Instrumentalizacja literatury

avatar użytkownika FreeYourMind

Prof. Sadurski na swoim bokserskim ringu ma kilka ulubionych manekinów i co jakiś czas dla sportu trenuje sobie na nich lewego sierpowego, nie biorąc pod uwagę tego, że dobrze jest czasami powalczyć z realnym przeciwnikiem. To, że R. Ziemkiewicz nie napisał nonsensownego eseju na temat pewnych paradygmatów literackich oraz ich kulturotwórczej roli powinno być szczególnie dla Sadurskiego czytelne, który wyczulony jest na społeczne opalizowanie i rezonowanie rozmaitych kontekstów (np. juryslingwistycznych). (Kurde, czy nie za mądrze to napisałem? :P) Problem postawiony przez Ziemkiewicza jest ważny i poważny, natomiast El Professore walnął manekinem Ziemkiewicza tak, że mu z ringu wyleciał. Aż zaczynam się martwić, czy Sadurski się nie przetrenował, bo zaczyna chyba za mocno boksować :)

Osobną kwestią jest ta, czy z przesłanek sformułowanych przez Ziemkiewicza wyprowadza ten ostatni słuszne wnioski, ale o tym za chwilę. Nie wchodząc może w otwartą polemikę z postem Sadurskiego, postaram się referująco odnieść do tekstu Ziemkiewicza i pokazać, w jaki sposób można by krytykować jego poglądy na rolę literatury bez ustawiania tego znanego publicysty do ciosu.

Sadurski puka się w czoło, twierdząc, że Ziemkiewicz przeciwstawia Gombrowicza Conradowi, ale przecież autor "Michnikowszczyzny" wyraźnie pisze, że chodzi mu o takiego Gombrowicza, jakiego wykreował peerel, a więc Gombrowicza zafałszowanego, spłyconego, potraktowanego instrumentalnie do zwalczania jakichkolwiek idei "beznadziejnego heroizmu", "bohaterszczyzny" etc. Myślę, że takie przeciwstawienie jest uzasadnione, choćby z tego względu, że peerelowscy inżynierowie dusz w swojej niezwykle spryciarskiej strategii podpierania się nawet rozmaitymi niezwiązanymi z komunizmem pisarzami, starali się znaleźć formułę legitymizacji dla filozofii oportunizmu, relatywizmu, pieriekowki i urawniłowki. Inżynierowie konstruowali więc rozmaite protezy (jak choćby z zafałszowanego Gombrowicza), ale też próbowali na rozmaite sposoby rozgrywać animozje w środowiskach emigracyjnych, a nawet - co też chyba jest tajemnicą poliszynela - kusili poszczególnych pisarzy przebywających poza "Ludową ojczyzną" do powrotu i włączenia się w życie kulturalne peerelu (nawet bez konieczności zajmowania postawy jakiegoś serwilizmu). Tak skuszono Cata Mackiewicza czy Wańkowicza.

I tu garść ciekawostek. Wspomnę o nich, ponieważ Sadurskiego szczególnie oburzyło to, że Gombrowicza można uznawać za "pisarza peerelu". Naturalnie, twierdzenie, że Gombro faktycznie był takim pisarzem stanowiłoby ewidentne nadużycie, jednakże stosunek autora "Trans-Atlantyku" do komunistycznej Polski wcale nie był tak jednoznaczny, jak postawa wielu innych emigracyjnych twórców. Gdy 20 października 1956 r. ZPP na Obczyźnie uchwalił, że - nie wchodząc w szczegóły - podtrzymuje swój bojkot jakichkolwiek instytucji kulturalnych "Polski Ludowej" (po raz pierwszy wyrażony w uchwale z 1947 r.), Gombro tak pisał do Wittlina:

"Dla mnie taka uchwała, jak Związku Lit. w Londynie to po prostu kpiny z literatury, której odbiera się czytelnika, któą się skazuje na uwiąd za granicą, to jest jakiś absurdalny formalizm paraliżujący wszelki wpływ nasz, także polityczny, i w ogóle odbierający pisarzom na emigracji rację bytu. To jest dowodem tylko, jak niesłychanie nasze "czynniki" lekceważą literaturę. Ciekawym, jakby zareagowali pisarze francuscy lub angielscy na tak niesłychane żądania. A zatem naród ma być odcięty od swojego wolnego myślenia, bo tym panom tak się zachciało. Nie. Literatura ma poważniejsze zadania niż takie "demonstracje". To są bzdury."  

Gombrowicz zresztą był już pod koniec l. 40. kuszony przez Iwaszkiewicza (ten nawet go odwiedził w Argentynie), by wrócił do Polski, przed którym to powrotem wcale tak bardzo się nie wzbraniał (być może była to forma pogrywania sobie z Iwaszkiewiczem albo chwile depresji na obcej ziemi - tego nie wykluczam), mimo że, jak sam o sobie pisał (także w liście do Wittlina),  uznawał się za pisarza antykomunistycznego. Co do szczegółów proszę przejrzeć jego korespondencję z pisarzami (zwł. z Wittlinem, Iwaszkiewiczem i Sandauerem) opublikowaną przez WL w l. 90. Chcę więc powiedzieć, że Gombrowiczowi bardzo zależało na "istnieniu w Polsce", istnieniu nawet w takiej okrojonej, wykoślawionej formie, w jakiej proponował peerel i co więcej, z uwagą śledził recepcję swojej twórczości w peerelowskim życiu kulturalnym.

W jednym z listów do Iwaszkiewicza (1949 r.) pisał zresztą tak:

"Jeżeli idzie o politykę, to podejmuję się napisać przedmowę wykazującą związki "Ferd.[ydurke]" z duchem przemian socjalnych w Polsce, a nawet z duchem "realizmu", gdyż antynomiczna struktura tego utworu zapewnia mu efektywność we wszystkich koniunkturach politycznych."

Rzecz jasna, na deformowanie swojej twórczości nie miał najmniejszego wpływu, ale chyba był do tego przyzwyczajony, skoro nawet zachodnia krytyka literacka poddawała jego powieści zdeformowaniu. Liczył się dla niego tylko fakt, że przeciętny Polak ma szansę jakoś dotrzeć do jego tekstów zza rzek i mórz :)

Wracając do owego nieszczęsnego przeciwstawienia. Oczywiście, zarówno Gombrowicz, jak i Conrad to pisarze modernistyczni, wobec tego przeciwstawianie ich sobie z krytycznoliterackiego punktu widzenia nie miałoby większego sensu, tak jak przeciwstawianie Witkacego Schulzowi - choćby dlatego że w jakiejś mierze realizowali oni (mimo wielu różnic stylistycznych) analogiczny i dość charakterystyczny paradygmat powieściopisarstwa stanowiący swego rodzaju programowe zerwanie z prozą XIX-wiecznego realizmu. Można mówić o odmiennych sposobach narracji, konstrukcji postaci, idiolektach, ale przecież nie o to Ziemkiewiczowi chodzi. Autor "Michnikowszczyzny", jak już wspomniałem, dokonuje przeciwstawienia "peerelowskiego Gombro" "peerelowskiemu Conradowi", przypominając dość oczywistą prawdę o instrumentalizacji literatury w czasach komunizmu i wykorzystywaniu zafałszowanych obrazów tejże literatury do podbudowywania czy uzasadniania ideologii (tudzież postaw intelektualnych).

To wszystko prawda, jednakże RAZ nie poprzestaje na tym przeciwstawieniu i idzie nieco dalej, gdyż po pierwsze sam zaczyna traktować literaturę instrumentalnie, a co więcej z zaproponowanego przez siebie przeciwstawienia snuje refleksje nad mizerotą współczesnej polskiej powieści (choć nie przywołuje żadnych nazwisk na poparcie swojej tezy), która, jego zdaniem, zatopiona jest w czczej gadaninie i eksperymentach językowych, a nie daje obrazu współczesnej Polski.

Na domiar złego RAZ stawia tę tezę wprost w kontekście wydania własnej powieści, co, jak słusznie zwrócił uwagę Sadurski (niestety :), stawia cały metaliteracki wywód Ziemkiewicza w nieco podejrzanym świetle. Aż się prosi o dopowiedzenie, że tradycję conradowską kontynuuje właśnie RAZ, a byłoby to chyba nie tylko przejawem swoistej megalomanii, ale też konstatacją stanowczo na wyrost, skoro Ziemkiewicz jest pisarzem komercyjnym i mainstreamowym i z literackim modernizmem nie ma zbyt wiele wspólnego.      

Problem instrumentalizacji literatury nie dotyczy wyłącznie peerelu, rzecz jasna. Sądzę, że w każdym kraju może się pojawić (i zapewne pojawia się) pokusa, by "możni świata", czyli elity najrozmaitszej proweniencji, "hodowały" sobie pisarzy opisujących świat tak, by można było tych ostatnich nagradzać i poklepywać po plecach. Tak więc teza, że w postpeerelu, z jakim obecnie mamy do czynienia, mechanizmy instrumentalizacji literatury pozostały (jeśli nie jeszcze bardziej się rozwinęły niż dawniej), nie jest żadnym odkryciem Ameryki. Można jedynie ubolewać, że w Polsce przybiera to karykaturalne rozmiary w postaci zafałszowanej hierarchizacji, w której prym wiedzie środowisko różowo-czerwone (co chyba nie jest niczym dziwnym, gdyż za pomocą systemu kar i nagród można wychować sobie całkiem liczne pokolenia dworskich artystów), co owocuje dezorientacją czytelników i poszukiwaczy rzeczy wartościowych. 

Problem w tym, że RAZ przeciwstawiając się jednej instrumentalizacji, proponuje, niestety, inną. Rozumiem, że chodzi mu o to, by literatura dawała jakiś obraz współczesnego świata (aczkolwiek brzmi to dosyć banalnie), ale chyba RAZ nie spodziewa się, że to on sam będzie ustalał kanony powieściopisarstwa, czyli np. podpowiadał, że należy stosować konwencję realistyczną, a nie np. antyrealistyczną. Poza tym, z tego, że RAZ nie natknął się w swoich poszukiwaniach (na ile dokładnych, tego nie wiem) na coś wartościowego w literackim opisie współczesnej Polski, wcale nie znaczy, że taka literatura nie powstaje. Nie szukając daleko wystarczy wskazać choćby na teksty W. Odojewskiego. Zresztą, jeśli sam RAZ wie, a na pewno wie, do jakiego stopnia hierarchie w świecie literackim mogą być dziś zafałszowywane w Polsce, to mógłby być ostrożniejszy w twierdzeniu, że nic się nie dzieje, gdyż może taki ogląd ma wyłącznie z tego powodu, że szuka w niewłaściwych miejscach, wertując powieści Tokarczuk, Huellego itp. Ale i nawet w mainstreamie trafia się na rzeczy intrygujące, jak modernistyczna "Dukla" Stasiuka.

Obawiam się, że RAZ domaga się od literatury jakiejś społecznej misji, a tym samym poddaje literaturę instrumentalizacji. Tymczasem najlepszym rozwiązaniem jest pozostawianie literatury samej sobie. Pisarze, żyjący wokół nas, są w stanie, jak podejrzewam, widzieć świat równie dobrze, jak my, buraki cukrowe, wobec tego, mogą brać się za opisywanie rzeczywistości (nawet społeczno-politycznej), jeśli mają ku temu talent. Może więc RAZ niewłaściwie stawia problem. Kwestia nie polega na tym, że takiej ciekawej literatury nie ma, tylko że trzeba jej poszukać - bo może jest, tylko RAZ jeszcze o niej nie wie.

http://wojciechsadurski.salon24.pl/99735,index.html
http://www.rp.pl/artykul/61991,209771_Wygonic_Gombrowicza_Conradem.html

  


napisz pierwszy komentarz