Z niemałym rozbawieniem śledzę jak „wiodący” dziennikarze i autorytety skarżą się z ekranów telewizyjnych i radiowych głośników na to, że Jarosław Kaczyński zamiast mówić o „prezydencie Komorowskim”, mówi o „panu Komorowskim”. Mało tego, on zapowiada, że nie będzie podawał mu ręki, a nawet nie pojawi się na posiedzeniu BBN.

Nie wypada jeszcze wzniecać rabanu na całą III RP gdyż część miejscowego plebsu może jeszcze pamiętać chamów, durniów, popaprańców i alkoholików, jakimi częstowano zmarłego Lecha Kaczyńskiego ku zadowoleniu salonu.

Trzeba niestety jeszcze trochę odczekać i wtedy zapewne znajdzie się nawet rozgrzany sąd, który skaże bluźnierców, co to na naszego „pomazańca” będą mówić „pan” i nie podawać mu ręki.

Z tym BBN-em to też niezła zabawa. Wydaje się być on zwykłym instrumentem marketingu politycznego i ciałem uruchamianym tylko w kampaniach wyborczych. Dwa takie spotkania odbyły się w kampanii prezydenckiej, a teraz pewnie ze dwa razy zbierze się przed wyborami samorządowymi, po czym nastąpi urlop aż do przyszłego roku i wyborów do parlamentu.

Przekonuje mnie o tym fakt, że pan Komorowski nie uznał za ważne podyskutować z członkami tego ciała o kontrakcie gazowym czy wówczas jak fala powodziowa zmiotła miasto Bogatynia.

Wszystkie te wydarzenia przekonują mnie, że to wszystko dzieje się, dlatego, że bardzo w ostatnich czasach zmieniło się pojęcie honoru.

Gdyby dzisiaj obowiązywał, bowiem Polski Kodeks Honorowy Boziewicza to nie tylko Jarosław Kaczyński, ale i żaden szanujący się Polak nie podałby ręki Bronisławowi Komorowskiemu, a nawet nie mianowałby go „panem”.

Dlatego najbardziej znanym w III RP „człowiekiem honoru” jest zdrajca, zaprzaniec i renegat z polską krwią na rękach, Kiszczak, a jego niedoszła ofiara, ksiądz Stanisław Małkowski sprawia tyle kłopotu swoimi modlitwami „postępowym” hierarchom kościelnym, co swego czasu ksiądz Popiełuszko.