Historia w obrazkach - Sebastian Reńca

avatar użytkownika Maryla

Pamięć o „wyklętych” cały czas jest zakłamana i niepełna. Sytuacji nie zmienią kolejne pomniki i tablice, stawiane „rebeliantom”, którzy nie złożyli broni po 8 maja 1945 roku – pisze Sebastian Reńca.

 Fot. za www.podziemiezbrojne.blox.pl

Fot. za www.podziemiezbrojne.blox.pl

Dzieje się tak pomimo licznych publikacji, nie tylko wydawanych przez Instytut Pamięci Narodowej, ale również mniejsze oficyny.

Niedawna decyzja parlamentu o tym, że 1 marca będzie Narodowym Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych, pokazała, że stereotypy o podziemiu antykomunistycznym i język, którym po wojnie opluwano „leśnych” patriotów, nie zmieniły się prawie wcale.

Ci, których pamięć mamy czcić każdego 1 marca, „zamordowali tysiące rodaków, bo nosili [oni] niefajne czapki z orłem bez korony. Miażdżyli, rozrywali ciała, ćwiartowali siekierą, palili żywcem, topili. Nie oszczędzano dzieci. Wycinano z brzuchów matek płody, bo sprawcy ciąż nie afiszowali się przesadną wiarą w Boga” (Bożena Dunat, Lewica czci swoich morderców, „Nie” 7/2011). Określenia, jakby żywcem wyjęte z powojennej prasy.

 

Fakty kontra Kutz

Nie od dziś wiadomo, że sztuka obrazkowa, szybciej i bardziej trafia do odbiorcy, szczególnie młodego. Na obejrzenie filmu wystarczy najczęściej półtorej godziny, na przeczytanie średniej wielkości komiksu tyle samo lub jeszcze mniej minut.

Wydaje się, że właśnie w ten sposób można najłatwiej trafić do młodego odbiorcy, który wychowany w kulturze internetu, nie ma czasu ani ochoty na czytanie książek. Szczególnie tych historycznych, które są pokaźnych rozmiarów, a i zdarza się, że ich autorzy piszą takim językiem, jakim mówi większość polityków. Czyli ciężkim, zawikłanym, napuszonym. Na szczęście są wyjątki od tej reguły.

W styczniu na łamach „Gazety Wyborczej” można było przeczytać rozmowę z Kazimierzem Kutzem na temat Teatru Telewizji. Reżyser zdradził wtedy, że miał nawyk jego oglądania i usiłował to robić, bo był ciekawy, co się z nim dzieje. W końcu jednak poddał się, co wytłumaczył słowami: „To, co przez ostatnie lata tam powstawało, było nie do oglądania - cały czas kogoś przesłuchiwano, maltretowano, trzymano w piwnicach, męczono. Jakaś straszliwa martyrologia, bez walorów estetycznych”.

O co mogło chodzić reżyserowi? Można się tylko domyślać, że na przykład o „Inkę 1946” - opowieść o Danucie Siedzikównie, sanitariuszce i łączniczce w V Brygadzie Wileńskiej Armii Krajowej majora Zygmunta Szendzielorza „Łupaszki” lub o „Śmierć rotmistrza Pileckiego”, czyli historię człowieka, który jak mało kto zasłużył na miano bohatera i patrioty. A może „najbardziej znany ze Ślązaków” miał na myśli „Willę szczęścia”, albo „Norymbergę”? Niestety, dziennikarka nie dopytała, co artysta miał na myśli, być może uznała, że Kutz wrzucił wszystkie spektakle do jednego wora, plus film o generale „Nilu”.

Różnica między powyższymi kilkoma tytułami, a filmami Kazimierza Kutza jest taka, że jego filmy nie zapadają w ogóle w pamięci, tak jak na przykład „Norymberga” i genialna rozmowa, w której bohater zrównuje Hitlera z Bierutem, albo „Inka 1946” i scena rozstrzelania czy świetna gra Marka Probosza, który wcielił się w postać rotmistrza Pileckiego.

Filmy Kutza widziałem, ale nic nie wryło mi się w pamięć z tamtych obrazów. Z jego filmami jest jak z kiepskimi powieściami, które człowiek czyta, a po jakimś czasie zapomina, że miał je w ogóle w rękach.

Wszystkie te spektakle miały świetną oglądalność. Opowieść o Pileckim obejrzało ponad milion widzów, gdy telewizja wyświetlała „Inkę”, przed ekranami zasiadło ponad półtora miliona osób! Jak inaczej nazwać taką frekwencję, jak nie sukcesem?

Ci, którzy wcześniej może w ogóle nie mieli pojęcia o „Ince”, czyli Danucie Siedzikównie, Pileckim lub nie zdawali sobie sprawy z tego, że komunizm jest tak samo zbrodniczym systemem totalitarnym, jak nazizm, dowiedzieli się o tym właśnie dzięki „Scenie faktu”.

Teraz przed widzami kolejny sezon serialu „Czas honoru”, w którym ostatnio pojawił się nawet przedstawiciel Kominternu. Można się czepiać, za choćby brak jakichkolwiek informacji o współpracy, jaką prowadziło niemieckie Gestapo z sowieckim odpowiednikiem, czyli NKWD. Ważne jednak jest to, że serial cieszy się zainteresowaniem, a młodzi ludzi dowiedzą się z niego więcej, niż ze słabych podręczników współczesnej historii.

Szkoda tylko, że nie doczekaliśmy się filmów lub seriali o zwycięstwie pod Monte Cassino, bitwie lotniczej o Anglię czy sukcesach naszych marynarzy podczas II wojny światowej. Amerykanie, a nawet Rosjanie, potrafią zrobić świetny serial lub film o swoich żołnierzach. Wystarczy wspomnieć „Kompanię Braci”, „Pacyfik” czy rosyjski serial „Karny batalion”. Wszystkie te seriale to świetna robota, zarówno scenarzystów, scenografów jak i reżyserów. Nasze instytucje, wspierające kinematografię oraz prywatnych sponsorów nie stać na sfinansowanie podobnych produkcji. Zamiast nich, serwuje się widzom liche komedyjki, które mają rozśmieszać.

Jaskółkami nadziei są filmy, które właśnie powstają lub niedawno powstały. Chodzi o „Bitwę Warszawską 1920” Hoffmana; film Zalewskiego „Historia Roja, czyli w ziemi lepiej słychać” o wyklętym żołnierzu Mieczysławie Dziemieszkiewiczu; „Syberiadę polską”, w której Zaorski przybliża losy deportowanych na Syberię za pierwszej okupacji sowieckiej Kresów oraz „Czarny Czwartek”, w którym Krauze przypomina grudniową zbrodnię z 1970 roku (przez ignorantów nazywaną „wydarzeniami grudniowymi”) i jeden serial „1920. Wojna i miłość” Migasa.

 

Wojna i komiks

„Monte Cassino” Melchiora Wańkowicza to działo monumentalne. Wielu może od niego odstraszyć ilość kilkuset stron do przeczytania. Dlatego dobrze, że na rynku księgarskim pojawił się komiks o zwycięstwie II Korpusu Polskiego. Do tej pory ukazały się jego dwie części (scenariusz Zbigniew Tomecki, rysunki Gabriel Becla). Stowarzyszenie Pokolenie, które wydało komiks, jest również inicjatorem „Encyklopedii Solidarności”, której pierwszy tom ukazał się w ubiegłym roku. Oczywiście działalność edytorska nie byłaby możliwa bez pomocy wielu instytucji, zarówno państwowych jak i prywatnych. Dzięki niej katowickie stowarzyszenie wychodzi naprzeciw nie tylko czytelnikom, którym bliskie są ideały „Solidarności”, czy w ogóle opozycji z czasów PRL, ale również myśli o młodszych czytelnikach, a ci prędzej sięgną po komiks niż dzieło Wańkowicza. Czytając komiks duetu Tomecki & Becla, ma się miejscami wrażenie, że jest się w centrum bitwy. Widzi się i słyszy strzały, krzyki rannych, rozkazy, przeklinanie. Wojna, pole bitwy, wyzwalają w człowieku demony i od tego nie uciekają autorzy komiksu. W drugim tomie jest scena, w której polscy żołnierze chcą rozstrzelać niemieckich jeńców, oczywiście dowódca powstrzymuje ich od zbrodni. Czarno-białe obrazki są miejscami tak sugestywne, że niepotrzebne są w nich jakiekolwiek komentarze czy dialogi.

Podobnie ważnym komiksem jest „Wyzwolenie? 1945”, w którym przybliżone są losy Jana Tabortowskiego „Bruzdy”, Mariana Bernaciaka „Orlika” i Franciszka Przysiężniaka „Ojca Jana”. Poprzez ich losy, czytelnik poznaje trzy zwycięskie bitwy żołnierzy wyklętych z sowieckim okupantem oraz ich komunistycznymi polskimi stronnikami.

 

Wyklęci są cool

Trudno nie wspomnieć również o internecie. Wśród wielu stron poświęconych naszej historii, na wyróżnienie zasługuje blog o „żołnierzach wyklętych” (www.podziemiezbrojne.blox.pl), który dla laika (i nie tylko) może być kopalnią wiedzy o powojennym podziemiu antykomunistycznym.

Do młodzieży można również dotrzeć przez muzykę, co świetnie udało się zespołowi „De Press”, który wydał płytę „Myśmy rebelianci”. Byłem na ich koncercie w Krakowie i widziałem, jakie emocje wśród młodzieży wzbudzały piosenki „wyklętych” w nowych aranżacjach, wyśpiewane przez Andrzeja Dziubka. Gdy zapytałem muzyka, co czuje, gdy widzi młodzież pogującą przy scenie podczas takich piosenek jak „Patrol” czy „Wiernie iść”, odpowiedział mi: - To jest fajne, bo jest kontakt z publicznością. Ma się do czynienia z czymś, co działa, iskrzy między sceną a publiką. Cieszy mnie, że młodzież czuje te piosenki, a pamięć o „żołnierzach wyklętych” istnieje. Może niejeden z nich, dzięki naszej płycie po raz pierwszy usłyszał o powojennej antykomunistycznej partyzantce?

Nie pomniki, tablice, które można zburzyć i zniszczyć, przybliżają młodemu społeczeństwu naszą trudną historię, ale właśnie obrazki, przekazane za pośrednictwem filmu, komiksu i internetu. Zdaję sobie sprawę z tego, że uzyskana w ten sposób wiedza nie będzie najwyższych lotów, ale zdobyte informacje może utkwią w pamięci bardziej niż „rewelacje” serwowane w „Nie”. Jeszcze lepiej, gdy historyczne filmy, komiksy, albo wysłuchanie płyty zespołu „De Press” natchną do przeczytania poważnych i dobrych opracowań czy relacji.

 

Sebastian Reńca

Autor opublikował niedawno „Z cienia. Powieść o żołnierzach wyklętych” (Wydawnictwo Fronda) oraz zbiór opowiadań o zapomnianych działaczach opozycji z lat 80. „Wiktoria” (Stowarzyszenie Pokolenie).

 

http://www.fronda.pl/news/czytaj/historia_w_obrazkach

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz