"Nasz Dziennik" pyta ekonomistów: Czy w 2011 roku grozi nam krach finansów publicznych?
Przewidywana emigracja do Niemiec po otwarciu rynku szacowana jest na 400 tys. osób, ale boję się, że będzie znacznie większa, np. rzędu miliona. Opustoszeją domy w zachodniej i północnej Polsce, bo Niemcy świadomie kierują swoją ofertę na tereny, które były niemieckie przed wojną
Z prof. Adamem Glapińskim, członkiem Rady Polityki Pieniężnej, rozmawia Małgorzata Goss
Miniony rok w gospodarce możemy zaliczyć do udanych? Czego możemy się spodziewać w nadchodzącym 2011 roku?
- Na tle sytuacji światowej gospodarki rok 2010 okazał się dla Polski lepszy, niż sądziliśmy. Generalnie sytuacja na świecie jest rozchwiana, istnieje ogromny obszar niepewności, więc można się było obawiać negatywnych scenariuszy. Na szczęście udało nam się wyjść obronną ręką. W przyszłym roku sytuacja się nie zmieni. Na tle innych krajów europejskich tempo rozwoju Polski jest niezłe, choć absolutnie nie zaspokaja naszych aspiracji i nie przybliża nas do wymarzonego poziomu "średniego zachodniego dobrobytu". Bezrobocie jest wysokie, ale ustabilizowane. Złotówka ma spory obszar do wzmacniania się, co przy okazji działa antyinflacyjnie, tj. nie zmusza do prowadzenia twardej polityki antyinflacyjnej w warunkach wzrostu. Natomiast jest wiele potencjalnych niebezpieczeństw, poczynając od narastającego polskiego długu publicznego, kompletnego niepanowania przez rząd nad finansami publicznymi, populistycznej polityki prowadzonej "od zakrętu do zakrętu". Jeszcze nigdy minister finansów nie prowadził tak "upolitycznionej" polityki finansowej! Wszystko podporządkowane jest doraźnym celom politycznym, a narastające trudności gospodarcze spychane są na później, prawdopodobnie w nadziei, że osiągnięcie maksymalnego pułapu nastąpi wówczas, gdy odpowiedzialność przejdzie już w inne ręce. To jest ogromne niebezpieczeństwo...
Drugim niebezpieczeństwem jest rozwój sytuacji na Węgrzech. Abstrahując od tego, że bardzo pozytywnie oceniam rząd węgierski i to, co próbuje robić w gospodarce, to obiektywnie rzecz biorąc - rezultaty jego działań prowadzą do zmasowanego ataku zewnętrznego na walutę węgierską oraz cały system finansowy. Forint jest rozchwiany. A pamiętajmy, że forint traktowany jest przez inwestorów, także tych spekulacyjnych, na równi ze złotym. Tak już jest, choć nie ma to fundamentalnego uzasadnienia. Zatem sytuację na Węgrzech trzeba obserwować bardzo uważnie, ponieważ może ona oznaczać dla nas poważne kłopoty.
Potencjalne niebezpieczeństwo dla naszej gospodarki wiąże się też z zahamowaniem wzrostu w Niemczech. Niemcy ciągną polską gospodarkę, jesteśmy od nich uzależnieni. Gdy tam gospodarka się rozwija, to i u nas się rozwija, gdy tam następuje recesja, to i u nas tempo wzrostu spada. Perspektywy gospodarki niemieckiej na przyszły rok są dobre, ale pewna niewiadoma wiąże się z sytuacją gospodarki światowej, zwłaszcza chińskiej, od której Niemcy są silnie uzależnieni. A tam się szykuje obniżenie tempa wzrostu spowodowane zacieśnianiem polityki pieniężnej przez Chiny.
Ewentualne zagrożenie wynika też z napięcia militarnego na Półwyspie Koreańskim. Jego eskalacja mogłaby oznaczać gwałtowne podrożenie surowców, zwłaszcza ropy naftowej. Potężnym zagrożeniem jest też sytuacja w Hiszpanii, której problemy finansowe bardzo narosły, także wskutek nieodpowiedzialnej polityki budżetowej prowadzonej przez władze w okresie dobrej koniunktury. Prawdopodobnie szykuje się atak spekulacyjny na Hiszpanię. Europa, jak sądzę, przygotowała się do tego problemu, który prawdopodobnie wybuchnie z całą mocą. Tylko że rezultat będzie taki, że oprócz Ameryki także Europa zacznie masowo drukować pieniądze. Ogólna prognoza na przyszły rok - to masowy druk pieniądza zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Europie.
Jakie będą tego skutki?
- To oznacza inflację w skali świata, poszukiwanie przez inwestorów innych miejsc inwestowania, zamieszanie na rynku walutowym. Z tego punktu widzenia dla Polski korzystne jest to, że znajdujemy się poza strefą euro - dzięki własnej walucie możemy sobie zapewnić wyższe tempo wzrostu. Oczywiście kłopoty euro będą się przenosić na złotego, co przy naszym wysokim zadłużeniu i politycznej niemożności przezwyciężenia problemu deficytu może mieć złe konsekwencje. Niemniej jednak nasza sytuacja w całym tym zamieszaniu jest relatywnie dobra, a nasze fundamenty są stabilizowane - paradoksalnie - przez niedorozwój gospodarki, w której przedsiębiorstwa nie korzystają z kredytu, system bankowy zajmuje się wszystkim innym poza kredytowaniem gospodarki, a wymiana zagraniczna ma niewielki wpływ na gospodarkę. Z racji tego zacofania jesteśmy stosunkowo odporni na kryzys. Do tego trzeba dodać polskich konsumentów, którzy są nieprzyzwyczajeni do gospodarki rynkowej i zachowują niezmącony optymizm przy wydawaniu pieniędzy, chociaż nie mają zasobów. Dla nich samych stanowi to zagrożenie, ale dla gospodarki jest korzystne, bo w Polsce popyt konsumpcyjny jest tym czynnikiem, który nieodmiennie ciągnie gospodarkę, napędzając jej rozwój. Towarzyszy temu entuzjazm przedsiębiorców, którzy chcą nadrabiać zaległości. Ludzie w Polsce po prostu chcą się dorabiać, pracują najdłużej i najciężej w Europie, za najniższe wynagrodzenia. To może trudne dla pracowników, ale z punktu widzenia makroekonomii jest to pozytywny element. Dlatego na nadchodzący rok w gospodarce patrzę z umiarkowanym optymizmem. Jeśli dotychczasowe trendy się utrzymają, to szykuje się wzrost w tempie 4 proc. PKB, inflacja wyższa, ale pod kontrolą (gdyż następować będzie powolna aprecjacja złotego), na rynku pracy nie będzie napięć i presji płacowej, jako że związki zawodowe w Polsce zostały zniszczone i praktycznie nie istnieją, co dla pracobiorców jest niekorzystne, ale dobre dla gospodarki. Dług będzie narastał, jednak nie spodziewam się nagłego wybuchu problemów na skalę Hiszpanii. Stąd mój umiarkowany optymizm, z zastrzeżeniem, że jeśli zmaterializują się zagrożenia płynące z Węgier, Korei czy Hiszpanii - scenariusz może okazać się inny. Przeciętnych Polaków te wydarzenia raczej nie będą dotykać, uderzą natomiast w ludzi zamożnych, którzy inwestują oszczędności.
W maju przyszłego roku otworzy się niemiecki i austriacki rynek pracy, co nasza gospodarka z pewnością odczuje...
- Przewidywana emigracja do Niemiec po otwarciu rynku szacowana jest na 400 tys. osób, ale boję się, że będzie znacznie większa, np. rzędu miliona. Dla młodych ludzi, którzy będą mogli zdobywać tam zawodowe wykształcenie i jednocześnie pobierać wynagrodzenie, otworzy się życiowa szansa - znajdą na obczyźnie dobre warunki życia i zatrudnienia, których nie mieli w kraju. Dla nas jako Narodu to zła wiadomość, bo znów nastąpi transfer tego, co jest naszym największym kapitałem - wyjadą młodzi, prężni, chętni do pracy. Opustoszeją domy w zachodniej i północnej Polsce, bo Niemcy świadomie kierują swoją ofertę na tereny, które były niemieckie przed wojną. Dla nas będzie to oznaczać brak ludzi do pracy i proinflacyjny nacisk na wynagrodzenia. To nie są zdrowe trendy. Wynika z nich, że cały czas drepczemy w miejscu w stosunku do naszych aspiracji.
Pod względem rozwoju gospodarczego bliżej nam do państw rozwiniętych czy jednak biednych?
- Zestawianie Polski z krajami rozwiniętymi nie ma sensu. Jesteśmy gospodarką wschodzącą i do tego rodzaju krajów możemy się porównywać. Jako kraj wschodzący z natury mamy większą przestrzeń szybkiego wzrostu. Są kraje wschodzące, które notują kilkunastoprocentowy wzrost gospodarczy, np. Chiny czy niektóre kraje Ameryki Południowej. Powinniśmy do podobnego tempa aspirować. Wysokie tempo wzrostu, wielkie nakłady na kapitał ludzki i postęp techniczny - to jedyna szansa dogonienia krajów rozwiniętych. Obecny, w miarę przyzwoity wzrost gospodarczy bynajmniej nas nie zadowala, ponieważ nie przesuwa nas na skali bogactwa narodowego i nie zapobiega emigracji z Polski.
Trzeba zaznaczyć, że jesteśmy obecnie najatrakcyjniejszym miejscem dla kapitału krótkoterminowego na świecie. W stosunku do PKB na głowę mieszkańca u nas ilość tego kapitału jest największa. Kapitał spekulacyjny napływa, bo jesteśmy krajem pewnym, politycznie stabilnym, zawsze wypłacalnym - "płaczemy krwią", ale płacimy. Zainteresowanie spekulantów naszą walutą utrzymuje się od dawna i różnie może być. Płynny kurs złotego jak do tej pory się sprawdzał. Problemem są kredyty hipoteczne w walutach obcych. Wprawdzie dla części klasy średniej były szansą dojścia do własnego mieszkania, ale nie możemy rozwijać tego typu kredytu, gdyż stanowi ogromne zagrożenie dla finansów państwa i samych rodzin, które muszą spłacać wyższe raty z powodu mocnego franka szwajcarskiego.
Jeśli porównamy Polskę do sąsiednich gospodarek wschodzących, to Węgry, nie mówiąc już o Czechach, są krajem bogatszym od nas, o poziomie życia o wiele wyższym od naszego. Kiedy więc patrzymy z politowaniem, że gdzieś - czy to w Hiszpanii, czy na Węgrzech - jest kryzys, musimy pamiętać, że my - nawet bez kryzysu - żyjemy na niższym poziomie. Dla nas tempo wzrostu 4 proc. PKB jest za małe, żeby iść naprzód. Nam potrzebny jest rząd, który będzie prowadził świadomą politykę gospodarczą, a nie rządził od przypadku do przypadku. Konieczna jest rozbudowa infrastruktury, nakłady na kapitał ludzki - naukę, oświatę, badania naukowe. Bez tego nie dokonamy skoku! Jednak póki co - trzymamy się, przy relatywnie bardzo niskich płacach i niskim poziomie życia. Gdybyśmy tkwili obecnie w tzw. wężu walutowym, by - jak chciał premier - w 2011 czy 2012 roku przyjąć euro - nasza pozycja byłaby dużo gorsza i panowałby totalny marazm.
Na szczęście na skutek trudnej sytuacji ekonomicznej przez wiele lat o euro nie będzie mowy?
- Tu panią zaskoczę: szczerze mówiąc - nie wiem! Euro jest pomysłem politycznym, a nie ekonomicznym. Gospodarka europejska do wspólnej waluty nie jest przygotowana, bo wspólna waluta musi oznaczać wspólną politykę fiskalną, podatkową, a tak nie jest. A zatem euro to pomysł stricte polityczny. Z tego, co zostało ujawnione, wiemy, że Francja zgodziła się prawdopodobnie na zjednoczenie Niemiec pod warunkiem przyjęcia wspólnej waluty. Chodziło jej o to, by uniknąć dyktatu gospodarki niemieckiej i marki. Euro jest więc raczej gwarancją pokoju europejskiego i stabilności politycznej niż pomysłem ekonomicznym. Skoro tak, to można przyjąć, że jeśli Niemcy i Francja uznają w pewnym momencie, że Polska powinna się znaleźć w strefie euro, to się w niej znajdziemy bez względu na kryteria ekonomiczne. Nie ukrywajmy, że rola niemieckiej woli gospodarczej i politycznej jest - zwłaszcza przy obecnym układzie politycznym - bardzo znacząca.
Ta decyzja polityczna może nas zatem zaskoczyć. Ale przecież eurostrefa chwieje się w posadach...
- Gdyby nawet euro upadło, co jest mało prawdopodobne ze względów politycznych, to sytuacja niewiele się zmieni. Powstanie wówczas strefa marki niemieckiej jako waluty najsilniejszej, stabilizującej z punktu widzenia inwestorów, i także Polska byłaby w nią wciągnięta. Tak to wygląda. Euro zaskakująco szybko może nas objąć, wystarczy wola polityczna Niemiec i Francji, a wszystkie kryteria formalne z Maastricht pójdą w kąt. Euro jest utrzymywane ze względu na koncepcję Europy jako kontynentu niepociętego nacjonalizmami w sferze gospodarki, które prowadzą do starć i wojen. To jest odwieczny problem Europy. Gdy ustała zimna wojna, wrócił problem zbyt silnych Niemiec. Francja to przede wszystkim miała na względzie, wprowadzając euro. Pomysł wspólnej waluty jest pomysłem na połączenie interesów. Tyle że wspólny pieniądz bez wspólnej polityki fiskalnej cały czas trzeszczy w szwach. Wspólna polityka fiskalna zaś jest dalece niekorzystna dla wielu krajów, w tym dla Polski, i trudno jest ją przeforsować na europejskim forum. Dlatego projekt europejski od pewnego czasu stoi w miejscu. Nawet ma się słabiej niż na początku, ale też nikt go nie będzie chciał zlikwidować. Pozostaję umiarkowanym optymistą, ale i w pewnej mierze pesymistą, ponieważ sytuacja Polski jest dziś równie trudna, jak przez setki lat bywała. I jeszcze przez jakiś czas tak będzie.
Dziękuję za rozmowę.
*****************************
Wszyscy wiedzą, że się pali
Jerzy Bielewicz, prezes Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek":
Miniony rok na świecie cechował się zmiennością nastrojów i rozchwianiem rynków finansowych. Sześćset pięćdziesiąt bilionów dolarów derywatyw wisi jak czarna chmura nad finansami świata. To kwota równa dziesięciokrotności globalnego PKB! Rynek nieruchomości w Ameryce, od którego zapaści rozpoczął się kryzys, wciąż idzie w dół. Szacuje się, że same amerykańskie banki będą zmuszone przełknąć w przyszłym roku bilion dolarów strat z tego tytułu. O stanie amerykańskiej bankowości świadczy fakt, że w ciągu ostatnich dwóch lat FED udzielił im pożyczek na ok. 1,5 bln dolarów! Po kryzysie greckim wzrosło także napięcie w Unii Europejskiej powodowane wpadaniem kolejnych krajów w kryzys zadłużenia. W Polsce 2010 rok także upłynął pod znakiem narastania długu publicznego oraz matactw finansowych w celu jego ukrycia.
Co nas czeka? Przyszły rok będzie rokiem prawdy dla Polski i eurostrefy. Bez podwyżek i cięć systemy finansów publicznych legną w gruzach. Wdrożenie działań naprawczych z kolei, choć jest nieuniknione, skutkować będzie wyhamowaniem wzrostu gospodarczego. Olbrzymie potrzeby pożyczkowe zadłużonych krajów windować będą ryzyko na rynkach walutowych. Paradoksalnie jednak złoty może się umacniać wskutek napływu kapitału spekulacyjnego kreowanego dodatkowo przez dodruk pustego pieniądza przez FED. Może to prowadzić do narastania bańki spekulacyjnej i zwiększyć ryzyko tąpnięcia złotego. Wszyscy wiedzą, że się pali, ale ten, kto pierwszy krzyknie "pożar", zostanie okrzyknięty podpalaczem.
not. MaG
*****************************
Rząd przyparty do muru
Dr Zbigniew Kuźmiuk, były poseł do Parlamentu Europejskiego, wykładowca na Politechnice Radomskiej:
To zastanawiające, że mimo wzrostu gospodarczego w 2010 r. drastycznie pogarszała się sytuacja finansów publicznych, czego wyrazem jest deficyt finansów publicznych i narastający gwałtownie dług. To wyzwanie, z którym przyjdzie nam się zmierzyć także w roku 2011. Jest to deficyt strukturalny, więc bez poważnych reform Polska znajdzie się na ścieżce irlandzko-greckiej. Skąd ten spadek wpływów z podatków dochodowych? Gigantyczne rozprężenie w aparacie skarbowym? A może zjawisko masowego omijania podatków? Najwyraźniej minister finansów nie potrafi sobie z tym poradzić. Planowana redukcja zatrudnienia, która dotknie urzędy skarbowe, jeszcze te zjawiska pogłębi.
Minister finansów uprawia dwojakiego rodzaju politykę - jedną na pokaz, drugą po cichu. Do opinii publicznej idzie przekaz: "owszem, są kłopoty, ale panujemy nad sytuacją". Po cichu zaś minister szykuje się na czarny scenariusz, gdyż spodziewa się daleko idących kłopotów z finansowaniem długu publicznego. Dowód? Postawienie w stan gotowości elastycznej linii kredytowej MFW na 29 mld dolarów, co będzie nas kosztowało 200 mln zł rocznie. Jeśli na finansowaniu partii politycznych zaoszczędzono 50 mld zł, a jednocześnie lekką ręką chce się wydać 200 mln zł, może to świadczyć o jednym - że rząd jest przyparty do muru. Czy wobec tego grozi nam w nadchodzącym roku krach finansów publicznych? Oczywiście wszyscy życzylibyśmy sobie, by sytuacja się stabilizowała. Niemniej jednak posuniemy się dalej na ścieżce irlandzko-greckiej. Bardzo się tego obawiam, a zdaje się, że i minister podziela moje zdanie.
not. MaG
*****************************
Pożegnanie monetarnych zabobonów
Prof. Witold Modzelewski, prezes Instytutu Studiów Podatkowych:
Mijający rok można nazwać rokiem pożegnań. Narastający od lat kryzys finansów publicznych był dość skutecznie kamuflowany i bagatelizowany. To już przeszłość. Spadająca efektywność fiskalna systemów podatkowych, "równoważona" nadmiernym zadłużeniem, po raz pierwszy zagościła w świadomości publicznej i języku politycznym, wypierając raz na zawsze monetarne zabobony. To być może największe osiągnięcie tego roku. Wreszcie dostrzegliśmy, że kryzys dochodów budżetowych charakteryzuje zarówno gospodarki o spadających, jak i rosnących wskaźnikach makroekonomicznych. Do lamusa trafiła mitologia ostatniego dwudziestolecia przepełniona wiarą w proste zależności typu: wzrost PKB powoduje automatycznie zwiększenie dochodów budżetowych, emisyjny sposób finansowania deficytu powoduje wzrost inflacji, prywatyzacja jest sposobem na wzrost dochodów budżetowych itp. W przyszłym roku wierność tym przekonaniom będzie narażać tylko na śmieszność. Zarazem pożegnaliśmy się z wiarą w zdolność systemu politycznego do racjonalnych reakcji w nowych warunkach. Zarówno zbiorowa świadomość, jak i stosowane procedury decyzyjne struktur publicznych oraz sektora prywatnego były i są dostosowane do nieaktualnych diagnoz. Żegnamy się ze złudzeniem siły i zdolności do twórczego przeciwstawienia się kryzysowi. Następny rok upłynie w atmosferze pogłębiającej się traumy bycia "oszukanym przez los". Żegnając odchodzącą epokę, wcale nie jestem pewny, czy witamy coś więcej niż niemoc.
not. MaG
*****************************
Pieniędzy będzie brakować na wszystko...
Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK:
Miniony rok stanowił zapowiedź potężnego kryzysu w finansach publicznych związanego ze wzrostem zadłużenia i deficytami nie tylko w budżecie, ale i całym sektorze finansów publicznych oraz w systemie ubezpieczeń społecznych. Obserwowaliśmy posunięcia typowe dla krajów objętych kryzysem w postaci serii podwyżek podatków i opłat (energia elektryczna, woda, wywóz śmieci, komunikacja) oraz cięć wydatków budżetowych. Podwyżki będą kontynuowane w przyszłym roku, przy czym dotkną one szerszej gamy artykułów - od żywności poprzez leki, ubrania, książki i artykuły przemysłowe po ceny nośników energii. Ten rok udowodnił, jak błędna i kosztowna była reforma drugiego filara emerytalnego. W nowym roku system czekają rewolucyjne zmiany. Do zadłużenia systemu emerytalnego mogą dojść nawet kilkumiliardowe deficyty w ramach NFZ, spowodowane słabszą ściągalnością składek zdrowotnych i niezapłaconymi fakturami za tzw. ponadplanowe świadczenia medyczne, rzędu 2-3 mld złotych. Był to rok chaotycznej wyprzedaży resztek majątku narodowego pod hasłem zapchania dziury budżetowej. Mówiąc najkrócej - był to rok załamania się doktryny liberalnej nad Wisłą. Udowodnił on, że aby mieć pieniądze, trzeba mieć majątek, nie da się wzrostu gospodarczego oprzeć wyłącznie na zakupach i wydatkach obywateli. Musi funkcjonować realna gospodarka, eksport i elementy sektora finansowego, w tym banki we władaniu narodowym. Nie jest prawdą, że kapitał nie ma narodowości. Ten rok dobitnie potwierdził, że każdy portfel ma właściciela. Nowy rok przyniesie kontynuację festiwalu podwyżek podatków i opłat oraz cofnięcie ostatnich ulg i praw nabytych. Stanie się to dopiero po wyborach, gdy sytuacja w finansach publicznych będzie wręcz dramatyczna. Nie podzielam poglądu, że będzie to rok wysokiego wzrostu gospodarczego i poprawy na rynku pracy. Pewne jest natomiast, że pieniędzy zabraknie dosłownie na wszystko. Kryzys gospodarczy i kryzys zadłużenia w Europie się nie skończył. Każde umocnienie walut zagranicznych i osłabienie złotego powodować będzie gwałtowny przyrost zadłużenia i problemy z płynnością oraz z dostępem do kapitału. Nie grozi nam może w przyszłym roku nokaut, ale - w żargonie pięściarskim - mocne zamroczenie.
not. MaG
http://www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=109440
- Zaloguj się, by odpowiadać
4 komentarze
1. Czytając TEN ARTUKUŁ
mam tylko jedną mysl:ta "PIRAMIDKA" jeszcze w tym roku padnie.....
niestety
bo to zła wiadomosc,dla zwyczajnych kowalskich,
vincente wrocą do swoich "towarzyszy" a my zostaniemy z KŁOPOTAMi.........ale tego juz żadne merdialne kłamstwa nie zamarzą..........
nawet Balcerowicz,człowiek nie z mojej bajki,powiedział że obywateli, rząd traktuje jak stado baranów,
Panstwo tuska,vincentego i grada,TO kolos na glinianych nogach........a oni bawią się wciąz i ustami zaprzedanych dziennikarzy
opowiadają BAJKI.....a lud słucha,jak długo.......?
gdy komornik wyniesie z domu magiczne pudło,ze szklanymekranem,
przestanie słuchać i oglądać.....
Idzie potworna drozyzna,idą kłopoty
ale rząd mowi,to nieprawda......
gość z drogi
2. jesli mozna ,to polecam świetny rownież artykuł na: Fronda
naprawdę swietny,a piszący go człowiek,wie co pisze i o czym pisze
a dot KREATYWNEJ KSIEGOWOSCI
pozdr Nasz Dziennik i Frondę,wszystkiego najlepszego w Nowym Roku
TYLKO polskie media i polskie gazety,a nie te piszące PO POlsku..serd pozdr
gość z drogi
3. gość z drogi
o ten art. chodzi?
"Jacek Rostowski nadawałby się na księgowego mafii"
http://www.fronda.pl/news/czytaj/jacek_rostowski_nadawalby_sie_na_ksiego...
pozdrawiam
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
4. Tak,Marylu
jest naprawdę swietny.........dzięki :)
gość z drogi