Opowiem ci swoją historię, czyli jak Komorowski do Waszygtonu Zeeva Barana zabrał. "Żółte szejny”
Ciocia opowiadała, że szczególną rolę w tych staraniach odegrał niejaki Baran. Według niej człowiek ten później sam zginął z całą rodziną
– mówi „Rz” prezydent.
Fascynujący fragment wojennej historii, którego konsekwencją jest przyjaźń obecnego polskiego prezydenta z pewnym izraelskim architektem, opisuje "Rzeczpospolita" w swym sobotnio-niedzielnym dodatku.
II wojna: Żyd ratował stryja Komorowskiego z gestapo (wersja do druku)
Ciocia opowiadała, że szczególną rolę w tych staraniach odegrał niejaki Baran. Według niej człowiek ten później sam zginął z całą rodziną – mówi „Rz” prezydent.
W 2008 r. Komorowski jako marszałek Sejmu spotkał się w Warszawie z prezydentem Izraela Szymonem Peresem. Opowiedział mu historię swojego stryja. Gdy wymienił nazwisko Baran, Peres przerwał mu.
– Chwileczkę. Ja znam Baranów. To moja rodzina. Oni wcale wszyscy nie zginęli. Żyją w Izraelu. Zeev Baran jest nawet konsulem honorowym RP w Jerozolimie – powiedział zdumionemu marszałkowi.
Kilka dni później Zeev Baran przyjeżdża do Warszawy i dochodzi do pierwszego spotkania w Sejmie. Wszystko do siebie pasuje. Ojciec Zeeva Eliasz Baran, pseudonim Edyp, był znanym z brawury żołnierzem wileńskiej AK. Udało mu się w tamtejszym gestapo umieścić wtyczkę. Niestety, wkrótce sam został stracony w Ponarach.
65 lat później, w Wielkanoc 2009 r., marszałek Bronisław Komorowski i Zeev Baran wsiadają do samochodu i jadą do Ponar. – Nie zapomnę tego do końca życia – wspomina prezydent. – Stoi tam polski pomnik. Podchodzimy i okazuje się, że wśród nazwisk zamordowanych znajdują się: Eliasz Baran i Bronisław Komorowski. Zeev spojrzał na monument i powiedział przez łzy: „Bronku, Polska pamiętała o moim ojcu...”.
Między Komorowskim i Baranem zawiązuje się bliska przyjaźń. Prezydent zabiera go do Waszyngtonu, gdzie obaj biorą udział we wzruszającej ceremonii w Muzeum Holokaustu.
Eliasz Baran- bohater dwóch narodów
Rok 1940, Wilno nabrzmiewające konfliktami narodowościowymi. Bronisław Krzyżanowski, dowódca plutonu saperów I Dywizji Piechoty w kampanii wrześniowej od początku wojny raczej pasywnie obserwował narastający w mieście ruch konspiracyjny. Gdy jednak w 1941 roku rozpoczęła się eksterminacja (zagłada) Żydów, głęboko tym wstrząśnięty z pełnym oddaniem otoczył opieką młodego Eliasza Barana i jego rodzinę. Żyd ten zjednał go swą odwagą, rzutkością, ogromną miłością rodziny i nieskazitelną uczciwością. Również Eliasz mówił o Bronisławie: „Nie można sobie wyobrazić, by On postąpił małodusznie lub nieszlachetnie”.
Eliasz Baran był synem solidnego wileńskiego kupca drzewnego Owsieja Barana, który był klientem, a raczej przyjacielem ojca Bronisława Krzyżanowskiego, znanego i szanowanego w mieście adwokata. Po wejściu Niemców w czerwcu 1941 roku Bronisław uważał więc za swój obowiązek okazać pewną pomoc rodzinie Baranów, na początek zabierając do siebie na przechowanie część ich rzeczy, później ich ukrywając. Perspektywy ludności żydowskiej pod niemieckim reżimem malowały się czarno, a rzeczywistość okazała się dużo czarniejsza…
Eliasz był wysokim, niespełna trzydziestoletnim mężczyzną o atletycznym wyglądzie. Na zewnątrz emanował z niego ów spokój, który zwykle cechuje ludzi rosłych, zdrowych i fizycznie silnych. W owym czasie, latem i jesienią 1941 roku Żydzi w Wilnie dzielili się przede wszystkim na „podobnych” i „niepodobnych”, na tych, których żydowskość widoczna była od razu z rysów twarzy lub wymowy, i na mających wygląd aryjski. Każdą nowo spotkaną żydowską twarz witało się właśnie takim badawczym spojrzeniem, zaliczającym ludzi do jednej z tych dwóch kategorii. Tylko ten podział się liczył – wszystko inne – to były cechy uboczne. Wszyscy, którzy kierowali swe badawcze spojrzenie na twarz Eliasza, cofali je z uczuciem podziwu i uznania. Mało powiedzieć, że był „niepodobny”, był bardziej aryjski od przeciętnego aryjczyka. Ci, którzy znali go przez dłuższy czas jako Polaka, byli zdumieni dowiadując się, że jest Żydem.
Już sam wygląd zewnętrzny dawał Baranowi ogromne atuty w tym drastycznym okresie. Jeżeli do tego dodać inteligencję, spryt, odwagę, zimną krew i nieprzeciętną siłę fizyczną, to staje się zrozumiałe, że był on w tym czasie faworytem losu, że setki ludzi patrzyły na niego z zazdrością. Miał wszelkie szanse przetrwania wszystkiego. A przetrwać nie było łatwo. Wilno było w tym okresie miastem śmierci. Wielkie wykopy na Ponarach wypełniały się trupami dziesiątków tysięcy Żydów mordowanych przez Litwinów, na przedmieściach Niemcy zakopywali wyschnięte ciała tysięcy sowieckich jeńców zagłodzonych na śmierć w obozach. Wielkie karawany śmierci przeciągały ulicami miasta – Żydzi pędzeni z getta na Łukiszki i kolumny wygłodniałych kościotrupów w szynelach, rzucających się jak zwierzęta na ogryzki jabłek i niedopałki papierosów. Czasem cały wielki tłum płakał cichym, zrezygnowanym łkaniem, w którym nie było już buntu…
W tej nabrzmiałej tragedią epoce szerokie bary i potężne łokcie Barana stawiały go w pierwszym szeregu tych, dla których były przeznaczone „żółte szejny” (uprzywilejowani Żydzi, pracujący dla Niemców). W całej tej przedramatycznej sytuacji, w zbiorowisku okaleczałych rodzin, osieroconych dzieci i zrozpaczonych kobiet – ten atletyczny blondyn był oazą spokoju, rozsądku i dobrej orientacji. Jego żywotność czuwała, by każdą z szans ocalenia uruchomić w porę i wykorzystać do końca. Miał je ogromne – ale tylko on sam. Nie mógł swego wyglądu ani swojej siły przenieść na innych – również na swą żonę i dziecko. Gdyby nie oni – nie byłoby go w getto – wystarczało wytrzasnąć aryjskie dokumenty, zamieszkać na prowincji i spokojnie doczekać końca wojny. Żona jego Michalina miała najpiękniejsze w mieście oczy, ale była „podobna” i dlatego skazana. Dziecko – synek, był „ocechowany”, co również utrudniało jakiekolwiek manipulacje. Tym niemniej nawet jeśli oni czuli się skazani – to Eliasz nie dopuszczał najmniejszego rozróżnienia pomiędzy sobą a żoną, jeśli chodziło o dostęp do życia. Nie dopuszczał innego ocalenia niż z nimi. Zdani więc byli na jego mięśnie i nerwy.
W celu uzyskania mocnej pozycji zatrudnił się w niemieckiej instytucji wojskowej. Pracował w magazynach wojskowych, w składnicach zdobyczy wojennej. Ogromne ilości wszelkich materiałów wojskowych pozostawili wycofujący się pośpiesznie bolszewicy. Do zakresu pracy Eliasza na początku należało rozbrajanie armii litewskiej – rozbrajane oddziały składały broń praktycznie na ręce pracujących tam Żydów. Wkrótce przeniesiono go jednak do magazynów saperskich, gdzie, mimo że nie miał bezpośredniego kontaktu z bronią, zaczął obrotny biznes innymi poszukiwanymi w handlu rzeczami: łopaty, siekiery, piły itd. Ten uczciwy człowiek okazał się utalentowanym złodziejem – sam przeprowadzał inwentaryzację robiąc podział na co może być ukradzione, a co ma pozostać. W czasach, kiedy wszelka energia i przedsiębiorczość zamarły w rękach terroru, kiedy każdy fałszywy krok groził śmiercią – sposób jego działania był zadziwiający. Miał wrodzoną skłonność do ryzyka i szybkie oko, błyskawicznie łapał sytuacje na gorąco. Nawet w najbardziej obdartym ubraniu robotnika emanowała z niego pewna pańskość. Zarazem był człowiekiem wykształconym, oczytanym, znającym języki, obdarzonym ostrym dowcipem – rozmowa z nim była wielką przyjemnością.
Swoje łupy wymieniał początkowo przede wszystkim na żywność. Jego wielkie ciało potrzebowało dużej ilości paliwa – ze wszelkich plag wojny najbardziej obawiał się głodu. Oprócz żony i dziecka miał na utrzymaniu liczną rodzinę. Bronisław Krzyżanowski bacznie obserwował działalność Eliasza: imponował mu coraz bardziej i zyskiwał coraz to większe zaufanie. Zaproponował mu współpracę, którą Żyd przyjął wręcz z ulgą, widać atmosfera getta ciążyła mu i jako reakcji na nią potrzebował szerszej działalności niż zdobywanie żywności.
Współdziałanie tych dwóch nieprzeciętnych ludzi szybko nabrało charakteru ideowego. Eliasz z radością przyjął propozycję pracy konspiracyjnej, z rozmachem i talentem zabrał się do szabrowania z niemieckich magazynów sprzętu wojennego, który skrzętnie gromadził Bronisław. Tak zapoczątkowana działalność wkrótce skupiła grono rodzinno-przyjacielskie. Powstał zalążek oddziału konspiracyjnego.
Przy spotkaniach używali pseudonimów – Eliasz został Andrejem, Bronisław – panem Croix, rozmawiali po francusku. Z myślą o działalności na przyszłość Bronisław zaczął gromadzić różny sprzęt: szczypce do cięcia drutu, materiały opatrunkowe, łomy, siekiery itp. Oprócz tego Andrej dostarczał informacji o zawartości, położeniu, ochronie innych magazynów w mieście. Wkrótce został on przeniesiony do magazynów wojskowych, a Bronisław w konsekwencji mógł już składować paczki amunicji niemieckiej i sowieckiej. Niestety, wykradanie ich przekraczało możliwości jednego człowieka, toteż Andrej dobrał sobie wspólnika, któremu musiał jednak płacić (1 markę za nabój), sam zaś nie otrzymując ani grosza jako „współpracownik ideowy”.
Wreszcie udało mu się złapać grubą rybę: zapalniki elektryczne i pociągowe, a także niezwykle cenny niemiecki trotyl, dzięki któremu już można było myśleć o pierwszej akcji wysadzenia torów. Nieco później Andrej namówił Croixa na „zabranie” jeszcze grubszego „zwierza”: sowieckich karabinów maszynowych na 70 naboi. Te pierwsze zdobycze Andreja były może drobne w skali toczącej się wojny, jednak dla nich znaczenie miały ogromne. Czuli się, jakby brali udział w skutecznych i tajemniczych narodzinach broni, odczuwali „czar oręża” konspiracyjnego, który był zupełnie inny niż ten otrzymany z magazynu czy kupiony w sklepie.
Jakie pobudki kierowały Andrzejem, by ryzykując często życiem zasilać magazyn konspiracyjny? Gdy sprawa posuwała się coraz dalej, nieraz podkreślał, że czuje się dostatecznie lojalnym polskim obywatelem, by brać udział w polskiej akcji niepodległościowej. Jego akty odwagi i poświęcenia nie można było przypisać czystej formy polskiemu patriotyzmowi. Działały jednak jakieś dalsze pochodne patriotyzmu: związki kulturalne z polskością, rodzinne tradycje. Pomimo niebieskich oczu i jasnych włosów był Żydem, tkwiącym głęboko w odwiecznych nawarstwieniach swej rasy.
Przełomem w ich działalności stała się podróż Bronisława Krzyżanowskiego do Warszawy, gdzie za pośrednictwem swego przyjaciela Macieja Kalenkiewicza – „Kotwicza” dostał się w nurt krajowej pracy konspiracyjnej. Wrócił do Wilna jako „Bałtruk” – dowódca oddziału „Baza-Miód”, mającego wspomagać dywersantów Odcinka V Wachlarza, którzy poprzez Wilno mieli dążyć pod Dyneburg. Sprężyście działająca Baza szybko nabierała rozpędu i dość szybko stała się zdolna nie tylko do obsługi Odcinka V, do czego była w zasadzie powołana, lecz i do ambitnych działań samodzielnych. Po rozwiązaniu Wachlarza w grudniu 1942 r. Baza, już jako oddział dywersyjny, weszła w całości do Kedywu Okręgu Wileńskiego Armii Krajowej.
Początki działalności były nader trudne – na swą pierwszą wyprawę bojową nie mieli pieniędzy ani broni, wszystko musieli pożyczać. Wraz z jej planowaniem Bałtruk odczuł również brak zaufanych ludzi. Jedyną osobą, w czyj spokój i odwagę w różnych tarapatach mógł ufać, był Andrej. Poszli we trójkę, biorąc ze sobą „Grada”.
Po długiej podróży rowerowej i 20 km przemarszu, udało im się wykoleić pociąg niemiecki, udało się również umknąć – akcja więc mogła uchodzić za udaną. Jednak po 20-kilometrowej ucieczce przez nocny las i błota, o głodzie i chłodzie – byli kompletnie wyczerpani. O świcie zobaczyli się wreszcie nawzajem: twarz Andreja z obfitą strugą zaschniętej krwi z oczodołu (nadział się okiem na gałąź) była blada i nieruchoma, wzrok zagonionego zwierzęcia, które niczego już nie oczekuje. Zaostrzona linia nosa, bolesne wygięcie ust przydawały tej twarzy jakiegoś antycznego wyglądu. Wyrazu cierpiącej maski z greckiej tragedii. Edyp. Od teraz będzie Edypem.
Akcje wysadzania torów kolejowych stały się tradycyjną działalnością ugrupowania. W chwili, kiedy „Baza-Miód” była „goła”, Edyp pozostawał jedyną nadzieją na pozyskanie czegokolwiek z amunicji. Bałtruk był gotów płacić słono za utrzymanie Edypa, byleby przenieść go do magazynów wojskowych na Burbiszki (nie było tam towaru „handlowego”) – na żywność i utrzymanie jego rodziny. On jednak bronił się, przewidując, że obecność Żyda dla wielu będzie podejrzana, a każda suma pieniędzy dla antysemitów wyrośnie do rozmiaru afery finansowej. Przeniósł się tam jednak dla dobra sprawy i mimo wynikłych z tego kłopotów finansowych nigdy nie wziął od Bałtruka żadnych pieniędzy, „pochodzących od antypatycznego staruszka Churchilla”.
Z chwilą jego przeniesienia się na Burbiszki stwardniał, niestety, również rygor ochronny i Edyp z największym trudem wyczarowywał pojedyncze kilogramy, mimo że chwytał każdą możliwą okazję. Wówczas Edyp nakłonił Bałtruka na włamanie się do magazynów. Udzielił jak najdokładniejszych wskazówek o warcie, położeniu, przechowywanym materiale… Akcja okazała się nader skuteczna, a winą gestapo obarczyło strażników litewskich. Baza znów mogła działać, wysadzając w powietrze lub wykolejając pociągi niemieckie.
Edyp znalazł też swego człowieka, Żyda, w gestapo, który pracował tam jako mechanik samochodowy. Zapoznał go z Bałtrukiem, nalegał na obu stronach, aby sobie zaufali. Ostatni uległ wyłącznie z powodu wiary, że Edyp wie, co robi. Odtąd mieli więc informatora w gestapo – miał na imię (przybrane) Asfalt.
Przez dłuższy czas komendant Bałtruk strzegł zazdrośnie, by ani „dół”, ani „góra” nie mieli pojęcia o Edypie i o chodach Bazy na Burbiszki. Za pośrednictwem Gospody (centrali ruchu konspiracyjnego w Warszawie) udało się ściągnąć dla Edypa i kilku osób „niepodobnych” z jego rodziny (nie byli to rodzice ani żona) dokumenty polskie. Jednej odmówiono, gdyż „osoba ta jest z wyglądu podobna do Żyda”. Sprawa ta mogła zrobić na Gospodzie wrażenie afery w bardzo brzydkim gatunku.
Współpraca Bałtruka z gettem była rzeczą zbyt egzotyczną do zaakceptowania, oczywiste też było, że wyjaśnienia nie znajdą wiary, gdyż zakładano, że wszystko, co się wiąże z Żydami, ma posmak finansowy i że Gospoda wzdrygnie się na myśl, że jej niebezpieczna i trudna praca może służyć komuś do nabijania kieszeni.
Październik 1943 r. Kolejna wyprawa – po duże bomby lotnicze, przynoszące znaczną ilość tak cennego trotylu. Nad ranem jej uczestnicy zmęczeni po forsownej nocy wracali rowerami do Wilna. Edyp miał na swym rowerze kilka małych bombek do wypróbowania oraz pistolet. Gdy wyrośli przed nimi trzy postacie litewskiego patrolu policyjnego, całe towarzystwo zostało obszukane, ale puszczone, tylko Edyp coś poprawiał przy rowerze, marudził… i został sam w rękach Litwinów. W tych dramatycznych chwilach znikła gdzieś rzutkość Edypa i brawura jego kolegów, a świadomość, wróciła za późno. Edyp był podwójnie zagrożony – jako Żyd i jako człowiek obciążony działalnością konspiracyjną, więc konfrontacja z działającą maszyną zagłady stanowiła dla niego wyrok.
Powiadomienie o nieszczęściu jego żony Michaliny spotkało się z wiadomością o jej ciąży. Zwinęła się z bólu, ale nie śmiała prosić o polskie pieniądze lub polską odwagę dla ratowania męża. Zagrożeni czuli się wszyscy, cała „Baza-Miód”, gdyż wobec tortur gestapo nie można było polegać na ludzkiej wytrzymałości. Edyp znał wszystkie schowki, skrytki, meliny, znał każdego z grupy, tym niemniej nikt nie ruszył się z Pustelni (miejsce konspiracyjne w Ponaryszkach). Trwali w poczuciu kruchości swego bezpieczeństwa, a jednak z poczuciem, że siła Edypa i to, że jego rodzina też tam jest, stanowił im swoisty mur ochronny.
Bałtruk pojechał do Wilna ratować Edypa, rozumiejąc jak nikłe ma szanse, nie wiedział nawet, jakie on podał w gestapo nazwisko. Widziano raz, jak go prowadzili zbitego, w kajdankach z gestapo do więzienia na Łukiszkach. Tam ślad Edypa zaginął. Dopiero później Bałtruk dowiedział się, że to sam Edyp ukrywał się przed nimi… W śledztwie nie ujawnił żadnych powiązań ze stroną polską, zniszczył swe „lewe” dokumenty osobiste, wekslował wszystko na partyzantkę sowiecką. 3 listopada Asfalt zobaczył Edypa zbitego, prowadzonego ze śledztwa do piwniczego więzienia i zamienił z nim parę słów. Edyp podał w śledztwie, że jest Żydem i sowieckim partyzantem. Nazajutrz został załadowany do samochodu ponarskiego w grupie innych Żydów. W drodze na Ponary zdołał rozwiązać sobie ręce i rzucił się do walki wręcz z litewskim konwojem. Naturalnie walki tej nie wygrał…
Ponaryszki, których Edyp tak bronił, ochraniał nawet zza grobu, pozostały nienaruszonym schronieniem Michaliny i ich pierwszego syna Włodzimierza. Dzięki gorącym namowom i stałej opieki Perlicy (prywatnie żony Bałtruka), Michalina zrezygnowała z usunięcia ciąży i maju 1944 r. urodził się tam drugi, pogrobowy syn Edypa – żydowski noworodek, w 1944 roku – największa osobliwość wojennego sezonu. Dopiero po wycofaniu się Niemców matka z dwoma synkami opuściła dom, który ich chronił przez 3 straszne lata. Po wojnie Michalina nawiązała kontakt z rodziną, wyjechała do Łodzi, a następnie – do Izraela.
Co powodowało, że Żyd, Eliasz Baran został odważnym i doświadczonym żołnierzem, biorącym udział w akcjach bojowych patroli Wachlarza? Czym kierował się wynosząc codziennie kostki trotylu, granaty i amunicję pod ubraniem, narażając życie swoje i najbliższych osób w getcie? Jak mocny trzeba mieć charakter, aby po znalezieniu się w rękach gestapo, podać wersję samobójczą, aby nie narażać towarzyszy-Polaków? Niech odpowiedzi na te pytania zrodzą się w naszych umysłach po refleksji nad życiem Eliasza – Żyda, walczącego za Polskę…
Wg książki Bronisława Krzyżanowskiego („Bałtruka”) „Wileński Matecznik” i uzupełnień Zeeva Barana opracowano w Ambasadzie RP w Wilnie
Aneks
Żoną Eliasza była Guta Baran z domu Lampert, urodzona w Warszawie (podczas wojny przybrała imię Michalina). Guta i Eliasz spotkali się jako studenci w Nancy we Francji, gdzie on studiował agronomię, a ona – medycynę. Tam też się pobrali. Ich starszy syn, Włodzimierz (Zeev) Baran urodził się w Wilnie w 1935 roku. Wojna zastała rodzinę w Warszawie. Po wkroczeniu Niemców do miasta przeszli przez „zieloną granicę” do Wilna. Po śmierci Eliasza i narodzinach młodszego syna Andrzeja, Guta z dwoma synami przebyła zimę 1944-45 roku w Wilnie. Na wiosnę na fali repatriacji rodzina dojechała do Łodzi, gdzie została przez rok, a potem wyemigrowała do Francji. Stamtąd w 1948 roku, podczas wojny niepodległościowej Izraela, dotarli do swojej nowej ojczyzny. Guta wyszła ponownie za mąż za starszego brata Eliasza, Maksa, też agronoma, który wyemigrował z Polski jeszcze w 1938 roku, a podczas wojny służył w Armii Brytyjskiej na Bliskim Wschodzie. Guta nigdy nie ukoiła w sobie bólu po śmierci Eliasza. Zmarła w 1967 roku w Izraelu.
Młodszy syn Eliasza, urodzony w 1944 roku w Ponaryszkach, został ochrzczony jako Andrzej, a po wojnie w Izraelu wrócił do imienia Ojca – Eli. Mieszka w Tel Awiwie z żoną, mają dwie córki: Eliane i Elinore oraz pięcioro wnuków. Eli pracuje przez całe życie w przemyśle diamentowym. Mimo że w chwili wyjazdu z Polski miał tylko 2 lata, mówi swobodnie po polsku. To zasługa jego matki, która zawsze mówiła z synami po polsku oraz wpajała im polską kulturę.
Starszy syn Eliasza, Włodzimierz – Zeev Baran (imię zostało zmienione na Zeeva, co po hebrajsku oznacza wilka, w chwili przyjazdu do Izraela) studiował architekturę i urbanistykę w Izraelu i we Francji oraz pracował przy wielu projektach międzynarodowych na różnych kontynentach. Równolegle służył w wojsku izraelskim, w zwiadzie pancernym, brał udział w większości wojen izraelskich i w 1995 roku zwolnił się z obowiązku służby rezerwowej w randze majora. Chociaż z Polski wyjechał w 1946 roku, gdy miał zaledwie dziesięć lat, do dzisiaj jego polszczyzna jest perfekcyjna. Z okresu, kiedy podczas okupacji chowali się w domu Krzyżanowskich w Ponaryszkach, pochodzą jego najpiękniejsze wspomnienia. Wspomnienia lasów i łąk Wileńszczyzny.
– Wychowywałem się razem z małymi Krzyżanowskimi na polskiej literaturze i polskich patriotycznych piosenkach. Czytano nam głośno „Ogniem i mieczem”. Czy dzieci w Polsce nadal czytają tę książkę? – pyta.
Gdy w połowie 1948 roku przybył do Izraela, znalazł się w całkowicie innym świecie. – Jakaś pustynia, bagna i afrykańskie upały. A do tego ten dziwaczny język, który się pisze od tyłu do przodu – wspomina Zeev Baran. – Chociaż w końcu nauczyłem się hebrajskiego, do dziś, gdy czytam dla przyjemności, czytam po polsku – dodaje. A czyta bardzo dużo. Jego dom w centrum Jerozolimy wypełniony jest tysiącami polskich woluminów.
Po przyjeździe do Izraela Zeev Baran, tak jak wielu jego rówieśników, wychowywał się kilka lat w kibucu. – Pamiętam ten entuzjazm pierwszych lat budowania nowego kraju. Ciężka 16-godzinna praca, a później – ogniska, tańce i sztandary. Potem wojny. Żyłem tym, ale gdy zasypiałem w wojskowym namiocie na pustyni i obłaziły mnie skorpiony i węże, wracały obrazy z dzieciństwa spędzonego w Polsce – mówi.
Nie zerwał więzów z Polską, w którą jest wrośnięty całą duszą, więc kto powie, gdzie jest jego serce?... Nie ma wątpliwości, że zaangażowanie się Zeeva w promocję Polski nie jest powodowane tylko przez jego znajomość, identyfikacje i sympatie do kultury, historii i środowiska polskiego, ale także, w pewnym sensie, dla uczczenia pamięci jego Ojca i Matki.
Zeev Baran postawił sobie za cel zwalczanie w Izraelu negatywnych stereotypów dotyczących Polaków. Od 1998 roku robi to między innymi jako konsul honorowy Rzeczypospolitej Polskiej w Jerozolimie. Stara się on stworzyć jak najwięcej okazji do współpracy edukacyjnej, naukowej, kulturalnej, biznesowej i innych między Polską a Izraelem, odwiedza wyższe uczelnie polskie, gdzie daje wykłady na różne tematy, tam też mobilizuje młodych stażystów, którzy przyjeżdżają do Jerozolimy na praktykę, a także pomagają mu w różnych działaniach Konsulatu Honorowego RP w Jerozolimie...
Na tarasie jego domu dumnie łopocze biało-czerwona flaga. Od lat stara się doprowadzić do zbliżenia między narodami polskim i izraelskim. Próbuje przełamać liczne uprzedzenia i nieporozumienia. W roku 2002 Zeev otrzymał dyplom od ministra spraw zagranicznych w Warszawie za wybitne zasługi dla promocji Polski na świecie, w 2006 r. – Krzyż Kawalerski od prezydenta RP, a w roku 2010 medal Ojca Pio – znak uznania za promocję wymiany młodzieżowej, sportowej i innych, w szczególności – dla dzieci niepełnosprawnych. Zeev przyjeżdża do Warszawy średnio co 2 miesiące, aby doprowadzić do skutku różne projekty dotyczące współpracy z Polską za pomocą swoich ex-stażystów, z których kilku stało się jego współpracownikami.
Baranowie utrzymują stale bliskie kontakty z rodziną Bronisława i Heleny Krzyżanowskich, którzy po wojnie osiedli we Wrocławiu i dzięki staraniom rodziny Baranów w 1981 r. otrzymali izraelski Medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Przyjaźń pomiędzy ich rodzinami trwa już 5 pokoleń!
Zeev odwiedzał też Wilno i Ponaryszki. Podczas ostatniej wizyty w Wilnie razem z ówczesnym Marszałkiem Sejmu, a obecnym prezydentem RP Bronisławem Komorowskim, w Ponarach, w miejscu stracenia ojca Zeeva oraz stryja prezydenta RP – też Bronisława Komorowskiego, znaleźli ich imiona na pomniku wśród innych byłych żołnierzy AK – jedno obok drugiego.
http://www.magwil.lt/11wr7.htm
Dzięki uprzejmości Redakcji Erec Israel zamieszczam zdjęcie polskiego konsulatu w Jerozolimie. To najdroższa profesorsko-inteligencka dzielnica w miescie, nazywa sie Rehawia.
Budynek polskiego konsulatu w Jerozolimie, zdjęcie w pełnych wymiarach tutaj. Redakcja upoważnia do swobodnego korzystania z tego zdjęcia w dowolnych celach.
- Zaloguj się, by odpowiadać
3 komentarze
1. Wg książki Bronisława
Wg książki Bronisława Krzyżanowskiego („Bałtruka”) „Wileński Matecznik” i uzupełnień Zeeva Barana opracowano w Ambasadzie RP w Wilnie
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. Wszystko OK, tylko gdzie dowód,...
...że tamten Bronisław Komorowski to na prawdę stryj prezydenta RP, skoro wykazano niezbicie, że to nazwisko jego przodkowie sobie przywłaszczyli?
Dlaczego takie "rewelacje" są masowo publikowane dopiero PO ujawnieniu przykrych dla pary prezydenckiej dziejów przodków "pierwszej damy"?
Czego jeszcze się dowiemy o TEJ linii rodu Komorowskich? Czy znajdzie się oficer Komorowski w niedawno przysłanych przez Moskwę materiałach katyńskich?
Piszą się nowe życiorysy, piszą, a Polacy kupują takie bajeczki jak chińskie buty po 9,99...
Niechlubny udział każdy ma: ten, który milczy, ten, który klaszcze...
3. @Morsik
... bardzo celne pytania. Juz od pewnego czasu niektore zyciorysy zaczely byc badziej patriotyczne niz najwieksi polscy patrioci. A to rodzina BOR Komorowskiego, korzenie hrabiowskie... zeby mu sie tylko to wszystko nie pomieszalo i zeby nie strzelil jakiej gafy, ze w prostej lini pokrewny jest z Obama.
Niestety IPN nie ma czasu narozwiazywanie takich zagadek -
http://blogmedia24.pl/node/42223