Spóźniona opowieść wigilijna... Śmierć z głodu
Tym którzy nie chcą pamiętać przeszłości
Z dziennika 15 chłopca (późniejszego profesora historii)
Nadeszła wigilia. Siedzieliśmy pod piecem i paliliśmy słomę w piecu. Smutno i głodno było. Nie nie mieliśmy prócz kaszy do jedzenia.
* * *
Wraz z chorującym ojcem i młodszym bratem w połowie września 1944 r. zostali wysiedleni przez Niemców z rodzinnego domu w Augustowie.
"Wpadło dwóch Niemców z rewolwerami z wrzaskiem i w ciągu dwóch minut wyrzucili [z domu] nie dają nic prócz kołdry i poduszki wziąść. Tatusia chorego, leżącego w łóżku, o mało nie zastrzelili. Jeden z nich, jak zaraz potem dowiedziałem się, zastrzelił przed chwilą kilka osób. Ładujemy pościel i trochę żywności na rozklekotany wózek i wleczemy się w stronę Janówki. Piasek straszny, ręce bolą, żyły o mało nie pękną, a oczy nie wyskoczą ze swych orbit. "
Niemcy pędzili ich przez dłuższy czas, po drodze wykorzystując do różnych prac, często ponad siły młodych i wygłodzonych chłopaków oraz ich chorego ojca. Nocowali po pustych zimnych stodołach. Po pewnym czasie udało im się uciec i dotarli do Szczuczyna.
Tam w grudniu 1944 r. dzięki znajomościom udało się znaleźć miejsce na nocleg pod dachem.
Zamieszkali w pokoju, gdzie wprawdzie był piec, ale nie mieli czym, poza słomą, palić. "Zimne noc były dla męką" - spali na słomie przykryci płachtą. Przymierali z głodu, zywnością czasem wspierali ich miejscowi.
"Na młynku od kawy mleliśmy ziarno pszenicy na kaszę, którą jedliśmy. Potem trochę mieliśmy kartofli i słoniny. Tak że coś lepiej było przez pewien czas"
* * *
Nadeszła wigilia. Siedzieliśmy pod piecem i paliliśmy słomę w piecu. Smutno i głodno było. Nie nie mieliśmy prócz kaszy do jedzenia.
W pewnej chwili pukanie przerwało naszą smutną ciszę. Po chwili weszła mała dziewczynka z koszykiem w ręku. Koszyk postawiła na ziemi i powiedziała: "To dla państwa" i uciekła.
Byliśmy zdziwieni, podeszliśmy do koszyka i zobaczyliśmy w nim ciasto, jajka itp. Jednym słowem to,co stoi na stole wigilijnym. Spojrzeliśmy na siebie i nic nie mogliśmy rzec.
Wzruszenie ścinęło nam gardła, że nie mogliśmy wydusić zeń żadnego słowa. Mieliśmy wszyscy trzej łzy w oczach. Jak potem dowiedziałem się, to tak wzruszającą niespodziankę zrobiła jedna pani, córka p. Kalinowskich, których jak i jej nie znaliśmy.
Po Świętach Tatuś chodził kilkakrotnie do magistratu, by uzyskać jakieś kartki [na żywność]. Stawał kilkakrotnie w długich kolejkach, w dobrze opalanym korytarzu, a potem wychodził w zimne powietrze.
Coraz gorzej znowu z żywnością.
My z Wieśkiem młodsi znosiliśmy głód, ale Tatuś nie, coraz bardziej słabł aż raz położył się i by już więcej nie wstać.
Sprowadziliśmy doktora, który wzruszył tylko ramionami.
Kręciłem się jak w ukropie, żeby coś dać Tatusiowi. Wykombinowałem trochę mleka, tłuszczu i prawdziwej kaszy, ale to nic już nie pomagało.
Osłabiony głodem organizm zamierał. Może gdyby było więcej jedzenia, by może jeszcze wyżył?
* * *
Zmarł 30 stycznia 1945 r. w wieku 59 lat.
Jego syn, autor powyższych zapisków, zmarł jeszcze wcześniej - w wieku 55 lat, na co taka jak opisana młodość miała wielki wpływ.
Również jego brat zmarł przedwcześnie.
- www - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz