W rozmowach gazowych z Rosją przegrywamy na wszystkich siedmiu płaszczyznach negocjacji.Komorowski nie pyta o gaz.
Rząd Donalda Tuska negocjuje umowę gazową, co do której poważne zastrzeżenia miał Lech Kaczyński, ale prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu umowa najwyraźniej nie przeszkadza. Ekipa PO - PSL nie wykorzystała też szansy, aby gaz kupować od Niemców, a nie od Rosji.
Koalicja PO - PSL cały czas się upiera, że nowa umowa z Gazpromem jest korzystna dla Polski i trzeba ją podpisać. Donald Tusk i Waldemar Pawlak wiedzą, iż w zawarciu kontraktu nie przeszkodzi już prezydent, bo w przeciwieństwie do Lecha Kaczyńskiego Bronisław Komorowski popiera stanowisko rządu w tej sprawie i na pewno nie będzie stawiał - tak jak to robił jego poprzednik - trudnych pytań premierowi Tuskowi. Lech Kaczyński od początku interesował się umową gazową. Powołał w tym celu także Zespół ds. Bezpieczeństwa Energetycznego w Kancelarii Prezydenta RP. Eksperci w nim zasiadający przedstawili mu raport, który miał dać prezydentowi argumenty w rozmowach z rządem na temat kształtu kontraktu gazowego czy też w podnoszeniu kwestii gazowych na forum instytucji unijnych.
Dokument przekazany Lechowi Kaczyńskiemu, znany jako raport Naimskiego, był miażdżący dla rządu PO - PSL. 26 marca br. w Belwederze odbyło się spotkanie ekspertów poświęcone kwestiom gazowym, które wywołało olbrzymie oburzenie rządu. Główny wniosek płynący z przedstawionego wówczas raportu był bowiem taki, iż nieprawdą są słowa wiceministra Waldemara Pawlaka, jakoby poza Gazpromem Polska nie miała alternatywy dla dostaw gazu. - Mój raport prezydent Kaczyński odebrał jako bicie na alarm - podkreśla w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Piotr Naimski, były wiceminister gospodarki i członek Zespołu ds. Bezpieczeństwa Energetycznego. - W dalszym ciągu ta kwestia dostaw gazu jest niezałatwiona i grozi nam, że zakończy się w sposób bardzo dla nas niekorzystny - dodaje. Takiego samego zdania jest Janusz Kowalski, także członek prezydenckiego zespołu.
Raport Naimskiego jasno mówi, że w rozmowach gazowych z Rosją przegrywamy na wszystkich siedmiu płaszczyznach negocjacji. Polska zgodziła się np. na osłabienie swojej pozycji w organach zarządzających polsko-rosyjską spółką EuRoPol Gaz. Wielką porażką było też dobrowolne zrzeczenie się przez EuRoPol Gaz egzekucji od Gazpromu roszczeń za tranzyt gazu w 2006 roku, w wysokości 25 mln dolarów, które rosyjskiej spółce nakazał zapłacić moskiewski sąd arbitrażowy (faktyczne długi Gazpromu były kilka razy wyższe). W konsekwencji tego straciliśmy także możliwość ubiegania się o wypłacenie przez Gazprom kolejnych, większych już roszczeń, tym razem za lata 2007-2009. Polscy akcjonariusze zgodzili się także na drastyczne obniżenie zysku netto spółki EuRoPol Gaz do 21 mln zł i przez to podatku płaconego do budżetu. Ale przede wszystkim Gazprom utrzymał także pozycję monopolisty w dostawach dla PGNiG aż do 2037 roku. Naimski podkreślał w swoim raporcie, że wyszliśmy naprzeciw strategicznym, długofalowym interesom Gazpromu, nie zabezpieczając interesu naszego państwa.
Największy paradoks polega na tym, że to Komisja Europejska występuje w naszym interesie, a nie rząd, który odpowiada za ten stan rzeczy. - Nasz rząd występuje nie wiadomo w czyim interesie, ale na pewno nie w polskim - zaznacza Piotr Naimski. Dodaje, że prezydent Kaczyński prowadził korespondencję w tej sprawie z rządem, jednak bez rezultatu. - Tak więc stanowisko prezydenta było doskonale znane rządowi - mówi. Prezydent nie miał formalnych możliwości zablokowania tych szalenie niekorzystnych dla Polski umów z Gazpromem, bo "umowa jamalska jest umową rządową i to rząd jest w tym przypadku organem decydującym". Co prawda była swego czasu rozważana kwestia, czy - z racji tego, iż jest to umowa międzynarodowa - nie powinna ona podlegać ratyfikacji w Sejmie. Gdyby tak się stało, byłaby to ustawa ratyfikacyjna i podpisać musiałby ją prezydent. Jednak większość ekspertów rządowych stwierdziła, że ta umowa nie kwalifikuje się do trybu ratyfikacji sejmowej. - Tak więc decyzją tą głos decydujący to jest głos rządu i spółki, która kontrakt podpisuje - zaznacza Naimski.
Mimo to po zapoznaniu się z raportem Lech Kaczyński zastanawiał się nad prawnymi możliwościami zablokowania umów z Gazpromem. Działania te przerwała jednak jego dramatyczna śmierć 10 kwietnia pod Smoleńskiem, dokąd udawał się na uroczyste obchody upamiętniające polskich żołnierzy pomordowanych w Katyniu. Jego następca, prezydent Bronisław Komorowski, nie podejmuje jednak tematu zagrożeń dla naszego bezpieczeństwa energetycznego. Prezydent Komorowski mógłby zaś - śladem swego poprzednika - przedstawić własną opinię w tej materii. Zwłaszcza że, jak zauważają eksperci, kwestia ta jest niezwykle ważna dla Polski, jej polityki i dalszych losów. - W związku z tym prezydent odpowiedzialny za bezpieczeństwo kraju, już nie tylko energetyczne, ma święte prawo w tej kwestii się wypowiedzieć - dodaje Naimski. Zwłaszcza że uparcie kwestii nie podejmuje wciąż premier Donald Tusk.
Wicepremier Waldemar Pawlak twierdzi, że nie mamy wyjścia i trzeba podpisać nowy kontrakt z Gazpromem. Tymczasem przeczy temu samo PGNiG, potwierdzając, iż ma zawarty także kontrakt z niemiecką spółką E.ON AG. Spółka ta jest w stanie dostarczyć nam gaz pod warunkiem, że będzie zgoda polityczna na przesył tego surowca np. z kierunku ukraińskiego. - Do 2014 roku możemy kupować rosyjski surowiec od spółki niemieckiej, francuskiej, a także holenderskiej, ponieważ ten gaz jest przesyłany gazociągiem jamalskim. Proszę bowiem pamiętać, że z 30 mld m sześc. gazu przesyłanego tym gazociągiem, tylko 3 mld trafia do polskich odbiorców, reszta zaś jest przesyłana do odbiorców zachodnich - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Janusz Kowalski. Innymi słowy, jak tłumaczy, nie musimy w ogóle podpisywać umowy gazowej z Rosją, bo ona nam jest niepotrzebna. W naszym interesie - i to jest główny wniosek raportu Naimskiego - jest tylko i wyłącznie uzupełnienie niedoborów gazu do roku 2014, czyli do momentu otwarcia gazoportu w Świnoujściu. Wówczas będziemy mogli kupować o kilkadziesiąt procent tańszy gaz skroplony. - Trzeba też głośno postawić pytanie: dlaczego rząd polski, dlaczego polska dyplomacja, wiedząc, że jest możliwość zakupu gazu od Niemców, tego nie robi? Gdzie jest polska dyplomacja, że tej prostej rzeczy nie załatwia? - zastanawia się Kowalski.
Potrzebny nacisk Polaków
Tymczasem - jak zauważa nasz rozmówca - w sytuacji zagrożenia państwa premier zamiast załatwić tę rzecz i wykorzystać sytuację, w której jesteśmy państwem, przez które przesyłane jest kilkadziesiąt miliardów metrów sześc. gazu do innych odbiorców, serwuje sobie wycieczkę do Indii. - Ja rozumiem, że wycieczka jest bardzo ważna, ale miejsce premiera jest w tej chwili w Berlinie i Kijowie, gdzie powinien załatwiać sprawy najważniejsze, czyli możliwości zakupu od zachodnich spółek rosyjskiego gazu, który jest obecnie na terenie Polski przesyłany gazociągiem jamalskim. To jest bowiem sprawa bezpieczeństwa energetycznego i sprawa bezpieczeństwa państwa - dodaje Kowalski. - Brak aktywności premiera w tej sprawie powoduje szantaż Pawlaka odnośnie do zakupu na najbliższe kilkadziesiąt lat drogiego rosyjskiego gazu, za który przepłacimy kilka miliardów dolarów - wyjaśnia. - Jeśli tego premier Tusk nie potrafi bądź nie chce załatwić, to nie powinien być polskim premierem - konkluduje nasz rozmówca.
Piotr Naimski zauważa, że w tej sprawie bardzo potrzebne jest zaangażowanie Polaków. - Jeżeli bowiem okazałoby się, że głosy, które świadczą o opinii publicznej, są zdecydowanie przeciwne podpisywaniu tej umowy, to można sądzić, iż rząd Donalda Tuska, rząd Platformy Obywatelskiej, który kieruje się wyłącznie odbiorem publicznym swych działań, mógłby w tej sprawie zmienić zdanie - mówi autor raportu.
W opinii inż. Witolda Michałowskiego, redaktora naczelnego kwartalnika "Rurociągi" (autora wielu książek i artykułów poświęconych kwestiom gazowym), jeśli nie prezydent i nie premier, sprawę tego - jak to określa - "największego przekrętu stulecia" mogą ruszyć jeszcze chociażby związki zawodowe, "ogłaszając pogotowie strajkowe na wszystkich pięciu tłoczniach gazu, przez które gaz płynie z Syberii do Niemiec". - Gdyby ci ludzie zatknęli biało-czerwone flagi na tłoczniach tuż przy granicy i ogłosili pogotowie strajkowe do momentu uiszczenia przez Gazprom opłaty za tranzyt gazu, rząd musiałby zająć w tej sprawie stanowisko - mówi inż. Michałowski. Jak dodaje, rzecz rozgrywa się o niewyobrażalną sumę co najmniej 1,5 mld USD rocznie. Michałowski wyjaśnia, iż suma ta jest niczym innym jak prostym rachunkiem powstałym z pomnożenia wyliczonej przez ekspertów stawki 2,75 USD za przesył 1 tys. m sześc. gazu na odległość 100 kilometrów.
Marta Ziarnik
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100908&typ=po&id=po01.txt
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz