Umiędzynarodowić sprawę katastrofy

avatar użytkownika FreeYourMind

Zebrana w postaci polskich uwag do „raportu MAK-u” wiedza o tym, jak Ruscy podchodzili do sprawy zabezpieczania lotniska, zapewnienia pomocy poszkodowanym w katastrofie, dokumentacji jej dotyczącej, „badania i śledztwa”, pozwala, sądzę, na niezwłoczne umiędzynarodowienie sprawy Smoleńska i wytoczenie (na forum międzynarodowym) procesu neosowieckiej instytucji, jaką jest MAK. Instytucja ta powinna zostać pozbawiona prawa do badania jakichkolwiek katastrof lotniczych i wystawiania jakichkolwiek certyfikatów związanych z lotnictwem. Osoby pracujące z ramienia MAK-u nad „badaniami” smoleńskiej katastrofy powinny zaś być ścigane przez polski wymiar sprawiedliwości jako współuczestniczące w przestępstwie, jakim był zamach na polską prezydencką delegację. Zastanawiam się zresztą, biorąc pod uwagę to, co powiedział E. Klich w styczniowym programie J. Pospieszalskiego (http://www.youtube.com/watch?v=Zt7sJ598PS0), że prace ruskich „badaczy” zakończyły się na miejscu katastrofy po dobrych dwóch tygodniach, czy cała mozolna badawcza „robota” nie była przygotowana przed zamachem (później zaś pod jej kątem aranżowano miejsce zdarzenia).


Ilość braków, jeśli chodzi o dowody i dokumenty, których Polacy domagali się od ruskiej strony, J. Polaczek oszacował na ponad 17o. Szczegółowy spis tychże braków nie jest tu potrzebny; każdy może sprawdzić w polskim dokumencie. Jeśli się weźmie przy okazji to, co niedawno opowiadał E. Klich, o którego „pracy” wczoraj znowu pisałem, to wychodzi nam szokujący, skandaliczny obraz całej sprawy.


Wygląda on po prostu tak: Ruscy na przestrzeni tych wszystkich miesięcy nie dostarczyli Polakom żadnych istotnych dokumentów, dowodów, urządzeń, szczątków, ekspertyz i badań. Żadnych, podkreślam. Wyniki swoich „badań” np. dotyczących śladów substancji wybuchowych na pokładzie tupolewa dali Polakom po prostu do wiadomości, nawet nie przekazując przebiegu „badań”. Nie wykluczam, że autentycznych badań nie było wcale, albo „badania” były przeprowadzone bez analizowania części polskiego samolotu, a nawet w ogóle przed katastrofą. Wiemy też już, jak wyglądał udział Polaków w oględzinach wraku oraz w sekcjach zwłok i badaniach patomorfologicznych. Mówiąc krótko: polska strona nie ma nic. Pomijając, oczywiście ciała ofiar pochowanych w nekropoliach na naszej ziemi.


Na tym jednak nie koniec. Jeśli się uważnie przeglądnie „raport komisji Burdenki 2”, to rzuca się w oczy kilka rzeczy. Pomijam, rzecz jasna, ruskie „analizy psychiatryczne”, być może przeprowadzane pod okiem specjalistów od sowieckich psychuszek. Pomijam barwne opowieści o Azerbejdżanie czy Gruzji (tu akurat Ruscy nie wchodzą w swym raporcie w szczegóły ostrzeliwania polskiego Prezydenta i swojej ówczesnej wojny z Gruzinami, a przecież bardzo by to pomogło z kolei w profilowaniu psychiatrycznym ruskich czekistów odpowiedzialnych za to wszystko). Pomijam wypowiedzi świadków, bo tych w Rosji za flaszkę zawsze można znaleźć. I Burdenko znalazł, to i w 2010 r. znaleziono przy pracach komisji Burdenki 2.


Pragnę zwrócić uwagę na rzeczy, które można już przedstawić zachodnim instytucjom zajmującym się badaniami katastrof jak też nieprawidłowościami w działalności organów zajmujących się lotnictwem. Nie ma zdjęć z oblotu nad lotniskiem. Nie ma zdjęć zaraz po katastrofie (są wyselekcjonowane zdjęcia z 12 kwietnia). Nie ma zdjęć wszystkich części wraku. Nie ma zdjęcia kokpitu. Nie ma stenogramu rozmów załogi (są jedynie cytowane wyrwane fragmenty pasujące do ruskich tez). Nie ma oczywiście zdjęcia „wieży kontrolnej”, nie ma też zdjęcia „sygnalizacji świetlnej”, czyli słynnych lampaciek, które były bez kabli, luster i żarówek. Są za to (s. 55-56) wieczorne fotografie zmienionej 14 kwietnia 2010 r. i działającej (!) sygnalizacji świetlnej na smoleńskim północnym lotnisku.


Mamy brzozę, rzecz jasna, kawałek skrzydła, zrytą ziemię, ogon (z 12 kwietnia!) – nie ma jednak zdjęcia z lotu ptaka, a przecież już parę godzin po katastrofie była nad lotniskiem dobra pogoda. I latały helikoptery. Nie ma niestety także zdjęć zasypywania pobojowiska, wycinania drzew i niszczenia wraku, no bo, wiadome, że nie jest to istotne dla sprawy. Częściowo te kwestie porusza polski dokument, choć nie ma w nim słynnych materiałów z „Misji specjalnej” z żołdakami tnącymi przewody czy rozwalającymi kawałki tupolewa. W obu dokumentach ani słowa o filmiku Koli, choć w polskich uwagach jasno i wyraźnie jest powiedziane, że Ruscy zwlekali z udzieleniem pomocy ofiarom katastrofy przynajmniej 15 minut.


Można więc powiedzieć, że jedynym ruskim dowodem na to, że doszło do wypadku jest zniszczony samolot i śmierć blisko stu osób. Biorąc zaś pod uwagę to, że oba dokumenty będą przedstawiane instytucjom międzynarodowym, można już je uznać za dowody w sprawie, którą będzie można wytoczyć MAK-owi i władzom Federacji Rosyjskiej w imieniu rodzin ofiar zamachu smoleńskiego.



http://www.niezalezna.pl/artykul/kaczynski_polityka_tuska_poniosla_porazke/43587/1

http://c0089667.cdn2.cloudfiles.rackspacecloud.com/comment_polsk.pdf (dokument z polskimi uwagami; wolno się otwiera)

http://www.naszdziennik.pl/zasoby/raport-mak/comment_polsk2_opt.pdf

http://www.naszdziennik.pl/zasoby/raport-mak/finalreport_eng.pdf

1 komentarz

avatar użytkownika MoherowyFighter

1. Dwie sprawy.

Pierwsza, to mocno w to wątpię, czy jakakolwiek społeczność międzynarodowa będzie chciała Smoleńsk ruszyć. Bo tu chodzi o całą masę dużych, średnich oraz mniejszych geszeftów i geszefcików, które robi się z Moskowią. A to jest silniejsze od wszystkiego. Nie zapominaj, że kałmucja ma na Zachodzie całą masę śpiochów, którzy zostaną uruchomieni, by jakieś międzynarodowe śledztwo torpedować.

A druga, to taka, że te wynurzenia MAKowe przypominają nieco ekspertyzę uwalniającą gwałciciela od odpowiedzialności, i zrzucającą ją na ofiarę (bo... miała za duży dekolt, za krótką spódniczkę, a tak w ogóle to po jaką cholerę szła sama wieczorem przez nieoświetlony park).