W styczniu 2002 roku dziennikarze Gazety Wyborczej opisali proceder, który do powszechnego obiegu wszedł pod pojęciem Łowcy skór. Polegał on na tym, że sanitariusze i lekarze łodzkiego pogotowia ratunkowego (oskarżonych i skazanych było czterech) wstrzykiwali pacjentom lek o nazwie pankuronium, który - podany niewłaściwie - powodował śmierć. Następnie odsprzedawano ciało - i wszystkie związane z tym "korzyści", tj. ubezpieczenie, pogrzeb, wydaną na łup rodzinę, zakładowi pogrzebowemu, który płacił dostarczycielom zwłok i informacji na jego temat,  jakieś tam pieniądze.  Udowodniono pięć takich przypadków. Ile miało faktycznie miejsce, tego nikt nie wie.

Hieny, prawda? Mało tego mordercy. Mordercami byli sanitariusze i lekarze. Hienami przedsiębiorca (przedsiębiorcy) z zakładu pogrzebowego. Właściwie gorzej aniżeli hiena. Jak dla mnie współuczestnik zbrodni. Otóż owa hiena, ów zbrodniarz jest współobywatelem naszego kraju. Tak właśnie, mieszkał w dużym, polskim mieście, bynajmniej nie na podlaskiej wsi. Bynajmniej miasto to nie było ogarnięte psychozą strachu, nie było skazane na upokarzające kolaborowanie z obcym żołdakiem, po to by przeżyć. Ów lekarz najpewniej nie miał przymierających głodem dzieci, ów sanitariusz nie miał żony, siostry, albo córki, wydanej na łaskę wszechmogącego napastnika.

Podlaski chłop, mieszkający pod Treblinką, przez kilka lat musiał żyć, musiał skądś zdobywać mleko dla swoich dzieci, musiał chronić swojej żony i córki przed gwałtami ukraińskich żołnierzy, Po 1945 roku wcale nie było lżej. Jednego okupanta zastąpił drugi, pewnie gorszy. Z więzienia można było wykupić jedynie za dolary lub złoto. A gdzie można było tego złota szukać? Skoro martwym już nie pomoże, to chociaż może jeszcze żywym.

Nikomu nie życzę tego rodzaju moralnych wyborów, a Grossowi nie życzę niczego, dla niego to są "złote żniwa".