Ż o l n i e r z e.

avatar użytkownika nissan

Ppłk cc Adolf Pilch ps. "Góra", "Dolina"



napisała p. Grażyna Dziedzińska



ppłk Adolf Pilch


Jaki był ppłk Adolf Pilch ps. "Góra", "Dolina"? Mądry, obowiązkowy, zamknięty w sobie. Myśmy jednak umieli go rozszyfrować. "Oho - mówiliśmy - stary szarpie wąsy, to znaczy, że jest źle". Nie był politykiem, był żołnierzem. Nadzwyczajnie dobry, dbał o nas jak najlepszy ojciec. Miał szczęście w walce, odważny był do zuchwałości. W Kieleckiem w sytuacji zmasowanych ataków hitlerowskich błagaliśmy go niemal na kolanach,żeby nie "lazł" w ogień, ale mruknął tylko: "Zostawcie to Panu Bogu". Rzucał się tam, gdzie najgoręcej, pomagał, ratował ludzi. Kochaliśmy go ogromnie. Na ślepo szliśmy za nim w bój. - Tak mówią o swoim dowódcy żołnierze kombatanci Zgrupowania Stołpecko-Nalibockiego AK. 

Kościół Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny na Ochocie w parafii pw. św. Jakuba Apostoła słusznie szczyci się jednym z najpiękniejszych i unikalnych "pomników" czynu zbrojnego oraz martyrologii żołnierzy AK i Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, a mianowicie witrażami. Inicjatorem tego dzieła był Bolesław Jabłoński ps. "Bill", cichociemny, szef sztabu i dywersji II Okręgu AK Łódź, więzień ubeckich katowni, KS-iak. Współinicjatorem szlachetnego zamierzenia - wspieranego przez innych członków Komitetu Witrażowego - był ppłk Adolf Pilch, ps. "Góra", "Dolina", cichociemny, dowódca Zgrupowania Stołpecko-Nalibockiego, żołnierz Powstania Warszawskiego. Odznaczony Orderem Virtuti Militari, 4-krotnie Krzyżem Walecznych, Krzyżem AK, jak również King's Medal for Courage (Królewskim Medalem za Męstwo w Londynie, gdzie przebywał na stałe po wojnie). Artystycznie wykonane witraże są prawdziwą lekcją historii, którą warto polecić zwłaszcza pedagogom i ich uczniom. Rozpoczyna je, jakże wymowny, witraż z podobiznami dwóch męczenników św. Maksymiliana Kolbe, którego zamordowali hitlerowcy i gen. bryg. Leopolda Okulickiego-"Niedźwiadka", dowódcy Sił Zbrojnych w Kraju, zamordowanego przez Sowietów. Następne witraże obrazują zmagania żołnierzy AK na Kresach - kraju zdradziecko zabranym Polsce w Jałcie - walki w Kampinosie, Powstaniu Warszawskim itp.
Śpij kolego w ciemnym grobie...

27 II 2001 r., w pierwszą rocznicę śmierci ppłk cc Adolfa Pilcha, w kościele Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Panny Marii w parafii św. Jakuba Apostoła odbyło się uroczyste nabożeństwo odprawione przez proboszcza, ks. prałata Henryka Bartuszka, za spokój duszy bohatera oraz za zamordowanych, poległych i zmarłych cichociemnych i żołnierzy Zgrupowania Stołpecko-Nalibockiego. Przed Mszą św. słowo wstępne wygłosił żołnierz Okręgu Kieleckiego 25. pułku AK Stanisław Korwin. Przypomniał sylwetkę "partyzanta trzech puszcz": Nalibockiej, Kampinoskiej, Świętokrzyskiej, jako żołnierza, a po wojnie kombatanta, utrwalającego etos działalności AK (m.in. w licznych publikacjach książkowych), prezesa Koła Cichociemnych i Koła AK na emigracji, członka Kapituły Krzyża AK.
W Mszy św. uczestniczyły poczty sztandarowe: Okręgu Wileńskiego, Okręgu Nowogródzkiego oraz 4 sztandary Grupy Kampinos AK. Gdy się patrzyło na tych dzielnych żołnierzy, niektórych jeszcze w przedwojennych mundurach, ułanów z szablami przy boku, serce ściskało się na wspomnienie tysięcy im podobnych, którzy zginęli w tak niewiarygodnie koszmarny sposób w Katyniu, Ostaszkowie, Miednoje, na Łubiance i których śmierć była i będzie niepowetowaną stratą dla naszej Ojczyzny.
Ks. prałat w swojej homilii przypomniał, iż ci, których przypominają witraże, na wezwanie zagrożonej polski porzucili domy, najbliższych, skazali się na życie w lasach, wieczną tułaczkę, cierpienia i poświęcili całą młodość, aby ratować Kraj w imię najwyższych wartości: Boga, Honoru i Ojczyzny. Podkreślił, iż te wartości nie powinny być zatracone czy deprecjonowane teraz, kiedy żyjemy w wolnej III Rzeczypospolitej i że pamięć o tych, dzięki którym ona ponownie zaistniała, należy się tamtym bohaterom. Ksiądz serdecznie życzył kombatantom siły, zdrowia i jak najdłuższego jeszcze życia, aby mogli nadal dawać świadectwo swojej miłości do Ojczyzny.


Żołnierz "Góry", "Doliny" Longin Kołosowski ps. "Longinus", z 27. pułku im. Króla Stefana Batorego, ułanów nieświeskich, ułan szwadronu CKM Okręgu Nowogródzkiego i Zgrupowania Stołpecko-Nalibockiego, który przeszedł cały szlak zgrupowania od walk z napastnikami bolszewickimi 17 IX 1939 r. na Kresach po Kielecczyznę, wezwał zebranych: (...) Módlmy się za wszystkich Polaków żyjących i pomordowanych przez dwóch okupantów, za Polaków, którzy przeszli gehennę więzień, tortur, procesów, zsyłek, obozów, katorgi syberyjskiej, którzy byli poniżani, upokarzani, lecz pozostali wierni Bogu i Ojczyźnie. Módlmy się za wszystkich wiernych i duchownych tej parafii, by dalej troszczyli się o dobry stan witraży, stanowiących wspaniały przekaz historyczny dla pokoleń. Módlmy się za polską młodzież, aby zrozumiała ofiarność ich dziadków i ojców, walczących o niepodległość, aby zachowała wiarę i tradycje narodu polskiego.
A oni szli i szli... aż do Warszawy

Jeden z najsłynniejszych partyzantów AK, ppłk Adolf Pilch jest wciąż jeszcze mało znany w kraju. Przypomnijmy więc tę jakże fascynującą postać żołnierza, który wykorzystując własne predyspozycje, odwagę, spryt, intuicję, jak też wiedzę i praktykę cichociemnego, jako jedyny dowódca kresowy przeprowadził przez fronty niemal 900 żołnierzy, którzy w dużej mierze wsparli Powstanie Warszawskie.
Urodził się w Wiśle na Śląsku Cieszyńskim, jako ósme dziecko beskidzkiego górala, 22 V 1914 r. Jego praojcowie przywędrowali w Beskidy ze Szkocji z grupą uciekającą przed prześladowaniami religijnymi. Po ukończeniu gimnazjum w Cieszynie i Wyższej Szkoły Technicznej Wawelberga w Warszawie został powołany do Szkoły Podchorążych Rezerwy Piechoty przy 26. dywizji w Skierniewicach. W 1940 r. przedostał się na Węgry, skąd statkiem "Patria" dotarł do Marsylii. Brał udział w walkach, a po kapitulacji Francji i niezorganizowanej ewakuacji "gdzie kto może" 21 VI 1940 r. dotarł do Plymouth w Wielkiej Brytanii. Na początku 1941 r. wylądował w okolicach Sulejowa. Zaopatrzony w lewe dokumenty przedostał się do Warszawy, gdzie oczekiwał na rozkazy Komendy Głównej AK. Otrzymał przydział do Okręgu Nowogródzkiego AK, do oddziału partyzanckiego im. Kościuszki, potem do Zgrupowania Stołpecko-Nalibockiego. Oddział początkowo odnosił sukcesy bojowe. 19 VI 1943 r. opanował garnizon niemiecki w Iwieńcu i dzięki zdobycznej broni "zakwaterował się" w Puszczy Nalibockiej. W wyniku jednak okrążenia i pacyfikacji przez duże siły niemieckie, białoruskie, ukraińskie, litewskie, łotewskie, chorwackie zgrupowanie uległo rozproszeniu. "Góra" wprawdzie szybko odtworzył oddział, ale natrafił na nowego, nie mniej bestialskiego wroga. Zgrupowanie Stołpeckie mianowicie sąsiadowało z sowieckim oddziałem w rejonie Iwieńca. Dowódcy obu jednostek byli w stałym kontakcie. 1 XII 1943 r. grupa pięciu oficerów Zgrupowania Stołpeckiego została zaproszona przez Sowietów na "naradę wojenną". Już po drodze zostali pochwyceni i zamordowani przez sowieckich partyzantów. Na wszystkie zaś oddziały polskie urządzono obławy i rozbrajano je. Te, które się broniły, wymordowano. "Góra", który się uratował, ponieważ nie poszedł na spotkanie, wietrząc podstęp, utworzył z garstki piechoty i szwadronu kawalerii, które się jakoś uchowały, oddział pod jego dowództwem. W momencie, gdy Sowieci zaczęli się zbliżać do Iwieńca i kierować na Puszczę Nalibocką, por. "Góra" postanowił skorzystać z zamieszania i wśród wycofujących się Niemców skierować partyzantów na Zachód. Zgrupowanie wyruszyło 29 VI 1944 r. z rejonów Iwieńca i Stołpec. Z 40 ludzi rozrosło się do ponad 800, z czego połowę stanowiła kawaleria. Szeregi rosły szybko, gdyż młodzi chłopcy musieli ratować siebie i rodziny przed śmiercią z rąk sowieckich "sojuszników". Również znacznej części rozbrojonych partyzantów udało się uciec do polskich oddziałów; Komenda Okręgu pomagała, przysyłając oficerów i podchorążych. Tak więc ogromne tabory, wojsko, rodziny żołnierskie, zaczęły posuwać się w kolumnie. Pokonywały pola i lasy, przeprawiały się przez rzeki: Niemen, Szczorę, Narew, Bug i Wisłę pod Nowym Dworem. Przemarsz Zgrupowania odbywał się w sposób przemyślany: przez kilka godzin od świtu, a potem maskowanie się w lesie do godz. 18.00 i znów marsz do późna - wspomina "Longinus". (...) Bug przekroczyliśmy wpław 16 lipca 1944 r. w miejscowości Dzierzby. Nawiązaliśmy kontakty z placówką AK. Zrobiliśmy zasadzkę na kilka niemieckich samochodów wojskowych, zdobywając ważne dokumenty. 24 lipca dotarliśmy do Nowego Dworu. Zastanawialiśmy się, jak przedostać się na zachodni brzeg Wisły. Przejście w bród było niemożliwe. (...) Mieliśmy trzy rozwiązania: rozpuścić Zgrupowanie; przemieścić się na południe (ale tam był już front); przemaszerować przez most jako ruchomy cel. Wybrano to ostatnie. Ryzyko było duże, ale liczono, że w chaosie i zamieszaniu, w związku z dużym ruchem uciekających formacji pomocniczych armii niemieckiej (Kozacy, RONA itd.) może się udać. I rzeczywiście udało się. Partyzanci ze Zgrupowania dołączyli do partyzantów z Puszczy Kampinoskiej, którzy powitali ich entuzjastycznie. Ten długi marsz wśród wrogów, niemal bez strat, naprawdę graniczył z cudem. 

Rozbici pod Jaktorowem
W czasie Powstania żołnierze Zgrupowania Stołpecko-Nalibockiego stanowili trzon Grupy Kampinos. Dzięki doświadczeniu zdobytemu po rocznych walkach partyzanckich, wysokiemu morale dowódcy i żołnierzy, jak również odwadze bojowej i sile uzbrojenia, już 30 i 31 lipca zadali Niemcom dotkliwe ciosy. Pod dowództwem "Góry", który zmienił wówczas pseudonim na "Dolina", Zgrupowanie 3 sierpnia zlikwidowało silne jednostki niemieckie pod Truskawką i pod Truskawiem, dzięki czemu puszcza została dokładnie oczyszczona z nieprzyjaciela i już 10 sierpnia można było przyjąć pierwsze zrzuty z samolotów alianckich. W Powstaniu Warszawskim "Dolina" brał udział ze swym oddziałem w starciach na północnych przedmieściach stolicy. W czasie ataku na lotnisko bielańskie były duże straty. Z ran zginął także Bogdan Grygorcewicz, ps. "Mały" 14-letni, najmłodszy ułan Zgrupowania.
29 IX 1944 r. Grupa Kampinos, okrążona pod Jaktorowem, została całkowicie rozbita. Hitlerowcy opracowali plan jej likwidacji siłami ok. 5 tys. żołnierzy z udziałem broni pancernej dywizji Göringa. Pociągami pancernymi od strony Grodziska Mazowieckiego i od Żyrardowa przecięli drogę partyzantom, zamykając pierścień okrążenia Grupy Kampinos. Mimo to Polacy bili się aż do wieczora i zestrzelili nawet jeden samolot. Po klęsce jaktorowskiej por. "Dolina" przedarł się ze swoim oddziałem, zabierając ze sobą rozbitków z okrążenia niemieckiego i dołączył do 25. Pułku Piechoty Ziemi Piotrkowsko-Opoczyńskiej AK. Po rozwiązaniu pułku stanął na czele konnego oddziału, walcząc na szlakach mjr. Hubala do stycznia 1945 r. Por. "Góra"-"Dolina" od 3 VI 1943 r. do 17 I 1945 r. stoczył 235 bitew i potyczek, w znakomitej większości zwycięskich. Jest to niebywały wysiłek. "Góra"-"Dolina" był w nieustannej walce, a jednocześnie troszczył się o wyżywienie, zaopatrzenie, uzbrojenie ok. tysiąca partyzantów. 

Po wojnie musiał uciekać z kraju, ponieważ totalitarny reżim Bieruta i Bermana poszukiwał go jako "wroga ludu". Gdyby zaś dopadł legendarnego partyzanta, z pewnością zamordowałby go w lochach UB. Adolf Pilch osiedlił się w Anglii; wraz z żoną Ewą pracowali zarobkowo. Wychowywali na patriotów i wykształcili dwie córki oraz syna.
Ppłk "Góra"-"Dolina" zmarł w Londynie 26 stycznia 2000 r. w wieku 86 lat. 



Bezrukij Major 

Cezary Chlebowski
OSTATNIA WALKA
Oddziałów Wileńsko Nowogródzkich
Armii Krajowej
z NKWD
21 SIERPNIA 1944 r.

Warszawa 2008 r.
Formatował, opatrzył fotografiami i do druku przygotował Janusz Bohdanowicz „Czortek” Korekta: Ewa Chyża-Dunowska Adres kontaktowy: Janusz Bohdanowicz 02-647 Warszawa ul. Bachmacka 4 m. 66 Tel. 22-854-05-23, kom.662-249-166
E-mail: janusz40@poczta.onet.pl

Surkonty
- nie ustalono do końca, ale prawie dwukrotnie większa od polskiej liczba żołnierzy. Bój ten przeszedł do historii Polski jako miejsce śmierci podpułkownika dyplomowanego, inżyniera sapera Macieja Kalenkiewicza „Kotwicza”, znanego też stronie sowieckiej (i często tak określanego w ich meldunkach wywiadowczych) jako "bezrukij major". Piękna to postać i piękna - choć tragiczna - była droga, która zaprowadziła ppłk „Kotwicza” na pola chutoru w Surkontach.

Maciej Kalenkiewicz (1906) już przed wojną należał do grona oficerów młodszego pokolenia, zwracających na siebie uwagę dowództwa. Po wrześniowych walkach (w sztabie Suwalskiej Brygady Kawalerii) znalazł się w "Oddziale Wydzielonym WP", legendarnego majora Hubala - Henryka Dobrzańskiego, jako jego zastępca. Tam też spotkał swego brata ciotecznego, podchorążego Józefa Świdę – „Lecha” (co należy tu odnotować, ze względu na późniejsze losy obu oficerów). Źle układające się stosunki między Hubalem, a nowo tworzącą się konspiracją SZP-ZWZ spowodowały, że kpt. Kalenkiewicz już w grudniu 1939 roku został wyznaczony przez Dobrzańskiego jako kurier do Naczelnego Wodza we Francji. Tam (po bardzo krótkiej służbie w Centrum Wyszkolenia Saperów) skierowano go do Komendy Głównej Związku Walki Zbrojnej, której mp. był wtedy Paryż. To on, razem z kpt. Górskim już wtedy wysunęli koncepcję nawiązania lotniczej łączności z krajem i stworzenia

mjr Maciej Kalenkiewicz
„Kotwicz”

Równo pół wieku temu, 21 sierpnia 1944 roku, w sobotnie skwarne południe, na polach wokół chutoru Surkonty nad Lidą, w dawnym województwie nowogródzkim, rozpoczął się jeden z najtragiczniejszych epizodów walki oddziałów Armii Krajowej z formacjami wojsk NKWD. Po wielogodzinnych zmaganiach, po stronie polskiej padło w sumie 36 oficerów i żołnierzy (w tym większość dobitych bagnetami po wcześniejszym zranieniu); po stronie sowieckiej
na Zachodzie formacji wojsk spadochronowych dla potrzeb konspiracji w Polsce. Jako jeden z pierwszych cichociemnych (ekipa nr 2), wylądował w nocy z 27 na 28 XII 1941 r. w kraju. Przydzielony do Oddziału III - operacyjnego Komendy Głównej ZWZ (już przeniesionej z Paryża do Warszawy), służył na tym stanowisku pełne dwa lata (aż do lutego 1944 r.). Tutaj też współdziałał przy opracowaniu różnych wersji "planu 54", przewidującego wybuch ogólnopolskiego powstania. W końcu 1943 r. do Komendy Głównej (już wtedy) Armii Krajowej, zaczęły dochodzić ze Wschodu niepokojące wieści. Chodziło o zgrzyty i różne przedziwne konfiguracje, powstające w trójkącie Niemcy - AK-Sowieci. Najpierw dramatyczny meldunek wywiadu AK z Puszczy Nalibockiej zelektryzował wieścią, że 1 grudnia zmasowana akcja kilku brygad sowieckiej partyzantki doprowadziła do rozbrojenia polskiego Zgrupowania Nalibockiego, że oficerów zlikwidowano (w rzeczywistości - wywieziono ich samolotem w głąb sowietów), że żołnierzy rozbrojonych wcielono do sowieckich brygad, a opornych wychwytuje się i rozstrzeliwuje. Po tym meldunku nadszedł następny, mówiący, że garstka ocalałych z tego brutalnego rozbrojenia żołnierzy AK (17 ludzi na początek), pod dowództwem por. Adolfa Pilcha – „Góry”, tocząc zacięte boje z Sowietami, zawiesiła działania przeciwko Niemcom i otrzymuje od nich broń oraz amunicję. Te meldunki znalazły swoje odbicie w raportach KG AK kierowanych okresowo do Naczelnego Wodza, gen. broni Kazimierza Sosnkowskiego. Naczelny Wódz zareagował natychmiast: (...) Tragedia baonu Stołpeckiego nie usprawiedliwia późniejszego postępowania, meldowanego przez Nowogródek. Broń na Niemcach należy zdobywać, a nie przyjmować od nich w darze. Oczekuję raportu, kto ponosi za to winę i jakie zastosowano sankcje (...) W chwili gdy Warszawa otrzymała ten rozkaz, komendant główny AK już wiedział, że poprzednie meldunki z Nowogródczyzny nie zawierały pełnego naświetlenia np. tego, że „Góra” istotnie przestał walczyć z Niemcami, aby móc skutecznie unikać likwidacji ze strony kilkunastu tysięcy sowieckich partyzantów w Puszczy Nalibockiej, ale broni od Niemców nie otrzymuje. Te spóźnione raporty nie przyniosły jednak uspokojenia. Bo oto podobny problem wyrósł po tej stronie Niemna, w okolicach Hołdowa w Nadniemeńskim Zgrupowaniu Partyzanckim AK. Była to formacja bardzo
naonczas silna, składająca się z trzech okrzepłych już w walkach batalionów: (I - kapitana „Zycha” - Władysława Żogło, IV - porucznika „Ragnera” Czesława Zajączkowskiego i - w organizacji - VIII - "Bohdanka" porucznika „Jastrzębca” - Władysława Mossakowskiego). Zgrupowanie to w sile prawie 1500 ludzi, także zawiesiło walki z Niemcami - jak mówią meldunki - i przyjmuje od nich broń. Major „Kotwicz” odczuł to bardzo boleśnie. Z Nowogródczyzną był związany od urodzenia. Czuł się także odpowiedzialny za obu dowódców: „Górę” - bo cichociemny i także z tego, że miał komendę nad Niemeńskimi Zgrupowaniami. Był nim bowiem, awansowany już do stopnia rotmistrza „Lech” - Józef Świda, cioteczny brat Kalenkiewicza i współwojak od „Hubala”, a że rozkaz Naczelnego Wodza winien być natychmiast wprowadzony w życie, mjr Kalenkiewicz sam zgłosił się do jego nadzorowania. Został więc odwołany z Wydz. Operacyjnego KG AK, mianowany inspektorem KG na Okręg Nowogródzki i wyposażony w
bardzo szerokie pełnomocnictwa. W lutym 1944 wyjechał na Nowogródczyznę.
Po krótkim zapoznaniu się z sytuacją na nowym terenie podjął kroki dyscyplinarne. Wobec „Góry” trudno je było zastosować, gdyż jego rozbity batalion w Puszczy Nalibockiej
dzieliło kilkadziesiąt kilometrów od Hołdowa, czyli miejsca postoju zarówno przybyłego z Warszawy „Kotwicza”, jak i (wtedy) komendanta Okręgu Nowogródzkiego ppłk „Borsuka.” A poza tym drogę do „Góry " przegradzały liczne sowieckie brygady. Zresztą ostatnie meldunki skierowane do Warszawy nie potwierdziły w sposób jednoznaczny winę „Góry”. Był za to pod ręką „Lech”. Co do jego porozumienia z Niemcami nie istniały żadne wątpliwości, on sam je potwierdzał. Przez dwa tygodnie, od przyjazdu „Kotwicza”, obaj bracia się nie spotykają. Ale jeszcze przedtem nim „Kotwicz” wyruszył z Warszawy, wymienili listy. To wielce dramatyczna korespondencja. Podjęto ostatnią próbę załagodzenia sprawy. „Lech” otrzymał więc rozkaz od ppłk „Prawdzica” - Jana Szulca (po wojnie - Janusza Prawdzic-Szlaskiego) składający się z dwóch punktów: - odstąpić od rozmów i zawieszenia walk z Niemcami, zaprzestać przyjmowania broni od nich, zaktywizować działania bojowe skierowane przeciwko Niemcom, - natychmiast zawiesić wszelkie działania zbrojne wymierzone przeciwko partyzantce sowieckiej. „Lech” odpowiedział natychmiast, że jest gotów do wykonania, ale tylko pierwszej części rozkazu. Drugiej zaś nie wykona, gdyż jego zdaniem wrogiem nr 1 miejscowej ludności polskiej na tamtym terenie nie są Niemcy, a Sowieci. I nie jest to tylko jego opinia, ale całej kadry oficerskiej i żołnierskiej braci podległego mu zgrupowania. W tej sytuacji 12 (prawdopodobnie) marca 1944 roku w Szlachtowszczyźnie koło Hołdowa rtm. „Lech” - Józef Świda, dowódca Nadniemeńskiego Zgrupowania Partyzanckiego AK, stanął przed sądem wojennym za odmowę wykonania II części rozkazu (a nie za porozumienie z Niemcami - jak się powszechnie do dziś uważa). „Lech” się nie bronił, mimo iż praktycznie oskarżał go nie tylko kpt. „Warta”, ale i ppłk „Prawdzic”. Wyrok śmierci przyjął spokojnie. O roli w tej sprawie komendanta Okręgu ppłk „Prawdzica” vel „Borsuka” nie powiedział wtedy ani słowa. „Kotwicz” wyrok zatwierdził, zawieszając jednak jego wykonanie na okres powojenny, dając jedynie skazanemu prawo do rehabilitacji w boju (rtm. Świda został skierowany do okręgu krakowskiego, gdzie w obwodzie Bochnia jako rtm. „Dzik” wykazał się bohaterską postawą, dowodząc oddziałem partyzanckim).
Na podstawie meldunku przesłanego przez mjr. „Kotwicza” do Warszawy, gen. „Bór” mógł więc zameldować Naczelnemu Wodzowi:

(...Wkroczyłem z całą stanowczością dla zlikwidowania niedopuszczalnej w żadnym wypadku współpracy z Niemcami (...).
Ale w tym meldunku było tylko pół prawdy. Dwa tygodnie pobytu „Kotwicza” w Nowogródzkiem zorientowały go, że dostrzegł zaledwie wierzchołek góry lodowej. Ponaglany przez KG AK do powrotu, poprosił o pozostawienie go tam, gdzie aktualnie był... w Hołdowie i ku zdumieniu wszystkich, były inspektor KG AK przejął po „Lechu” dowodzenie osieroconym Nadniemeńskim Zgrupowaniem Partyzanckim. Wraz z batalionem przejął także po „Lechu” jego ulubioną siwą klacz. Maciej Kalenkiewicz bowiem postanowił przeprowadzić generalną sanację tego skądinąd świetnego okręgu. Szła wiosna. Zbliżał się front wschodni. Dotychczasowy komendant Okręgu, w trosce o swoje wojsko, bombardował KG AK raportami, aby w chwili nadejścia sowietów pozwolić mu przesunąć się wraz z co bardziej aktywnymi w prowadzeniu zbrojnych starć oddziałami z partyzantką sowiecką - na zachód. „Kotwicz” zaś, choć formalnie tylko komendant trzy batalionowego zgrupowania, myślał prawie globalnie. Dokonawszy licznych roszad w jednostkach sztabowych i bojowych, „Kotwicz”, ze wzmocnionym do 600 ludzi batalionem "Bagatelka", ruszy w początku III dekady czerwca 1944 r. ku Wilnu. Czas operacji "Ostra Brama" zbliżał się bowiem wielkimi krokami. I naraz runęła lawina nieszczęść. 24 czerwca w starciu z mieszanymi siłami niemieckiego batalionu i wspomagającej go kolaborackiej formacji ukraińskiej (plus ostrzał sowieckiej partyzantki zza Niemna), w Dyndyliszkach kula rozniosła prawy łokieć „Kotwiczowi” i trzeba było natychmiast operować rękę. Trzeba też było dobić poranioną "polechową"
siwą klacz. „Kotwicz” się nie zgodził na amputację ramienia i choć miał ciągle wysoką gorączkę, podejmował walkę za walką, przebijając się uparcie do Wilna. Nie zsiadał z konia, tylko momentami gdy opuszczała go przytomność, pozwalał się podtrzymywać w siodle dwom luzakom.
Po 5 dobach od otrzymania rany musiał jednak ulec wreszcie dyktatowi lekarzy - gangrena poszła już bowiem tak wysoko, że nie wiadomo było nawet czy pomoże natychmiastowa amputacja. Po operacji, od 29 czerwca, rana po amputacyjna źle się goiła, „Kotwicz” gorączkował, ale mimo to rwał się ku Wilnu, gdzie lada moment akowcy uderzą. Choroba jednak była silniejsza. Musieli niestety, uderzyć bez niego, siłami, które udało się ściągnąć. I tu także wszystko się sprzysięgło przeciwko jego operacji "Ostra Brama". Na terenie Nowogródczyzny były nadal dwa zestawy komendanckie. Pierwszy: nowy – „Poleszuk” – „Siła” - ponaglał marsz batalionów na Wilno, stary - Prawdzic – „Warta” wyznaczał im nie najprostsze drogi.
 Na Wileńszczyźnie niespodziewanie szybki marsz Armii Czerwonej spowodował przyspieszenie o dobę uderzenia akowskiego. „Kotwicz”, złożony gorączką, obserwował z daleka te nerwowe przygotowania. Mimo ciągle nie zagojonej rany, 17.07 objął komendę nad Podokręgiem Nowogródzkim AK. Akowskie bowiem wojsko miotało się tu i tam, i ktoś musiał ująć to w karby. Obok wywożonych do obozów, ci których nie ogarnęły jeszcze obławy NKWD przebijali się grupami lub pojedynczo na zachód, zaś pozostali schodzili do nowej konspiracji. Funkcję tę objął także z wyraźnie określonym celem: Pozostaję, by bronić tych ziem i polskiej ludności.

„Kotwicz” miał w swoim zasięgu prawie 1000 ludzi. Tydzień wcześniej byłby to powód do radości, obecnie mocno to martwiło dowódcę. Trzeba było szybko "odchudzić" z przerostów stany oddziałów. Zadanie niezmiernie ciężkie - żołnierz nie chciał iść do domu. Major z nie zagojonym ciągle kikutem ręki przesunął się dalej na zachód i doszedł do Puszczy Ruskiej. Po krótkim tam pobycie, dowiedziawszy się, że dwaj dowódcy znanych batalionów nowogródzkich, por. „Krysia” Jan Borysewicz (II/77) i por. „Ragner” Czesław Zajączkowski (IV/77) ukrywają się z częścią swoich ludzi w okolicach Skirejek, postanowił wyjść z lasu i przemieścić się w tamtą bezleśną okolicę. W Skirejkach znów zaczął gorączkować. To spowodowało, że teren wokół Skirejek stał się na dłuższy czas miejscem postoju jego i małego sztabu, a także punktem docelowym ciągłego ruchu licznych łączniczek i gońców z całego odradzającego się w konspiracyjnym ruchu okręgu Nowogródzkigo. Skirejki i niedalekie Surkonty to ziemia raduńska i w przeszłości i dziś niezmiennie polska. Uparta ludność i wtedy i za czasów stalinowskich, i dziś w bardzo wysokim procencie (do 86%) opowiadała się stale za narodowością polską, co przysporzyło jej sporo kłopotów. Ale kraniec tej ziemi, wokół wsi Pielasa, i właśnie Skirejek, na zasadzie dziwnego kontrastu, był i jest najbardziej nam wrogi. To pogranicze dzisiejszej Litwy, obficie zaopatrywało wtedy formacje szaulisów, ponarskich strzelców i kolaboracyjny korpus gen. Pavlisa Plechaviciusa w ochotników i poborowych. W takim paskudnym sąsiedztwie przyszło „Kotwiczowi” przeżywać nawrót gorączki, a jednocześnie oczekiwać rozkazów czy dyrektyw. A te nie nadchodziły, bo Warszawa od dwóch tygodni płonęła ogarnięta powstaniem. 18 sierpnia 1944 Warszawa skierowała do „Kotwicza” depeszę, powiadamiającą go o awansie na podpułkownika, ale dokument ten już do rąk jego nie dotarł. Przez wiele powojennych lat historycy i badacze snuli przypuszczenie, co do tego, co było bezpośrednią przyczyną dramatu w Surkontach. Jedni przypuszczali, że Sowieci namierzyli radiostację „Kotwicza” dzięki przyjętym 10 VIII 1944 r. "elementom ruchu, zdobytym przy likwidacji radiostacji Okręgu Wilno AK o kryptonimie "Wanda 19". Inni sądzili, że obławę "zaciągnął" na Kotwicza przebijający się ku niemu kpt. „Bustromiak” niedaleko Dubicz (gdzie 1863 roku zginął Ignacy Narbutt).

Istotnie około 40-osobowy oddział „Bustromiaka” natknął się tam na jedno z oczek obławy i w krótkim boju stracił sześciu żołnierzy. A jednak 21 sierpnia Sowieci na Surkonty uderzyli. Czy były to oddziały "Smiersz" jak wielu do dziś przypuszcza? Nie. Mam przed sobą meldunek sowieckiego NKWD, wydobyty z mińskiego archiwum przez życzliwych ludzi: 21.08.1944 naczelnik raduńskiego rejonowego Oddziału Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych kapitan bezpieczeństwa państwowego Czikin na podstawie otrzymanych informacji skierował w okolice wsi Surkony celem likwidacji zgrupowania bandyckiego, Grupę Wywiadowczo-Poszukiwawczą 3 batalionu 32 Zmotoryzowanego Pułku Strzelców (Wojsk Wewnętrznych NKWD - przyp. C. Ch.) pod komendą dowódcy kompanii starszego lejtnanta Korniejki i zastępcy naczelnika rejonowego Oddziału NKWD młodszego lejtnanta Bleskina. A więc stało się to na skutek otrzymanej informacji, czyli donosu. Było upalne południe. "Okolica" Surkonty, jak ją wtedy nazywano, to olbrzymia polana z dużymi kępami krzewów, drzew i kilkoma rozrzuconymi wśród nich, w dużej odległości od siebie, poszczególnymi gospodarstwami. Przybywające 3 lub 4 ciężarówki dostrzeżono w chwili, gdy - po przejechaniu dobrze widocznej o kilkaset metrów Pielasy - zahamowały i zaczęli z nich wyskakiwać „bojcy”. Cichy alarm wśród chłopców „Kotwicza” , rozrzuconych po odległych gospodarstwach, spowodował sprawne zajęcie stanowisk przez obsługi sześciu rkm. Spokojnie obserwowano przez lornetki spoconych „bojców” w sile "odchudzonej" kompanii, gdy milczkiem podkradali się do zabagnionej łąki. Tam oczka wody rozbiły rytmicznie rozstawioną tyralierę i skupiły Sowietów w małe grupki. Wtedy na rozkaz „Kotwicza” otwarto zmasowany ogień. Jego skuteczność była ogromna. Połowa atakujących - w tym obaj sowieccy dowódcy - padła zabita lub ranna. Czas płynął, Sowieci czekali - nie wiadomo na co. A Polacy? Gdy do jęku rannych Rosjan zaczęły się co i raz dołączać krzyki postrzelonych żołnierzy AK, do „Kotwicza” zameldował się kpt. „Bustromiak” (ranny tuż obok oka), proponując wycofanie się w kierunku, który uznał jeszcze za nie ogarnięty kręgiem obławy. „Kotwicz” podobno tak mu odpowiedział: Mamy kilku ciężko rannych, ja ich nie zostawię. Pozostaniemy tu do wieczora, może uda się w ciemności ich ewakuować. A pan niech weźmie swoich lżej rannych i wycofa się.

I tak się też stało. Gdy kilkunastoosobowa grupa prowadzona przez „Bustromiaka” zniknęła za wzgórzem, żołnierze „Kotwicza” czekali jeszcze godzinę. Wówczas od strony Radunia na szosie dostrzeżono wysoki obłok kurzu. Ciężarówek było kilkakrotnie więcej niż poprzednio. A wojska - pełny batalion. Oddajmy głos sowieckiemu dokumentowi:
Przybyły z odsieczą z dowódcą Grupy Wywiadowczo-Poszukiwawczej 332 zmot. pułku strz. kpt. Szugla i naczelnik rejonowego oddziału NKWD kpt. bezp. państw. Czikin otoczyli miejsce zalegania bandy. W wyniku 5-godzinnego boju (bandę) całkowicie zniszczono - zabito 53 bandytów w tym 6 oficerów białopolskiej armii, wśród nich komendanta Nowogródzkiego podokręgu podpułkownika Kotwicza, przedstawiciela "Polskiego rządu w Londynie" - rotmistrza Ostrogę, kapitana Jarego i innych. Schwytano do niewoli - 4, w tym łączniczkę i szyfrantkę Wileńskiego Okręgu „Zosię”. Cytowany fragment meldunku stwierdza, że w boju zginęło 53 "bandytów". Oddział polski był doskonale uzbrojony. Czym więc wytłumaczyć, że z 53 poległych uzbrojony był co drugi? Tak wynika z porównania liczby poległych z liczbą zdobytej broni. Nie ma prawie rannych ani wziętych do niewoli. Czy każda sowiecka kula była śmiertelna? Nie. Z tego, co udało mi się odtworzyć, w całym boju poległo około 18 żołnierzy AK. Co najmniej drugie tyle było rannych. Gdzie się oni podziali? Oto co nagrała przed 20 laty na taśmę jedna z ocalałych sanitariuszek, Eleonora Kolendo – „Teresa”: (...) Ale najgorsze było to, że oni razem ze mną robili obchód placu boju i wszystkich nieżyjących, ciężko rannych i lekko rannych, wszystkich dobijali bagnetami. Wszystkich! Przecież pamiętam twarz kapitana Hatraka do dziś... On miał taką złotą szczękę i patrzył na mnie przytomnie, patrzył na mnie tak, jakby jemu było mnie żal. Ja to widziałam po jego oczach. Jeden bandzior podszedł i pchnął go bagnetem w bok, tu. Ja tylko widzę jego zęby wyszczerzone, bo on jego walił w brzuch, w klatkę piersiową, ile tylko chciał. I tak po kolei, każdego. Tych jedenastu, co z „Bustromiakiem” poszło, uratowało się. Ta relacja tłumaczy, dlaczego rannych w meldunku nie było.

Ale i polska strona w swoich raportach także mnożyła straty przeciwnika. Kpt. „Warta” w depeszy do Warszawy podał liczbę 132 zabitych Rosjan. To mnożenie zabitych wrogów, a dzielenie strat własnych, uprawiano chyba ku pokrzepieniu serc. Bo Rosjan zginęło ani nie 18 (jak podają oni sami), ani nie 132 (według „Warty”). Na rynku w Raduniu leżą wszyscy „bojcy”, którzy polegli pod Surkontami plus jeszcze podobno kilku z innych bitew. A jest ich tam ogółem 68. Na płaskowyżu, w środku chutoru był mały, zapadły cmentarzyk powstańców z 1863 roku. Sowieci zrzucili na stos pościągane trupy i tam ich pogrzebała miejscowa ludność. A jeszcze po tym pochówku, trzykrotnie przyjezdne komisje rozkopywały mogiły i wyciągano trupy sprawdzając, czy na pewno leży tam "bezrukij major". W ciągu kilku następnych tygodni, rodziny potajemnie wykopały paru żołnierzy ppłk „Kotwicza” i przeniosły na swoje cmentarze. Po wojnie wybudowano tam oborę zarodową na 800 krów. Dwa razy dziennie tysiące racic tratowały zbiorowy grób w drodze na pastwisko i z powrotem. W 1988 roku podjąłem na łamach "Przeglądu Katolickiego" starania w celu ustalenia jak największej liczby imion, nazwisk i pseudonimów dla większości bezimiennych (jeszcze wtedy) żołnierzy AK. Gdy w 1990 roku zmieniona została obsada kierownicza Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa przy Premierze RP, można było pomyśleć o próbie godnego zakończenia tej makabrycznej profanacji. Pamiętam moje długie rozmowy z przedstawicielami białoruskiego MSZ w Mińsku (byłem wtedy wiceprzewodniczącym owej Rady Ochrony Pamięci), gdy pokazywali mi teczki pełne zbiorowych listów i pytali: Komu wy chcecie pomniki tu stawiać? Tym mordercom? Gwałcicielom? Współpracownikom gestapo? Patrzcie, co tu do nas pisze dziś miejscowa ludność na wieść o Waszych zamiarach. Przypominam, że był to rok 1990 i 1991. Listy były autentyczne. Pisała je ludność tych siedmiu litewskich wsi otaczających Surkonty. A jednak nie Ulegliśmy. W początkach września 1991 roku, obok kurhanów powstańczych, stanął zbudowany na zlecenie Rady, przez Fundację Ochrony Zabytków cmentarzyk wojenny, poświęcony ppłk. „Kotwiczowi” i 41 żołnierzom AK. I stoi tam do dzisiaj.


W Surkontach zginęło 36 żołnierzy AK: ppłk cichociemny Maciej Kalenkiewicz – „Kotwicz”, kpt. cichociemny Franciszek Cieplik – „Hatrak”, kpt. „Bosak”, rtm. cichociemny Jan Kanty-Skrochowski – „Ostroga”, por. Walenty Wasilewski – „Jary”, por. Stanisław Dźwinei – „Dzwon” , pchor. Henryk Nikicicz – „Norwid” , pchor. Henryk Cywiński – „Wilk” , plut. Franciszek Stankiewicz – „Mikado” , kpr. Kazimierz Ejsmont – „Irak” , strz. Bohdan Bednarczyk, strz. Jerzy Gryszel, strz. Jerzy Kaliciński – „Sinus”, strz. Zygmunt Kaliciński – „Kosinus”, ułan Bohdan Karpowicz – „Sowa”, strz. Jan Kleindienst – „Basia“, strz. Czesław Marszałek – „Żuraw”, strz. Władysław Sperski – „Tolot”, strz. Mieczysław Szeptunowicz, strz. Zygmunt Werkum – „Zima“, strz. Witold Żuk, strz. Henryk Żurawski – „Marabut” , sanitariuszka Eugenia Myszkówna, szyfrantka „Zosia” oraz 11 nieznanych z nazwiska żołnierzy.

Cmentarz Surkonty, Stan obecny 2008 r.

http://www.akwilno.pl/pdf/Ostatnia-walka-AK-z-NKWD.pdf

***************************************************

KTO UKRADŁ SZTANDAR „KMICICA”
         Dla starych Polaków, zwłaszcza dla bohaterskich żołnierzy Armii Krajowej, sztandary ich brygad miały zawsze bardzo ważne znaczenie, jako symbol miłości Ojczyzny. Przykładem niechaj będzie tu historia sztandaru „Kmicica”, „Łupaszki” i „Narocza”.
         Do wybuchu wojny w 1939 roku sztandar ten reprezentował szkołę powszechną w miejscowości Maciszcze na Kresach, powiat postawski. Z chwilą wdarcia się wojsk sowieckich 17 września 39 r. na teren Rzeczpospolitej Polskiej został ukryty w jakichś zakamarkach, a następnie jak powstał na tym terenie oddział „Kmicica” nauczycielka, pani Celuchowa przekazała go partyzantom. Tak się szczęśliwie złożyło, że od tego momentu 300-osobowy początkowo oddział błyskawicznie się zaczął rozrastać i w kolejnych akcjach zbrojnych odnosić duże sukcesy. Pojawili się jednak także pierwsi ranni i chorzy wśród członków tego dzielnego oddziału. W tej sytuacji we dworze państwa Soroków, w Ludwinowie, powstaje z konieczności pierwsza izba chorych. Pieczę nad rannymi żołnierzami sprawuje żona i córki właściciela tej siedziby Jana Soroki ps. „Siwy”. Oczywiście, w tej sytuacji cała rodzina wstępuje do podziemia i zostaje zaprzysiężona w siatce konspiracyjnej. Dzielne młodziutkie konspiratorki, harcerki, przekształcają się w łączniczki i otrzymują następujące pseudonimy: Irena – „Irys”, Zosia – „Adiutancik”, Marylka – „Lucyna”. I to właśnie one wypruwają ze sztandaru tekst „SZKOŁA POWSZECHNA”, a w to miejsce wyhaftowują – BÓG – HONOR - OJCZYZNA i pod orłem napis: ARMIA KRAJOWA Oddział „Kmicica” – Wilno. Dodajmy jeszcze, że na rewersie sztandaru widniał obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, co też miało niewątpliwie swój wpływ na losy tego wspaniałego narodowego symbolu. Tak się bowiem złożyło, że w pierwszych dniach czerwca 1942 roku podczas pobytu patrolu AK w Ludwinowie, dokąd chłopcy przybyli z niedostępnego obrzeża pobliskiego jeziora Narocz, por. Adam Burzyński faktycznie „Kmicic”, zostawia sztandar na przechowanie nadal rodzinie Soroków.  W maju 1943 roku w Ludwinowie odbywa się zakonspirowana uroczystość, sztandar poświęca ksiądz proboszcz z pobliskiej parafii Kobylnik. W uroczystości bierze udział dość duży skład oddziału „Kmicica”. Partyzanci prezentują broń, „Siwy” wręcza poświęcony sztandar „Kmicicowi”, który znów zabiera go z sobą w teren, ale ze względu na bezpieczeństwo tego symbolu, po jakimś czasie zostaje ponownie ukryty w Ludwinowie. Niestety sytuacja na tamtejszym terenie staje się coraz groźniejsza, wokół grasują sowieckie bandy partyzantów złożone z maruderów krasnoarmiejców. Zajmują się one przeważnie rabunkami, okradają i mordują wyłącznie Polaków. Na szczęście Akowcy ochraniają jak mogą przed nimi ludność cywilną. Jednak w sierpniu 1943 roku następuje tragedia. Sowiecka grupa partyzantów pod dowództwem niejakiego „Markowa” podstępnie nawiązuje kontakt z oddziałem „Kmicica”. Dokładnie w dniu 26 sierpnia tegoż roku, oprawcy sowieccy proponują wspólna naradę i przez zaskoczenie mordują 85 żołnierzy i starszyzny z oddziału „Kmicica”, w tym także samego dowódcę uśmiercają. W masakrze zostaje zamordowany również „Siwy”. Część oddziału ratuje się ucieczką przez rojsty, a z pozostałych wziętych do niewoli sowieci usiłują stworzyć oddział tzw. „Patriotów” pod protektoratem Wandy Wasilewskiej. Wszyscy jednak, co do jednego dezerterują. Taka była wtedy polska młodzież, dla której Bóg, Honor i Ojczyzna, to były wartości święte za które tysiące z nich podczas wojny i po wojnie oddało swe życie.
         We wrześniu 1943 roku Niemcy skrupulatnie pacyfikują tereny położone w pobliżu jeziora Narocz. Tropią ukrywających się tam „Kmicicowców”, mordują cywili, rabują, palą całe wsie, osiedla i dwory. Ludność ukrywa się w lasach i rojstach. Na bagnach ukrywa się także część rodziny „Siwego”. Po przejściu siepaczy trzy córki „Siwego” wraz z matką wracają do poszarpanego dworu w Ludwinowie. Z zachowanych schowków wydobywają trochę uratowanych przedmiotów i sztandar „Kmicica”. Pod osłoną nocy uciekają do Postaw, a stamtąd do Wilna. Z Wilna brutalnie ścigane przez NKWD przewiozły go do Lublina. Z Lublina na początku 1945 roku trafił wraz z tymi bohaterskimi dziewczynkami, (dziś są to już starsze panie), do Wrocławia, gdzie mieszkają one do tej pory. Niestety bez sztandaru, gdyż w stanie wojennym, w tajemniczy sposób sztandar zniknął. Warto tu nadmienić, że do roku 1981, kiedy Akowcom wileńskim zamieszkałym we Wrocławiu i okolicach starczało sił i zdrowia sztandar uczestniczył potajemnie w pogrzebach byłych partyzantów. Co się potem z nim stało dziś nie wie nikt.
         Płk. Jerzy Urbankiewicz, szef egzekutywy Kedywu Armii Krajowej Okręgu Wileńskiego, który 12 lat przesiedział w sowieckim łagrze, organizator i twórca (1992 r.) Muzeum Okręgu Wileńskiego w Łodzi, do końca swego heroicznego życia czynił starania, by ów symbol walki z najeźdźcami ulokować w Katolickiej Szkole im. Jana Pawła II w Łodzi, gdzie właśnie znajduje się to Akowskie Muzeum. Chodziło mu oto, aby młodzież tego liceum, która co roku uczestniczy w konkursie wiedzy o Armii Krajowej, mogła ten symbol niezłomnej walki dzielnych Polaków o wolność swej Ojczyzny oglądać na własne oczy. Czyż istnieje obecnie lepszy sposób na naukę ofiarności w służbie Bogu i Ojczyźnie, niż tego typu żywe symbole walki z groźnymi historycznymi przeciwnikami?
         Niestety dziś nikt nie wie gdzie się sztandar znajduje. Od momentu, kiedy siostry Sorokówny przekazały go Światowemu Związkowi Żołnierzy Armii Krajowej – zniknął absolutnie. Nie ma go ani w Muzeum Wojska Polskiego, ani na Jasnej Górze w Częstochowie. Istnieje przypuszczenie, że jacyś dwaj panowie ze ZBOWiD-u go przywłaszczyli. Ale dowodów na to nie ma. Sztandar ten musi być poddany, w krótkim czasie konserwacji, gdyż jest bardzo zniszczony. Błagam, proszę każdego kto cokolwiek wie lub przypuszcza, gdzie się ów wspaniały sztandar „Kmicica” znajduje, aby zadzwonił pod numer telefonu: +48 663 337 249.
         Bóg zapłać!
Karol Badziak
Operacja OSTRA BRAMA
Decyzja walki o Wilno zapadła na odprawie dowódców okręgów AK Wilno i Nowogródek w Warszawie w dniu 12 czerwca 1944 r.
Rozmijała się ona zupełnie z podstawową koncepcją "Burzy" tj. rozbijania tylnych straży wycofujących się Niemców, jednak była w pełni uzasadniona. Komenda Główna AK zdała sobie, bowiem sprawę z tego, że nie sposób grać roli gospodarza bez usadowienia się w wielkich miastach. A zatem zadecydowano, że walkę należy prowadzić nie poza wielkimi miastami, ale właśnie o nie.

Operacja "Ostra Brama" była kulminacją "Burzy" na Wileńszczyźnie i miała na celu zdobycie jej stolicy. Obracała ona również wniwecz dotychczasowe przygotowania do "Burzy" Okręgu AK Nowogródek, zwłaszcza bardzo dobrze opracowane działania niszczenia linii komunikacyjnych.
Cel tej operacji został jednoznacznie sprecyzowany w wydanym 26 czerwca 1944 r. rozkazie komendanta Okręgu Wileńskiego AK ppłk Aleksandra Krzyżanowskiego "Wilka", któremu 1 czerwca podporządkowano w charakterze podokręgu - Okręg Nowogródzki. W rozkazie tym "Wilk", stojący na czele całości sił mających realizować założenia "Burzy" w tych dwóch okręgach, nakazywał oddziałom AK uderzyć na Wilno i zdobyć je samodzielnie przed wkroczeniem wojsk radzieckich, by w ten sposób "walką żołnierza polskiego zadokumentować polskość i nienaruszalność ziem północno - wschodnich Rzeczpospolitej Polskiej".

Ogółem w operacji "Ostra Brama" miało uczestniczyć - w bezpośrednich walkach o miasto oraz na odcinkach zewnętrznych - ponad 12 500 żołnierzy AK z obu okręgów.
Gros sił wchodziło w skład trzech zgrupowań, którymi dowodzili:
1). Mjr Dypl. Antoni Olechnowicz "Pohorecki".
2). Mjr Dypl. Inż. Mieczysław Potocki "Węgielny".
3). Mjr Inż. Czesław Dębicki "Jarema".

Ponadto w skład sił "Wilka" wchodziła jako odwód 6 Wileńska Samodzielna Brygada, a także kilka oddziałów specjalnych. W liczbie tej mieścili się również żołnierze garnizonu wileńskiego AK, którym w okresie "Ostrej Bramy" dowodził ppłk Lubosław Krzeszowski.

Oczywiście nie były to wszystkie siły obu okręgów. Prawdziwej rozsypce uległy, bowiem siły Okręgu Nowogródzkiego AK.
Silne Zgrupowanie Stołpeckie (pod dowództwem por. A. Pilcha "Doliny"), odcięte od dowództwa, maszerowało w czasie działań na zachód, w kierunku Warszawy.
5 Brygada mjr Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki", w uzgodnieniu z płk Krzyżanowskim, także odchodziła w kierunku Okręgu Białostockiego, gdyż jej dowódca, z powodu wcześniejszych konfliktów z partyzantką sowiecką, wolał nie spotykać się z Armią Czerwoną.

Podobnie jak Zgrupowanie Stołpeckie i V Brygada AK, udziału w walkach o Wilno nie wzięły oddziały batalionów II i VII 77 pp. AK, oraz szwadron 26 p. uł. AK. Zgrupowaniem tym początkowo dowodził mjr dypl. Stanisław Sędziak "Warta", a po nim ppłk Janusz Szlaski "Prawdzic" - dowódca Okręgu Nowogródek. Stacjonowało ono na północnym skraju Puszczy Rudnickiej, skąd wskutek przyśpieszenia terminu natarcia na Wilno nie zdążyło przybyć na podstawy wyjściowe.
Identycznie rzecz miała się z liczącym 1 440 ludzi IV batalionem 77 pp. AK, którym dowodził por. L. Zajączkowski "Ragnar".
Zajączkowski stanowczo odciął się od jakiejkolwiek współpracy z Armią Czerwoną, krótko po tym znikając bez śladu. Batalion pod nowym dowództwem kpt. Szczerskiego "Szczerbca" skierował się zdecydowanie na zachód.

Na tym jednak nie koniec, bowiem osłabieniu uległ również V batalion kpt. Wasilewskiego "Bustromiaka", kiedy to jego dowódca wysłał pod Wilno tylko dwie kompanie - trzecią zatrzymując przy sobie.

13 brygada "Mołodeczno" w stanie 300 ludzi przybyła na czas do Kolonii Kolejowej pod Wilnem, jednak nie wiedząc o przyspieszeniu natarcia, nie wzięła w nim udziału. 12 brygada "Oszmiana", licząca 230 ludzi, otrzymała wiadomość o natarciu będąc 50 km od Wilna, a do tego droga jej przemarszu była zablokowana przez cofające się oddziały niemieckie. Do mjra "Jaremy" dotarł jedynie konny zwiad tej brygady.

Tak więc płk "Wilk", rozpoczynając operację "Ostra Brama", dysponował znacznie mniejszymi siłami niż te na które z początku liczono. Na domiar złego w szturmie na miasto nie wzięło udziału Zgrupowanie 2, mjr Potockiego, które miało uderzyć na Wilno od północy i zająć całą jego północną część - czyli dzielnicę kalwaryjską, aż po Wilię.

Zgrupowanie to nie otrzymało rozkazu przyspieszającego natarcie, a tymczasem w rejonie jego stacjonowania pojawiły się oddziały sowieckie, co na mjra "Węgielnego" nakładało obowiązek współpracy taktycznej. Tak powstała polsko - sowiecka grupa operacyjna pod dowództwem gen. Gładyszewa, dowódcy 227 Dyw. A. Cz.

Faktycznie więc w walkach o Wilno uczestniczyło około 4 500 żołnierzy AK, tj. czwarta część stanu bojowego obu okręgów.



.
Siły te skoncentrowano pod dowództwem "Generała Wilka" wokół Wilna. Ponieważ dowódca Okręgu Nowogródzkiego, ppłk Szlaski został zdymisjonowany, na jego miejsce przybył z Warszawy 25 czerwca ppłk dypl. Adam Szydłowski "Poleszuk". W nocy z 2 na 3 lipca zapadła decyzja podjęcia walki z cofającymi się Niemcami.
Nakazano podciągnięcie oddziałów o 10 do 15 km od Wilna w kierunku południowo - wschodnim, z gotowością uderzenia na dzień 10 lipca. Jednakże Armia Czerwona już 5 lipca zajęła Smorgonie. W tej sytuacji uderzenie na Wilno przesunięto początkowo na noc z 7 na 8 lipca, a w ostatniej chwili przyspieszono jeszcze o jedną dobę, skutkiem czego przez cały dzień 6 lipca oddziały AK wykonywały forsowny marsz do punktów wyjściowych, w znacznej mierze nie zdążając do bitwy - ale o tym już była mowa.

Przed świtem 7 lipca rozpoczęła się walka ogniowa. Natarcie od wschodu prowadziły zgrupowania: I mjra "Pohoreckiego" i III "Jaremy" wraz z przydzielonymi czterema batalionami Okręgu Nowogródzkiego i oddziałami osłonowymi dowództw. Główny front natarcia rozwinął się między Czarnym Traktem i szosą oszmiańską, na Subocz i cmentarz Rossa. Okrakiem, wzdłuż traktu uderzał III baon UBK ppor. "Sablewskiego" z zadaniem wdarcia się do miasta u wylotu ulicy Subocz. Na Subocz uderzała również z Kolonii Wileńskiej 8 brygada "Tura", na Belmont najbardziej wysunięta 3 brygada "Szczerbca". Natarcie mjra "Pohoreckiego" od wschodu ubezpieczać miała 13 brygada "Mołodeczno".

Stan osobowy III batalionu UBK (trzy kompanie, zwiad konny i pluton łączności) wynosił 600 ludzi, w tym 17 oficerów, 65 podchorążych i 37 podoficerów. Na uzbrojeniu posiadał on 6 ckm, 9 lkm, 38 rkm, działko i dwie rusznice ppanc., dwa moździerze i granatnik.
We wsi Góry szpica batalionu została ostrzelana z bunkra niemieckiego i rozbudowywanych punktów oporu. Partyzanci atakowali bunkier i stanowiska niemieckie granatami. Na lewym skrzydle batalionu UBK nacierały dwie kompanie V batalionu 77 pp. "Bostrumiaka" pod dowództwem por. J. Bobina "Kaliny".
Zamiarem ppor. "Sablewskiego" było po sforsowaniu rozciągającej się za wsią dolinki wykonanie szturmu na Subocz przy wsparciu ogniowym V baonu.
Niebawem jednak pojawił się samolot rozpoznawczy i nastąpił niemiecki ostrzał artyleryjski. Równocześnie uderzyły niemieckie myśliwce, które z niskiego pułapu zaatakowały partyzanckie oddziały zadając im ciężkie straty.
Ostatecznie na przedpolu ukazały się samochody pancerne wroga. W tym położeniu ppor. "Sablewski" zarządził odwrót.

Lewe skrzydło zgrupowania "Jaremy" tworzyły bataliony nowogródzkie: I - pod dowództwem kpt. W. Żogły "Zycha" i VI kapitana Dedelisa "Pala" z kierunkiem działania na Rossę. Już w trakcie dojścia na podstawy wyjściowe oba bataliony zostały zaatakowane w rejonie Lipówki ogniem ryglowym broni maszynowej, ostrzałem artyleryjskim, a wreszcie i ogniem z powietrza.
W tym czasie reszta sił Zgrupowania "Jaremy" rozczłonkowały się do natarcia, jednak ich dalsze posuwanie się zostało zatrzymane, a Niemcy wyruszyli do przeciwnatarcia, tak że doszło do walki wręcz.
Wobec wyraźnej przewagi nieprzyjaciela na rozkaz "Jaremy", który osobiście prowadził ogień z działka ppanc., zgrupowanie wycofało się.

Między stanowiskiem dowodzenia mjra "Jaremy" i tyralierami batalionu UBK, w rejonie wzgórza 179,0 usadowił się ze swoim oddziałem osłonowym gen. "Wilk". Widząc wątłą linię 9 brygady chor. Kolendy "Małego" skierował do wsparcia swój oddział pod dowództwem por. Kitowskiego "Groma". Przeszedł ciężkie bombardowanie i był świadkiem wymuszonego odwrotu podległych mu oddziałów.
Najwcześniej na pozycje wyjściowe podeszła 3 brygada por. "Szczerbca" - Gracjan Fróg ze Zgrupowania Olechnowicza. Brygada ta w sile 700 ludzi uderzyła trzema kompaniami w pierwszym rzucie, każda w sile ponad 100 ludzi, na północ i południe od stacji kolejowej Kolonia Kolejowa. Jej zadaniem było natarciem na przedmieścia Belmont i Zarzecze zdobyć: siłami 1 kompanii "Burego" - Górę Zamkową, 2 kompanii "Brzozy" - pocztę główną, 3 kompanii "Joego" - plac katedralny. W drugim rzucie do natarcia rzucono szwadron kawalerii "Wislinga" w sile 80-ciu koni, pluton ckm "Robaka", pluton cyklistów "Kraka", pluton żandarmerii "Szczupaka" i 4 kompania "Kirkora" - 80-ciu ludzi.

Kompanie zaatakowały ze wzgórz Kolonii Wileńskiej ku torom kolejowym. Na 9 plutonów pierwszego rzutu 5 przekroczyło tory bez walki, natomiast 3 kompania "Joego" i II pluton kompanii "Brzozy" napotkały na zacięty opór umocnionych punktów oporu, wspartych pociągiem pancernym.
Drugi rzut brygady oraz plutony kompanii "Joego" oraz plutony walczące o przejścia przez tory kolejowe wycofały się w kierunku Kolonii Wileńskiej. Mimo to 1 i 2 kompania oraz część 3 kompanii nacierały dalej. Niestety kilometrowy szlak natarcia wyczerpał możliwości fizyczne żołnierzy. Wkrótce zapada decyzja o wycofaniu się w kierunku Młyna Francuskiego.
W takim to położeniu w rejonie walk pojawiły się oddziały rozpoznawcze Armii Czerwonej, które z marszu wzięły udział, wraz z 3 brygadą, w walkach odpierających kontrataki niemieckie. Teren z czasem coraz bardziej nasycał się wojskami sowieckimi.

Nazajutrz, czyli 8 lipca przeprowadzono wspólne natarcie, przy wsparciu kilku czołgów sowieckich. Pod rzadkim ogniem artylerii natarciem tym zdołano opanować Belmont, jednakże na skraju Zarzecza nawała niemieckiego ognia zatrzymała dalszy ruch nacierających. Wszystkie plutony zaległy. W tej sytuacji por. "Szczerbiec" wydał rozkaz o wycofaniu się do Kolonii Wileńskiej.
Tak więc załamały się natarcia obu zgrupowań: "Jaremy" i "Pohoreckiego" od strony wschodniej.

Równolegle z atakiem sił gen. "Wilka" wybuchły walki w samym mieście. Wilno podzielono na cztery dzielnice konspiracyjne - A, B, C i D. Niestety działania zbrojne objęły tylko dwie z nich: dzielnice kalwaryjską "A" i "D" czyli Śródmieście. Przyczyną takiego stanu rzeczy były masowe ewakuacje ludności, zarządzone na skutek bombardowań sowieckich oraz odpływ młodzieży z miasta do brygad partyzanckich.
Ponadto dowódca dzielnicy "A", kpt. Bolesław Zagórny "Jan", nie otrzymał na czas rozkazu o przyspieszeniu uderzenia sił partyzanckich na Wilno, zarządził więc pogotowie bojowe dopiero na noc 7 lipca. Jego oddziały w sile batalionu (trzy kompanie) obsadziły zabudowania i ogrody Kalwarii z zadaniem obserwowania wojsk niemieckich i likwidowania pomniejszych oddziałów, celem uzupełnienia broni i amunicji. Tej pierwszej nocy uderzyły one na koszary niemieckie, a kpt. "Jan" usadowił się w budynku byłej komendy policji, obok centrali telefonicznej. Siły niemieckie liczyły tu około 2 000 żołnierzy, dowodzili nimi ppłk Tittel i Holzhauer.

Rankiem 8 lipca wkroczyły na Kalwarię oddziały 97 sowieckiej dywizji i uderzyły na pozycje niemieckie. W tym czasie oddziały polskie zaatakowały Niemców od tyłu. Ich opór był krótki, a oddziały niemieckie przekroczyły Wilię i na rozkaz ppłk Tittela wysadziły most w rejonie Stützpunktu 101. Po wyparciu Niemców z dzielnicy kalwaryjskiej dowódca sowieckiej dywizji, płk Żekow-Bogytariew, wyznaczył kpt. "Jana" na komendanta placu.
W wyniku nawiązanej współpracy batalion AK kpt. "Jana" uderzył na pozycje niemieckie wzdłuż południowego brzegu Wilii między Górą Zamkową i katedrą. Rano 10 lipca kompania "Andrzeja" po przekroczeniu Wilii nacierała po osi Góra Zamkowa - ul. Św. Anny, kościół misjonarzy. Pozostałe dwie kompanie: "Białego" i "Małego", parły do centrum z zamiarem przechwycenia Góry Bouffałowej. W toku walki dołączały doraźne grupy, chwytając porzuconą przez Niemców broń. Do wieczora oddziały polskie zdobyły ulicę Bakszta, zamkniętą silnym bunkrem łączności. Niemcy wycofali się na ulicę Niemiecką i Wielką.

Żołnierze 36 Brygady AK pod dowództwem "Żejmiana".
 

W Śródmieściu do walki przystąpił w nocy z 8 na 9 lipca oddział kpt. Józefa Grzesiaka "Kmity", mając do swojej dyspozycji dwie kompanie kadrowe, gdyż reszta żołnierzy Szarych Szeregów była na praktykach w brygadzie "Szczerbca". Oddział ten uderzył na magazyn przy ul. Żeligowskiego 4, ale poniósł straty, nie zdobywając broni. Dalszą akcję ponowił "Kmita" dopiero w nocy z 11 na 12 lipca 1944 r., tym razem jednak z pełnym powodzeniem, zdobywając budynek starostwa ze znacznym zapasem broni i amunicji. Oddział ten już do końca walk pozostawał w ścisłym współdziałaniu z oddziałami sowieckimi.

Równolegle, kompania "Andrzeja" zdobyła bunkier łączności i przekazała go oddziałom radzieckim, sama zaś skierowała się na Hrybiszki i Lipówkę, lecz tu zetknęła się z partyzantami sowieckimi, którzy nie ukrywali swojej wrogości wobec żołnierzy AK. Kompanie "Jana" powróciły do własnej dzielnicy, czekając na dalsze rozkazy.

Jak już pisałem wcześniej operacja "Ostra Brama" była kulminacją "Burzy" na Wileńszczyźnie. Walki o samo Wilno nie były jednak jedynymi bojami sił AK w tym rejonie.

Zgrupowanie mjra Mieczysława Potockiego "Węgielnego", wraz z sowiecką 227 dyw. utworzyło grupę operacyjną, dowodzoną przez gen Gładyszewa. Grupa ta nie mogła prowadzić oddziałów na Wilno, bowiem na zachód od niej, w Mejszagole, wyładowała się przerzucona z Niemiec brygada grenadierów pancernych von Wertherna.


Schemat bitwy stoczonej przez II Zgrupowanie AK z kolumną
gen. Stahela i oddziałami niemieckiego
16 pułku spadochronowego.

W trzydniowych walkach pod Mejszagołą II Zgrupowanie AK odniosło znaczne sukcesy, największy odniosła 2 brygada "Wiktora", która z zaskoczenia rozbiła duży oddział Wehrmachtu i zdobyła baterię samotorową. Podobnie duże powodzenie odnotował oddział rozpoznawczy "Ptasznika", który wziął do niewoli batalion Wehrmachtu. Ponadto inne jednostki zdobyły baterię moździerzy i wzięły sporą ilość jeńców (ok. 150 żołnierzy Wehrmachtu).

12 lipca Zgrupowanie "Węgielnego" podjęło w dwu kolumnach marsz na koncentrację na południe od Wilna.
Około godz. 5.00 dnia 13 lipca brygada "Juranda" jako czołowa północnej kolumny dotarła do wsi Krawczuny, położonej 5 km od Wilna, w sąsiedztwo wzgórza 174,4, gdzie ustawione były sowieckie działa przeciwlotnicze. Nagle od strony Krawczun spadł , na szpice oddziału ogień karabinów maszynowych. Było to zupełne zaskoczenie, bowiem na głębszym przedpolu znajdowały się własne czaty. "Jurand" cofnął się biegiem do kolumny, lecz wówczas odezwały się również niemieckie karabiny maszynowe na wzgórzu 174,4, z którego w panice zaczęli uciekać żołnierze sowieccy.
Kompania ppor. Stachiewicza "Sławicza" rozwinęła tyralierę i rozpoczęła ogień. Na niewiele się to zdało, bowiem impet niemieckiego natarcia zmiótł sowiecki batalion ochrony stanowisk artyleryjskich, przeszedł przez tyralierę "Sławicza" i parł niepowstrzymanie dalej. W starciu tym poległ por. Grombczewski "Jurand" oraz 13 partyzantów, kilkudziesięciu odniosło rany, 10 zaginęło.
Jak się okazało niemiecki oddział był częścią grupy mjra Sotha, wycofującej się z Wilna. W rezultacie doszło do całodziennej bitwy z przeważającymi siłami nieprzyjaciela, największej bitwy w operacji wileńskiej. Oddziały "Wegielnego" straciły w niej 78 poległych, 10 zaginionych i dużą, choć nieustaloną liczbę rannych.

W trakcie walki "Sławicza" mjr Potocki, zdał sobie sprawę, że lewa, północna kolumna (1 i 23 bryg) znalazła się w bitwie. Domysły te potwierdził przybyły z pola walki ppor. Stachiewicz "Sławicz", który zameldował o uderzeniu Niemców i śmierci "Juranda". Jasnym było, że dzieje się coś niezwykłego, bowiem siły niemieckiego garnizonu wileńskiego, powinny znajdować się w mieście, a nie poza pierścieniem okrążenia. Rozkazał więc "Sławiczowi" zebrać 1 brygadę i osłonić się od nieprzyjaciela w oparciu o Płócienniszki II, przybyłemu zaś dowódcy 4 brygady "Narocz" ppor. Wojciechowskiemu "Roninowi" uderzyć wprost na południe, na widoczne ze wzgórza 177,6 grupy posuwających się ku Niemnowi oddziałów niemieckich. Dowódca 23 brygady Brasławskiej "Światołdycz" miał uderzać na lewo od "Ronina", zaś 36 brygada kpt. Kiewlicza "Wujka" na prawo.

Brygada "Narocz" z impetem uderzyła w bok wycofującej się z Wilna fali Niemców z gen. Stahelem na czele, rozcięła ją na dwie części i rozpoczęła zagarnianie całych grup nieprzyjaciela do niewoli. Jednakże pod prąd wycofującej się załogi ruszył znad rzeki 16 pułk strzelców spadochronowych Schirmera z zadaniem osłony jej odwrotu. Pułk ten nie tylko powstrzymał impet natarcia brygady "Narocz", ale zaczął spychać ją z powrotem i obchodzić od skrzydeł. Ppor. "Ronin" zdając sobie sprawę z tego, że wobec absolutnej przewagi nieprzyjaciela, nie ma żadnych szans w otwartej walce, cofnął się do lasu, znalazł w nim pozycje jeszcze z 1920 r. i obsadziwszy rowy i wykroty, odpierał ataki nieprzyjaciela. Wkrótce impet niemiecki przejęły również na siebie sąsiadujące po lewej i po prawej stronie 23 brygada Brasławska i 36 brygada "Żejmiana".

Walki trwały do godz. 14.00, po czym zarówno załoga Wilna, jak i osłaniający ją 16 pułk spadochronowy przeprawiły się przez rzekę, tracąc około 1 000 żołnierzy (200 zabitych, 500 wziętych do niewoli i 300 potopionych w trakcie przeprawy przez rzekę).
Efektem bitwy pod Krawczunami - Nowosiółkami było rozbicie kilkutysięcznej grupy gen. Stahela, tak iż tylko grupa 2 000 Niemców dotarła do przepraw na Wilii.

W walkach poza Wilnem brały udział również, wspomniane już wcześniej bataliony II i VII 77 pp. pod dowództwem ppłka Szlaskiego "Prawdzica". Nawiązały one kontakt operacyjny z 1 moskiewską dywizją gwardii i wzięły udział w natarciu na silnie umocnione pozycje niemieckie w Ejszyszkach, osłaniając dywizję sowiecką od obu skrzydeł. Bataliony te otrzymały sowieckich oficerów łącznikowych, patrole łączności radiowej, obserwatorów artyleryjskich. Po wycofaniu się Niemców z pozycji Ejszyszki bataliony te na rozkaz "Wilka" zawróciły w rejon Turgieli.
Po operacji "Ostra Brama".
Walki o Wilno sił dwu północno - wschodnich okręgów AK są przez historyków bardzo różnie oceniane.
Na niekorzyść jej dowódcy świadczy zapewne fakt, że wzięło w nich udział niewiele ponad 25 % sił. Był to wynik przyspieszenia natarcia o jeden dzień, o czym nie wiedział ani ppłk Szydłowski "Poleszuk" wyznaczony na jego dowódcę, ani ppłk Krzeszowski "Ludwik" dowódca sił AK w mieście, ani mjr "Węgielny" nadciągający ze swoim zgrupowaniem od północy oraz większość innych dowódców zgrupowań, brygad i batalionów.

Na sprawności działania zemściła się również radiofobia wynikająca z obawy przed zdekonspirowaniem miejsca postoju dowództwa. Poza tym niektórzy historycy zarzucają dowództwu operacji nazbyt wojskowe formy działania, czyli natarcie według reguł taktycznych, zamiast szukania partyzanckich sposobów wniknięcia w pozycje nieprzyjaciela.

Po zajęciu Wilna nastąpiło kilka dni ciszy. Generał Krzyżanowski, po nawiązaniu kontaktów z gen. Czernichowskim zażądał od oddelegowanego ze sztabu Frontu oficera, ciężkiej broni, amunicji i określenia zadań bojowych. Trzy dni upłynęły bez odpowiedzi, wreszcie w bezpośredniej rozmowie z gen. Czernichowskim ustalono, że z oddziałów AK zostanie utworzona dywizja piechoty i brygada kawalerii - niezależnie od 1 Armii WP w ZSRR. Jednakże w czasie zarządzonej odprawy sztabu na godz. 18.00 dnia 17 lipca, zarówno "Wilk" w Wilnie, jak i większa część oficerów w Boguszach, zostali internowani przez NKWD. Podobny los spotkał żołnierzy skoncentrowanych w Turgielach.
Nie wszystkich jednak udało się oszukać. Część oddziałów dopiero po krwawych starciach z wojskami sowieckimi została rozproszona, a reszta udała się na zachód. I tak np. Zgrupowanie Stołpeckie pod dowództwem por. Pilcha "Góry", w sile ponad 1 000 ludzi dotarło aż do Puszczy Kampinoskiej, gdzie wzięło udział w Powstaniu Warszawskim. Większość nierozbrojonych oddziałów skupiła się w rejonie Puszczy Rudzkiej na Nowogródczyźnie. Oddziałami wileńskimi dowodził mjr Czesław Dębicki "Jarema", nowogródzkimi zaś ppłk Dypl. Maciej Kalenkiewicz "Kotwicz", który zginął w starciu z oddziałami Armii Czerwonej pod Surkontami 26 sierpnia 1944 r.
"Jarema" został ujęty i osadzony w więzieniu w Wilnie. Duża część oczekujących na rozkazy oddziałów została także podstępnie okrążona i zmuszona do rozbrojenia, otrzymując jednocześnie wybór: albo wstąpić do armii Berlinga, albo znaleźć się w niewoli.

Krwawa epopeja wileńskiej AK, przemianowanej na oddziały samoobrony AK, rozwijała się jeszcze przez wiele miesięcy po letnich wydarzeniach "Burzy".
Jeszcze 2 lutego 1945 r., pod Rowinami oddział rtm. Kitowskiego "Orlicza" stoczył walkę z batalionem NKWD.
Tekst pochodzi ze strony http://www.dws.xip.pl/ © copyright 2006, Radosław ""Butryk"" Butryński

napisz pierwszy komentarz