Pewne z Mikołajem niespodziewane spotkanie /Opowieść Wigilijna/
To była chłodna i ponura noc grudniowa.
Zmęczony kolejną, zwyczajowo obchodzoną jeszcze przed świętami wigilią, chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu. Ponieważ jednak kawałek opłatka przykleił mi się do podniebienia tak fatalnie, że ani skrobiąc odpowiednio wygiętym palcem, ani też za pomocą widelczyka do tradycyjnych świątecznych ostryg nie dało się go odkleić, gulgocząc z odchyloną głową, starłem się rozpuścić go w winie. Udało się, ale wtedy dotarło do mnie, że na skutek tych zabiegów mogłem wprowadzić alkohol do mojego krwioobiegu. Zatem, o zgrozo, nie wolno mi prowadzić. „Co robić? Co robić” – myślałem spanikowany.
Przez krótką chwilę rozważałem zamówienie taksówki.
Uświadomiłem sobie jednak, że w związku z zatorem na kolei wszystkie na pewno będą zarezerwowane. Wydawało się więc, że sytuacja jest beznadziejna. Zrezygnowany usiadłem z boczku z opuszczoną smętnie głową. Mój smutek nie umknął uwadze biesiadników. Gdy opowiedziałem im swoją historię zgodzili się, że na skutek fatalnego incydentu z opłatkiem nie mogę usiąść za kierownicą, a na taksówkę faktycznie nie ma co liczyć.
Wtedy niespodziewanie pojawiła się moja partnerka.
„Mój drogi” – rzekła – „Aczkolwiek nie są mi znane niuanse prowadzenia modelu samochodu, który posiadasz zaryzykuję i zakładając, że kierownica, gaz, sprzęgło i hamulec są po tej samej stronie, poprowadzę.”
„Partnerko” – powiedziałem – „Dziękuję ci bardzo, damy radę!”.
Nie ociągając się pożegnaliśmy gości i szybko udaliśmy się do zaparkowanego w pobliżu wozu.
Obawy przyjaciółki okazały się bezpodstawne.
Prowadziła ostrożnie, ale sprawnie. Monotonne wycie silnika działało na mnie kojąco. Pamiętam, że gdy to się stało, zdążyliśmy przejechać pięć, góra osiem kilometrów. Akurat radziłem jej, by wrzuciła dwójkę, gdy usłyszałem dzwonki. Takie „dzyń, dzyń” gdzieś z góry.
„Co do diaska!?” – pomyślałem. Dźwięk stawał się coraz głośniejszy i nagle przed maską przeleciały nam sanie ze świętym Mikołajem! Chcąc uniknąć zderzenia z reniferami, moja partnerka zaczęła hamować.
Wpadliśmy jednak w poślizg i z hukiem uderzyliśmy w barierki….
Przerażeni spoglądaliśmy po sobie. Szok! Czy aby jesteśmy cali?. Na szczęście nic się nie stało. Pogotowie nie było więc potrzebne, ale policję trzeba było przecież wezwać. Szybko sięgnąłem po komórkę. Wtedy otworzyły się drzwi samochodu i ujrzałem rumianą twarz Świętego Mikołaja:
„Ho, ho!” – zaczął – „Wybacz, oj wybacz mi przyjacielu! Jakże nieroztropnie jechałem!”.
„Mikołaju!” – krzyknąłem ze zgrozą – „Omal nas nie zabiłeś! I, o rety!, czuć cię alkoholem!”.
„Ho, ho! Wiem, wiem!” – odpowiedział – „Nas wigilii u zaprzyjaźnionego skrzata opłatek przykleił mi się do podniebienia i płukałem go winem. Ale proszę cię, nie wzywaj władz! Karierę mi zrujnujesz!”
„Co za zbieg okoliczności. Też winny opłatek!” – pomyślałem. Chyba ta koincydencja spowodowała, że się zawahałem. Ale poczucie obywatelskiego obowiązku wymagało przecież poinformowania organów ścigania…
Przekonała mnie jednak partnerka mówiąc, że najważniejsze, że jesteśmy cali, a święta to czas wybaczania.
Święty Mikołaj ucieszył się niezmiernie.
Obiecał, że dzisiaj już więcej nie weźmie lejcy do reki. Poprosił jednak, by z poinformowaniem mediów o przyczynach tego wydarzenia wstrzymać się przynajmniej 12 godzin. „Wiesz, chodzi o dzieciaki. Będą zdruzgotane. Zresztą, ho, ho! Świetna myśl!, wyślę odręczny list do Gazety potwierdzający twoją narrację. Słowo daję.”
Tak właśnie było, moi drodzy. Czekam teraz na wiadomość od Świętego. Gdy tylko przyjdzie, zeskanuję ją i tutaj wkleję. Ale już teraz, życząc Wesołych Świąt, za troskę i zrozumienie dziękuję.
Pamiętajcie, uważajcie na opłatki! Alleuja!
Filed under: dywagacje, fun, Internet, media, parodia, pastisz, Polska, społeczeństwo, święta
- dzierzba - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
1 komentarz
1. dzierzba
Czekam niecierpliwie na ksero! ;))
Dobrze,ze był to św.Mikołaj a nie Dziadek Mróz,bo by się skończyło niezłym Raportem który by musiał Celiński podpisać!
Errata