„Ludzie Boga”. Taka sobie recenzja

avatar użytkownika dzierzba

Nigdy nie byłem kinomanem. I chociaż na większość tego typu zjawisk mam wyrobiony pogląd, to w tym konkretnym przypadku trudno mi stwierdzić, dlaczego nie śledzę z zapartym tchem repertuarów. Po prostu mało interesuje mnie, kto zdobył Oskary, a już zupełnie spływają po mnie informacje o nowych, niezależnych, niskobudżetowych „arcydziełach”, które przyciągają do kameralnych kin kolejne pokolenia ubranych ze starannie wystudiowaną nonszalancją zblazowanych wannabe krytyków filmowych. Tak mam, takimi schematami myślę i nawet jeżeli czasem przychodzi mi do głowy, że tracę w ten sposób szansę obcowania z czymś wyjątkowym, nie spędza mi to snu z powiek.

Dlatego też wybierając się wczoraj na „Ludzi Boga” niczego nie oczekiwałem. Ani głęboko religijnych przeżyć, ani wyszukanej rozrywki, ani materiału do przemyśleń na długie wieczory. Mogłem więc usiąść spokojnie w prawie pustym kinie i obserwować przez blisko dwie godziny chwilę z życia mnichów i ludzi z nimi związanych.

Czułem się, jak na projekcji jakiegoś dokumentu. Brakowało tylko lektora przedstawiającego kontekst wydarzeń. Widziałem kolejne dni w klasztorze. Modlitwa, praca. Spotkania z ludźmi. Rozmowy o rzeczach przyziemnych i o Bogu. Tym chrześcijańskim oraz Allachu. Normalne, choć ciężkie i pełne wyrzeczeń życie ludzi w biednym, targanym konfliktami kraju. No i wreszcie strach. Coraz silniejszy i coraz bardziej namacalny. Doniesienia o morderstwach i rzeziach. Realne pytanie o szansę przeżycia w miejscu, gdzie nie tylko obcy są niemile widziani.

W tym wszystkim mnisi. Zwyczajni, ludzcy. Całkiem prozaicznie przerażeni. Kalkulujący. Ważący racje, racjonalizujący swój strach. Szukający w braciach poparcia dla decyzji o wyjeździe. Wątpiący. Dalecy od pogardy dla śmierci. Mówiący wprost, że nie chcą być męczennikami. Rozumiejący, że bezpieczne trwanie w tym miejscu jest z każdym dniem coraz mniej możliwe. I wreszcie dokonujący wyboru. Jednomyślnego. Pozbawionego entuzjazmu, ale świadomego i stanowczego. Wyboru wynikającego z przekonania, że takie jest ich przeznaczenie. Że tego wymaga od nich Bóg do którego codziennie się modlili.

Ostatecznie idą na śmierć. I w tym miejscu kończy się film. Film zapewne również o męczennikach za wiarę. Dla mnie jednak w pierwszej kolejności wzruszający i optymistyczny w całościowym wydźwięki „dokument” o tym, że nikt nie rodzi się świętym, bo łamać się jest rzeczą ludzką, a boską pomóc, by nie umrzeć złamanym.

Ludzie Boga (Des hommes et des dieux) – reż. Xavier Beauvois


Filed under: kino, religia

napisz pierwszy komentarz