Otrycki Łącznik
igorczajka, sob., 19/02/2011 - 23:53
Ten dzień zaczął się jeszcze przed świtem. Wiktor obudził się z silną potrzebą wyjścia z łóżka i rozpalenia w kominku. Trzaskające płomienie rozświetlały przestrzeń, w której energie tańczyły rytualny taniec przewracania porządku rzeczy na drugi bok. Nie było to łatwe, a ściśnięty żołądek był jedynym informatorem, że dzieje się coś, co nie dzieje się na co dzień. Świt przyszedł niepostrzeżenie, Wiktor po prostu w pewnym momencie zauważył, że pokój jest wypełniony dziennym światłem.
Wokół kominka walały się pozostałości nocnej imprezy. Otwarta puszka piwa na stole obok metalowego kubka i dwu szklanek herbaty. Taca z resztkami grzanek obok słoika z pomidorowym koncentratem. Skoncentrowana rzeczywistość osaczała każdego, kto przechodził obok. Kolejni imprezowicze docierali na miejsce wyznaczone im przez tańczące siły i zastygali wpatrzeni w przestrzeń za oknem lub w otchłań ognia.
Wiktor wyszedł na balkon. Pomimo sporego mrozu trwał opatulony kocami na ławce niczym Jańcio Wodnik cofający czas. Czasu nie udało się cofnąć, jednak czas przestał na moment płynąć. Południowe słońce po wyjściu nad linię drzew stanęło w miejscu roztapiając śnieg na łące przed balkonem i topiąc pozostałości wiktorowego racjonalizmu. Oczyszczona głowa zaczynała powoli odbierać sygnały z innego świata. Granice stawały się płynne, drzewa nabierały barw, ich ruch w rytm powiewów wiatru przestawał być przypadkowy. Barierka od balkonu także powoli traciła znaczenie.
Na łąkę wybiegł wilczur. Biegał niespokojnie od pieńka do pieńka zerkając co chwilę na Wiktora. Głos jego szczeknięć był liną rzuconą na ratunek. Był to głos Łącznika. Pies na łące – Pies-Łącznik. Pies łączył Wiktora z rzeczywistością. Łącznik nie pozwolił zerwać się z uwięzi. Czas znowu ruszył z miejsca.
Drzwi balkonowe otworzyły się, kolejne osoby wychodziły na papierosa. Ostre powietrze drażniło płuca. Wiktor wrócił do środka po kubek ciepłej herbaty. Gdy ponownie przyszedł na balkon z dymiącym napojem, słońce chowało się za horyzontem. Czas pracowicie nadrabiał zaległości…
Wokół kominka walały się pozostałości nocnej imprezy. Otwarta puszka piwa na stole obok metalowego kubka i dwu szklanek herbaty. Taca z resztkami grzanek obok słoika z pomidorowym koncentratem. Skoncentrowana rzeczywistość osaczała każdego, kto przechodził obok. Kolejni imprezowicze docierali na miejsce wyznaczone im przez tańczące siły i zastygali wpatrzeni w przestrzeń za oknem lub w otchłań ognia.
Wiktor wyszedł na balkon. Pomimo sporego mrozu trwał opatulony kocami na ławce niczym Jańcio Wodnik cofający czas. Czasu nie udało się cofnąć, jednak czas przestał na moment płynąć. Południowe słońce po wyjściu nad linię drzew stanęło w miejscu roztapiając śnieg na łące przed balkonem i topiąc pozostałości wiktorowego racjonalizmu. Oczyszczona głowa zaczynała powoli odbierać sygnały z innego świata. Granice stawały się płynne, drzewa nabierały barw, ich ruch w rytm powiewów wiatru przestawał być przypadkowy. Barierka od balkonu także powoli traciła znaczenie.
Na łąkę wybiegł wilczur. Biegał niespokojnie od pieńka do pieńka zerkając co chwilę na Wiktora. Głos jego szczeknięć był liną rzuconą na ratunek. Był to głos Łącznika. Pies na łące – Pies-Łącznik. Pies łączył Wiktora z rzeczywistością. Łącznik nie pozwolił zerwać się z uwięzi. Czas znowu ruszył z miejsca.
Drzwi balkonowe otworzyły się, kolejne osoby wychodziły na papierosa. Ostre powietrze drażniło płuca. Wiktor wrócił do środka po kubek ciepłej herbaty. Gdy ponownie przyszedł na balkon z dymiącym napojem, słońce chowało się za horyzontem. Czas pracowicie nadrabiał zaległości…
- igorczajka - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz