PO przerasta nawet rozkład jazdy - dr. Rafał Matyja
Jeśli wybory odbędą się jesienią, rząd Donalda Tuska będzie próbował wprzęgnąć splendor wynikający z samego faktu prezydencji w UE w kampanię wyborczą
PO przerasta nawet rozkład jazdy
Z dr. Rafałem Matyją, politologiem i publicystą, rozmawia Mariusz Bober Kończący się rok przyniósł zmianę wektorów polskiej polityki zagranicznej. Zwrot objął przede wszystkim nasze relacje z Rosją. Jak Pan odbiera "politykę miłości" PO wobec Moskwy?
- Myślę, że są dwie sfery polityki polsko-rosyjskiej. Pierwsza to symboliczna normalizacja relacji z Rosją. W tym wymiarze wiele rzeczy dzieje się nie tylko na poziomie rządów, ale także poprzez tzw. komisję ds. trudnych. Rząd Donalda Tuska chciał też pokazać Polakom, że chce doprowadzić do "pojednania" z Rosją. Nie widzę w tym specjalnie sensu, poza tym, że rząd przez to chce poprawić swoje notowania w sondażach. Jedynie symboliczne pojednanie nie jest bowiem Polsce do niczego potrzebne. Jednak rząd Donalda Tuska prowadzi też pewną grę w obrębie Unii Europejskiej, chcąc pokazać, że nie jest "rusofobiczny". Jest to reakcja na to, że zarówno media w Polsce, jak i te z innych krajów każą nam się tłumaczyć z tej "rusofobii". To bardzo dziwne zachowanie, biorąc pod uwagę to, iż zaledwie 17 lat temu wojska rosyjskie opuściły nasz kraj. Takie podejście publicystów jest krótkowzroczne i nie bierze pod uwagę naszych doświadczeń historycznych z wcześniejszych dekad. Dlatego nie rozumiem chęci obecnego rządu w Polsce popisywania się dobrymi stosunkami z Rosją. Natomiast być może jest w tym element jakiegoś interesu. Obecna polityka zagraniczna rządu Tuska nie daje mi poczucia bezpieczeństwa. Wystarczy tu wskazać na inny jej fragment, mianowicie politykę wobec Białorusi. Ostatnie wybory w tym kraju pokazały, że ta dotychczasowa strategia naszego MSZ całkowicie się skompromitowała. Zasadniczo w tej polityce zagranicznej nie widać wielkich wizji, jest za to dużo "efekciarstwa".
Co chcą ugrać Rosjanie w relacjach z rządem Donalda Tuska?
- Wiele rzeczy. Wystarczy spojrzeć na to, jaka była lista propozycji prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa podczas ostatniej wizyty w Polsce. Widać, że cele rosyjskie nie ograniczają się do "polityki pamięci" czy śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej. Jeśli w trakcie tej wizyty mówiło się: Rosja może znormalizować stosunki z Polską, ale my również musimy chłodno podchodzić do tego, że oni będą mogli kupić takie czy inne akcje polskiej spółki, np. Lotosu, to widać, iż Moskwie zależało na konkretnych zyskach. Także na neutralizacji polskiej krytyki na forum Unii Europejskiej wobec rosyjskiej polityki, zwłaszcza przedsięwzięć dotyczących inwestycji w sektor energetyczny innych krajów UE oraz krajów Europy Środkowo-Wschodniej. A w tym wymiarze mamy do czynienia z dużymi rosyjskimi interesami wykraczającymi znacznie poza relacje Rosji z Polską. Myślę, że rosyjską politykę wyznaczają właśnie te interesy, a nie tylko sprawa śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej, choć ono może być dla Kremla poważnym problemem. Ale - byśmy mieli bardziej dogłębną wiedzę o tej sprawie - pewnie trzeba byłoby, aby WikiLeaks opublikowała przecieki z raportów z rosyjskich ambasad, czego jakoś nie chce robić...
Dostrzega Pan jakiekolwiek idee, plan, który racjonalnie uzasadniałby działania gabinetu Tuska w obszarze polityki międzynarodowej?
- Moim zdaniem, Donald Tusk myśli w sposób bardzo doraźny - obecnie przede wszystkim o wygraniu wyborów parlamentarnych w rozpoczynającym się 2011 roku. Liczy na wygraną, dzięki której mógłby rządzić bez partnera koalicyjnego, albo na to, że uzyska we współpracy z nim większość konstytucyjną. Być może chciałby przez to przeprowadzić takie zmiany, które pozwolą PO na trwałe stać się głównym podmiotem polskiej polityki i zdobyć pozycję, którą miała np. w Szwecji socjaldemokracja po II wojnie światowej. Na pewno też zależy mu na tym, by mieć dobre kontakty z politykami niemieckimi czy francuskimi. Nie wierzę natomiast, że jest on świadomym uczestnikiem jakichś większych planów Unii Europejskiej. Nie mam powodów, by temu rządowi zarzucać złą wolę, ale mam powody, by zarzucać mu lekkomyślność, a może nawet coś więcej...
Czyli?
- Sądzę, że pewnych zagrożeń nie dostrzega ani Donald Tusk, ani jego otoczenie, które prowadzi politykę ignorowania problemów i ośmieszania tych, którzy zwracają na nie uwagę. Tusk zdaje sobie sprawę z tego, że jego polityczna tożsamość polega na tym, iż jest "nie-Kaczyńskim". Dlatego od razu zakłada, że pewne działania, które podejmował czy to śp. prezydent Lech Kaczyński, czy jego brat, należy przeprowadzić inaczej.
Czy w zbliżających się wyborach parlamentarnych wizja Polski solidarnej będzie rywalizować z pustką programową?
- Myślę, że jest jeszcze gorzej. Obecny rząd mógłby skorzystać z co najmniej dwóch wizji rozwoju Polski opracowanych w swoim zapleczu intelektualnym. Jedna to koncepcja zespołu pod kierunkiem ministra Michała Boniego, a druga - Jana Szomburga [członek Panelu Głównego w projekcie Narodowego Programu Foresight "Polska 2020", prezes zarządu Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową - red.]. Ale premier świadomie nie sięga po koncepcje żadnego z nich. Bez względu na to, co sądzimy o tych koncepcjach, trudno im odmówić spójności i dalekosiężnej ambicji uprawiania polityki podporządkowanej dużym celom. Ale nawet tych "swoich" koncepcji rząd nie bierze serio pod uwagę. Myślę, że jest to konsekwencja pewnego planu politycznego, który dawno temu został przyjęty w kierownictwie PO, żeby tak rządzić, aby utrzymać władzę na drugą kadencję. Dlatego obecny rząd nie chce ryzykować żadnych niepopularnych decyzji. Po prostu nie chce zająć się konkretnymi działaniami, w sensie strategicznych reform, a woli doraźnie zarządzać państwem.
Wyrazisty program PiS mógłby stać się w wyborach parlamentarnych wyzwaniem dla Platformy? - W Polsce zasadniczo nie jest tak, że ten, kto ma ciekawszy program i lepsze propozycje, wygrywa wybory. Ludzie nie biorą pod uwagę programów, ponieważ mamy do czynienia z innymi istotnymi podziałami. Dla większości uczestników wyborów bezpieczniejsza jest polityka, której nie przyświecają żadne wielkie cele. Duża część Polaków głosuje po prostu na tzw. święty spokój. To dość trwałe nastawienie, a to, że akurat teraz ten spokój widzą w PO, to wypadkowa okoliczności. Dodatkowym elementem wpływu na opinie wyborców jest to, iż znaczna większość środowisk opiniotwórczych jest nastawiona niezwykle krytycznie wobec Jarosława Kaczyńskiego i PiS. To skrajna sytuacja, ale ona tworzy ramy do obecnego kształtu debaty publicznej w Polsce i do zachowań wielu wyborców. Dlatego w sporze między "jakąś partią polityczną", czyli PiS, a przeważającą częścią obywateli uchodzących za elitę, których lubią lub cenią za inne role odgrywane w społeczeństwie, wybierają partię alternatywną, popieraną przez te elity. Stąd też debata o przyszłości Polski nie jest merytoryczna.
Podwyżki podatków od nowego roku, coraz większe korki na drogach i bałagan na kolei nie zrewidują tego nastawienia?
- Aby to nastawienie się zmieniło, większość wyborców musiałaby dojść do wniosku, że rządy PO są co najmniej takim samym zagrożeniem, jak ich zmiana. Ponadto większość mediów musiałaby przynajmniej na pewien czas osłabić ataki na PiS.
Nadchodzący rok będzie również okresem polskiego przewodnictwa w Unii Europejskiej, i to w okresie bardzo ważnych decyzji - dyskusji o budżecie unijnym, sytuacji eurolandu i zmianach w UE. Czy obecny rząd jest przygotowany na takie wyzwania?
- Zagadnienia te są bardzo ważne, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę, że ostatnio zmieniła się rola instytucji prezydencji. Dziś jest ona bardziej równoważona znaczeniem innych instytucji unijnych, choć wciąż można uczynić z tego mechanizmu sposób prowadzenia aktywnej polityki. Tyle że aktywizm obecnej ekipy sprowadza się jedynie do chęci zatarcia "złego wrażenia po ciągle awanturujących się braciach Kaczyńskich". Najciekawsze koncepcje polityczne są opracowywane poza partią rządzącą. To, na ile obecne władze będą w stanie wykorzystać prezydencję do realizacji konkretnych celów, zależy w dużej mierze od zdolności naszych służb dyplomatycznych do budowania skutecznych koalicji, które mogłyby przeciwstawić się zwłaszcza klubowi państw-płatników netto w UE, który ujawnił się ostatnio podczas debaty budżetowej w Unii. Dyskusja o przyszłości euro odbywa się na innym forum. Ale warto zauważyć, że Donald Tusk powiedział niedawno, iż możemy - nie przyjmując euro - uczestniczyć w mechanizmie stabilizującym tę walutę. Ta niemal niezauważona wypowiedź może mieć bardzo poważne konsekwencje dla Polski.
Podobnie jak brak jasnego stanowiska w debacie o nowym modelu funkcjonowania UE, w którym np. kraje członkowskie będą musiały zdawać w Brukseli relacje z projektów swoich budżetów?
- Ta sprawa jest bardzo ważna. Już rządy PiS pokazały, jak nasze władze nie są przygotowane do takich dyskusji. PO znajduje się pod tak dużym wpływem poprawności politycznej, że nie chce nawet formułować wielu problemów. Dlatego to właśnie za rządów PiS ujawniły się pewne dylematy polskiej polityki unijnej. Okazało się np., że w jednych sprawach w naszym interesie leżało wspieranie raczej modelu UE jako luźnego związku niezależnych państw, a w innych sprawach - tworzenia ścisłej polityki unijnej. W ten sposób raz domagaliśmy się realizacji polityki wyrównywania szans wszystkich krajów w UE, wspólnej polityki energetycznej oraz wspólnej polityki wobec Rosji. Innym razem chcieliśmy uszanowania suwerenności krajów członkowskich w pewnych sprawach, np. dotyczących kwestii moralnych. Moim zdaniem, to pokazuje, że musimy dobrze przemyśleć nasz sposób funkcjonowania w UE i stanowisko w sprawie modelu jej funkcjonowania. Dlatego myślę, iż dziś potrzebujemy dogłębnych analiz wybitnych analityków, nowych Dmowskich albo Bocheńskich, Piłsudskich, którzy opracowaliby spójne koncepcje naszego funkcjonowania w UE, zdefiniowania naszych interesów narodowych i sposobów ich realizacji.
Czy sprawowanie prezydencji i stanowisko rządu we wskazanych kwestiach może wpłynąć na kampanię wyborczą przed wyborami parlamentarnymi?
- Jeśli wybory odbędą się jesienią, rząd będzie próbował wprzęgnąć ewidentny splendor wynikający z samego faktu przewodzenia pracom UE w kampanię wyborczą. Natomiast gdy chodzi o sprawy mniej popularne i oczywiste, to PO umie podzielić prawdę na dwie części i tę "miłą" "sprzedać" przed wyborami, a tę niemiłą - po wyborach. Tak było np. ze sprawą stoczni.
Zdaniem niektórych ekonomistów w przyszłym roku może nas czekać kolejna fala światowego kryzysu gospodarczego. Czy może stać się to impulsem do istotnych przemeblowań na polskiej scenie politycznej?
- Myślę, że większe znaczenie w reagowaniu na problemy ekonomiczne mają mechanizmy gospodarcze niż działania rządu. Duże znaczenie miały też, i nadal będą miały, środki z Unii Europejskiej, które pomogły nam utrzymać wzrost gospodarczy podczas pierwszej fali kryzysu. Dlatego moim zdaniem, jeśli nawet ta druga fala nadejdzie, rola rządu i tak nie będzie decydująca. Natomiast zadaniem władz jest uporządkowanie sfery finansów publicznych, a właśnie w tej dziedzinie duża część pieniędzy polskich podatników jest marnowana. Rząd nie potrafi budować nowych instytucji, jest nieudolny w zarządzaniu istniejącymi - o czym świadczy choćby ostatni chaos na kolei. Rząd nie zdał najbardziej banalnego egzaminu z zarządzania, jakim były problemy związane z rozkładem jazdy. Sprawa była widoczna na długo przed grudniowym kryzysem. Nawet z perspektywy pasażera, a nie tylko władz spółek kolejowych. Dlatego minister infrastruktury Cezary Grabarczyk powinien już dawno zareagować na te problemy. Ta sytuacja, według mnie, pokazała istotę rządów PO: skoro nie poradziła sobie ona z banalną sytuacją, jaką jest wprowadzenie nowego rozkładu jazdy, to jak taki rząd będzie mógł poradzić sobie z nową falą kryzysu gospodarczego?
Dziękuję za rozmowę.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101228&typ=my&id=my01.txt
- Zaloguj się, by odpowiadać

napisz pierwszy komentarz