K. Leski śmieje się od ucha do ucha z tych, co pomstują na bezczynność premiera i ministra finansów w obliczu kryzysu, którego, oczywiście, nie ma. Przy okazji śmieje się też z "realsocjalisty" L. Kaczyńskiego, który zwołuje plenum w sprawie kryzysu, którego nie ma.
Czekając na cud
No i słusznie. Zakładając, że kryzysu nie ma, to przecież postawa kiwania palcem w bucie, jaką zaprezentował Tusk ze swoją wesołą kompanią cudaków, jest całkowicie uzasadniona, zaś postawa zwoływania plenum ekonomistów, to strata i czasu, i pieniędzy.
Gwoli ścisłości plena zwykle stanowiły zbieraninę kompletnych młotów, którzy niejednokrotnie nawet WUML-a nie mając (a co dopiero jakiegoś wyższego niemarksistowskiego wykształcenia) zjeżdżali się klaskać kacykom w odpowiednich momentach przemówień, a następnie wypić i zakąsić, więc chyba spotkanie w pałacu prezydenckim nie do końca pasuje do tego wzorca, ale rozumiem, że Leski chciał błysnąć dowcipem, no i błysnął, co zresztą cała zgraja lewaków serdecznie z zadowoleniem w komentarzach obciamkała.
Gdyby sprawy były do śmiechu, to może i ja bym się pośmiał, tak jak się pośmiałem z Tuska w swetrze na chińskim lotnisku, z czego pewnie "szklarze kontaktowi" się w TVN-ie nie pośmiali. Kwestia jednak zagrożenia dla polskiej gospodarki nie wydaje mi się ani śmieszna, ani wesoła nawet. Po blisko półwieczu sowieckiego planizmu, czyli permanentnego kryzysu zaaplikowano nam wszak "bezalternatywną" reformę Balcerowicza, która kojarzy mi się z takim samym cudem gospodarczym, jak rządy obecnej ekipy. Potem zaś było już tylko "lepiej", pech tylko zechciał, że najbogatszymi Polakami stali się zwykle biznesmeni posiadający odpowiednie czerwone lub różowe zaplecze, a więc ci, co partycypowali w tajemnej wiedzy ekonomicznej towarzyszącej transformacji. Gdyby więc teraz miałby nastać II etap takiej reformy i ktoś znowu kazałby mi zaciskać pasa, to już ja bym odcisnął tego pasa na tyłku takiego mówcy.
Jest w jednym z filmów "Die Hard" z B. Willisem, co jakiś wybitny tłumacz przechrzcił na "Szklana pułapka" (choć nikt nie pokona tłumacza, który zajął się tytułem "Dirty Dancing"), scena, w której główny bohater, pokrwawiony, brudny, sponiewierany, zewsząd otoczony, rzecz jasna, zaciska zęby i mówi: "Think, think, think, think, think!" No więc, gdy Leski ubolewa nad tym, że - mówiąc oględnie - żaden z krytyków działań antykryzysowych obecnego rządu nie zaproponował żadnego ekonomicznego wyjścia z sytuacji (jest to zarzut tak kuriozalny, że przytaczam go doprawdy bez cienia uśmiechu) - to ja bym odpowiedział, że moja propozycja byłaby taka, jak hasło powtarzane przez Willisa. THINK! Zdaję sobie jednak sprawę, że kierowanie takiego postulatu w stosunku do ludzi sprawujących władzę mija się z celem w sytuacji, gdy ci ludzie uważają, że nad niczym myśleć nie trzeba, ponieważ - jak wiemy - nie było, nie ma i nie będzie kryzysu.
Pomijam już te wszystkie teksty analityków, które się pojawiły na temat potencjalnych i realnych zagrożeń w specjalistycznej prasie związanej z finansami, inwestycjami czy biznesem, po prostu. Pominąć chcę tę nieustannie powtarzaną przez przedstawicieli władzy (to zaczyna przypominać rojenia chorego) mantrę, że nic złego przydarzyć się nam nie może. Pragnę jedynie nad paroma sprawami się zastanowić w związku nie tyle z tym, co napisał Leski, gdyż nie uważam tego jego tekstu za całkowicie przemyślany, ale w związku z tym, do czego został przez przedstawicieli polskiej finansjery przekonany prezydent, ponieważ i on najwyraźniej (a wg mnie przedwcześnie) uznał poglądy serwowane przez bankowców i szefa GPW za uzasadnione.
Ja wiem, że obecne państwo polskie z jego "wschodzącym rynkiem" to niezwykle poważna sprawa, zwł. dla tych, co na transformacji dorobili się wielkich fortun. Wiem też, że polscy ekonomiści są najwybitniejsi na świecie, co potwierdza nie tylko liczba Nobli w dziedzinie ekonomii, ale przede wszystkim skokowy rozwój gospodarczy polskiego tygrysa, rozwój, który odczuwamy na własnej skórze, mogąc z własnej pensji po paru miesiącach kupić dobre auto, mogąc spokojnie planować długie zagraniczne wakacje, mogąc bez większego wysiłku kupować przyzwoity sprzęt audio-wideo czy AGD oraz posyłać dzieci do takich szkół, jakie chcemy.
Nie wiem tylko jeszcze dlaczego notowania polskiej giełdy nie są podawane na głównych giełdowych stronach BBC, "Financial Timesa", "Wall Street Journal" czy finance.yahoo.com, by nie szukać daleko, ale może to kwestia czasu (na "WSJ" trzeba znaleźć specjalny link dotyczący notowań z Polski). Może też być tak, że GPW jest tak ważna, że na owych stronach analitycy nie mają odwagi, by spojrzeć w stronę Polski. Nie wiem też jeszcze, dlaczego za zachodnią granicą na widok banknotów polskich sprzedawca by mnie wyśmiał, ale na widok koron duńskich czy norweskich lub dolarów czy funtów nie śmiałby się wcale. Nie wiem, dlaczego wysokość polskiego zadłużenia wynosi tyle, ile wynosi, skoro rozwijamy się po prostu w podskokach. Nie wiem, dlaczego kraj pod względem informatyzacji wlecze się w europejskim ogonie, zaś większość jego dróg wygląda tak jakby był to wciąż późny peerel. Nie wiem też wielu innych rzeczy o naszej potędze gospodarczej.
Wiem za to, że, jak już wspomniałem, polski "wschodzący rynek" to naprawdę serious business i z wieloma karierami (nie tylko finansowymi, ale i politycznymi) się wiąże. Jak to jednak jest, że z jednej strony stabilność naszej sytuacji tłumaczy się niezależnością od czynników zewnętrznych ("nie jesteśmy tak głupi jak ci cholerni Amerykanie"), z drugiej zaś niestabilność naszej sytuacji tłumaczy się zależnością od czynników zewnętrznych (to ci głupi Amerykanie na nas wpływają albo te nieszczęsne Węgry, z którymi jesteśmy "w jednym koszyku")? Jak to jest, że z jednej strony polskie wskaźniki ekonomiczne utwierdzają naszych specjalistów od ekonomii w doskonałym samopoczuciu, co do sytuacji naszego państwa, z drugiej zaś strony na jakichś głupich spekulantach i "spanikowanych" zagranicznych inwestorach nie robią żadnego wrażenia? Jak to jest, że mamy niezwykle prężny nadzór finansowy, tylko że nie jest on w stanie powstrzymać trasferów z banków-córek do banków matek? (Już pomijam to, że nadzorem finansowym nie są prawie w ogóle objęte fundusze hedgingowe (zresztą nie tylko w Polsce), które penetrują "rynki wschodzące").
Jak to wreszcie jest, że specjaliści od ekonomii potrafią tyle wyprognozować (np. kryzysu nie będzie), choć nie wyprognozowali, że będą takie gigantyczne spadki na polskiej giełdzie, takie zachwiania kursu polskiej waluty albo takie problemy z płynnością na rynku międzybankowym? Czemu takich drobnych, nic nie znaczących wydarzeń akurat nie dało się wyprognozować, a da się wyprognozować to, że kryzysu nie będzie?
Jak już sobie powiedzieliśmy - nasza gospodarka jest cholernie poważna (od początku transformacji była zresztą poważna, gdyż tylko powazne gałęzie przemysłu sprzedaje się za pół darmo zagranicznym inwestorom). Pytanie więc, jeśli jest tak poważna, to chyba recesja na rynku niemieckim i planowane zbiorowe zwolnienia, dajmy na to w Volkswagenie, powinny nas tylko cieszyć, gdyż zalejemy niemiecki rynek porządnymi polskimi samochodami, wszak polska motoryzacja też jest potęgą, jak cholera. A polski przemysł ciężki? Ponoć Niemcy nagle odstępują od budowy szybkich kolei. A czemu mają odstępować? A po co? My im pobudujemy, u nas koleje są szybkie, jak diabli. A recesja i wzrost bezrobocia w Wiekiej Brytanii? Toż przecież polska złota młodzież aż się pali do roboty na Wyspach i zapewne z otwartymi ramionami zostanie przyjęta (albowiem w Niemczech rynek pracy nie jest jeszcze dla nas otwarty, jak wiemy, tak więc ich w bidzie i bezrobociu nie podratujemy).
Leski stwierdza, że owo tumaństwo, co się domaga od polskiego rządu czegoś więcej niż kompletnej bezczynności, chciałoby zapewne interwencjonizmu państwowego, takiego, jak zastosowany przez USA lub proponowany choćby przez Francję. Najwyraźniej Leski nie doczytał, co na temat interwencjonizmu pisało owo tumaństwo i jak głośno popierało sypanie pieniędzmi podatników do kasy bankrutujących komercyjnych spółek, których zarządy sobie potem fundowały z pieniędzy "pomocowych" huczne wakacje. No ale mniejsza z tym. Najwyraźniej kwestia kontroli społecznej nad zjawiskami ekonomicznymi musi od razu przyjmować formę interwencjonizmu, a nawet realsocjalizmu. Mniejsza z tym, powiadam, no.
Problem bowiem nie w tym, co myśli o całej tej sprawie Leski, lecz w tym, że rząd Tuska nawet jakby chciał cokolwiek zrobić, to nie zrobi, bo nie wie, CO robić. Rząd ten przypomina gapiów, którzy zbiegli się na brzeg powódź oglądać. Nie wyleje, to dobrze. A jak wyleje? A czemu miałoby wylać?, dziwi się gapowicz.
No więc pociecha w tym, że jak wyleje, to i gapiów zmiecie z gałęziami, zerwanymi dachami i zdechłymi krowami. Czego rządowi Tuska z całego serca życzę. Jednakże dziś pojawiły się teksty na stronach ekonomicznych w Polsce, że już tylko cud na piątkowej giełdzie amerykanskiej może nas wszystkich uratować, więc może o to teraz chodzi z tym, że rząd nadal się niczym nie przejmuje.
http://krzysztofleski.salon24.pl/99238,index.html
http://news.bbc.co.uk/2/hi/business/default.stm
http://finance.yahoo.com/
http://www.ft.com/markets
http://online.wsj.com/mdc/public/page/mdc_international.html?mod=mdc_topnav_2_3000
- FreeYourMind - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
1 komentarz
1. FYM, a Ty znowu o jakimś szubrawcu piszesz. Kto jest Leski?
Po tym kryzysie (jeżeli go przeżyjemy) to KNF musi ulec przebudowie, bo już się skompromitowali, choć działają rok... w nowej wersji. http://pl.wikipedia.org/wiki/Komisja_Nadzoru_Finansowego http://www.knf.gov.pl http://isip.sejm.gov.pl/servlet/Search?todo=open&id=WDU20061571119