kogokolwiek stać jest w takiej sytuacji na jakikolwiek gniew, by stanąć murem za przegranym? Jak można bronić ekipę, która sama o siebie nie potrafi się zatroszczyć? Nadstawiać za nią karku? Za nią wyjmować kasztany z ognia? Po co? Najwyraźniej jej nie zależy, nie czuje się pewnie, boi się wygrywać, są w niej jakieś zahamowania i opory.
Po piąte, gniew wymaga organizacji, zaplecza, logistyki a nade wszystko – przywództwa. A z tym wszystkim nie jest najlepiej. Pokazała to doskonale dynamika ruchów „posmoleńskich”, których determinacja szybko zaczęła się wyczerpywać z wielu różnych powodów, jednak jeden czynnik był rozstrzygający. Był nim ostatni z wyżej wspomnianych składników gniewu. Owo przywództwo praktycznie nie istniało i nie istnieje, gdyż ci, którzy stali wówczas na czele rodzącego się ruchu byli pozbawieni wsparcia ze strony najbardziej poszkodowanej ekipy. Najoględniej mówiąc z różnorakimi inicjatywami i pomysłami odbijali się od drzwi tych, którzy powinni być tym wszystkim najbardziej zainteresowani. „Wojsko” było, zaś „dowództwo” tkwiło niedostępne w schronie. Z kim wobec tego masy miałyby pójść na barykady? Z „oficerami” sztabowymi, którzy są słabo zorganizowani, nie mają zaplecza i logistyki, i dodatkowo nie kwapią się, by być pomiędzy sojuszniczym „wojskiem”? Bez tego wszystkiego, ono staje się pospolitym ruszeniem, łatwym do rozbicia. Wobec tego, kto mądry będzie się w takie coś angażować?
Po szóste, niezwykle łatwo można zracjonalizować swoje niezaangażowanie, gdy twierdzi się, że chociaż jest źle, to może być jeszcze gorzej. Więc lepiej jest nie kusić losu. Że wszystko się wali, to co z tego, skoro to taka krajowa norma? Że lepiej się nie wychylać, bo… ma się rodzinę, brakuje sił i zdrowia, „jeden wart drugiego”, „tylko się żrą ze sobą”…. Zresztą, kryzys, to benzyna na kartki, ocet na półkach i puste haki w mięsnym. A tak, to jest taka nasza mała stabilizacja, więc po co ją burzyć. „Się zakombinuje, i jakoś to będzie.” Posłuchajcie uważnie, Mości Blogerzy, wokoło siebie, czy się mówi inaczej.
Dalszych powodów, dla których Owoc może mieć całą masę racji, można by pewnie znaleźć jeszcze więcej. I jeśli ktoś chce, to może ich szukać. Ważniejsze jest, jak sądzę, to, że być może za bardzo skłonni jesteśmy rzeczywistość zbytnio wirtualizować, przyjmując za pewnik jakieś nasze wyobrażenia zniekształcone wpływem socjotechniki. Pytanie jest, jak bardzo staliśmy się jej zbiorowym więźniem, gdy w odruchu warunkowym reagujemy na takie bądź inne wrzutki i traktujemy je ze śmiertelnym namaszczeniem. Czy również nie jesteśmy na tyle wrażliwi, by dostrzegać, że jest to wszystko nam serwowane ze stoickim cynizmem, by spuścić nieco pary naszego idealistycznego rozedrgania. Że wirtuozerią jest, by skanalizować zbiorowy wnerw w taki sposób, by wszystko rozeszło się po kościach, oddalając w ten sposób przesilenie bądź jakąkolwiek rewoltę. Że nie sztuką jest, by złapać króliczka, lecz by gonić go, gonić go, gonić…. Że im bardziej, tym bardziej. Jak sądzicie?
- MoherowyFighter - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
2 komentarze
1. żaden dziennikarz na ulice mnie nie wyciągnie
prowokacjom mówimy NIE! Próbowano nas juz prowokować w rózny sposób, nie dalismy sie i nie damy sprowokować.
Urny na jesieni - przygotować się, objąć w każdej komisji piecze nad listami i głosami, pilnowac urn, liczyć wchodzących - kto pamięta pierwsze "wolne" wybory , ten pamięta tamten system.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. Marylo, bo widzisz, jak
się nie ma kompetencji organizacyjnych, formacyjnych, socjologicznych, ekonomicznych i politologicznych, a przy tym ma się jedynie "słomiany zapał", to zamiast wywoływać zmiany instytucjonalne i na nie wpływać, można ryknąć "Ludu! Na barykady!". I czekać, co z tego wyniknie. Może się złapie Pana Boga za pięty, a może nie. Lecz by Jemu pomóc i samemu kupić los na loterii, to jakoś brakuje cojones. Aha, o potraktowaniu po macoszemu zwykłej żmudnej, rutynowej, niewdzięcznej i nudnej pracy organicznej w terenie (z ludem), to już nie wspominam. A później pretensje i zdziwko, że masy nas nie poparły.