Tylko prawda może nas wyzwolić - obowiązkowa lektura "Krople krwi na starej fotografii"
Nieznany epizod tragicznych losów rodziny Ulmów. Słynni polscy Sprawiedliwi pomagali jeszcze jednej rodzinie
11-02-2011,
Stara pożółkła fotografia, jakich setki można znaleźć w niemal każdym domu. Jest wiosna albo wczesne lato. Dwie dziewczyny w sukienkach w kwiatki siedzą na łące i uśmiechają się do obiektywu. Między nimi dziecko na kocyku. W tle mężczyzna na rowerze. Do sielankowego obrazu nie pasuje tylko jeden szczegół – młode kobiety mają na ramionach opaski z gwiazdą Dawida.
Zdjęcie upstrzone jest rdzawymi plamkami. – To krople krwi członków rodziny Ulmów i ukrywanych przez nich Żydów. Mój brat Kazik z innymi chłopakami ze wsi pobiegł do ich domu zaraz po tym, gdy zostali zamordowani przez Niemców. Zdjęcie znalazł na podłodze – opowiada Helena Bar, mieszkanka Markowej.
24 marca 1944 r. żandarmi zamordowali w tej miejscowości na Rzeszowszczyźnie 16 osób. Józefa i Wiktorię Ulmów, szóstkę ich małych dzieci i ośmioro członków rodzin Szallów i Goldmanów. Masakra stała się symbolem martyrologii Polaków, którzy ukrywali żydowskich sąsiadów i zapłacili za to najwyższą cenę.
Zdjęcie dotyczy nieznanego do tej pory epizodu z tragicznych losów Ulmów. – Są na nim młode Żydówki z Markowej, którym Józef pomagał się ukryć. M. im. zbudował dla nich w lesie ziemiankę, zapewne dostarczał jedzenie. Działo się to w 1942 roku – opowiada historyk IPN Mateusz Szpytma.
Tożsamość dziewcząt ze zdjęcia nie jest znana. Mieszkańcy wsi pamiętają tylko, że przedstawia dwie córki niejakiej Ryfki. Młodsza nazywała się Fredzia. Starsza była matką siedzącego na kocyku dziecka. W leśnej ziemiance ukrywały się we cztery. Ryfka, jej dwie córki i malutka wnuczka. Mężczyźni z tej rodziny zostali wcześniej zamordowani przez Niemców.
– Żandarmi cały czas szukali Żydów. W końcu wpadli na ich trop – opowiada Bar. – Wyciągnęli je z lasu i zawieźli na miejsce, gdzie chłopi zakopywali zdechłe konie i krowy. Najpierw zastrzelili dziewczyny. Babci z wnuczką na ręku dwa razy kazali wychodzić z dołu. Nie mogli się zdobyć na zastrzelenie dziecka. Zrobili to za trzecim razem.
Egzekucji Żydówek dokonali żandarmi z Łańcuta. Według Mateusza Szpytmy egzekucją kierował niejaki Konstanty Kindler. Folksdojcz z Wielkopolski.
Dwa lata później, gdy do Markowej przybyła niemiecka ekspedycja karna, ojciec pani Heleny Bar – Teofil Kielar – sprawował funkcję sołtysa. – Żandarmi przyjechali do nas. Nakrzyczeli na ojca, że nie zawiadomił ich, że w jego gromadzie ukrywają się Żydzi – opowiada pani Bar. – Potem zabrali go do Ulmów. Ojciec opowiadał nam to później. Najpierw Niemcy zamordowali na strychu Żydów. Potem kazali Józefowi wynosić z domu własne dzieci. Strzelali do nich na jego rękach. Mój ojciec zaczął krzyczeć: „Dlaczego zabijacie te biedne dzieci?!”. Jeden z Niemców odwrócił się do niego i powiedział: „Żeby nie pałętały się po świecie, kiedy zabijemy rodziców”.
Zdjęcie, które przez pół wieku przeleżało w domu Heleny Bar, zostało zrobione przez samego Ulma za pomocą własnoręcznie skonstruowanego aparatu.
– To, że dwa lata po zamordowaniu młodych Żydówek na ich fotografię spadły krople krwi samych Ulmów, jest wymownym symbolem koszmaru, jakim dla Żydów i Polaków była niemiecka okupacja – mówi Szpytma.
http://www.rp.pl/artykul/2,610623.html
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz